Być może zakrzepłe, a
nawet cierpkie wydadzą się moje diagnozy o stanie ludzkiej natury. Nawet
największy chaos może przepruć uzdrawiające tchnienie Ducha. To przeświadczenie
teologa uczepiającego się nadziei. „Jak dobrze jest na świecie! – pomyślał
przewrotnie bohater powieści Pasternaka – Ale czemu to zawsze tak boli?” Nasza
epoka zakochana jest w narcyzmie i ekshibicjonizmie reprodukowanym na potęgę w
różnej maści społecznościowych portali i Instagramów – locus amoenus. Człowiek sprzedaje siebie w imię powierzchownej
popularności i częstotliwości podglądactwa podnoszącego słupki oglądalności –
zauważalności, rzekomo przynoszącej profity i zazdrosny poklask. Wszechobecna
eksplozja obrazów w sieci, przyczyniła się do zatarcia autentyczności ludzkiego
ja i obsesji ciała wykreowanego „siebie samego jako innego”(P. Ricoeur). Jakże
to dramatyczne i komiczne zarazem, egzystencja uparcie szukająca potwierdzenia
i zauważenia. Czas botoksu i operacji plastycznych, korekt wszystkiego, co
można ulepszyć, poprawić, perfekcyjnie zastąpić, tak iż można oszukać czas –
odwlekając o kilka minut starość i śmierć. Thambos
– niszczące upojenie istnieniem. To żałosny powrót do zakładania archaicznych
masek, mających skutecznie przykryć zagubionego w sobie człowieka; odwrócić od
zalęknionego balastem istnienia poranionego dziecka ! Twarz oglądana nie wyraża
już prawdy o kimś, tylko przewrotnie żałosnym „czymś.” Czas płciowych aberracji
i odważnych opinii, zdolnych wysadzić w jednym momencie całą humanistyczną
refleksję w krainę ośmieszenia i zagłuszenia. Efemerydy rozpasanej
nowoczesności i bolesnego rozdwojenia. Materia w stanie konwulsji i upadku,
potrzebująca gwałtownego poruszenia z góry. Człowiek rozhuśtany do granic możliwości,
na drodze eksperymentalnej ciekawości płci – sromu „bramy rozkoszy” i fallusa
przekazującego żar prokreacji. Nastoletnia dziewczyna nie może kupić napoju
energetycznego w sklepie, ale bez problemu może nabyć tabletkę wczesnoporonną,
aby uniknąć konsekwencji niecierpliwie przeżywanej miłości. W imię ogłupiale
artykułowanej wolności eksperymentuje się ze wszystkim, przekraczając to coraz
to nowe granice. „Jesteś bowiem istotą społeczną, a właśnie w tym, co
społeczne, rodzi się zło”- pisał Przybylski. Ilu to ludzi chciałoby pokonać
siłę ciążenia, wychodząc od swojego ciała w kierunku „powłoki” modyfikowanej
podłóg zmieniających mód, czy gustów. „W uczestnictwie człowiek urzeczywistnia
się albo jako ikona Boża, albo jako demoniczny grymas małpy Boga. Człowiek nie
ma swojego własnego oblicza, nie ma po prostu ludzkiej twarzy”(P. Evdokimov). Niewykluczone,
że po tych ucieczkach w niebezpieczne przestrzenie, przyjedzie moment
zatrzymania, twórczej refleksji, powrotu do punku w którym początek, będzie
zapowiadał świetlisty i niczym niezmącony koniec- edeniczną harmonię,
przebóstwienie mężczyzny i kobiety w objęciach czułego Boga. „Ty utkałeś mnie w
łonie mej matki”- przywołuję onieśmielenie Psalmisty, stającego z nabożnym
dystansem do własnego ciała. Po wyczerpanych możliwościach przywdziewania
różnych masek, kostiumów i ról, przyjdzie czas na autentyczność, świeżość myśli
i zdolność do zaakceptowania siebie i otaczającego świata. „Sztuką jest
zatrzymać się, zanim ogranie nas zmęczenie” – czytam Dzienniku Guittona. W ogromie przygniatającego zła, tli się
odrobina dobra i nadziei. W przestrzeni zagubienia, odtrąceń, zaprzeczeń i
profanacji, staje Krzyż Chrystusa wbity w ziemię którego cień pada ludzką
bezradność. Rajski szczep Raju, przesadzony na Golgotę ludzkich grzechów,
zaparć i ucieczek na skróty. Pod jego koroną można się schronić i ocalić. Potrzebną
na gwałt wydaje się konieczność duchowego uwewnętrznienia; wyjścia poza
cielesność gwałtownie przeżywaną i targaną pragnieniami podsycanym przez
wiecznie niezaspokojony świat. Zdemistyfikowany Eros zamętu, powraca do miejsca
bezpiecznego zachwytu, równowagi uczuć i spokojnego tańca ciał. Czuwać nad sobą
i zachować ascezę, to przynaglenie na miarę przeżywanego postu. Zażegnać
katastrofę ludzkiego bytu, wychylając się ku Tajemnicy.