czwartek, 30 czerwca 2022

Pierwsze dni wakacyjnego odpoczynku. Błogosławieństwo upałów dla tych którym dane jest spędzać wypoczynek na łonie natury. Radość odpoczynku miesza się z niepewnościami jakie rysują przed ludźmi media, relacjonując wojnę na Ukrainie i jej możliwe reperkusje w życiu społeczeństw które nieświadomie stały się jej zakładnikami. Jesteśmy zmęczeni ciągłymi komunikatami relacjonującymi obecność śmierci stygmatyzującej dwie strony konfliktu. Skutki tej wojny są odczuwalne niezwykle mocno. Poszybowały do góry stopy kredytowe. Cenny produktów w sklepach wzrosły dwukrotnie, a inflacja wydaje się niemożliwa do zatrzymania. Myślę, że większość Polaków przeżywa i w sposób niezwykle ludzki- współczujący utożsamia się z dramatem Ukraińców, lecz nie chce być zakładnikiem tej wojny. Nie waham się tego napisać, ale już mamy dosyć tej niepewnej rzeczywistości. Wszystkie polityczne i historiozoficzne dywagacje w mediach nie rozpoczynają się od pytania o przyszłość świata, lecz wyrażają pewną trudną do zracjonalizowania kulturę interesów wielkich mocarstw świata, walczących nie od dzisiaj o swoje wpływy interesów. Paradygmat Kaina i Abla powraca w coraz to nowych odsłonach zazdrości i zawłaszczania. Z perspektywy człowieka wiary, ufność powinna być większa niż paraliżujący umysł lęk. Spoglądasz chłodnym okiem na otaczająca cię rzeczywistość i bezradniejesz. Język pokojowej dyplomacji kompletnie zawiódł i wszyscy to doskonale rozumieją. Każdy ma swoje racje i prawidła, wedle których usprawiedliwia cały szereg działań, a których ostateczny sens jest nieostry. Fakt, że dzisiaj każdy ma na ustach frazesy nakłaniające do pokoju, a jednocześnie się zbroi, jest wysoce niepokojący. Powraca do mnie zatrważające pytanie Guardiniego: „Dlaczego, Boże, w dziejach zbawienia te straszliwe bezdroża, cierpienie niewinnych, wina¬.” Wielu ludzi słucha siebie, lecz nie pozwala przebić się ledwie słyszalnemu słowu Boga. Dzieje człowieka są pełne tragedii i dramatów za których horyzontem piekła wschodzi słońce nadziei. Dla człowieka oczytanego w historii, obcy jest naiwny optymizm. Dzieje świata wyznaczają sterty porzuconych ciał- niewinnych ofiar ludzkiej wolności pod których ciężarem wzbija się nowa latorośl. Nie sposób tych mechanizmów zrozumieć bez modlitwy i łez. Jestem przekonany, że skrzydła wiary potrafią wydźwignąć ku górze nieprawdopodobne ciężary tego świata. Ta mroczna strona ludzkiego istnienia, wymaga przeniknięcia światłem przemienia, przebaczenia i rezygnacji z odwetu. „Jak piękny jest człowiek, kiedy jest człowiekiem”(Kasjodor), w tym zawiera się jego wielkość jako Bożego dziecka. Solidarność ludzkiego losu zostaje spojona miłością, której szlachetność i oblicza stają się jedynym argumentem do zaprzestania zniszczenia i śmierci. Każdego dnia- po przebudzeniu u początku dnia- chrześcijanie powtarzają: „i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom…” To modlitewne wezwanie ma większą siłę rezonowania niż groteskowe twarze polityków lawirujących i poddanych strategii ducha tego świata. Na antypodach uwikłanego w grzechy świata, rozbrzmiewa zdumiewający i wyrywający z bierności język zawierzenia i wiary. Ostatnia z kart Apokalipsy, zwiastuje pełnego miłosierdzia Boga, który „otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. Ani żałoby, ani krzyku, ni trudu już nie będzie, bo pierwsze rzeczy przeminęły”(21,4).

niedziela, 26 czerwca 2022

Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: «Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: „Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła”. Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia ( Łk 15,1-10). Dzisiejsza przypowieść w sposób szczególny adresowana jest do tych chrześcijan, którym jest niekiedy za ciasno i zbyt duszno w Kościele. Żyje obok nas mnóstwo wrażliwych, głębokich wewnętrznie ludzi, których denerwuje tłum- „pastwisko” w którym się znajdują i jakby nie do końca byli usatysfakcjonowani tym stanem rzeczy. Czasami nie są to ucieczki podyktowane pokusą łatwego życia- bez moralnych zasad, czy kościelnego szablonu dobrego wychowania. Bardzo często wrażliwość, nie pozwala im przechodzić i przeżywać wiary, tak jak tego chcieliby inni. Obok tych wrażliwych „buntowników”, jest duża grupa niezadowolonych z siebie i Boga ludzi. Często rozczarowani instytucją, dysonansem między ideałem a praktyką życia. Tacy ludzie przyjmują często postawę lekceważącą, kontestującą, uniezależniającą się od Kościoła i Przewodnika. „Bóg i człowiek są wolno wobec siebie nawzajem; jest to wolność tragiczna, jedyny warunek miłości.” Tego typu rozterki, stoją często u podstaw o wiele głębszych dramatów rozgrywających się w sercu człowieka. Czasami obserwując tego typu zjawiska, rodzi się pytanie: Dlaczego owca, której było tak dobrze, odeszła od takiego pasterza ? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ono jest złożone i pewnie wielowarstwowe. Może zamiast kierować wzrok na zachowanie stada, trzeba skoncentrować się na Bogu. Co w takiej sytuacji robi Bóg ? Szuka zagubionego człowieka- więcej grzesznika. „Owieczka- pisał Péguy- zgubiwszy się, podobnie jak młodszy syn, sprawiła, że zadrżało serce samego Boga.” Nie potrafimy psychologicznie zrozumieć intencji zdeterminowanego w poszukiwaniach Boga. Idzie za zagubioną owcą, która oddaliła się tak bardzo, że może nie da się jej już odnaleźć. Pasterz ryzykuje, choć nie rezygnuje- może to dla wielu truizm, ale On kocha zagubionych, zatraconych, uciekających po urwistym stoku, czy zaszywających się na odludziu. W naturze miłującego Boga, jest owa zdumiewająca zdolność do wychodzenia naprzeciw, włóczenia się za zadufanymi w sobie ludźmi. Przypowieść w której scenariusz wczytujemy się jakbyśmy byli odtwórcami dwóch ról, nie sugeruje, iż Bóg z zasady bardziej kocha grzesznych ludzi, a tym sprawiedliwym dostarcza jakąś stałą dawkę miłości. Nic bardziej mylnego. Swoją miłością ogarnia wszystkich, ponieważ zdaje sobie sprawę, że każde oddalenie człowieka przyniesie moment w którym człowiek zacznie błagać o ratunek. „Zastanawiające są proporcje podane w przypowieści: jedna zagubiona owca, oddalona od pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu. Proporcja 99:1 ma swój głęboki sens symboliczny. Nie chodzi o dosłowną interpretację liczb, gdyż jest porównanie hiperboliczne, a więc z natury swej przesadne. Jedna owca nie może być czymś więcej niż 99 pozostałych. Przesada jest tu jednak zamierzona. Jej celem jest podkreślenie uczucia bólu z powodu utraty i troski o odnalezienie zguby.” (W. Hryniewicz). Chrześcijaństwo przez całe wieki historii postrzegało Chrystusa- Pasterza, jak przynoszącego ocalenie, wytrwałego w odnajdywaniu zakochanego w człowieku Boga. Na wczesnochrześcijańskim sarkofagach i malowidłach ściennych, Chrystus ukazany był powszechnie jako piękny młodzieniec, trzymający na swoich ramionach barana. Idylliczność wyrzeźbionych scen jest tak sugestywna, iż pierwszym skojarzaniem jest poczucie wszechobejmującego szczęścia i spokoju wypisanego na twarzy Młodzieńca i bezruchu niesionego zwierzęcia. Od tego momentu Chrystus staje w centrum ludzkiego losu, a zbawienie staje się udziałem roztrzaskanych poczuciem wolności i obmytych łzami grzeszników !

piątek, 24 czerwca 2022

Zakończenie roku szkolnego jest nie tylko przyczynkiem do uzewnętrznionej radości młodzieży, ale przede wszystkim nauczycieli na długo przed jego nastaniem, którzy skrycie i nie bójmy się powiedzieć -uporczywie odliczali czas do zakończenia zajęć. Po całorocznej pracy przychodzi zasłużony odpoczynek; dar czasu dla siebie i najbliższych. W kontekście dziejącej się wojny na Ukrainie, mówiąc za siebie, towarzyszy mi nieodparte przeświadczenie, „że śmierć innych pozostawia mnie przy życiu”(M. Genevoix). Ten rodzaj konstatacji jest podszyty jakoś odczuwalnym dramatem, wrażliwym współodczuwaniem życia i jego straty, wraz z tymi których przeszywa poczucie pustki i bezradności. „Ten świat to zamknięte drzwi. To przeszkoda w drodze do celu. A zarazem- przejście”(S. Weil). Pomimo tych zawiłych i nużących umysł przemyśleń, wbrew wszelkim natarczywym pesymizmom istnieje nadzieja. „Mówią, że słońce wypali się, mówią, że ziemia skona. Czy zdążymy podać ręce ? Czy zdążymy zbratać się z mocą która jest w nas, przygotować się do wymarszu, dotrzeć do innej dalekiej krainy z nowym łaskawszym słońcem”- pytam za greckim poetą Yannisem Kofinisem. Nie można zaprzestać marzeń o lepszym świecie, ogrzanym obecnością Boga nieustannie poszukującego miłości w sercu człowieka. „Albo jest Bóg, albo nie warto żyć”(E. Trubieckoj). Często miewam sny, a z nich wyłania mi się oblicze świata lepsze od tego, który prognozują etatowi jasnowidze sowicie opłacani przez tzw. postępowe media- zwiastując jego bolesny koniec. Mądrość Talmudu powie, że „sen, którego nie objaśniamy, jest jak list, którego nie czytamy.” Skoro Bóg potrafi pisać palcem po krzywych liniach świata to tym bardziej zsyła drobne przesłania kiedy głowa tańczy, opierając się niszy poduszki i podszeptom nocnych chimer. Odczytywać świat jako subtelnie sformułowane przesłanie na które trzeba odpowiedzieć osobiście bez posiłkowania się mądrością innych. Dobrze to rozumieli prorocy, widzący w każdej drobinie skryty pocałunek Nieuchwytnego. „Człowiek uwielbia spokojne morze- pisał Chateaubriand w Génie du Christianisme- i podziwia milczenie otchłani, ponieważ wydobywa się on z morskich głębin.” Przed napisaniem tego rozważania spędziłem chwilę nad brzegiem morza. Twarz otulona spokojnymi muśnięciami wiatru, stopy obmyte chłodem żywiołu i umysł wychylony ku kontemplacji tego, co święty Augustyn sprowadził do obrazu dziecka próbującego przelać morze do dołka piasku. Wszystko jest tajemnicą, nawet jeśli mury tego świata próbują nas zamknąć w klaustrofobicznej piwnicy rozpaczy i lęku o nasze jutro. Istnieje jednak Tajemnica której obecność uspokaja duszę, spowalnia historię z przepotwarzeń i nieuchronności zatopienia w śmierci. Religia i kultura nauczyła mnie odczuwania piękna, przeżywania go nawet poza posadami otchłani i zniszczenia. U Sołowjowa można odnaleźć zdumiewającą intuicję końca: „Wieczne piękno będzie płodne, z niego wyjdzie zbawienie świata, kiedy znikną jego czarujące podobieństwa, jak morska piana, która zrodziła czczoną przez porosty Afrodytę.” Tylko teolog poderwany podmuchem Parakleta ma odwagę wyznać, że koniec będzie jeszcze wspanialszy, niż początek. Póki co, trzeba chwilę przycupnąć na skrawku wbitego w masyw plaży pnia i wypatrywać wschodu Słońca.

wtorek, 21 czerwca 2022

Człowiek z upływem lat staje się dziecięco naiwny i sentymentalny. Ten stan ducha charakteryzuje się prostodusznym powrotem do pierwszych poruszeń, natchnień, zrywów intelektu i obrazów, których obfitość domaga się skatalogowania i utrwalenia w niewidzialnej, ale dostępnej tylko dla mnie pinakotece wyobraźni. Powracam do pierwszego impulsu który mnie przywiódł do umiłowania wiedzy o świecie, a nade wszystko sztuki- najgłębszego odprysku ludzkiego ducha- wychylającego się ku temu, co przekracza zewnętrzność natury; jej obłaskawiającą oczy powabność. Z wielkim poruszeniem i duchowym rezonowaniem, powracam do świata Ikony. Uwiodła moją duszę i zmysły- najbardziej ascetyczna i wyrafinowana forma malarstwa. Ikona tak pięknie obleczona w słowne konstrukcje: „Teologia piękna,” „Tekst sakralny,” „Malarstwo modlitwy,” „Okno na inną rzeczywistość,” „Kolorowa kontemplacja,” „Drzwi uchylone na wieczność,” „Medytacja na temat Absolutu,” „Świetlista materia,” „Kaligrafia świętości,” „Malowanie duszy,” „Oblicze- wyobrażenie Chrystusa.” Wśród mnogości tych ozdobników, jestem ja sam i wyobrażenia które patrzą na mnie z tych materialnych płaszczyzn na które Kościół rozlał olej wesela, kadzidło modlitwy i pocałunek spękanych ust. Istnieje w człowieku wiary wewnętrzna potrzeba posiadania w zasięgu wzroku „widzialnej świętości która odbija Niewidzialnego Boga”(F. Dostojewski). Ikona to katalogatyczny argument za istnieniem Obecności; harmonią pomiędzy tęsknotą duszy, a zaciemnieniem oczu- czekających na przeobrażenie światłem. „Bliskość tajemnicy każe zniżyć głos- rozmyślała A. Olędzka- Frybesowa- mówić pełnym czci szeptem. Obecność tajemnicy każe milczeć… Słowo Wcielone, więc wydane naszemu poznaniu i na miarę naszej wyobraźni.” Taboryckie nasycenie zmysłów które z niedowierzaniem i powściągliwością badali zatopieni w modlitwie filokalii mnisi. Paradoks Niedostępnego i Przemienionego Boga który stał się ikoną, to wielkie apofatyczne misterium spotkania. Ikona zwiastuje nam dogłębną prawdę o stanie naszej dzisiejszej kultury. Jeżeli nie ma miejsca dla religii, to następuje agonia sztuki; jej dostrzegalne wyjałowienie. Bez obecności sakralnego dzieła, artysta staje się „idolatrią samego siebie.” Ikona to proklamacja wiary „głębokie poruszenie pięknem Chrystusa”(J. Ratzinger). W ikonie „poszukując prawdziwego obrazu człowieka, artysta mimo woli znajduje w tym człowieczeństwo Chrystusa”- pisał S. Bułgakow. Sam spogląda i jednocześnie odczuwa odwzajemnione spojrzenie ! Odnajduje najdoskonalszą i pozbawioną skazy twarz Piękna. Każdego wieczoru spoglądam na wyobrażenie Zbawiciela i powraca do mnie poetycka medytacja Turczyńskiego: „Twarz Chrystusa wyłania się ze światła inokopu i sama jest Światłem… Twarz wysmukła i pełna życzliwości. W oczach nie ma cienia gniewu, nawet surowości, jest tylko jakiś nie do wysłowienia smutek, który można wszak rozumieć jako zachętę do zwierzeń, spowiedzi, do może nawet rozmowy. Syn Boży i brat wszystkich ludzi… Drobne płatki warg zawsze gotowe rozchylić się przed słowami wybaczenia i modlitwy.”

poniedziałek, 20 czerwca 2022

Z jakąś nieukrywaną tęsknotą wyczekuję już czasu wakacji. Błogosławionego nadmiaru czasu, który mogę w sposób twórczy i rozrzutny spożytkować. Poza lekturą przedawnionych książek, przecieraniem oczu od nadmiaru sztuki i rekreacją budząca witalne siły ciała, najważniejszym wydaje się pulsowanie wiary w głębiach bytu. Kołysanie wieczności smagające duszę od środka i orientujące umysł ku pytaniom naprawdę ważkim. Jednak musze się przyznać do takiej mojej skrytej słabości. Z trudem przychodzi mi akceptować otaczającą mnie rzeczywistość i tolerować jej kaprysy. Ciągle egzystujemy w cieniu wojny, a jej konsekwencje demolują również życie tych którzy w sposób bezpośredni nie biorą w niej udziału. Spoglądam na obraz pt. Apoteoza wojny Wierieszczagina i przenika mnie ujmująca bezradność wobec absurdu przemocy. Świat niekiedy jawi mi się jako zużyty i zmęczony- zdesakralizowany- zdeprawowany ciągłym wynajdowaniem bodźców, aby zatrzymać przy sobie zdezorientowanego i zalęknionego człowieka. Przeżywana teraźniejszość zawsze jakoś napawa mnie nudą i lekkim rozczarowaniem, choć nie mam natury fatalistycznej, czy mizantropijnej i obce jest mi myślenie dramatyczne o świecie. Cieszy mnie świat, jednak często skrywam się przed nim w kokonie mojej płodnej wyobraźni. Porywała moją wyobraźnię historia zaludniona indywidualnymi postaciami- często przygniecionymi balastem czasu i kotłującymi się w nim wydarzeniami oraz padającym na wszystko cieniem śmierci. Owszem, historia jest wypełniona śmiercią i życiem; naznaczona jest osobistą Paschą każdego człowieka. „Chrześcijaństwo uczy nas, że osoba, na miarę swej wiary, objęta jest potężnym dynamizmem zmartwychwstania”(O. Clement). Obumieraniem i na powrót „rodzeniem się;” przekraczaniem czasu zakleszczonego pomiędzy ludzkim „być” i „stawać się.” Przyznaję rację Bierdiajewowi, który twierdził, że „chrześcijaństwo jest najdoskonalszą religią przede wszystkim dlatego, że jest religią zmartwychwstania, że nie godzi się ze śmiercią i zanikiem, że dąży do wskrzeszenia wszystkiego, co autentycznie istnieje.” Z pewnością takie przekonanie, zaważyło na moim myśleniu religijnym- eschatologicznej wrażliwości zagarniającej świat ku trudnej do sprecyzowania tęsknocie, w której wszystko zmierza się ku nieznanemu horyzontowi szczęścia. „Boskość tętni we wszechświecie”- twierdziła poetka i mistyczka Hildegarda z Bingen. Przekraczanie granicy fantazji ma w sobie coś prawdziwie duchowego, inspiruje do pokonywania granic czasoprzestrzeni- byciu wędrowcem nad otchłanią lęku, a jednocześnie odważnie wierzącym, trochę ogłupiałym szczęśliwcem, przekonanym o namacalności Królestwa Bożego wewnątrz dziejących się wydarzeń. Starzec Zosima z powieści Dostojewskiego z właściwą sobie prostotą wyzna: „Bóg wziął nasiona z innych światów, aby rozrzucić je tutaj... wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym świecie... korzenie są gdzie indziej.” Metahistoria- brzmi filozoficznie- polegająca na przenikniętym nadzieją wyglądaniu tej drugiej strony ziemi, której korzenie stały się drabiną po której można się wspiąć ku miejscu wiecznej ochłody. Namacalność nieskończoności ! Wieczność zawsze była dla mnie ciekawsza, niż rzeczywistość która mnie otaczała. „Moja ojczyzna jest tam gdzie znajduje się moje serce.” Być może była obiektem moich naiwnych dziecięcych westchnień i projekcji umysłu; jednak z czasem i bardziej dojrzale, stała się „przedmiotem” moich intensywnych rozmyślań i tęsknot. Człowiek- idąc tropem wewnętrznych intuicji „może upodobnić się do geometrycznej wiązki promieni, które ze swojego źródła ciągną w nieskończoność.”(G. Florowski). Orbitować ku eschata „dziś będziesz ze Mną w raju.” Często niecierpliwie miałem odwagę pytać Boga słowami św. Izaaka z Niniwy: „dlaczego nie dałeś od razu ludziom uczestnictwa w przyszłej chwale ?” Jaka cudowna musi być Twoja kraina za horyzontem naszego niepoznania, urojonych i niewystarczających płodów umysłu, niewspółmiernego odczuwania miłości, stając się drabiną po której można się wspiąć ku bramie życia. .Może dlatego teologia była pierwszą dziedziną po której spacerowałem z dziecięcym i niczym niezmąconym entuzjazmem, będąc jednocześnie przeświadczonym, że uchyli się nade mną kurtyna wieczności i poczuję przedsmak radości o której tak płodnie i przekonująco pisali zdumieni niebem mistycy. Pamiętam jak kiedyś poruszyły mnie słowa Gustave’a Thibona: „Tajemnica nie jest ścianą, o którą się rozbija inteligencja, to ocean, w którym inteligencja ginie.” Poznanie intelektu które musi skapitulować przed żywiołem nagle zstępującej Obecności, zagarniającej oblubieńczo wszystkie możliwe władze zmysłów. Dusza musi zadrżeć od nadmiaru łaski, by stać gotową do pełnego widzenia w świetle. „Jeżeli jesteś czysty, niebo jest w tobie i wewnątrz siebie zobaczysz światło, aniołów i Pana samego”- jakże ekscytująca jest ta myśl świętego Makarego. Jakże przekonujące i obezwładniające serce są słowa Chrystusa w ostatnim akordzie Apokalipsy: „Oto czynię wszystko nowe”(21,5). Oczekuję w podekscytowaniu na apokaliptyczne novum.

środa, 15 czerwca 2022

Wschód i Zachód nie są podziałem topograficznym czy socjologicznym- panoramą wpływów niegdyś podzielonego chrześcijaństwa obwarowanego na swoich pozycjach i trzeźwo pilnującego własnego depozytu przed rozmyciem, naruszeniem, czy przywłaszczeniem przez innych. Istnieją chrześcijanie którzy chcieliby wznieść się ponad wyznania i ukazać chrześcijaństwo ponad konfesyjne, nie obarczone historią i dogmatycznymi sporami których przebieg tak silnie modelował mapę eklezjalnych wpływów. To sentymentalne pragnienie wymaga nieustannej epiklezy, pokory i nawrócenia. Z pewnością XX i XXI wiek przyczynił się w licznych poszukiwaniach teologicznych, podrywach serc i uwierającej zewsząd sekularyzacji i islamizacji do poszukiwania stycznych w tradycjach, modelach teologicznych i życiu liturgicznym. Nastąpiło pewnego rodzaju otwarcie na doświadczenie Boga i drugiego człowieka. Nazwijmy to powrotem do źródeł- choć w tym sformułowaniu jest jeszcze wiele do życzenia. Zachodni racjonalizm od wieków przenikający teologię, trochę ustąpił mistyce serca, tak silnie cechującej kościoły wykarmione w tradycji bizantyjskiej liturgii i mistyki. Również prawosławie odnalazło swoją drogę do wyjścia z izolacji, anachroniczności, stając się bardziej dialogicznym i prężniejszym ewangelizacyjnie. Doskonale zdiagnozował ten stan rzeczy Daniel Ange: „Wschód mi mówi: „Chodź i patrz !,” Zachód: „Słuchaj i idź !” Wschód: „Zobaczymy Go takim jakim jest !” Zachód: „Wiemy czym jesteśmy !” Wschód: „To co zobaczyły nasze oczy !” Zachód: „To czego dotykały nasze ręce !” Wschód to Jan, który pierwszy widzi i wierzy; Zachód to Piotr, który pierwszy wchodzi i wierzy. Jan, który krzyczy: „To jest Pan” i Piotr, który się rzuca w wodę by do Niego dotrzeć.” Jedni i drudzy pomimo tych subtelnych i wyraźnych różnic, wyznają wiarę w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego i poddają się ożywczemu tchnieniu Ducha. W kontekście tak wielu przemian które dokonały się w rzymskim katolicyzmie przynajmniej niektóre opinie Bierdiajewa wydają się przedawnione. Pisał on wiele lat temu: „W katolicyzmie bezpośrednie odczucie Chrystusa jest słabsze niż w prawosławiu. Na Wschodzie jest mistyczne nasycenie, na Zachodzie – mistyczny głód. Ta różnica odbiła się także w na architektonicznym stylu świątyń. W świątyni gotyckiej czyje się wyciągnięcie człowieka ku Bóstwu, w świątyni wschodnioprawosławnej – przywarcie człowieka do ziemi i zstąpienie Bóstwa.” To, co wydaje się szlachetne i przyciągające w prawosławiu to brak jurydyczności, epatowania literą prawa na której ufundowane jest myślenie eklezjalne Rzymu. Autorytet budowany na zawiłych kazusach prawa jest obcy chrześcijanom wykarmionym pięknem ikon i ekspresją liturgii obwieszczającej przeobrażenie kruchych i poddanych nędzy grzechu dzieci. Moralność zostaje przeniknięta światłem Taboru- nasyceniem światłem które przeistacza największych grzeszników w świętych. W sercu wspólnoty opłakującej własne grzechy powraca wyznanie jednego z bohaterów Dostojewskiego: „Jestem przeklęty, podły z zdegenerowany, ale całuję skraj szaty osłaniającej mego Boga.” Poprzez takie bezradne i do granic szczere wyznanie Kościół jest pełen Trójcy ! Miłość przepływa jego arteriami, a to co zewnętrzne staje się zwiastunem Królestwa Bożego. Jutro katolicy na ulice swoich miast wyniosłą Chrystusa w sakramentalnej hostii- aby był widziany i adorowany- przyjęty na nowo. Prawosławni wpatrzeni w portal ikonostasu, będą milcząco stali przed Bogiem; zdając sobie sprawę, iż nie są godni wzrokiem ogarnąć Świętości wydanej jako pokarm do spożycia. „W eucharystycznym sercu Kościoła- pisał O. Clement- podobnie jak w duchowym sercu każdego człowieka, Chrystus nieustannie zwycięża śmierć. Ludzkość, a dzięki niej cały wszechświat, wciągnięta jest w nieskończony proces przemienienia, w którym świętość każdego człowieka niejako wyprzedza i i przyśpiesza ostateczne wypełnienie.” Wschód i Zachód- „dwa płuca” dzięki którym chrześcijaństwo nie wpadnie w zadyszkę i w uścisku utrudzonej i okupionej cierpieniem miłości, wyjdzie na spotkanie swojego Mistrza i Zbawiciela.

wtorek, 14 czerwca 2022

Kilka dni temu w księgarni zauważyłem książkę Bronisława Wildsteina pt. Bunt i afirmacja. Esej o naszych czasach. Po przekartkowaniu kilkunastu stron nabyłem publikację i oddałem się intrygującej lekturze tekstu chirurgicznie diagnozującego stan otaczającej nas rzeczywistości i zagrożeń które stają się toczącym ciało naszej cywilizacji rakiem. Z wieloma poglądami autora identyfikuję się bez większych oporów. Zatrważająca jest świadomość, że świat wczorajszego dnia- został tak beztrosko przemodelowany i naznaczony „idiotyzmami” które jeszcze pół wieku temu, nie mieściłyby się w umysłach ludzi odrobinę myślących i wrażliwych. Tak zwana „tolerancja” oświeconych i racjonalnych mas z nienormalności uczyniła chleb powszedni, którym zapycha brzuchy maluczkim. „Uderzenie w najbardziej elementarne kategorie ludzkiej natury: płciowość i wynikające z niej odmienne, rodzicielskie role, to próba przetworzenia świata. Wiedziony przez hybris człowiek wierzy, że jest w stanie, na nieznanych dotąd zasadach, zbudować nową, wspaniałą rzeczywistość. Naprawdę jedyne, co zrobić potrafi, to zniszczyć istniejący ład, czego w wieku XX doświadczyliśmy w pełnym wymiarze, a z uwolnionego wtedy koszmaru nie potrafimy się ciągle podnieść.” Za pomocą litery prawa można usankcjonować dzisiaj wszystko, proklamując niczym nieokiełznaną ludzką wolność. „Wygodniej wierzyć innym niż samemu sobie” (A. Sołżenicyn). Najbardziej znienawidzonym stoperem tego pochodu wszechwładnej wolności samostanowienia o sobie i innych jest religia. „Dzisiejsza cywilizacja wcale nie występuje przeciwko Bogu, ale tworzy ludzkość „bez Boga”- pisał P. Evdokimov- Ludzie żyją na powierzchni samych siebie, tam gdzie z definicji Bóg jest nieobecny. Stać się dziś ateistą to nie tyle wybierać, jeszcze mniej- negować, ile płynąć z prądem, aby być takim jak wszyscy… Ateizm wysuwa klasyczny argument: poznanie Boga zakłada dar wiary, której ateista nie ma.” Powracają z jeszcze większą siłą rezonowania buntownicze chimery ateistycznej cywilizacji, próbującej ufundować „ziemię obiecaną” bez Boga i wartości które wpisał w kod tego świata. Trzeba zdusić religię, odrzeć z tajemniczości, ceremonialnie zohydzić, jedynie wtedy będzie można zapanować nad duszą i umysłem nowoczesnego człowieka. „Wolnością ludzi zawładnie ten, kto zapanuje nad ich sumieniami”(F. Dostojewski). Powrócić do świata „cielców” wobec których będzie się oddawać orgiastyczny taniec człowieka upojonego winem wszechwiedzy, który tylko z pozoru będzie panem własnego losu. Ten stan rzeczy kształtuje nihilistyczny projekt człowieka „wolnego” który pędzi ku zagładzie i nie ma świadomości z przebiegu tak urzeczywistnionej katastrofy. „Ostateczny rezultat wojen kulturowych to poprawność polityczna, która stała się narzędziem do nadzorowania zdewastowanego krajobrazu sztuki, historii i literatury pod kątem pozostałości po rasizmie, seksizmie oraz imperialistycznym czy kolonistycznym sposobie myślenia”- pisał R. Scruton. Chrześcijanie po raz kolejny znajdą się na arenie świata: wyśmiewani, izolowani, krzyżowani i zamykani w gettach- jako niepożądany i reakcyjny element. Źródłem nadziei jest przeświadczenie Tertuliana: „Krew męczenników jest posiewem nowych chrześcijan.” Zmieniać świat to otwierać go na przebóstwienie i zbawienie. „Koniec cywilizacji nastanie wtedy, kiedy umrze ostatni wierzący w Boga”- rozmyślał proroczo Tarkowski.

niedziela, 12 czerwca 2022

Życie człowieka rozpoczyna się od Trójcy Świętej, a finiszem egzystencji jest spotkanie z Bogiem Trójosobowym. Pisanie o Tajemnicy, przez duże T. Filozofowie i teologowie o tęgich umysłach przez całe wieki mocno się gimnastykowali, aby w sposób jak najbardziej zrozumiały zbudować w miarę uporządkowaną wizję Boga- jako Wspólnoty Osób. W wierze czasami trzeba zaryzykować, wejść w zawiłości wiedzy które mogą sprawić, iż się zmęczymy pod naporem niewiadomych. W pewnym momencie osuniemy się na kolana i wykrzyczymy Bogu naszą niemożliwość zrozumienia już czegokolwiek. „We wszystkim, co nas spotyka, tkwią niemożliwe do pogodzenia sprzeczności. By rozwiązać ten problem, pozostaje tylko jedna droga: wybrać to, co proponuje Trójca Przenajświętsza, lub umrzeć jako głupiec”- rozmyślał Paweł Floreński. Bóg odsłania się człowiekowi na tyle, na ile pragnie dać się poznać; na ile umysł jest wstanie udźwignąć ciężar tego poznania. Bóg kiedy rozmawiał z Mojżeszem, nie powiedział o Sobie nic więcej poza własnym imieniem: „Jestem, który jestem” (Wj 3,14). Od tego momentu w historii świata Bóg będzie odsłaniał krok po kroku, swoją transcendentną obecność, a człowiek z każdym pytaniem zrodzonym w głębi serca, będzie się dobijał aby zobaczyć Jego Oblicze i nie umrzeć. Dlatego po wielu wiekach Chrystus powie znamienne słowa do swoich uczniów: „Błogosławione oczy, które widzą to, co wy widzicie”. Niewątpliwie jednak niewielu tylko chrześcijan zgłębia tę prawdę wiary. A przecież liturgia, w której uczestniczą, sytuuje ich wciąż w sercu tej tajemnicy. Kiedy czynią znak krzyża przed modlitwą osobistą, wspólnotową, rodzinną, nie mogą nie wiedzieć, że błogosławi ich Ojciec, Syn i Duch Święty. Każdego ranka, który jest darem Boga dla człowieka, człowiek wierzący, znaczy swe ciało znakiem krzyża, w sposób jak najbardziej naturalny oddaje całe swoje życie Trójcy Osób. Refleksja o Trójcy Świętej, nie jest jakimś skomplikowanym owocem wysiłku intelektualnego mądrych ludzi. Jest to prawda objawiona przez Boga. Podczas Chrztu Chrystusa w Jordanie Bóg w sposób pełny i wyraźny objawił Siebie światu, jako Jeden w trzech Osobach: „A kiedy Jezus został ochrzczony i modlił się, otwarły się niebiosa i Duch Święty zstąpił na Niego w cielesnej postaci, jakby gołębica, a z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Łk 3, 22). Mamy do czynienia z Teofanią w której uobecnia się wspólnota Trzech. Wysyłając uczniów aby głosili Ewangelię wszystkim narodom, Pan mówił im: „Idźcie więc nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” (Mt 27, 20). W listach apostolskich zostaje przemycona prawda o wspólnocie Osób: „Albowiem trzej dają świadectwo: Duch i woda, i krew, a ci trzej stanowią jedno” (1 J 5,7-8). Zdumiewające jest to, że chrześcijański Bóg nie jest jednostką, lecz zjednoczeniem, nie - po prostu jednością, lecz - wspólnotą. Jest w Bogu coś analogicznego do "społeczeństwa". Nie jest On pojedynczą osobą, kochającą jedynie samego siebie ani samowystarczalną monadą czy "Tym Jedynym". Jest On trójjednością, to jest trzema równymi osobami, z których każda żyje w dwóch pozostałych dzięki nieustannemu ruchowi wzajemnej miłości". Bóg którego czcimy jest Komunią Miłości, to coś więcej niż tylko analogiczna relacja ludzka miedzy osobami w celebrowanej miłości. Bóg zaprasza nas do kontemplacji tej miłości, udziela nam jej w odpryskach które emanują z Jego łona. „Czekam chwili, aby Pan mi się ukazał w obrazie”- w usta ruskiego ikonnika wkłada te słowa Turczyński. Wystarczy spojrzeć na ikonę Trójcy Rublova, na ten kolisty ruch miłości Osób, które wzajemnie stają się dla siebie darem- Misterium Komunii !

sobota, 11 czerwca 2022

Niewielu teologów potrafi zdobyć się na odwagę pisania o rzeczywistości bezpośrednio doświadczanej w kategoriach apokaliptycznych. „Najpłodniejsze wydarzenia rodzą się w nas długo, zanim dostrzeże je dusza”(G. D’ Annunzio). Skrycie marzę o świecie doskonałym, wolnym od kłamstwa, przemocy, rozpadu, nie stojącym nad przepaścią samozagłady; choć prawda zbyt prostych i szczerych uogólnień jest aż nazbyt skomplikowana i odległa od faktycznego stanu rzeczy. „W teraźniejszości zawarte są wszelkie przesłanki nieodwracalnej katastrofy mogącej wydarzyć się w niedalekiej przyszłości- pisał profetycznie A. Tarkovski- zdajemy sobie z tego sprawę, lecz nie potrafimy temu zapobiec.” Pomiędzy człowiekiem a światem wytwarza się swoiście rozumiane napięcie- drganie, które odczuwalność wydziera przestrzenie pustki- próbując tak dobrze oswojone horyzonty życia, nasycić strachem, cierpieniem i śmiercią. Eco w swoich diagnozach współczesności dostrzegł, że „narodził się nowy rodzaj niepohamowanego indywidualizmu; nikt już nie jest towarzyszem drogi dla innych, ale wrogiem, przed którym należy się chronić.” Z zatrwożeniem myślę o zdaniu Camusa: „jedyne wartości jakie panują nad światem to te, które rządzą światem zwierzęcym- gwałt i chytrość.” Wyrazem przepastnej naiwności jest świadomość, że coś złego dzieję się gdzieś tam, daleko od nas i możemy spać spokojnie. Za chwilę rozpoczną się wakacje, w promieniu słońca roztopią się uporczywe myśli- zapomnienie o wojnie której przebieg stał się pojemny w granicach milczącej oswajalności. Dopóki siadamy w wygodnym fotelu to temperatura bezpieczeństwa utrzymuje się w dostosowanej do progu tolerancji amplitudzie. Po czasie pandemicznej hibernacji w przestrzeni publicznej pojawili się na ulicy miasta Świadkowie Jehowy- siewcy kąkolu. Na jednym z propagandowych wózeczków widniał napis: „Kiedy nastanie pokój ?” Z pewnością „badacze” natchnionego Słowa znają odpowiedź na to udręczające umysł pytanie, lecz ja z prześmiewczym uśmiechem, abstrahuję od zbyt łatwego ferowania pewnikami, a na pewno próbą udzielania jakiejkolwiek odpowiedzi. Zajmując fragment chodnika można jedynie dostrzec ludzki pośpiech i usłyszeć jęk zadyszanego w pośpiechu miasta. Największym niebezpieczeństwem nowoczesnego człowieka jest przeświadczenie, że nieszczęścia są udziałem tych innych- anonimowych nieszczęśników którym los zwyczajnie płata figle lub na których- co boleśnie niesprawiedliwe ( i powinno być obce chrześcijańskiej pedagogii nadziei) spada jakaś z góry zesłana kara. Spekulacje teodycei okazują się bardziej drażniące i niebezpieczne niż krzykliwy ateizm, wyrażony małpimi grymasami ludzi źle życzących chrześcijaństwu. „Spróbujcie ukrzyżować Słońce. A przekonacie się kto jest Bogiem”(W. Rozanow).Wobec okropności wojny i zwyrodniałych ludzkich postaw, racjonalna teologia wchodzi w depresję z której nie łatwą ją wyprowadzić za pomocą świętości ledwie dostrzegalnej dla zmęczonego oka; tlącej się w sercach prawie niezauważalnych mistyków. „Demon ukazał się starcowi, mówiąc: „Ja jestem Chrystus.” Na ten widok mnich zamknął oczy. Demon powtórzył: „Jestem Chrystusem, dlaczego zamykasz oczy ?” Starzec odparł: „Nie chcę oglądać Chrystusa tutaj, na ziemi, lecz w innym życiu.” Po tych słowach diabeł zniknął”- czytam w Apoftegmatacie Ojców Pustyni. Powolnej wędrówce w zrozumieniu najgłębszego sensu naszego życia, pojawia się przebłysk pogodnego przeświadczenia, że ostatecznie koniec będzie lepszy niż początek. Szczęście zatriumfuje nad rozpaczą. Miłość rozleje się obficie i wypełni ludzkie otchłanie. „Tu milknie język ludzki- pisał M. Bierdiajew- Eschatologiczna perspektywa to nie tylko perspektywa nieprzewidywalnego końca świata, jest to również perspektywa każdej chwili życia. W każdej chwili życia trzeba kończyć ze starym światem i rozpoczynać świat nowy. W tym jest oddech Ducha. Eon kresu jest odsłonięciem Ducha.”

środa, 8 czerwca 2022

Od kilku dni dość intensywnie pracuję nad książką poświęconą kulturze rumuńskiej, a ściśle rzecz biorąc życiu i twórczości prawosławnego, rumuńskiego rzeźbiarza Constantina Brâncuşiego. „Człowiek religijny łaknie bytu”(M. Eliade). Artysta – wędrowiec na ziemi i człowiek ducha-wywarł szczególny wpływ na moje postrzeganie sztuki. Teologia kamienia i „stawanie się ku bytowi”- jak pisał N. Noica. Już wiele lat temu dane mi było zetknąć się z jego twórczością. Bez wątpienia jest dla mnie równie ważny jak w przestrzeni przeczytanej literatury Dostojewski. W interwale czasu do tych dwóch postaci powracam nieustannie, sondując przestrzenie ich egzystencji, intencji, inspiracji, pragnień i tajemnic. Pewnie istnieje wiele stycznych pomiędzy tymi dwoma osobowościami nie pozostającymi bez wpływu na bieg historii i kultury. Rumuński intelektualista Nicolae Iorga napisał znamienne słowa: „Możesz zamknąć oczy, ale nie możesz wyłączyć słońca.” Bez wątpienia słońcem współczesnej- rumuńskiej kultury był Brancusi, a jego rzeźby z ciągle nową świeżością oślepiają swym blaskiem świat nowoczesnej sztuki. To właśnie w tym świetle cała plejada późniejszych twórców w materii tego świata, będzie próbować rozszyfrować zagadki natury i w miarę możliwości przekraczać je. Postać bez wątpienia wielowymiarowa, przeszczepiona na francuski grunt z całą maestrią idei i inwencji plastycznych, odnajdujących swoje urzeczywistnienie w kamieniu, drewnie, brązie, czy fotografii. Istnieją rzeźby, których piękno ujawnia się jedynie wtedy, gdy są oglądane z wnikliwą przenikliwością ludzi pokornych i intelektualnie dociekliwych. Trzeba przyglądać się „okiem wewnętrznym” aby usłyszeć śpiew kamienia, nucący witalny hymn na cześć przenikającego istnieniem zewsząd Boga. Jego twórczość wyraża rumuńska duszę i nasyconą radosnym spokojem poetykę form, pozwalającą w sposób intuicyjny- odkryć zręby świata już przeobrażonego. Sztuka potrafi nie tylko oczyszczać spojrzenie, ale „również usuwać duchowy, zalegający duszę brud, którego brzemię przygniata również umysł”(Ewagriusz z Pontu). Za każdym razem kiedy powracam do rzeźb Constantina, postrzegam jego twórczość w zupełnie intrygujący sposób. „W epoce współczesnej tylko sztuka nie zaprzestała poszukiwań innej sfery świadomości- być może świadomości rajskiej” (O. Clement). Pracuję mozolnie nad lapidarnym szkicem, w którym próbuję nakreślić tworzywem słowa sylwetkę artysty, jak również odsłonić jego transparencję światów w których dane mu było egzystować i antycypować tęsknotę za nieskończonością i wiecznością. Esej o człowieku dłuta i materii wydźwigniętej ku górze; materii z której wyłania się zarys nowej ontologii- „człowieka przeistoczonego.” Odbiorca który zaryzykuje do wejścia w świat rzeźbiarza z pewnością zrozumie, że wielka i prawdziwie autentyczna sztuka musi przejść przez realizm, aby ostatecznie w abstrakcyjnych erupcjach form- stać się językiem symboli. Otóż symbol odsłania stopniowo prawdę, objaśnia tajemnicę, rozszerza źrenicę oka nieznane dotąd poruszenia. Artysta uczy na patrzeć głęboko i uważnie, aby w strumieniu prezentowanych dzieł, przejść ku penetrowaniu innych sensów i znaczeń, za których horyzontem jest ujmujący percepcję oczu i duszy- pełen błogości stan estetycznego spełnienia. Ogromną pomocą w tym otwieraniu oczu na Misterium ma wiara, z której rodzi się zdumienie i kontemplacja świata już poza jego materialnymi granicami form. Na antypodach natchnienia rodzi się sztuka której prostota i na pozór komunikatywność przekazu, tka opowieść o człowieku który w kamieniu i brązie powiedział więcej niż tańcem swych spieczonych milczeniem ust.

niedziela, 5 czerwca 2022

„Żyjemy otoczeni nieskończoną wielością tajemnic”- te słowa napisał Lew Szestow próbując ukazać jak mały jest człowiek, jak mały jest jego rozum aby zgłębić tajemnicę Boga i świata. Myślę, że jedną z takich tajemnic jest wyjątkowa, subtelna i życiodajna obecność Ducha Świętego. Nie wiem, czy jakiś najbardziej rzutki teolog odważyłby się napisać biografię Ducha Świętego. To nie lada wyzwanie które z pewnością wymagałoby jakiejś duchowej wrażliwości i przenikliwości duszy. Trzeba zatem zachować pokorę i milczenie wobec tej Tajemnicy, bowiem „dramat zbawienia odbywa się za zasłoną” (S.Weil). Lepiej będzie jak pragnienie poznania „Gołębicy” stanie się pragnieniem ożywczego źródła. W historii chrześcijaństwa były momenty w których nawet zapominano o Duchu, trochę nieświadomie marginalizując Jego obecność. Nawet sam św. Augustyn przyznaje, że „ludzie uczeni napisali wiele książek o Ojcu i Synu. Natomiast Duch Święty nie stał się przedmiotem studiów tak obfitych, tak starannie prowadzonych przez uczonych i wielkich komentatorów boskich Pism, by można było łatwo pojąć także Jego własny charakter, z powodu którego nie możemy Go nazwać ani Synem ani Ojcem, ale jedynie Duchem Świętym”. Pewien ewangelicki teolog nawet stwierdził, że Duch Święty jest dzisiaj w dużej mierze „nieznanym Bogiem”. Nawet pomimo eksplozji tak wielu charyzmatycznych ruchów i wspólnot w różnych kościołach, wielu chrześcijan zatrzymuje się tylko na zewnętrznych znakach, naznaczonych pewną nadzwyczajnością, niż na samej osobie Ducha Świętego. A przecież jak powie św. Bazyli Wielki: „Stworzenie nie posiada żadnego daru, który by nie pochodził od Ducha. Jest On Uświęcicielem, który nas na powrót jednoczy z Bogiem”. Nie sposób zliczyć, ile to razy Duch Święty wtargnął niczym żywioł w historię i osobiste życie każdego człowieka. „Duch nazwany jest Królestwem i daje początek królowaniu Boga w nas” (M. Kabasilas). Każdy z nas przeżył w swoim życiu małe zwiastowania i pięćdziesiątnice- poruszenia serca i duchowe rewitalizacje. Ile to razy w kryzysach wiary, ucieczkach i wejściach w grzech- On przypominał o zmartwychwstałym Chrystusie i jego darmowej miłości. Kościół od wieków wołał i nie przestaje wołać z głębi swego jestestwa: eltheto to Hagion Pneuma sou eph hemas Kai katharisato hemas- niech przyjdzie Duch Twój na nas i oczyści nas. Dzięki Jego dynamizującej obecności Kościół staje się comunio sanctorum- wspólnotą uświęconą i przebóstwioną. Pewnie w tym miejscu należy postawić sobie kilka odważnych pytań: Czy otwieram się na nowość Ducha, wsłuchując się w Jego głos i odczytując natchnienia ? Czy rozpoznaję oczyma wiary Kościół jako ikonę Trójcy, w łonie której zostałem zrodzony aby uwielbiać Boga całym życiem ? Odpowiadając w duszy na te pytania, niech słowa przeistoczą się w modlitwę epiklezy, zwracając się do Ojca, aby Duch objawił Chrystusa. Kończę słowami świątecznego Troparionu: „Błogosławiony jesteś, Chryste Boże nasz, któryś rybaków uczynił mędrcami, zesławszy im Ducha Świętego i przez nich złowiwszy świat.”

piątek, 3 czerwca 2022

Samotność, słowo które niczym strzała przepruwa serce człowieka nowoczesnego. Mimo licznych napięć nerwowych trapiących przechodniów życia, tym co najbardziej uwiera, to tęsknota za kimś innym- będącym w zasięgu słowa i wzroku. Nostalgia za zauważeniem i rozpaczliwym zwróceniem na siebie uwagi. To przeświadczenie w sposób szczególny towarzyszy ludziom młodym i starcom w których męczące hausty powietrza pobudzają nikłe okruchy pamięci. Naszą płyną rzeczywistość znamionuje kultura zapomnienia, sporadyczności, chwiejności i dostrzegania innych w kategoriach pewnego rodzaju użyteczności. Jest w tym jakaś trudna do zrozumienia pedagogia uprzedmiotowienia na chwilę. Nasze stulecie zajmuje się rozpatrywaniem nicości i dysocjacją uczuć. Człowiek tylko wyłącznie skupiony na sobie, wpada w pułapkę przeszywającej świadomość pustki. Antropologia zagubienia i unicestwienia życia, które aortą duszy, powinno przepływać pomiędzy osobami otwartymi na dar z siebie, a co tragiczne staje się zatorem lub co gorsze katastrofą. Dostojewski w Łagodnej pisze: „Ludzie są samotni na ziemi- w tym tragizm. Czy jest w polu żywy człowiek ?- woła heros. Wołam i ja- chociażem nie heros- i nikt się nie odzywa. Powiadają, że słońce żywi wszechświat. Wzejdzie słońce i – popatrzcie nań, czy to nie trup ? Wszystko martwe i wszędzie trupy, samotni tylko ludzie, a wokół nich milczenie- oto świat !” Pisarz ten emocjonalny marazm prowadzący ostatecznie do śmierci, zdiagnozował nadzwyczaj celnie. Indywidualizm i egoizm prowadzi do obumierania serca, ślepoty oczu i ostatecznej agonii w paraliżującym przeświadczeniu, że już nie można odwrócić tego stanu rzeczy. W tej sytuacji przytłaczjącej samotności może podnieść się rozpaczliwy krzyk pragnienia; przekroczenie śmierci ! Pojawia się iskra nadziei na ocalenie. Być może „otchłań serca zacznie ciążyć ku otchłani Boga”(Angelus Silesius), a tym samym eksploduje uśpioną i stłumioną w podziemiach- siłą człowieczeństwa. „Egzystuję, więc kocham” parafrazując Heideggera i doprowadzając tym samym do stanu powtórnych narodzin; uczłowieczenia, relacyjności i spotkania. „W świeżości pory wieczornej Bóg przychodzi, by rozmawiać z człowiekiem”- czytamy w Genesis (Rdz 3,8). Samotność zostaje przezwyciężona poza czasem i staje się miejscem zdjęcia masek, kamuflaży, zalegających w otchłani umysłu usprawiedliwień. Zaczyna się widzieć wszystko wzrokiem przeobrażonym, a krajobraz twarzy staje się świetlistym. Oblicze człowieka staje się „lustrem,” ale nie otaczającego świata, lecz zstąpienia miłości w sam środek bytu. Osamotniona istota uświadamia sobie prawdę o tym, że „gdybym nie miał miłości, byłbym niczym”(1 Kor 13,3). Cała dotychczasowa i udręczająca samotność, zmusza do wyjścia poza siebie- ku Misterium. Kamienne serce pęka, a Duch bierze w posiadanie człowieka. Chrześcijaństwo będzie w tym doświadczeniu postrzegało głębię wymiaru pentakostalnego- przebóstwienia. Cyryl Jerozolimski objaśnia ten stan rzeczy następująco: „Duch Święty maluje w nas obraz istoty boskiej nie jak malarz, nie tak, jakby sam był czymś innym niż ona; nie, nie w ten sposób czyni On nas podobnymi Bogu: On właśnie sam będąc Bogiem i od Boga pochodząc, niczym pieczęć wosku odciska się w sercu tych, którzy Go przyjmują.” To nawiedzenie i napełnienie zaciera kontury samotności i eksploduje siłą miłości. Człowiek zaczyna czuć w sobie życie świata i innych, a to już początek Epifanii !

środa, 1 czerwca 2022

Trzeba wykazać odrobinę zaangażowania i wyobraźni, aby w sposób rzetelny zdiagnozować wartość dzisiejszej kultury. Wynalazki poprzedniego wieku, takie jak kino lub Internet z rozepchniętymi do granic możliwości przestrzeniami i ciągle multiplikowanymi „oknami” na świat, zdynamizowały kulturę masową- podsycając coraz to nowe potrzeby konsumentów, obarczonych trajektorią reprodukowanej w obrazach rzeczywistości. Zawsze mnie intrygował fenomen kina, tak silnie magnetyzujący i kształtujący społeczne gusta, modę, czy paletę różnorodnych zachowań. „Kino- mówił Robert Bresson- jest pismem z obrazami w ruchu i z dźwiękami.” Dobrze zorganizowana rozrywka za stosunkowo niewielkie pieniądze. Rzeczywistość kina, telewizji, Internetu, dla wielu ludzi stał się substytutem religii- ucieczką w świat magicznych doznań, których przeżywanie tu i teraz- wydaje się skądinąd uporczywe i niemożliwe. O statusie i komforcie człowieka nowoczesnego i „inteligentnego” świadczy wielkość telewizora plazmowego- stającego się kinową ścianą- „leksykonem wiedzy i rozrywki.” Ekran telewizora, tabletu, smartfonu, zogniskował w sobie dwa światy: rzeczywisty i iluzoryczny, zwalniając obserwatora z twórczego wysiłku wychodzenia poza wygodną i wyreżyserowaną przestrzeń. „Totalitarna sztuka.” Dramatyczne jest przeświadczenie, że świat wyobraźni i wirtualnej rzeczywistości, stał się konieczną przestrzenią egzystowania człowieka. „Kultura masowa jest embrionem religii ziemskiego zbawienia, ale do tego, by stała się w pełni religią, brakuje jej obietnicy nieśmiertelności, elementu sakralnego i boskiego- pisał Edgar Morin- Głoszone przez nią wartości: miłość, szczęście, znalezienie własnej pełni- są kruche i nietrwałe. Ziemska, śmiertelna istota ludzka, na której opiera się kultura masowa, jest czymś tak bardzo kruchym, tak bardzo nietrwałym; kultura ta włączona jest w bieg historii, jej rytm jest rytmem współczesności, sposób uczestniczenia w niej- ludyczno-estetyczny, styl jej konsumpcji- laicki, jej stosunek do świata- realistyczny.” Wielu myślicieli uważało, że nowe media „wzbogacają świat” nowym odczuciem; nasyceniem wrażliwością innego rodzaju niż ta do której przywykł przemierzający powtarzalną codziennie drogę z domu do pracy człowiek. Jeżeli „kino jest snem”(T. Varlet) to o czym śni zestresowany i poddany determinantom codzienności człowiek ? Być może ucieka w świat bezpiecznej fikcji; zapomnienia na chwilę o ciężarach wczorajszego dnia. Choć to świat abstrakcyjnego imaginarium, to jednak pozwala na krótką chwilę odetchnąć i schować się w nim, niczym dziecko w domku skleconym z przypadkowo zestawionych przedmiotów. „Jest sztuką imaginacji, która nas pasywnie pogrąża (jesteśmy widzami, a nie aktorami) w bezbrzeżnym i pozbawionym znaków oceanie nieskończonej psychiki. Jest to sztuka oniryczna, obrazy rodzą się jak sny w ciemnej sali opuszczonej i bezbronnej duszy”(O. Clement). Kino posiada swoją siłę uwodzenia i modelowania wbrew przewidywalnej próbie racjonalizowania potrzeb; potrafi z łatwością budzić „rzeczywistość poza rzeczywistością” – w takiej, co najbardziej niezrozumiałe jest niektórym dobrze być. Życie widza staje się częścią świata, którego istnienie jest temporalne i poddane płynnej konieczności końca. Głód doznań zostaje zaspokojony, a potem przychodzi pragnienie nowych bodźców. Szklany ekran może stać się „lustrem narcyza”- uparcie szukającego odbicia własnego oblicza. Wielu ludziom kino miażdży umysły i opróżnia dusze z piękna. Istnieje również fenomen kina terapeutycznego, które otwiera drzwi do świata niewytłumaczalnego. Andriej Tarkovski uważany za mistrza kina metafizycznego i symbolicznego, uważał że film powinien być dla reżysera i widza, czymś na kształt duchowego oczyszczenia i przebudzenia: „Kultura nie może istnieć bez religii. W jakimś sensie kultura sublimuje się w religię, a religia wyraża się w kulturze. Kultura bez religii umiera. Społeczeństwo pozbawione religii staje się bezideowe, ma nie ideały, ale plany, które mają to do siebie, że mogą być zrealizowane albo i nie. Kultura i sztuka są nierozerwalnie związane ze strefą duchową, ta zaś rodzi się ze sztuki. Jeżeli jest inaczej – nie ma sztuki, rośnie liczba ludzi nienasyconych, którzy wolą umrzeć, aniżeli żyć.“