czwartek, 31 października 2019


W przeddzień uroczystości wszystkich Świętych, chciałbym scharakteryzować oblicza świętości. Sacrum- sanctus – świętość jest tą rzeczywistością która jednych zawstydza, onieśmiela, a jeszcze innych wprawia w zakłopotanie lub bulwersuje. „Twoje światło, o Chryste, lśni na twarzach Twoich świętych.” Świętość jest maksymalnym człowieczeństwem; transparencją i cudowną opowieścią heroicznych ludzi którzy zakochali się w Bogu do szaleństwa. Stali się oni lustrami w których Jego blask, miłość i piękno odbija się w całym bogactwie treści. Święci są wielkim i mieniącym się złotem „ikonostasem świątyni”, obwieszczającym obecność Chrystusa Przyjaciela i Zbawiciela człowieka. Miał rację Rudolf Otto, pisał jakby intuicyjnie (badając wyżyny duchowości) o mistykach których „nieśmiałość staje się oddaniem”- intymnością spotkania, powiewem Ducha w receptywnej, przeistoczonej Ogniem duszy. W starożytnym chrześcijaństwie każda wspólnota była „Kościołem świętych,” komunią przyjaciół Oblubieńca który otworzył ranę swego boku i rozlał obficie miłość. Agape społeczności przechadzającej się w radości paschalnej i obwieszczającej światu, że Pan żyje ! Świętość splatała się z prozą życia, przenikała tkankę rodzin, poszczególnych osób i emanując siłą dobra przemieniała życie tych, których oczy zagarnął blask przemieniającej światłości. „Miłość jest bezgraniczna”- jak powtarzał Mnich Kościoła Wschodniego. Ta bezgraniczność przyciągała rzesze kobiet i mężczyzn do radykalizmu ewangelicznego; wzlotu ponad przeciętność, świadectwa proklamowanego na dachach świata: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.” Liturgia bizantyjska nazywa „apostołami apostołów” kobiety niosące wonności do grobu, pierwsze które spotkały Zmartwychwstałego i obwieściły o tym światu. „Cała teologia żywi się epoką sięgającą od apostołów aż po średniowiecze- pisał H.U. Balthasar- epoką w której wielcy teologowie byli świętymi. Tutaj życie i nauka, ortopraksja i ortodoksja interpretowały się wzajemnie, zapładniały się i rodziły jedna drugą. W nowszych czasach teologia i świętość rozwijały się różnymi torami, z wielką szkodą dla obydwóch.” Tylko męczeństwo- starożytne i współczesne- stało się pierwszą formą świętości nasyconego dynamizmem rezurekcyjnym Kościoła. Pierwsi chrześcijanie zignorowali śmierć, śmiali się jej w oczy. Obłaskawiali swoich prześladowców szaleństwem radości, oddania i przebaczającej miłości. Atleci ducha wymieniający między sobą pocałunek pokoju, aby w objęcia śmierci wejść pojednanymi z Tym, który umiłował ich do końca. Jakże potężne i wzruszające jest świadectwo młodej chrześcijanki Felicyty, która będąc wstanie błogosławionym nie bała się oddać swego życia. Miała być rzucona z rzeszą innych wyznawców na pożarcie dzikich zwierząt. Jakże głębokie są jej słowa świadectwa: „Teraz ja cierpię sama, ale tam będzie we mnie cierpiał ktoś Inny, gdyż ja będę cierpiała za Niego.” Męczennicy stali się ziarnami Kościoła rzuconymi w nieurodzajną glebę świata. Stali się „gronami winnicy Bożej, których winem pijany jest Kościół”(Rabula z Edessy).  W świętych Kościół staje się sakramentalnym wydarzeniem przejścia Boga- Jego obdarowania, charyzmatycznej dyspozycyjności, uzdrawiającej mocy, podniesienia z brudu grzechu. W zlaicyzowanym świecie świętość staje się tematem złośliwych kpin, uśmiechów, wątpliwości i niedowierzania. Patrzymy na świętość szablonowo- a na świętych jako wykadrowanych z ikon- legendarnych herosów, których niesie legenda mitycznej zgoła nadprzyrodzoności. Musimy zdjąć ten kostium pieszczotliwej wyobraźni.  Ponieważ oni byli nami, tak jak my możemy stać się nimi. Ludzie z krwi i kości- pełni słabości i upadków, które pokonywali niczym milowe kamienie w pocie czoła i łez. To ci, którzy ze swoimi brakami i karkołomnymi słowami, weszli w świat Boga i opowiadali o nim tak fascynująco- że życie innych zaczęło mienić się promieniami słońca. „To bardzo ważne, żeby istnieli ludzie, dzieła i miejsca, które pytają o tajemnicę egzystencji, o tajemnicę Boga”(O. Clement). Święci są obok nas, kiedy pokonujemy codzienną drogę do pracy. „Człowiek w innych ludziach”(B. Pasternak). Święci są wśród nas- matki i ojcowie, mnisi, duchowni, młodzi i starzy- pełni mistycznych doznań o twarzach świetlistych i sercach bijących delikatnością. Przed ich spojrzeniem nie można się schronić. Burzyciele sumień wyhartowani w ogniu cierpliwości i pokory. Cudowni ludzie, biegnący ile tchu pod prąd świata, których „życie wewnętrzne stanowi najgłębsze i najczystsze źródło szczęścia”(Edyta Stein). Potrzeba nam dzisiaj takich świadków, których życie będzie roztaczało aurę wieczności. Ludzie modlitwy dźwigający na swoich barakach świat i czyniący z niego wspaniałą katedrę ducha-  proklamujący Dzień Pański.  Uczymy się od nich nieporadnie życia godnego nieba.   

wtorek, 29 października 2019


Jest czas rodzenia i umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono... (Koh 3,2).

Przemijanie, kruchość i śmierć, będą stanowiły w najbliższych dniach dla wielu przechadzających się po cmentarzach ludzi- ważny temat do rozmyślania. Mądrość Talmudu powie: „Anioł śmierci ma mnóstwo oczu, nikt śmierci nie ujdzie. Gdy Anioł Śmierci otrzymuje zezwolenie, nie rozróżnia miedzy sprawiedliwymi i złoczyńcami.”Czas który tak intensywnie przeżywają chrześcijanie jest próbą wyzwolenia się z lęku przed śmiercią; jej paraliżującymi objęciami i nieuniknionym nadejściem w trudnym do określenia czasie. „Zatem to życie ludzkie wydaje się krótką chwilą, wszakże o tym, co nastąpi, nie wiemy zgoła nic” – prowokacyjnie wyzna Beda Czcigodny. Chcielibyśmy to odczucie wykadrować z czasu- porzucić, zapomnieć, wyprzeć, wyeliminować ze świadomości. Heraklit z Efezu przekonywał, „że jest w nas jednocześnie życie i śmierć, jawa i sen, młodość i starość, które wzajemnie się zmieniają.” Śmierć przychodzi nagle, niespodziewanie, skrada się i wdziera  jak złodziej w momencie dla niej najbardziej dogodnym, a dla człowieka zaskakującym. Konfrontacja z nią rodzi spektrum różnych postaw i odczuć. „Ponad wszystko inne boimy się teraz śmierci i zmarłych. Jeśli w jakiejś rodzinie ktoś umrze, powstrzymujemy się przed napisaniem do nich, przed udaniem się tam, nie wiemy, co o niej, o śmierci powiedzieć”- pisał A. Sołżenicyn. Myślę, że większość ludzi w pewnym momencie swojego życia podejmuje jednak twórczą refleksję nad tą rzeczywistością. Przychodzi to z wielkim trudem i często łzy przejmują rolę słów nakreślających towarzyszące ludziom emocje. Długo wypieramy ze świadomości jej obecność, ale przychodzi taka chwila w której nie można się do niej odwrócić plecami i schować niczym dziecko w bezpiecznym miejscu przeczekania. Wielu obawia się nadejścia tego tajemniczego gościa, przechodząc przez doświadczenie choroby, bólu, samotności, czy utratę wiary w obecność tych którzy powinni przy nas być, a ich nie ma. Jakże dramatyczne zdają się słowa Ciorana sytuującego człowieka pomiędzy śmiercią a wiecznością, tak upragnioną- a odległą: „Istnieje wieczność prawdziwa, pozytywna, rozciągająca się poza czasem i istnieje też inna, negatywna, fałszywa, która mieści się po jego  jednej stronie i ta w której giniemy daleko od zbawienia.” Ewangelia czytana przez chrześcijan w czasie otwiera serca i oczy na nadzieję pełną nieśmiertelności. Krzyż na który spoglądamy jest najbardziej dramatycznym znakiem śmierci, staje się jednocześnie kluczem otwierającym portal wieczności; wyjaśniającym tym samym prawdę o ludzkiej nieśmiertelności i przeznaczeniu do życia w Bogu. „Przez krzyż przychodzi na świat radość zmartwychwstania”- głosi z euforią paschalną jeden z tekstów liturgicznych. Po zwycięstwie Chrystusa na krzyżu, zdeptaniu paraliżującego świat lęku przed unicestwieniem –  chłodem i ciemnością śmierci, chrześcijaństwo postrzega wszystko w pełni życia- duchowej wiosny, gdzie w centrum Raju na nowo rozkwita drzewo życia. „Tylko chrześcijaństwo akceptuje tragizm śmierci i spogląda jej prosto w twarz, ponieważ Bóg przechodzi tę drogę po to, by ją unicestwić, a wszyscy idą za Nim” (P. Evdokimov). Thanatos już nie zagląda tragicznie człowiekowi w oczy, ale jest zawstydzony, bowiem odebrana została mu władza nad śmiertelnikiem. Lęk został unicestwiony bezpowrotnie. Ludzie podtrzymujący blask lampy oliwnej wejdą radośnie w świetlisty tunel; uczepią się skrzydeł anielskich i na skraju mroku ujrzą strugę światła, którą tak fantazyjnie wymalował Bosch. Człowiek wiary nie stoi już na krawędzi otchłani, widzi okiem wewnętrznym „miejsce ochłody, nasycenia i radości.” Proklamuje to troparion śpiewany w czasie liturgii Wielkiego Piątku: „W grobie ciałem, w otchłani duszą jako Bóg, w raju zaś z łotrem, na tronie z Ojcem i Duchem byłeś Chryste, wszystko napełniający, Ty którego żadne słowo opisać nie może.” Drogą chrześcijanina jest urzeczywistnione i przekraczające zawiasy czasu zmartwychwstanie. „W cudzie zmartwychwstania nie ma przymusu dowodu- powie M. Bierdiajew- nie można o nim widzieć, odkrywa się on temu, kto uwierzył i pokochał.” Wiara wyzwala z lęku i sprawia że z oczu spadają łuski, a horyzont który staje się dostrzegalny jest nowym porankiem w czasie którego wschodzi Słońce Życia. „I jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni” (1Kor 15, 22).

sobota, 26 października 2019


Pro veritate adversa diligere et prospera fromidando declinare
Bardzo wiele miejsca w moich wcześniejszych rozważaniach poświęciłem filozoficzno-teologicznemu i artystycznemu pojmowaniu piękna. Chciałbym tym razem zatrzymać się na obecnością prawdy w kulturze. Obszerna epistemologia próbowała zrozumieć rzeczywistość prawdy i naświetlić ją z różnych perspektyw- w mniej lub bardziej udany sposób. Filozofowie rozgrzewali umysły; łamali pióra próbując rozwikłać odwiecznie istniejące napięcie pomiędzy fałszem a prawdą, penetrując świat otaczającej ich egzystencji, religii i sztuki. Od nasyconych blaskiem słońca greckich akademii po idealistyczną filozofię współczesnych zagajników wiedzy, rozprawiano o prawdzie- niczym o najpiękniejszej z kobiet panteonu etyki i jej powabnej siostry estetyki. Już sam Platon artykułował prawdę jako wyzwolenie się człowieka od pozorów- to znaczy od świata cieni, ku blaskowi promieni rozgrzewających umysł szlachetnością oglądu rzeczywistości w całej pełni. A Ezop wytrawny moralista przekonywał: „Marne jest życie ludzi, którzy kłamstwo stawiają wyżej od prawdy.” Istnieje słuszne założenie, że każde społeczeństwo zanurzone w falach własnej historii kształtuje swoją własną ideę prawdy, szukając jej często po omacku i łapczywie. Już warstwa filologiczna słowa prawda implikuje fascynujących wachlarz sensów i znaczeń. Hebrajski czasownik aman, z którego wyłoniło się słowo emet, wskazuje naprawdę przez pryzmat słownego fryzu określającego cnoty takie jak: odwaga, pewność siebie lub bycie godnym zaufania. Prawda zatem stanowi fundament tego, co jest trwałe i wypróbowane- gwarantujące poczucie stabilności. Takie myślenie towarzyszyło ludziom wychowanym w kulturze Biblii, postrzegających prawdę jako niezachwianą obecność Boga „On wypełnia wszystko i jest wszystkim”(Kabała). Dla Greków, którzy byli bardziej sceptyczni słowo altheia, którego używali na określenie prawdy, było grą dwóch jakby wykluczających elementów, połączenia partykuły a oraz lethos – zapomniany, ukryty. Prawda jest więc tym, co człowiek odkrył, czego się nauczył. Nie bez przyczyny nad wejściem do świątyni w Delfach widniała sentencja: „Poznaj człowieku samego siebie”- inaczej mówiąc, poznaj siebie w świetle prawdy. Ta postawa jest diametralnie różna od łacińskiego veritas lub słowiańskiemu wiera- co jednoznacznie wskazuje na rzeczywistość tajemnicy lub przenosi nas w sferę intuicji wiary. „Słodko i przyjemnie jest mówić prawdę”- odpowiada w powieści Bułhakowa Mistrz i Małgorzata Piłatowi Joszua Ha- Nocri. Żyjemy w świecie w którym fałsz serwuje się jako prawdę; tak bardzo przekonująco że jesteśmy skorzy ją przyjąć za coś pewnego i niepodważalnego. Fałsz stał się towarem na sprzedaż- sowicie opłacanym i wydestylowanym w instytucjach zaufania społecznego. Mamy dzisiaj do czynienia z utylitarną etyką i płytką moralnością żłobiącą umysły i serca ludzkie. Prawdy nie rozpatruje się już organem jakiem jest sumienie, lecz rozrzedza się w nurcie adekwatnej do danej sytuacji chwili. „Istnieje społeczne nagromadzenie się fałszu, przekształcające się w normę społeczną”(M. Bierdiajew). Ludzie projektują nieprawdę o swoim życiu, rodzinie, osiągnięciach zawodowych czy naukowych. „Tajemnica: słowo, którym posługujemy się, aby zwodzić innych, wmawiać im, że jesteśmy od nich głębsi” (E. Cioran). Chowają się jak ślimak w skorupie nieprawdziwych urojeń, aby nie odpaść od zachłannego i przeświadczonego o swojej wyjątkowości stada. „Wnętrze jest dla człowieka prywatnego całym wszechświatem. Gromadzi w nim wszystko, co dalekie i przyszłe. Jego salon to loża w teatrze świata” (W. Benjamin). Ta „loża” to również miejsce decyzji- zakłamywania rzeczywistości lub poruszania się w blasku prawdy. W środku tej biegunowości stoi rozdarty człowiek ! Jeżeli poruszamy się w ludzkiej egzystencji, to nie można pominąć obecności prawdy w kulturze. „Odprawiałbym wielkie, radosne święto, gdyby samo życie albo czyjeś przekonujące argumenty wykazały mi, że się mylę” (K. Leontjew). Pojęcie prawdy w sztuce było od zawsze silnie powiązane z mądrością, jako przenikliwością myślenia towarzyszącą podejmowanym aktom twórczym. Już Hegel pisał: "Powołaniem sztuki jest ujawnianie prawdy." Prawda jest również silnie spleciona z wolnością, której granica przechodzi przez wnętrze twórcy. Jeżeli dzisiejszy artysta twierdzi, że w sztuce wszystko wolno- to w moim przekonaniu mija się z prawdą; zakłamuje ją na użytek dobrze sprzedającego się towaru, czy skandalu mającemu na celu podnieść słupki artystycznej rozpoznawalności. „Sztuką jest wszystko, co za sztukę zostanie uznane.” Mamy więc do czynienia z relatywizującą aktywnością twórcy. „Sztuka, jeśli chcesz znać jej definicję, jest działaniem kryminalnym, ponieważ nie stosuje żadnych reguł”(J. Cage’a). Buntownicze proklamowanie własnej, często bluźnierczej wolności. W tym zapętleniu trudno o jasność postrzegania i wiarygodności. Człowiek rezygnuje z wielkich idei które niegdyś zapładniały sztukę, stanowiły jej życiodajne soki, otwierały na transcendencję. „Sztuka jako jasność wnętrza osoby” (Mu Xin).  Jedynym remedium na ten stan rzeczy jest powrót do rozumienia sztuki jako „przestrzeni uzupełniania braków” której wypadkową jest ostatecznie piękno. "Istotna piękność, czy na płótnie, czy w marmurze, czy w poezji, niczym innym, jeno kształtem zewnętrznym prawdy"(Krasiński). Być może jest to właściwy czas, aby zawrócić i rozważyć te rzeczywistości w świetle Ewangelii „poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”- mówił Chrystus do ludzi łaknących prawdy. „Miłość jest bramą poznania (gnozy)”- przekonywał Ewagriusz z Pontu. Miłość jest źródłem prawdy, być może jedynym impulsem przekonującym człowieka do powrotu na ścieżkę prawdy. Na koniec pouczenie świętego Augustyna: „Prawda nigdy się nie starzeje, nigdy się nie zmienia, nigdy nie przestaje być prawdą, a w obliczu wszelkich przeszkód, wykrętów, matactw i złorzeczeń zawsze tylko wzrasta i wzrasta.”

piątek, 25 października 2019


A gdy schodzili z góry, przykazał im, aby nikomu nie rozpowiadali o tym, co widzieli, za nim Syn Człowieczy nie powstanie z martwych (Mk 9, 9).

Przemienienie Chrystusa na górze Tabor było jedynie preludium do tego, co miało się wydarzyć w najbliższej przyszłości. Bóg ujawnił się w swoich energiach i rozszerzył obszar swojej obecności o tych uprzywilejowanych i oszołomionych świadków. Na szczycie zrozumieli uczniowie, że wydarzenie utkane z czasu, przestrzeni i obecności emanującego światłem Chrystusa jest zapowiedzią czegoś o wiele większego. Wszystkie dotychczasowe momenty które mogły wydawać się jakąś emocjonalną aberracją, niedowierzaniem czy powątpiewaniem- zostały napełnione sensem Obecności Jehoszuah. Apostołowie weszli w epicentrum światła, ich zmysły nie mogły wytrzymać tego nasycenia- energetyczności oglądu, a dusze nasyciły się szczęściem. Chcieli stawiać namioty- pozwolić chwili trwać: „Dobrze, że tu jesteśmy”- woła podekscytowany Piotr. Wstępowanie było fascynujące i mistagogiczne, ale zejście może przysparzać już wiele trudności. Pobyt na górze trwał dosłownie chwilę- kilka minut które zdawały się błogosławioną wiecznością- Chrystus, czyli to, co „świat ma najpiękniejszego”- pisał W. Sołowjow. Teraz trzeba zejść na dół- stać się częścią niziny, chropowatej ziemi, obszaru zmagań i cierpienia- krzyża. „Tam gdzie Bóg znika, pojawia się nicość”(B. Welte). Zejście w nicość i obojętność świata, staje się odważnym wyzwaniem dla tych, których oczy zaiskrzyły się od nadmiaru światła i boją się „ciemności” w bliskości własnego teraz. Bezsilność wątpiących ! „W sytuacjach granicznych albo ukazuje się nicość, albo też daje się odczuć to, co jest naprawdę, pomimo i ponad wszelkim znikającym byciem w świecie”(K. Jaspers).Pozostaje na dnie duszy jedynie nadzieja, że po paschalnej nocy,  wzejdzie jeszcze intensywniej promieniujące boskością Słońce. „Jak święta i uroczysta jest ta noc zbawienia- wyśpiewa liturgia – Jasna zwiastunka promiennego dnia Zmartwychwstania. W niej światłość bezczasowa z grobu cieleśnie wszystkim świeci.” Jego światłość przenika ściany zapieczętowanego groby. Każda szczelina przepuszcza strugę życia, po chwili detonuje kamienny głaz.. Soteriologia paschalis- nie można zrozumieć zmartwychwstania Pana bez Jego odkupieńczej śmierci. Jego śmierć miała stać się etapem zbawczej drogi ku uwielbieniu- świetlistości wielkanocnego poranka. „Pochłonęło śmierć zwycięstwo”(1Kor 15,54). Przezwyciężony zostaje tragiczny wymiar ludzkiej egzystencji, od tej pory wszystko zostaje napełnione światłością. Na każdej ikonie Anastasis ukazany jest pełen dynamizmu Chrystus- Piorun, intensyfikujący w sobie maksimum świetlistości. Pan życia czyniący z otchłani piekieł – świat skąpany w świetle. Silny i zdecydowanym ruchem dłoni wyrywa z piekieł zdumionych Adama i Ewę. „I samo piekło staje się Kościołem”(H.U. Balthsar), miejscem przeistoczonym w którym nieobecność- staje się jutrzenką.

środa, 23 października 2019


Bóg przychodzi z Temanu, Święty z góry Paran. Majestat Jego okrywa niebiosa, a ziemia pełna jest Jego chwały. Wspaniałość Jego podobna do światła, promienie z rąk Mu tryskają, w nich to ukryta moc Jego (Ha 3, 3-4).

Myślę, że sztuka niesie w sobie powiew wolności i świetlistości. Wyzwala człowieka od powszedniości, bylejakości, kultury przyziemnych i banalnych doznań. Sztuka ratuje nas od powierzchowności i obojętności na piękno, które niekiedy krzyczy, aby ktoś je wreszcie dostrzegł. W sztuce zawiera się intensywność pierwiastka dionizyjskiego i prometejskiego, a nade wszystko pulsowanie wieczności- które chrześcijaństwo rozumie jako Paschę- czyli przejście ku światu przebóstwionemu. Nie postrzegam jej roli jako błyskotliwego traktatu metafizycznego, czy rzeczywistości tak uwodzącej zmysły, że może stanowić ucieczkę od otaczającej nas rzeczywistości; choć taka pokusa rzecz jasna istnieje. Jestem przekonany na swój sposób, że każdy człowiek ma w sobie jakąś predyspozycję i wolę do przeżywania rzeczy naprawdę wzniosłych- stąd intensywność gromadzenia coraz to nowych doznań zmysłowych. Być może doświadczanie dzieł sztuki jest owym ingardenowskim wysiłkiem człowieka do przekraczania granic zwierzęcości tkwiącej w naszej ułomnej i kruchej naturze. Nawet współczesna kultura serwowana w produktach współczesności jakimi są galerie, stwarza namiastkę jakiegoś substytutu życia na wyższym poziomie. Nosimy w sobie pragnienie postrzegania i bycia postrzeżonym. „Wyobraźnia nie jest zdolnością tworzenia obrazów rzeczywistości; to zdolność formowania obrazów, które wykraczają poza rzeczywistość, śpiewają rzeczywistość” (G.Bachelard). Podobnie jest z otaczającą nas kulturą obrazu. Poruszamy się w przestrzeni intensyfikującej naszą wrażliwość, pamięć i międzyludzkie relacje. Nie jesteśmy do cna wyjałowieni, czy zapętleni w krzykliwych i narzucających się zewsząd wytworach postindustrialnego kiczu. Pulsuje w nas potrzeba przekraczania siebie. „Przyszłość jest polem możliwego, twórczego aktu i korzystania z wolności” (L. Lavelle). Kiedy sobie narzekam na brak transcendencji w kulturze to powracam do bizantyjskich i ruskich ikon; średniowiecznych przedsionków o których tak rozrzewnienie często piszę. Delektuję się estetyką ducha, odkrywam gwałtowny powiew darów i charyzmatów- Ogień Pięćdziesiątnicy przechodzący przez wieki i mury rozlicznych Wieczerników; który to zrodził pokornych artystów i dzieła tak przenikliwe teologicznie, że pomimo upływu czasu ciągle wydają się świeże i energetyzujące siłą piękna. W ikonach ogniskuje się intensywność ludzkich- religijnych doznań i perypetie dusz łaknących Boga. One nie pozostają na powierzchni, lecz wchodzą w głębię obrazu, wprowadzając widza w krainę przemienionych osób, spraw i rzeczy. Siła ikony nie leży w intensywności barw i wierności kanonom tej cierpliwej malarskiej profesji, lecz umiejętności jak najbardziej wnikliwego wstępowania w świat Piękna i otwierania go przed oczami profanów. „Sztuka jest szlachetnym zmysłem, dzięki któremu człowiek może wyrazić to, czego w inny sposób wyrazić nie można”- pisał J. O. Gasset. Przypomina mi się w tym miejscu, taka symboliczna scena z filmu Andrieja Tarkowskiego Andriej Rublov, kiedy grupa ludwisarzy odlewa wielki dzwon po splądrowanej we Włodzimierzu cerkwi. Jak wielka jest siła tego obrazu, opowiadającego że w obliczu katastrofy ludzie potrafią się zintegrować wobec ważnych dla nich spraw i idei. Kluczowa jest również rola samego Rublova, którego ikony stanowią świadectwo duchowej wolności, pośród pożogi i zamętu trudnej historii Rusi. W jego ikonach zawiera się ogień- promieniowanie świętości zamknięte w źrenicy oka Chrystusa, jego spojrzeniu tak intensywnym że nie można oderwać wzroku od Niego. Z tych dzieł emanuje światło rozpraszające ciemność niemożliwości poznania i zrozumienia dogłębnie egzystencji ducha. Apofatyczność, wyrażona w niemocy zapętlonych słów i nadmiar światła- złota obłaskawiającego przestrzeń ikony. Widzieć Chrystusa, to dostrzec świat skąpany w świetle. „Blask, który zachwyca duszę, wprowadza umysł w uniesienie. Blask ten może być groźny jak ogień lub błyskawica..., ale może też pocieszać, radować i ogrzewać”(S.Awiernicew).  Patrząc na Zbawiciela z Deesis zwieniogrodzkiej jesteśmy z nim twarzą w twarz; patrzmy w jego oczy, czujemy się mu bliscy. „Panie przenikasz i znasz mnie... Z daleka postrzegasz moje zamysły... Gdzie się oddalę przed duchem Twoim ? Gdzie ucieknę od Twego oblicza ?” (Ps 139, 1-3.7). Łagodny i współczujący Zbawiciel, wypisany miękkimi i płynnymi pociągnięciami pędzla. „Niezrównane piękno chłodu jasnych kolorów ikony trzyma widza na uwięzi. Lazur, róż, błękit, przytłumione odcienie fioletu i czerwieni są tak doskonale połączone ze złotym tłem, ze aż budzą skojarzenie muzyczne. Rublov użył kolorów do ukazania cech duchowych” (A. Łazariew). Urokliwa jest ta kaligraficzność linii przez którą przebija świetlistość Boga przyjaciela człowieka. „Jego świetlistość- powie P. Evdokimov- jest już światłością Paruzji..., jest promieniem Ósmego Dnia, świadectwem rozpoczętej eschatologii.”   

niedziela, 20 października 2019


A Jezus znowu w przypowieściach mówił do nich: „Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść... (Mt 22, 1- 14).

Zaskakujący jest sposób w jaki Chrystus przybliża w przypowieści Królestwo niebieskie. „Zbawienna siła, wychodząca z objawienia ewangelicznego, uwalnia ludzi od szarpiącego ich strachu, samolubstwa, żądzy władzy, od nie znającej nasycenia żądzy życia” (M. Bierdiajew). Mistrz z Nazaretu maluje słowem wizję wspólnoty zgromadzonej na celebracji szczęścia- weselnych godów. Zaproszenia zostały rozesłane wszystkim, biesiadna sala jest przygotowana należycie, stoły uginają się od nadmiaru wszystkiego, co wystawne i smaczne. Pomimo tej podniosłej atmosfery i dobrej woli Gospodarza, zaproszeni czynią mu afront i wypowiadają się brakiem czasu. „Gubiąc się w biegu codziennych zajęć, człowiek traci swój czas”- pisał M. Heidegger. Święto na które chciał zaprosić Bóg człowieka, przeobraża się w przestrzeń bez odpowiedzi- pustkę i rezygnację od tego, co zdaje się być najważniejszym na progu wieczności i ostatecznej odpowiedzi człowieka. Pierwsi na zaproszenie odpowiadają niezrozumiałą obojętnością, banalnymi wymówkami, a nawet pełną nadąsania irytacją. Mówiąc słowami Kierkegaarda: „Najbardziej wstrząsającą rzeczą podarowaną ludziom jest wolność.” Nie możemy zostać zbawionymi bez Boga, ale również Bóg nas nie zbawi bez naszej zgody. On może tylko prosić. Czy może być coś ważniejszego, niż Królestwo Ojca ? Gospodarz jest tak bardzo poruszony, że wysyła na ulicę sługi, aby zaprosili kogokolwiek: prostaczków, żebraków, grzeszników- ludzi szemranych z marginesu. Królestwo Boże należy do ubogich, tych którzy okazują się najbardziej wdzięcznymi; na ich twarzach rozbłysnął uśmiech zapraszającego. „Uczta z przypowieści jest symbolem uczty eschatologicznej. Nikt nie może wejść do królestwa Bożego bez zaproszenia. Pan domu, którym jest sam Bóg, pragnie aby wszyscy stali się jej uczestnikami. Zaproszenie jest Jego wspaniałym darem- darem zbawienia. Wszyscy otrzymują łaskę uczestnictwa w życiu Boga”(W. Hryniewicz). Apokalipsa nazywa ucztę weselną Godami Baranka (Ap 19,7; 21,9 ). Barankiem jest Chrystus, który przez swoje posłuszeństwo Ojcu i oddanie w misterium liturgii, łączy się z Kościołem. Każda Eucharystia jest przedsmakiem tej wyjątkowej Uczty. Liturgia pobrzeża serca wierzących na wydarzenie- egzystencję w sercu Ojca. Liturgia to rzeka której wzburzonym nurtem dopłyniemy do domu, gdzie niewymowna radość Gospodarza odzwierciedli się w niezliczonych twarzach, które będą rozpromienione jak twarz jego umiłowanego Syna, który „stał się sprawcą wiecznego zbawienia dla wszystkich, którzy Go słuchają”(Hbr 5,9).

sobota, 19 października 2019


A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Te dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki ryb (Mk 6,35- 44).

Od najdawniejszych czasów spożywanie posiłku było dla człowieka najważniejszą czynnością- podtrzymującą substancję jego ciała, aż po doświadczenie numinosum przez posiłek będący czynnością rytualną; aktem przekraczającym sferę zwyczajności, a otwierającym na sacrum- Obecność. Opisany w Ewangelii cud rozmnożenia chlebów i ryb, staje się zapowiedzią chrześcijańskiej liturgii communio ludzkości z Chrystusem. Wszystko w tym opisie zdaje się przesadzone, wyolbrzymione i nieprawdopodobne, tak jakby ewangelista chciał skoncentrować uwagę odbiorców na czymś niezwykle istotnym, kluczowym dla ludzi przenikniętych płomieniem wiary i poruszonych namacalnością cudu. Każde słowo rezonuje otwierając na cud, przez który trzeba się przebić zmysłami i otworzyć serce na zachwyt. Kościół pierwszych wieków jednoznacznie interpretował ten fragment Ewangelii jako zapowiedź Eucharystii- wydarzenia Wieczernika antycypowanego nieprzerwanie w gestach i rytach wspólnoty przenikniętej tęsknotą i miłością za Panem- „dawaj nam zawsze tego chleba”(J 6,34). Ojcowie Kościoła za pomocą symboli opisywali głębię misteryjnej obecności Chrystusa w materii tego świata. Symbole realne przez które uobecnia się prawdziwy byt Boga- Jego życiodajne Ciało i Krew. Niezwykły paradoks Wcielenia: życie Boga zostaje dane do spożycia. Ukrzyżowane i zmartwychwstałe ciało Baranka łączy się ciałem człowieka, aby je przebóstwić. „Jedzenie Boga jest też ukrytym pragnieniem człowieka, złaknionego absolutu i pełni”(P. Bockel). To Życie wydane do spożycia musi intrygować człowieka, poruszać go, przeistaczać do wymiaru głębszego niż otaczająca go codzienność. Ołtarz serca staje się stołem Posiłku, gdzie komunia Trójcy Świętej jest nieustannie dawana w Ciele Chrystusa, po to jednak, aby się nią dzielić z innymi- nasycać świat ułomkami miłości. „Człowiek staje się Bogiem w tej mierze, w jakiej Bóg staje się człowiekiem”- przekonywał św. Maksym Wyznawca. Eucharystia jest wydarzeniem takiej wymiany, najwyższego poziomu duchowej intensywności; uchrystusowienia człowieka i rozlania się Ducha Świętego przenikającego każde włókno naszego ciała. „Dostojny, piękny, jesteś blaskiem świata. Moja dusza jest chora z miłości do Ciebie” (Yedid nefesz). W Boskiej liturgii Pan staje się za każdym razem wszystkim w nas, „ku swemu początkowi, który nie zna końca”(św. Grzegorz z Nyssy). Liturgia jest syntezą czasu i przestrzeni. Bijącym gejzerem miłości; antycypacją zmartwychwstania człowieka. Tu wszystko jest w ruchu ku pełni istnienia: „Jestem cząstką Twego światła i również uczestniczę w chwale- pisał św. Symeon Nowy Teolog-  Rozjaśnia się oblicze moje tak jak mego Oblubieńca i wszystkie moje członki stają się nośnikami światła. Więc staję się w końcu piękniejszy niż ci, którzy są piękni.”

czwartek, 17 października 2019


Jesteśmy podobni do karłów siedzących na barkach olbrzymów. Widzimy więcej i dalej niż starożytni, wcale jednak nie dzięki bystrości naszego wzroku lub naszemu wzrostowi. Widzimy więcej, ponieważ niosą nas i podnoszą na swoją gigantyczną wysokość – Bernard z Chartres.

Podczas gdy na powierzchni sztuki trwa nieustanne falowanie różnych idei-  przypływy i odpływy, strefy eksperymentów artystycznych, rozdrażnienia estetycznego smaku; dekonstrukcje i tendencja do szokowania czymś nowym, ja jednak pozostaję przy sztuce bliskiej mojemu sercu. Sztuce którą wydało na świat barwne i rozwlekłe w czasie Średniowiecze, a której promieniowanie nie utraciło nic ze swej intensywności. Miejsce gdzie ciągle bije źródło świeżych inspiracji, urokliwej krainy symboli przez które trzeba się przedzierać niczym przez bujną puszczę. Zgadzam się w pełni z opinią Andre Malaraux, „że sztuka sakralna przeciwstawia się śmierci, ponieważ nie jest ozdobą tej czy innej cywilizacji, ale wyraża ją zgodnie ze swoją wartością najwyższą.” Czyż nie tym było łacińskie średniowiecze z wykwintem romańskiej- w pełni uduchowionej rzeźby, gotyckimi katedrami przebijającymi iglicami powłóczyste niebiosa, czy bizantyjskim Wschodem asymilującym w swoją wizualną kulturę szczytowe bogactwo teologii patrystycznej, której zwieńczeniem był blask zagarniających zmysł wzroku mozaik i ikon. Sztuka czyniła Boga obecnym i uwiarygodniała Jego pragnienie bycia naprzeciw człowieka. To wizualna kultura w której wszystko drży i nasłuchuje kroków przechadzającego się o zmierzchu Boga. To świat w którym antyczne wytwory pogańskiego mitu, zaczynają egzystować w świecie odkupionym przez chrześcijańskiego Boga. Hierofania odciśnięta w plastyce i filozofii, która stając się „służebnicą teologii,” obrała najlepszą cząstkę intelektualnego przenikania spraw najważniejszych. Dekoracje rzeźbiarskie kościelnych portali zaczynają kotłować i żyć od nadmiaru mitycznych wyobrażeń: olbrzymów, potworów, syren, faunów i centaurów- dzikich zwierząt o niespotykanym dotąd wyglądzie, odkutych dłutem przenikniętych wiecznością rzemieślników. Nawet jeśli się srożył na te przedstawienia święty Bernard, to stały się one częścią wielkiego sakralnego repertuaru form. Urokliwych kompozycji figuralnych tańczących w plecionkach liści akantu i winorośli- symbolu Królestwa Niebieskiego. Pogańska puszcza dziwacznych istot, staje się światem przenikniętym łaską, naznaczonym obecnością wcielonego Bogaczłowieka rozdzielającego niewidzialną zasłonę pomiędzy światem fantazji, a przestrzenią prawdziwie błogosławioną- świętą. Portale zagęszczone świętymi i aniołami wirującymi od intensywności żaru wiary i miłości przed Bogiem hojnie rozdającym swe łaski. „Rzeźba romańska prowadzi nas w jakiś kraj nieznany- pisał H. Focillon- w labirynt metamorfoz, w najbardziej tajemnicze rejony życia duchowego.” W tym święcie dla oczu, człowiek odkrywał ostateczny sens istnienia. Zacierała się granica pomiędzy tym, co wybrakowane- grzeszne, a świetlistym i pełnym transparencji światem świętych tańczących niczym Oblubienica z Pieśni nad Pieśniami przed Umiłowanym swej duszy. „Sztuka pozaświatowości boskiej, wykarmiona Psalmami, pismami Proroków i cała skąpana w apokaliptycznych snach, jakie wczesne średniowiecze przekazało zachodniemu chrześcijaństwu. Sztuka kompozytorów świętych śpiewów, którzy ujmują świat w kształt harmonii: święty Hugon chciał, by na cudownych głowicach kolumn otaczających główny ołtarz w Cluny przedstawione zostały muzyczne tony powiązane z działaniami intelektualnymi i duchowymi aspiracjami człowieka oraz rytmem kosmicznym zmian pór roku”- pisał G. Duby. Średniowieczna sztuka przechowała w swoim depozycie dla nas, jedynie dzieła wybitne- teologiczne opowieści, których głównym tematem jest człowiek szukający Boga i nadzieja nieśmiertelności osiągnięta- niczym drogocenny prezent- po zakończeniu życia pełnego znoju i trosk. Chrześcijańska eschatologia promieniuje w każdym odkutym fragmencie kamienia, rozkoszując widza perspektywą wieczności- świata w pełni uporządkowanego w którym Chrystus o rysach młodzieńczego Orfeusza odnajduje swoją ukochaną Eurydykę- Kościół. Świat widziany w promieniach świętości, podźwignięty z przyziemnych trosk szarego bytowania- zaczyna widzieć Misterium jasno i wyraźnie. „Wieczność przenika sztukę romańską, jest jej miarą. Dlatego sztuka ta przypomina twarz, której rysy są znaczące dla kogoś, kto widzi w niej obecność... Ponieważ sztuka ta mówi o wieczności, stawia opór upływowi czasu”(M. Davy). Kultura średniowiecznej wyobraźni nie jest zdolna do negacji Boga- odrzucenia lub zapomnienia. Człowiek jest w centrum bijącego źródła zasysając niczym łania wodę ze strumienia życia. Obecność Boga przejawia się na każdym kroku, w harmonii barw i dźwięków; w banalnych rozmowach i sentencjach mistyków próbujących nieudolnie opisać duchowe wzloty na skrzydłach miłości. „Pragniesz widzieć, słuchaj- pisał św. Bernard- słuchanie jest stopniem wiodącym ku widzeniu.” Człowiek i świat są w jakiejś niezwykłej harmonii, proklamując jedność która zawiera się w samym Bogu. Sztuka staje się oknem świata pozahistorycznego, który nam ludziom współczesnym wydaje się niemożliwy do uchwycenia; w racjonalnych konstrukcjach rozumu abstrakcyjny- poza widnokręgiem poznania. Sztuka średniowiecza romańskiego jest dla ludzi maluczkich. Tylko współczesny ignorant zapętli się w tej sieci symboli i ucieknie; zabraknie mu instrukcji- przed rozumienia człowieka wiary. Chciałbym wejść do wehikułu czasu i na moment przenieść się w inny czas. Zamienić słowo z anonimowymi mistrzami i tymi, których pamięć się cudem zachowała. Zobaczyć przy pracy Giselbertusa odkuwającego okazałą scenę Sądu Ostatecznego, wypełnioną smukłymi postaciami i pełnymi humoru sylwetkami diabłów. Poznać Antelmianiego, stanąć naprzeciw imponujących królowej Saby i Salomona, umieszczonych obecnie w ramach architektonicznych na zewnątrz baptysterium w Parmie. Świat bliski i daleki jednocześnie, kunsztowny i pełen żarliwej wiary, której nam tak bardzo brakuje. Średniowieczne przesłanie jest wyraźne i żarliwe: człowiek staje się „Graalem” drogocennym kielichem- rezerwuarem łaski i wezbranej po brzegi miłości Boga !

środa, 16 października 2019


I rzekł Zasiadający na tronie: „Oto czynię wszystko nowe... Ja jestem Alfa i Omega, Początek i koniec” (Ap 21, 5-6).

Żyć to znaczy dokonywać nieustannych wyborów. Istnieć w konfrontacji z wydarzeniami które mają dalekosiężny wpływ na nasze życie. Ostatecznie kształt rzeczywistości w której się poruszamy zależy w dużym stopniu od nas samych, jak również intencji i pragnień które nam przyświecają. „Gdziekolwiek człowiek postawi stopę, zawsze znajdzie się na stu ścieżkach”- głosi mądry hinduski aforyzm. Kiedy się jest młodym wszystko wydaje się takie proste- nieskomplikowane; człowiek płynie na fali społecznej euforii i podpiera się w dużym stopniu na opiniach innych. Kiedy dojrzewamy w latach- mądrzejmy, postrzegamy rzeczywistość bardziej wyraźnie, przez wyostrzone oko prawdy. Zdobywamy umiejętności i nabywamy praktyczną wiedzę, aby zderzyć się ze światem w różnych jego warstwach ideowych i weryfikujemy je w sposób jak najbardziej rzetelny. Świat nie jest czarno-biały, ma swoje gradacje szarości. Wystarczy uważnie się przyglądać, aby dostrzec  prawdę. Gdzieś tam daleko na horyzoncie prześwituje feria barw- piękne święto życia- wydarzenie w którego centrum chcemy się znaleźć.  „Bogactwo, wiedza, doświadczenie- to wszystko przychodzi za późno w życiu”(A. Gide). Dla niektórych życie to ciągła bieganina, konieczność bycia w kilku miejscach naraz- świadomość i presja bycia dostrzeżonym. „Na starość dopiero dowiadujesz się, że trzeba było dobrze żyć. W młodości nie przychodzi to nawet do głowy” (W. Rozanow). Czasami trzeba od tego, co nas otacza na chwilę uciec, odetchnąć, zdystansować się, zaciągnąć hausty świeżego powietrza i zacząć na powrót istnieć. Lubię spoglądać na antyczną rzeźbę Nike. Piękna dziewczyna podrywająca się do lotu, jakby chciała wzlecieć ku swemu kochankowi- trzepocząca skrzydłami w miłosnym zachwycie „wizerunek greckiego wiatru, jego niezmierzoności i wspaniałości”- jak pisał o niej Rilke. Myślę, że chrześcijanin jest tym w świecie, który ma poderwać się do lotu. Poderwać się na skrzydłach nadziei, wbrew ikarowemu przeświadczeniu niemożliwości  pełni istnienia. „W tęsknocie religijnej wyraża się pragnienie życia w Kosmosie, który czysty i święty, jakim był na początku, gdy wyszedł z rąk Stwórcy”(M. Eliade). Chrześcijanin ma swój „kosmos”- swoje wieczne teraz, w Tym który jest źródłem wszelkiego bytu- Istnieniem w istnieniach; Miłością w strumieniu pragnień; Pięknem ponad wszelkim pięknem. Tylko w apofatyczny sposób można wyrazić to święte ludzkie wychylenie poza czas i przestrzeń. Cała subtelna wrażliwość na eschatologię- świetlistą przyszłość w Bogu, roztapia się w chciwym eksploatowaniu życia na ziemi; ciągłym łaknieniu szczęścia które nie może być w żaden sposób zaspokojone. „Dzisiaj będziesz ze Mną w raju”- rozbrzmiewa przerywając drganie czasu i przestrzeni słowo Chrystusa, otwierające portal wieczności. Świat zanurzony w miłującym Bogu- Pascha Miłości, która przechodzi przez zamknięte drzwi ludzkich serc, dając poczucie jedynego i autentycznego przeżywania szczęścia. Życie wieczne ma swój początek na ziemi, rozpoczyna się w bałaganie naszych ludzkich i zapętlonych spraw. Ten inny świat, pulsuje z całą intensywnością w granicach tego świata. Kiedy nadejdzie Paruzja „Cały wszechświat objawi się jako ciało Chrystusa uwielbionego, a więc naszego wspólnego ciała chwalebnego- powie O. Clement- Wówczas wszelkie całe ciało ujrzy Boga. Przestrzeń nie będzie już podziałem i zewnętrznością, lecz spotkaniem, czas nie będzie już zużyciem, lecz rozwojem w niewyczerpanym poznawaniu- miłości Boga i innych.” Człowiek przebóstwiony będzie widział całą pełnię, odkryje czułość Miłości i stanie w radosnym korowodzie tych, których uświeciło spojrzenie Boga.

poniedziałek, 14 października 2019


Słoneczny poranek umilała mi muzyka Debussyego, a wyłaniający się z kropli światła dzień napawa entuzjazmem i spokojem, że rzeczywistość nie zmieni się zbyt mocno; nie podryfuje w kierunku czego niepewnego, niestabilnego, niepokojącego. „Liberalna demokracja to reżim, w którym demokracja poniża wolność zanim ją zdławi”(N.G. Davila). Dehumanizacja proklamowana na sztandarach kolorowej rewolucji obyczajowej i neomarksizm aplikowany w ciało społeczeństw w świeży i przerażająco skuteczny sposób. Już kiedyś A. Huxley profetycznie pytał: „Co będzie, jeśli któremuś reżimowi uda się zdefiniować perwersyjność jako normalność, a normalność jako perwersyjność, i rozwinąć metody ujarzmiania, które będą tak przyjemne, że nikt już nie zauważy horroru i nikt nie będzie chciał się nim oburzać ?” Na szczęście nie dokonał się drastyczny skręt w lewo- utopia destruktywnej nowoczesności. Dla wielu ludzi- paradoksalnie Bóg jest kimś, kto przeszkadza być szczęśliwym. Chrześcijaństwo stało się ostatnim bastionem który trzeba zdobyć, później już można będzie zrobić wszystko na ciele społeczeństw. Moralność zostanie wyrugowana, a na jej miejsce wejdzie wszechobecnie dostępna i niczym nieskrępowana  „wolność jednostki.” Wolność ludzi o zepsutych sercach, pod którymi chaos się porusza. To pesymistyczny scenariusz, ale jeszcze dla nas odległy. Miły i zaskakujący pozytywnie wynik wyborów parlamentarnych, zwycięski męcz polskiej reprezentacji w kwalifikacjach na euro- to tylko najważniejsze z dobrych wieści, które po nocy komunikuje świt. Staram się być powściągliwym w wypowiadaniu jakichkolwiek sądów  natury politycznej, choć wczorajsze wybory były wyjątkowo ważne i mające dalekosiężny wpływ na kształtowanie ideowego oblicza naszej Ojczyzny. Byłem przejęty tym zawirowaniem politycznym, kotłowaniem idei, naporem i ścieraniem się różnych sił. Dusza naszego narodu jest wolna niczym ptak- chrześcijańska ze swej natury- sceptyczna do podszeptów z zewnątrz, czym dynamicznie zmieniających się preferencji i mód ideologicznych. „Dobro ludu najwyższym prawem !”- pisał nieprzedawniony i mądry Cyceron. Polityka jest trochę poza mną, choć nie bez wpływu na mnie. Zdecydowanie wolę zajmować się kulturą i jej odpryskami piękna. Miłosnym tchnieniem najwyższego Artysty, rozdzielającego talenty i pomysły na harmonijne urządzanie świata. Nie wiele jest warte życie, jeśli brakuje w nim piękna- rozkołysania zmysłów i duszy ! Sztuka jest żywiołem kruszącym zastygłe i zmurszałe struktury, transferem nieprzemijających wartości i lustrem w którym człowiek może zobaczyć siebie lepszym, niż jest w rzeczywistości. Sztuka jest odbiciem życia, opowieścią o zawiłych ludzkich losach i wychyleniu ku wieczności- byciu naprzeciw Tajemnicy. „Malarz tworzy życie przy pomocy światła, podobnie jak czynił to Bóg na początku świata. Każda nowa rzecz była dla niego dobra. Można sobie wyobrazić Stwórcę, jak lekko cofając się i mrużąc oczy stara się uzyskać bardziej dynamiczną, obiektywną i bezosobową wizję swego dzieła; jest to gest malarza. Malarstwo jest kategorią światła”(J.O. Gasset). Ta wizja światła niepokoi mnie jako teologa, urzeka i sprawia, że rumienię się na zewnątrz myśląc o tych subtelnościach mistyki wzroku. „Do Królestwa Bożego wchodzi cała przyroda i cała kultura, tj.  twórcze dzieło człowieka, ale przemienione”(M. Bierdiajew). Towarzyszy mi zachwyt Psalmisty: „Ześlij mi Twoją światłość i Twoją prawdę: one mnie powiodą i zaprowadzą na Twoją świętą górę.” Bożą polityką jest przeobrażenia świata. „Nastąpi dzień i prawdziwe źródło życia- mówił E. Trubieckoj- przyoblecze siebie w słońce.” Synergia miłości i piękno eschatologicznej pełni- Raj na którego horyzoncie wschodzi wieczne Słońce !

niedziela, 13 października 2019


Cóż jest łatwiej powiedzieć: „Odpuszczają ci się twoje grzechy,” czy powiedzieć: „Wstań i chodź ?” Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów- rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu (Łk 5, 23-25).

Nasz świat w którym egzystujemy coraz bardziej staje się światem ludzi chorych. Chyba nie ma takiej rodziny w której nie byłoby doświadczenia osoby doświadczającej choroby, cierpienia, bezsilności… Przechodząc ulicami miast można spotkać wielu ludzi smutnych, przygniecionych ciężarem cierpienia. W ich twarzach i oczach wypisuje się tęsknota za nadzieją na uzdrowienie. Ludzie przekonani od swojej doskonałej kondycji fizycznej i witalności, za chwilę mogą przegrać z pojawiającym się niczym intruz nowotworem. Nerwowy i toksyczny świat uśmierzany farmakologicznymi znieczulaczami i psychologicznymi pocieszeniami na chwilę. Na każdym kroku jesteśmy bombardowani reklamami coraz to nowych leków mających rzekomo wyeliminować poczucie bólu. Kolejki do aptek i przychodzi są dłuższe niż do świątyń. Każdy chce własnymi siłami i przy pomocy dostępnych środków zapobiec nieodwracalnemu procesowi chorobowej regresji. Wielu ludzi nie tylko cierpi fizycznie, często przeżywają o wiele bardziej dręczącą i konwulsyjną walkę duszy. Ilu jest ludzi poranionych duchowo- zainfekowanych kłamstwem oraz pozorami, obumierających w poczuciu bezradności. Wielu przyzwyczaiło się do okłamywania samych siebie; wymuszony uśmiech ma oszukać spojrzenie innych ludzi. Znam ludzi przygniecionych tak wielkim cierpieniem- nie potrafiących zaakceptować swojego losu, którym pozostaje tylko nienawiść siebie i odtrącanie kochanych osób wyciągających do nich pomocną dłoń. Człowiek pragnie szczęścia, chciałby uniknąć cierpienia- a kiedy się ono pojawi, niczym intruz- to najlepiej uciec lub zepchnąć w nieświadomość. W tym zmaganiu człowiek wydaje się sam, często nie mając wokół siebie przyjaznych ludzi którzy uchylą jakiś dach i spuszczą na marach w przestrzeń nadziei. Jakże trudno jest powiedzieć Bogu: „Bądź wola Twoja”. Boimy się chodzić do lekarzy i z drżeniem duszy odbieramy wyniki zleconych odgórnie badań. Choroby są niczym uśpione wulkany, które za chwilę mogą wybuchnąć i zdestabilizować nasz poukładany świat. Człowiek chory uczepia się niczym tonący ostatniej deski ratunku. Niektórzy słysząc o wybitnym lekarzu lub klinice sprzedają swoje majątki i płyną za ocean, aby przedłużyć o jeden rok kalendarz swojego życia. Szukają lekarza. Ci cierpiący z dzisiejszej Ewangelii jedyne co mogli zrobić to przynieść swoich cierpiących do Jezusa. Bóg uzdrawiający człowieka ! Nie wystarczy świadomość, że Bóg może przywrócić zdrowie. Trzeba jeszcze się do Niego zwrócić- WIARA. Aby uzyskać od Chrystusa wyleczenie swoich chorób, człowiek musi najpierw chcieć. Jak trafnie zauważył św. Jan Chryzostom: „Boski lekarz nie uzdrawia nas wbrew nam samym”. Powierzyć się Bogu. „Twoje rany nie przewyższają umiejętności lekarza. Tylko powierz mu się sam z wiarą, opowiedz swoją chorobę lekarzowi” (św. Cyryl Jerozolimski). Wiara jest najskuteczniejszym lekarstwem. „Bóg przychodzi z pomocą tym, którzy pragną się leczyć, dając im wiarę” (Teodoret z Cyru). Często pozostaje modlitwa- pełna łez i zawierzenia: „Lekarzu dusz i ciał, uzdrawiający, sługę twego ogarniętego niemocą nawiedź miłosierdziem Swoim, wyciągnij swą rękę napełnioną siłą uzdrawiającą i uzdrów go podnosząc z łoża i niemocy, uwolnij od ducha słabości…, ze względu na swoją miłość do człowieka”.

środa, 9 października 2019


Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi... Lecz On odsunął wszystkich, wziął z sobą tylko ojca, matkę oraz tych, którzy z Nim byli, i wszedł tam, gdzie leżało dziecko. Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: „Talitha kum”, to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań” (Mk 5, 35-43).

To jedna z najpiękniejszych scen zapisanych w Ewangelii. Za każdym razem kiedy ją czytam, poddaję się temu samemu zdumieniu które towarzyszyło trzem apostołom- świadkom przywrócenia do życia zamkniętej w śnie śmierci dziewczynki. Jaka gradacja emocji, jakie napięcie towarzyszy obserwatorom tej sceny z zewnątrz. Wszystko wydaje się takie nieprawdopodobne- nasycone łzami i bólem rozpaczy, a w ostatecznym akordzie szczęściem. Chrystus potrafi zbudować napięcie, wprowadzić człowieka w przestrzeń nasyconą nadzieją i życiem. Śmierć wobec Niego staje się bezradna, wycofana, odarta z przerażającej i niszczącej aury; nie ma już ona władzy nad człowiekiem. Thanatos odwraca swe paraliżujące spojrzenie; staje się spolegliwy i przeobraża się, jak mawiał św. Franciszek w naszą siostrę. „Bądź zawsze takim, jakim chciałbyś być przy swojej śmierci”- pouczał św. I. Brianczaninow. Ewangelia niesie przesłanie pełne nieśmiertelności, jest opowieścią o Bożej miłości- czułości Tego, który jest „Zmartwychwstaniem i Życiem.” Jakże trudno temu paschalnemu przesłaniu przebić się lęk tego świata, paraliżujące „fatum” człowieka w którym tli się resztka wiary w prymat życia nad śmiercią. „Naprzeciw śmierci jesteśmy jak dzieci. Zakłamujemy jej doświadczenie. Wycinamy dziury w dyniach, usiłujemy zminimalizować jej przerażającą magię. Załatwiamy śmierć śmiechem. Przede wszystkim udajemy że jej nie ma. Toteż przestała dokuczać nam jej stała obecność. Odczarowano ją w poliklinikach i korporacjach farmaceutycznych, uznając za dolegliwość...”(P. Nowak). Skupiliśmy się na życiu- tu i teraz- zapominając o nieuniknionych dla każdego objęciach śmierci i drugiej stronie brzegu, na który nas kiedyś przeprawi nie mityczny Charon,  lecz przewoźnik spowity światłością Chrystus. „W szpitalu można zrozumieć, jaką wartość ma zdrowie, ile znaczy życie, jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki staje się z Bogiem. Człowiek jest również słaby w swoich osiągnięciach, cudownej technologii i geniuszu. Jego cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast pozostaje w swoich porażkach, w śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie podarowane przez człowieka zawsze kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza Bóg, zawsze prowadzi do życia i wieczności” (N. Chatzinikolaou). Ewangelia odsłania piękno nieśmiertelności- ziarno nowego istnienia, poczucie ufności i głębię wiary w to, że ostatnie słowo należy do Życia !

niedziela, 6 października 2019


Mt 22, 34-40
Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» On mu odpowiedział: «„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy».


Miłość do Boga i człowieka, nie można opisać tylko i wyłącznie słowami oscylującymi w kategorii uczuć, pragnień, tęsknot, szczęścia… Właściwie na gruncie teologii i praktycznego przekraczania jej- miłość- implikuje wszystko w człowieku, całe jestestwo zostaje zdeterminowane, aby być naprzeciw tego Drugiego. "Prawdziwa wartość miłości polega na tym, że zawsze rozrzutnie darzy sobą niegodnych"(R. Tagore). Ten stan odniesienia wypływa z przestrzeni serca i jest mniej dyskursywny, niż komuś się może wydawać. Miłość wymaga czytelnych i jednoznacznych aktów. Miłość wymaga przestrzegania przykazań- to fundament na którym powstaje gmach uczuć, emocji, gestów i pragnień skierowanych ku Bogu oraz drugiemu człowiekowi. „Kto kocha Boga, kocha też bez reszty swego bliźniego”- pisał św. Maksym. Taka miłość kosztuje; nie jest płytka, krótkowzroczna, opakowana kaprysami chwili czy zmieniających się nastrojów. Miłość prawdziwa jest stała, kreatywna, detonująca przytwierdzone do serca znamiona egoizmu i pychy. Miłość otwiera i udrażnia zatamowane arterie dobra. Miłość jest „lekarstwem na nasze grzechy”- rodzi współczucie, wrażliwość, współodczuwanie cierpienia z innymi, uśmierza ból egzystencjalnych porażek. Aby kochać prawdziwie, trzeba przejść przez doświadczenie cierpienia. „Boga trzeba kochać, by bolały mięśnie i kości”- mówił św. br. Albert. Z tego „bólu” rodzi się świat przepełniony ogniem miłości. „Kiedy Twoja miłość jest już przyjęta i otwierają się przed Tobą ramiona, wówczas proś Boga, niech zachowa tę miłość od zepsucia…”(A. Exupery). Jak sobie poradzić z tą koncepcją Chrystusowej miłości ? Możemy przytaknąć i przyznać rację jak faryzeusze; ale za chwilę wrócić do swojego schematu myślenia. A może spróbować żyć inaczej- nasycać życie Miłością.

 

sobota, 5 października 2019


Mk 4,35-41

Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

Wiara jest ryzykiem ! Człowiek kiedy wchodzi w pewne miejsca- zdarzenia- nie jest wstanie przewidzieć dziejących się nagle sytuacji. Chrystus swoim uczniom aranżuje często rożne sytuacje- nazywam je testami duchowej sprawności. Sytuacje ekstremalne odsłaniają prawdziwe, niezafałszowane oblicza ludzi. Bóg potrafi w jednej chwili obnażyć wszystkie lęki i najbardziej skryte emocje. Czasami trzeba stracić grunt pod nogami, otrzeć się o nieprawdopodobny stres, aby w całej bezradności wykrzyczeć Bogu- ratuj mnie ? Wiara jest ryzykiem, rzecz w tym, abyśmy poczuli się przez chwilę osamotnieni, bezradni, skazani tylko na siebie- odkryć to, że nie mamy władzy nad swoim życiem. Wielu ludzi żyje w taki sposób jakby miało nieustannie rękę na pulsie- wszystko kontrolują, wydaje im się, że nic nie jest wstanie ich zaskoczyć. Ten pewnik egzystencjalny karmiony jest do momentu, kiedy pojawia się sytuacja która potrafi całkowicie zdemontować ich fałszywe poczucie bezpieczeństwa. „Człowiek, który w nic nie wierzy boi się wszystkiego”(G.B. Shaw). Apostołowie przeszli inicjację wiary; doświadczyli takich emocji- musieli się zderzyć z żywiołem wody, wichru, zaskakującej ciemności i niemożliwości zrobienia czegokolwiek. Była tylko łódź niczym łupinka, przez którą przelewała się woda i strach w oczach w wymianie spojrzeń. Takie obrazy biblijne wyrażają potęgę i wielkość majestatu Boskiego, któremu nic nie może się sprzeciwić, wskazują na duchowość Najwyższej Istoty- Bóg jest Panem natury i wszystkich jej atrybucji. W gwałtownej zrywach wiatru, delikatnych szumach i muśnięciach ludzkiego ducha;  przez całe dzieje historii zbawienia- objawiała i objawia nieustannie pełnia dzieł Bożych. Od wiatru i burzy- które paraliżują- budzą strach oraz przerażenie, po lekką bryzę zapowiadającą miłosne przybycie Boga miłośnika człowieka. Pragnienie tego świętego tchnienia znalazło wyraz w erotycznej poezji księgi Pieśni na Pieśniami, we fragmencie, w którym Oblubienica (Kościół) gorąco oczekuje zbawczego działania: „Powstań, wietrze północny, nadleć wietrze południa, wiej poprzez mój ogród, niech popłyną jego wonności !” (Pnp 4,16). Ten metaforyczny obraz tęsknoty za miłością, zapowiada nadejście Boga- Oblubieńca- Zbawiciela, który tchnie wiatr (Ducha Świętego). Przybywając w pełnym gracji kroku tanecznym, rozpala ogień miłości w sercach oczekujących jego nadejścia wierzących. Już teraz rozumiemy scenę burzy na jeziorze. To co wydawało się tragicznym epizodem lęku, staje się zapowiedzią uobecnienia Chrystusowej mocy. Przychodzi Chrystus, który wszystko ucisza…, natura staje się posłuszna i poddaje się egzorcyzmującej mocy. Wydarzenie to, ma sprowokować całe mnóstwo pytań w głowie uczniów- „Kim On właściwie jest ?”. Apostołowie muszą się zmierzyć z tą sytuacją i oswoić z nieprzewidzianym interwencjami Boga. Jeszcze nie raz zostaną poddani próbie. W przyszłości, przyjdzie im zderzyć się z charyzmatycznym żywiołem nadejścia Parakleta. Nie będzie już łodzi; tylko szczelnie zaryglowane drzwi i okna Wieczernika- towarzyszyć temu wydarzeniu będzie ten sam strach i osamotnienie. Nagle pojawi się szum z nieba, Ogień przepruwający wszystkie zakamarki wieczernika, a nade wszystko ich serc. Pojawi się wicher tak silny, że wypchnie ich na rozległe wody świata… Oni „popłyną” z tą jedną różnicą, będą już wolni od paraliżującego ich serca lęku. Będą słyszeć szum wiatru i wspominać gwałtowny huragan Bożej miłości, przechodzący przez ich zalęknione serca. Euforia szczęścia. My też potrzebujemy gwałtownego wiatru, momentu próby, który zrodzi nas jako ludzi odważnych i napełnionych Bogiem !

środa, 2 października 2019


Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo w jarzmo niewoli (Ga 5,1).

Na architrawie jednego z domów  w Rueiba (Syria) z VI wieku, widnieje grecka inskrypcja w formie lapidarnego wyznania wiary: „Jeden Bóg i Chrystus.” Już w dawnych wiekach chrześcijanie byli na tyle odważni, aby na zewnętrz otaczającego ich świata, składać świadectwo swojej wiary. To, co przeżywali w sercu domowego Kościoła- wyrażało się w zewnętrznych śladach wyznawanego Symbolu Wiary. „Trzeba mieć nie mało odwagi, aby ukazać się  takim, jakim jest się naprawdę” (S. Kierkegaard). Pomimo zawirowań historycznych i nasilających się prześladowań opowiadali o Bogu który jest ich wolnością, szczęściem i sensem życia. Poczucie żywej obecności Boga przenikało ich życie tak dogłębnie, że strzegli swojej wiary i niepozwalali na jej rozmycie w świecie zamętu i licznych wrogich ideologii. Nawet jeśli świat stanie na głowie, to człowiek powinien w głębi własnego wnętrza odkrywać wolność w Chrystusie. Ewangelia nam uzmysławia sens wolności w której człowiek zostaje rzeźbiony w tajemnicy Prawdy, jaką przynosi Zbawiciel. „Tylko wzrost wolnej ludzkiej odpowiedzialności oraz twórczości może zwiększyć świadomość niezachwianej świętości Kościoła. Tylko wolni są wstanie umacniać Kościół bez względu na wszystko, przezwyciężając wszelkie pokusy. Kościół w swej historii nie raz przeżywał trudne chwile, lecz zawsze się w nim znajdowali sprawiedliwi, na których wspierała się jego świętość”- pisał M. Bierdiajew. Wolność ta nie może być czymś teoretycznym- stanem wiedzy o tym, że egzystuje się pomiędzy dobrem i złem. W słynnej katechezie dwóch dróg w Testamencie dwunastu patriarchów znajduje się głębokie pouczenie: „Bóg dał synowi człowieczemu dwie drogi, dwa sposoby postępowania i dwa cele”- „Kładę więc przed Toba życie i śmierć... Wybierajcie więc życie, abyście żyli”(Pwt 30, 19). Wolność jako konieczność wyboru; drganie duszy i tęsknota za potencjalnym dobrem- są drogą ku wolności chrześcijanina. „Są dwa sposoby życia: można zgodnie z prawami godnie chodzić po lądzie- mierzyć, ważyć, przewidywać. Ale można chodzić po wodach. A wtedy nie można nic przewidzieć, wtedy cały czas trzeba wierzyć. Chwila niewiary i zaczynasz tonąć”- zanotowała te słowa pewna mniszka zamordowana w Ravensbruck. Na ateistyczną i jeszcze mocniej rozbrzmiewającą na agorze świata formułę: „Jeśli Bóg istnieje, człowiek nie jest wolny” chrześcijaństwo odpowiada z pełną świadomością: Tylko w Bogu zawiera się wolność człowieka ! Obojętność i brak duchowej głębi- ostrości widzenia spraw poza tym, co materialne i ulotne, czyni ludzi pysznymi- wybrakowanymi bogami urojonego szczęścia. To wolność jako Jego dar w pełni tłumaczy znane patrystyczne powiedzenie: „Bóg może wszystko, ale nie może zmusić człowieka do tego, by Go pokochał.”