wtorek, 20 lutego 2024

 

Spacerowałem w deszczu, nie zważając na przemokniętą do ostatniej nitki kurtkę, spodnie, czy czapkę z której można wykręcić strumień wody. Melodyjny płacz nieba. W przemoczeniu jest coś prenatalnego. Dla człowieka zamkniętego w kokonie własnych myśli, zewnętrzność ustaje – usuwa się poza margines odczucia, czy zwyczajnego zainteresowania. „Poryw myśli rodzi się z wołania bytu i z namiętności wołania – przekonywał Heidegger – Wtedy właśnie rodzi się słowo, które stanowi o naszym byciu.” Wnętrze wypełniają inne sprawy, niecierpiące zwłoki zamyślenia o które niczym klify rozbija się umysł; czy przesunięcia w haromonogramie nabazgranego spostrzeżeniami i pauzami kalendarza. Kałuża zatrzymuje oblicze i oddaje je w zmąconym zarysie postaci. „W głąb duszy zwracam kroki śmiałe. Jak ufający skrzydłom ptak… Ten stumilowy krok, co mierzy. Przez myśl mą wytyczony szlak”- rozgrzewa mnie poezja Valéry’ego. Wróciłem do domu i skreśliłem na kartce papieru parę chaotycznych linijek, okruchy mojego ja. Przez umysł przesuwa się powolnie myśl zatrzymująca codzienną gonitwę: „Nie daj się zamknąć w czasach, które dzielą zgiełkliwe życie. Odpocznij od obliczonych, przewidywanych godzin, dni, które mają swoje miejsce z góry, tygodni, lat”(H. Michaux). Po chwili zaczynasz rozumieć mądrość i przenikliwość starotestamentalnych patriarchów, mędrców i przynaglonych do niebotycznych działań mężów, wyrzeźbionych postem anachoretów, których Bóg wzywał po imieniu, przynaglał, posyłał – a czasami zasadzał w ogrodzie, gdzie nic nie miało prawa zakiełkować. „Odejście na pustynię było aktem oczyszczenia. To nie była ucieczka od życia, lecz od wszystkich surogatów Królestwa Bożego, podsuwanych człowiekowi przez społeczeństwo”(J. Meyendorff). Oni szli przed siebie, czerpiąc wodę z beduińskich studni i przesiewając ziarna piasku, zdając sobie sprawę, że nie są częścią przewidywalnego scenariusza, lecz narzędziami naprawiającymi wyłomy, zasypującymi wyrwy, wdrapującymi na góry, przechodząc przez wąwóz śmiercionośnych wód rozstąpionego morza. Niosąc w sobie życie Nieogarnionego, które pulsowało za zasłoną niepoznawalności i rozlewało się po każdym centymetrze przebytej drogi ku sercu drugiego człowieka. Kapryśność charyzmatycznych świadków wiary, przemawiających do zaspanej i niczego niezainteresowanej gawiedzi. Nachalnie bezkompromisowych i druzgocząco pokornych wobec fanaberii nowoczesnego świata na którego twardy grunt ma spać posiew słowa. Życie w cieniu i pełne złośliwych odtrąceń, a jednocześnie życie spełnione i spoufalone z Obecnością. Stłumiony krzyk proroka pośród dławiącego się hałasem miasta.  Przez otchłanie i mroczne strumienie życia, wątle sączy się światło nadziei i przeświadczenie, że do końca człowiek w swojej przepastnej wolności nie zniszczył świata – nie sprofanował go do cna ! „Człowiek z euklidesowym i w pełni racjonalnym rozumem nie może pojąć, dlaczego Bóg nie stworzył bezgrzesznego, błogosławionego i niezdolnego do zła i cierpienia świata. Lecz dobry ludzki świat, świat euklidesowego rozumu, różniłby się od złego Bożego świata tym, że nie byłoby w nim wolności, ta nie byłaby częścią jego zamysłu, człowiek stawałby się tylko posłusznym automatem”- pisał M. Bierdiajew w Filozofii wolnego ducha. Tak, świat jest tajemnicą. Człowiek jest tajemnicą, to konstatacja warta ryzyka, na miarę podarowanej wolności.