
Spacerowałem
w deszczu, nie zważając na przemokniętą do ostatniej nitki kurtkę, spodnie, czy
czapkę z której można wykręcić strumień wody. Melodyjny płacz nieba. W
przemoczeniu jest coś prenatalnego. Dla człowieka zamkniętego w kokonie
własnych myśli, zewnętrzność ustaje – usuwa się poza margines odczucia, czy
zwyczajnego zainteresowania. „Poryw myśli rodzi się z wołania bytu i z
namiętności wołania – przekonywał Heidegger – Wtedy właśnie rodzi się słowo,
które stanowi o naszym byciu.” Wnętrze wypełniają inne sprawy, niecierpiące
zwłoki zamyślenia o które niczym klify rozbija się umysł; czy przesunięcia w
haromonogramie nabazgranego spostrzeżeniami i pauzami kalendarza. Kałuża
zatrzymuje oblicze i oddaje je w zmąconym zarysie postaci. „W głąb duszy
zwracam kroki śmiałe. Jak ufający skrzydłom ptak… Ten stumilowy krok, co
mierzy. Przez myśl mą wytyczony szlak”- rozgrzewa mnie poezja Valéry’ego. Wróciłem
do domu i skreśliłem na kartce papieru parę chaotycznych linijek, okruchy
mojego ja. Przez umysł przesuwa się powolnie myśl zatrzymująca codzienną
gonitwę: „Nie daj się zamknąć w czasach, które dzielą zgiełkliwe życie.
Odpocznij od obliczonych, przewidywanych godzin, dni, które mają swoje miejsce
z góry, tygodni, lat”(H. Michaux). Po chwili zaczynasz rozumieć mądrość i
przenikliwość starotestamentalnych patriarchów, mędrców i przynaglonych do
niebotycznych działań mężów, wyrzeźbionych postem anachoretów, których Bóg
wzywał po imieniu, przynaglał, posyłał – a czasami zasadzał w ogrodzie, gdzie
nic nie miało prawa zakiełkować. „Odejście na pustynię było aktem oczyszczenia.
To nie była ucieczka od życia, lecz od wszystkich surogatów Królestwa Bożego,
podsuwanych człowiekowi przez społeczeństwo”(J. Meyendorff). Oni szli przed
siebie, czerpiąc wodę z beduińskich studni i przesiewając ziarna piasku, zdając
sobie sprawę, że nie są częścią przewidywalnego scenariusza, lecz narzędziami
naprawiającymi wyłomy, zasypującymi wyrwy, wdrapującymi na góry, przechodząc
przez wąwóz śmiercionośnych wód rozstąpionego morza. Niosąc w sobie życie
Nieogarnionego, które pulsowało za zasłoną niepoznawalności i rozlewało się po
każdym centymetrze przebytej drogi ku sercu drugiego człowieka. Kapryśność
charyzmatycznych świadków wiary, przemawiających do zaspanej i niczego
niezainteresowanej gawiedzi. Nachalnie bezkompromisowych i druzgocząco
pokornych wobec fanaberii nowoczesnego świata na którego twardy grunt ma spać
posiew słowa. Życie w cieniu i pełne złośliwych odtrąceń, a jednocześnie życie
spełnione i spoufalone z Obecnością. Stłumiony krzyk proroka pośród dławiącego
się hałasem miasta. Przez otchłanie i
mroczne strumienie życia, wątle sączy się światło nadziei i przeświadczenie, że
do końca człowiek w swojej przepastnej wolności nie zniszczył świata – nie
sprofanował go do cna ! „Człowiek z euklidesowym i w pełni racjonalnym rozumem
nie może pojąć, dlaczego Bóg nie stworzył bezgrzesznego, błogosławionego i
niezdolnego do zła i cierpienia świata. Lecz dobry ludzki świat, świat
euklidesowego rozumu, różniłby się od złego Bożego świata tym, że nie byłoby w
nim wolności, ta nie byłaby częścią jego zamysłu, człowiek stawałby się tylko
posłusznym automatem”- pisał M. Bierdiajew w Filozofii wolnego ducha. Tak, świat jest tajemnicą. Człowiek jest
tajemnicą, to konstatacja warta ryzyka, na miarę podarowanej wolności.