wtorek, 31 marca 2020


Przemija postać tego świata (1Kor 7,31).

W cywilizacji „nomadycznej” pełnej dynamizmu, kreatywności i potencjału człowieka nowoczesności, nostalgia za wiecznością staje się jedynie pomrukiem ludzi słabych- prostaczków, marzycieli i religijnych fantastów. Tak chciałoby postrzegać tę rzeczywistość duża część tak zwanych oświeceniowych elit- poddanych bezwzględnie dyktatowi rozumu. Świat intelektualny poddany jest inercji, jest bezwładny wobec spadających na ludzkość zagrożeń. „Pustkowia”- tym słowem określano w średniowieczu krajobraz pandemiczny:  „miasta obracały się w ruiny, pustoszały wsie, pola zamieniały się w ugory pochłaniające domy... Z krajobrazu znikały ślady działalności człowieka i jego pobytu na ziemi... W społeczeństwie dręczonym wieloma lękami, trwogami, niepokojami, było wielu ludzi cierpiących na zaburzenia umysłowe, często bardzo silne...” tak opisywał naznaczony dżumą  świt średniowiecza historyk Vito Fumagalli. Obrazy z odległej historii stają się niezwykle bliskie naszemu spojrzeniu. Świat zamarł w gestach niepokoju, stracił wigor i zestarzał się w ciągu kilku miesięcy. Wyludnione miasta i przerażeni sterylni ludzie poddani dyktatowi coraz to nowych obostrzeń. Gospodarka stoi nad krawędzią przepaści a jedynymi dość stabilnie funkcjonującymi firmami są sieciowe sklepy i zakłady pogrzebowe. Stoimy przed faktem przemiany elementów tego świata. „Śmierć jest zjawiskiem jeszcze wewnątrz życia, jest najbardziej wstrząsającym zjawiskiem, graniczącym z transcendencją” (M. Bierdiajew). Od kilkunastu dni piszę o tąpnięciu biologii i wyostrzeniu perspektywy eschatologicznej. Świat musi zderzyć się z tajemnicami które tak świadomie wygnał na peryferie wiedzy, kultury i duchowości; zastąpił płytkimi dysonansami psychologicznymi. „Faktem jest, że psychologia zdetronizowała teologię. Jednak w dzień pogrzebu, kiedy stoimy przed otwartym grobem, ogarnia nas zakłopotanie. Co powiedzieć matce, która straciła córkę, co powiedzieć zapłakanemu ojcu ? Tak  oto brutalnie zostajemy postawieni wobec pytania o sens, a raczej uświadamiamy sobie brak tego pytania w dzisiejszym zlaicyzowanym świecie”( L. Ferry). Być może niektórym pobrzmiewają z dzieciństwa katechizmowe formuły, które rozsupłane przynoszą otuchę i nadzieję. „Wszystko na tym świecie ma swój koniec”- pisał w Dekameronie  Giovanni  Boccaccio. Wszystko jest w niepokoju, poddane możliwemu napięciu w strukturach do których zbyt mocno przywykliśmy. „Czas śmierci to każda chwila”(T.S. Eliot). Doświadczamy tego namacalnie widząc przeładowane szpitale i ludzi bezradnych wobec nadchodzącej z ukrycia śmierci. Obecna sytuacja rodzi ludzi apokaliptycznych. Ludzi, których pytania przedzierają się poza banalną i utylitarną beztroskę życia; otwierają zaryglowane szczelnie horyzonty wiary. Bełkot nonszalanckich istnień wchodzi w strumień modlitwy. Jest to czas nawrócenia i adwentu. Mój przyjaciel w każdej rozmowie telefonicznej określa ten stan jako „dopust Boży”- choć w sposób bardzo zawoalowany próbuje go uzasadniać; myślenie laika wertującego pośpiesznie Biblię ku pokrzepieniu serca. Boimy się wirusa, a jeszcze bardziej drżymy na myśl o eksperymentach biotechnologicznych- „o igraszkach mogących unicestwić planetę w jej całości”(P. Sloterdijk). Pierwsza myśl o którą się rozbija nasze poczucie pewności to świadomość śmierci i to, co po niej nastanie.  Apokalipsa, rozumiana jako objawienie czegoś tajemniczego i katastroficznego (choć teologia woli widzieć w tym terminie: wezwanie do natchnienia i przemiany życia- świętą tęsknotę za Obecnością). „Życie i śmierć nie są wzajemnie wykluczającymi się przeciwieństwami, lecz przeplatają się ze sobą- rozmyślał o tych sprawach K. Ware- Całość naszego ludzkiego istnienia jest mieszaniną umierania i powstawania z martwych: „wyglądamy na umierających, a oto żyjemy”(2 Kor 6,9). Za kilkanaście dni będziemy antycypować w liturgii Paschę Pana- Jego przejście ze śmierci do życia. Chrześcijanom przez całe wieki towarzyszyła świadomość, że w noc Paschy On może przyjść powtórnie. Przyjdzie, a co napawa smutkiem, kościoły będą puste. Ponieważ ci, którzy mają stać wyprostowani i pełni wesela, będą przestraszeni i zaryglowani w swoich domach. Noc, która powinna eksplodować od siły życia, będzie przedłużać smutek wielkiego piątku.

poniedziałek, 30 marca 2020


Ps 146 

 Pan przywraca wzrok ociemniałym,
Pan dźwiga poniżonych.
Pan kocha sprawiedliwych,
 

Pandemia jest możliwym ujawnieniem chaosu i paraliżującej wśród zatrzymanych w czterech ścianach ludzi nudy. Wielu nie potrafi przeżywać twórczo czasu- ciągle byli w pędzie- kołowrotku aktywności. Czas uległ spowolnieniu, a wielu ludzi odczuwa bardzo namacalnie klaustrofobiczne zatrzymanie w mikroprzestrzeni mieszkania. Spacer po internecie i przesuwające się obrazy w telewizji mogą zmęczyć, stłamsić i pozbawić witalności nasze ciała. Wielu zapomniało czym jest słowo drukowane i już od lat nie miało w rękach książki. Oczy nabrzmiałe od obrazów zaczynają łzawić, a zmęczenie staje się bardziej dokuczliwe niż najcięższa fizyczna praca. W obawie przed pustką poszukujemy różnych zajęć- aktywności, aby nie umrzeć z pilotem w ręku w fotelu. „Nuda jest jedną z twarzy śmierci”- pisał J. Green. Jest to doskonały moment na przebudzenie życia wewnętrznego; skoncentrowanie się na przestrzeni serca. Spotkanie z Tajemnicą przeobraża człowieka i otaczający świat. Psalmista w jakimś urzekającym- wewnętrznie fascynującym uniesieniu serca, opowiada o Bogu zatroskanym o los człowieka. Tylko człowiek doświadczający bezpośrednio i namacalnie Jego obecności, może utkać tak słowny podziw. Trzeba nam twórczo kalkować ten podziw człowieka wiary; otwierać szeroko bramę serca i wytężać spojrzenie poza to, co z gruntu pozorne i banalne. Bóg jest fascynującym towarzyszem na drodze naszego życia- i nie jest to truizm, ale pewnik. On staje w środku naszych wydarzeń- dobrych, spajających nas w poczuciu rozlewającego się bez miary szczęścia oraz tych trudnych potrafiących rozsypać nas na drobne kawałeczki, niczym rozbita tafla szkła. Kiedy zabraknie nam jakichkolwiek argumentów i serce zostanie wypłukane z poczucia sensu- pozostaje jedynie wiara. „Wiara nie jest olśniewającą pewnością; ma swoje ciemne noce, a także wielkie przestrzenie światła” (Y. Chauffin). To świadomość, że nie jestem sam; On wraz ze mną zstępuje w otchłanie i niepewności, rozświetla nieznane szlaki, zasklepia rany miłością, jak będzie trzeba przytuli i włoży na ramiona- to antropomorfizmy, ale tylko one oddają w spektrum miłości, unaoczniają wychodzenie Boga ku człowiekowi. „Ze mną byłeś, a ja nie byłem z Tobą”- napisze w szczerym wyznaniu św. Augustyn odkrywając, że nigdy nie był sam w swoim duchowym zmaganiu. Bóg, który się nie potrafi zmęczyć człowiekiem, znudzić nim, czy wzgardzić..., jedynie potrafi dawać miłość w nadmiarze. Nie ma piękniejszego obrazu Boga niż w chrześcijaństwie. „To przejście od sekretu do tajemnicy, od ambiwalencji do krzyża ożywiającego pozwala świadomości duchowej rozszyfrować istnienie rzeczy jako radość i cud”- pisał O. Clement. Chrześcijaństwo jest nieustannym świętem piękna i podniosłej radości; kontemplacją Miłości, wobec której milknie całe stworzenie. Chrześcijaństwo jest religią mówiącą o człowieku jako bycie wolnym i nieustannie otwartym na łaskę. Dlatego Hezychiusz z Synaju- dojrzały w wierze mnich, pozostawia nam subtelną wskazówkę: „Obszary naszego serca zawsze powinno przenikać Imię Jezusa Chrystusa, niczym błyskawica przenikająca sklepienie podczas nadchodzącego deszczu. Wołajmy wytrwale, jak Dawid, mówiąc: „Panie Jezu Chryste !” Niech ochrypnie nam głos, a nasze duchowe oczy niech nie przestaną pokładać nadziei w Panu Bogu naszym.”

niedziela, 29 marca 2020


J 11, 25

 Ja Jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie.


Wskrzeszenie Przyjaciela- to jedna z najbardziej głębokich i emocjonalnych scen Ewangelii; przełamująca widmo unicestwienia ludzkiego bytu. Poruszająca serce wiadomość o śmierci przyjaciela, spotęgowana wzruszeniem sióstr Marty i Mari, a następnie cud- zwrócone życie, pozostanie w pamięci wszystkich świadków tego wydarzenia. Jakże plastycznie odtwarzał tę scenę w wyobraźni Roman Brandstaetter: „Cisza zapanowała w dolinie kości. Tylko donośny głos Pana przyzywał jednego człowieka, przyzywał go po imieniu..., przyzywał Eleazara, przyzywał jego martwe, rozkładające się imię, obumarłe litery imienia, ich nędzną przemijalność, ich proch, i każdą literę powoływał do życia, pobudzał jej krwiobieg..., a potem w to imię już scalone i związane w jedną całość tchnął swój oddech i imię poczęło ożywać, i otwarło się na przyjęcie powracającej duszy... Eleazar poruszył się.” Wydaje się, że owo wskrzeszenie silniej oddziaływało na wyobraźnię chrześcijan niż cuda, które dokonały się wcześniej. Sztuka wielokrotnie starała się oddać zadziwiająca wielkość tej sceny powrotu umarłego do życia. Temat ten intrygował pierwszych wyznawców Chrystusa tak mocno, że odcisnął się w malarskich przedstawieniach na ścianach katakumb. Obraz historyczny, który zaczął pełnić funkcję symbolu- nadzieja nowego życia. W wyzwolonym z ramion śmierci Łazarzu, chrześcijanie dostrzegali nade wszystko, wizję ich osobistego zmartwychwstania. W katakumbach naliczono aż czterdzieści takich przedstawień, a najstarsze mogły już powstać w II wieku. To wydarzenie bardzo szybko zostało przetransponowane do ikonografii wschodniej. Ikona bardzo dokładnie oddaje przekaz Ewangelii. Mamy obraz przeniesiony na deskę, opatrzony symbolicznymi elementami i spowity blaskiem światłości, którą wyraża złoto. To opowieść o życiu i uczestniczeniu na nowo w życiu Boga. Chrystus płacze nad każdym z nas, jak płakał nad grobem Przyjaciela. Chce również nas przywrócić do życia, nie tylko ziemskiego, ale do życia w całej pełni- doprowadzić do zmartwychwstania życia duchowego (przebóstwienie). Wyrażają to teksty liturgii godzin: „Ty jesteś Życiem, Panie, i prawdziwą Światłością, Łazarza wezwałeś i wskrzesiłeś go, jako wszechmocny we wszystkim okazałeś się, jako Bóg żywych i martwych”. Przejdźmy teraz do tego, co przedstawia ikona. Pozwólmy aby naszą wyobraźnię poprowadził tekst objaśniający sztukę malarską- jakim jest Hermeneia: „Góra o dwu wierzchołkach, poza nią ledwo majaczący gród, z którego bramy wychodzą Żydzi, widoczni tylko do pasa spoza góry, płaczący. Przed górą grób, z którego jakiś człowiek zdejmuje płytę; pośrodku stoi Łazarz, a inny człowiek odwija z niego całun. Naprzeciwko niego stoi Chrystus, jedną ręką błogosławiący go, w drugiej trzyma zwój, z którego mówi: „Łazarzu wyjdź na zewnątrz !” Za Chrystusem apostołowie; ku Jego stopom pochylają się Marta i Maria (J 11,1-44)”. Podobnie jak Chrystus na górze Tabor na oczach trzech wybranych uczniów ukazał się w swojej boskiej chwale- przyobleczony w światłość, aby ich umocnić przed czekającym Go i ich trudnym doświadczeniem przyjęcia Krzyża, także tutaj ukazuje swoją boską moc i godność, prosząc swojego Ojca, poprzez prośbę o przywrócenie życia, aby w ten sposób, wskazując na własną śmierć i zmartwychwstanie, wzmocnić serca uczniów w wierze i nadziei. Jezus jawi się jako ten, który jest Panem życia. Wszystko w ikonie jest skoncentrowane na energicznym geście Jezusa. Z jaką siłą wymusza na stojących blisko pieczary, aby usunęli kamień i wychodzącego rozwiązali z krepujących go bandaży. Niezwykła dramaturgia chwili; jest tak bardzo realistyczna, że na widok wychodzącego człowieka widownia na wielu przedstawieniach zatyka nosy- ponieważ czuć jeszcze odór śmierci i cielesnego rozkładu. „Któż widział, któż słyszał, aby powstał zmarły cuchnący człowiek ? Wstrząsnąłeś bramami i skruszyłeś okowy, rozpadają się więzy martwego na głos mocy Chrystusowej, a otchłań gorzko płacze wzdycha woła do swoich: Biada mi, skąd i jakiż to głos ożywia zmarłych”. Teksty liturgiczne i ikona, opowiadają nam o Chrystusie jako Tym, który nie pozostaje obojętny na przyszły los człowieka. Bóg pełen dobroci i miłości do rodzaju ludzkiego- Człowiekolubiec. „Dla Łazarza także śmierć jest tylko przejściem, jest wydarzeniem, które nie przerywa ciągu życia: światło poza bramami nocy obiecane jest tym, którzy wierzą. Przywołanie do życia Łazarza jest ostatecznym świadectwem bóstwa Chrystusowego, jest także zapowiedzią o ileż większego cudu, zapowiedzią ostatecznego zwycięstwa, jakie odniesie Jezus nad śmiercią”. Tak naprawdę to każdy z nas jest Łazarzem, oczekującym na swój poranek zmartwychwstania. Pan przyjdzie, aby nas obudzić !

piątek, 27 marca 2020


Okrzyki radości i wybawienia w namiotach ludzi sprawiedliwych... (Ps 118, 15).

Myślę, że można spojrzeć na izolację w sposób niezwykle pozytywny. Jeśli wyłączymy wszelką elektronikę to wejdziemy w doświadczenie pustyni- samotni- miejsca dla niektórych ludzi bardzo terapeutycznego. „W tajemnicy każdego człowieka istnieje wewnętrzny krajobraz z nietkniętymi równinami, z wąwozami milczenia, z niedostępnymi górami z ukrytymi ogrodami”(A. Exupery). W odosobnieniu można odkryć zbawienną wartość milczenia- słowa, które zaczyna rozbrzmiewać wewnątrz nas. „W ciszy mowa wstrzymuje oddech i wypełnia się ponownie pierwotnym życiem”- pisał M. Picard. Wyludnione miasta stają się na powrót ogrodem w którym stają się słyszalne kroki Przedwiecznego, a serca istot zaczynają drgać od nieopisanego podniecenia. Człowiek zostaje uzdrowiony z powierzchowności i świadomości bycia kimś ważnym. „Świat staje się piękny w wymiarach serca”(O. Elitis). Cztery ściany mogą stać się przestrzenią odkrywania tajemnicy i procesem metanoi, która w chrześcijaństwie jest zmianą w postrzeganiu i przeżywaniu dotychczasowej rzeczywistości. W taktach ciszy zaczyna rozbrzmiewać eucharystyczny śpiew duszy. „Żyj każdym dniem tak, jakbyś przeżywał całe swoje życie dla tego jednego dnia” (W. Rozanow). Umieranie o którym tak silnie trąbią media, może stać się krajobrazem, który zaczniemy rozumieć i przeżywać bez lęku- głębiej i subtelniej. „Całe chrześcijaństwo nie jest niczym innym, jak zdobywaniem siły w Chrystusie i przez Chrystusa, siły w obliczu życia i śmierci, zdobywania siły życia, dla której nie straszne cierpienia i ciemność, siły realnie przemieniającej”(M. Bierdiajew). Człowiek zaczyna wtedy być wrażliwym na pulsujące na zewnątrz życie i jako istota krucha, „dostępuje zbawienia pomiędzy lękiem i nadzieją”- jak mawiał starzec Ambroży z Optiny. Na życie zaczynają padać krople światła, rozpraszając ciemną powłokę rezygnacji i zwątpienia. W izolacji dojrzewa pragnienie bycia częścią wspólnoty- homo liturgicus- usakramentalnienia bytu i synergii miłości. Przestajemy być więźniami poddanymi kaprysom losu i miażdżącej sile natury, stając się społecznością naznaczoną pieczęcią Ducha. „Platońscy jeńcy” skuci łańcuchami wychodzą na zewnątrz i zaczynają widzieć swoje twarze, a w nich niczym w lustrze odbija się twarz Chrystusa zwycięzcy. Nagle wszystko staje się świętem, i jak mówił św. Augustyn: „Bóg jest bliżej nas, niż my siebie samych.”

czwartek, 26 marca 2020


To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świcie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat (J 16, 33).

Najbardziej namacalnym i pozawerbalnie narzucającym się odczuciem społecznym stał się strach. Można się poczuć bezdomnym w tym uczuciu. Przeszywający, paraliżujący międzyludzkie relacje; wyczuwalny szczególnie wtedy kiedy przekroczy się metr odległości wobec najbliższej istoty. „W potęgę lekarzy wierzą jedynie zdrowi.” Lęk podszyty milczeniem- niewyrażalnością odczuć wobec grasującego i odbierającego tchnienie życia wirusa. „Bardziej zaraźliwy niż zaraza, jest strach przekazywany w mgnieniu oka”- pisał M. Gogol. Bezpośredniość – oddech, słowo i dotyk tego drugiego może wywołać strach,  a tym samym wycofanie i ucieczkę. Brzmią tu niezwykle wymownie zalecenia sanitarne dawnego Tractatus de pestilentia Pietra da Tossigna: „Należy starannie unikać, o ile to możliwe debat publicznych, żeby oddechy nie mieszały się i by jedni nie zarażali innych. Trzeba więc przebywać w samotności i unikać przychodzących z miejsca, w którym powietrze jest zarażone.” Wybrałem się do osiedlowego sklepu po zakupy. Nie byłem sam, kolejka ludzi wykupująca żywność długoterminową; człowiek na człowieku. Jeden drugiego mierzył wzrokiem, a wszystko to przenikało napastliwie odczuwalne milczenie. Blade spojrzenie ekspedientki, która wychylając się za plastikowej przegrody wydaje lakoniczne informacje z nadzieją, że długa kolejka skruszeje. Tylko panowie pijący chłodne piwo przed sklepem zachowali wiecznie im towarzyszące poczucie humoru i aktywność do twórczej aforystyki. „Śmierć mnie nie przeraża, ponieważ jestem pewien, że do tej pory żyję”(G. Lecroix). Większość ludzi stała się posłuszna ze strachu, a być może z konieczności. Skrzynka email napęczniała od ilości płodzonych informacji i komunikatów. Jest ich więcej niż człowiek dziewiętnastego wieku czytał w prasie przez cały rok. Strach przysparza panikę, a wraz z nią liczne- społeczne automatyzmy kontroli (bezdyskusyjnie potrzebne). Epoka, w której jesteśmy władni w tyle technologicznych instrumentów, kapitulujemy przed panoszącym się wirusem; biologicznie selekcjonującym silnych od słabych. W średniowieczu- „tym ciemnym”- w obliczu epidemii ludzie w kościołach padali na twarze w akcie prostracji błagali Boga, aby pozwolił im z wiarą przyjąć tak trudny krzyż. Potrafili swój ból przemienić w modlitwę pragnienia i zatopić strach w ranach ukrzyżowanej Miłości. Dzisiaj kościoły są zamknięte, a pasterze wywieszają tabliczki z napisem: „zostańcie w domach”- jakby powątpiewając w Jego miłosierne i uzdrawiające westchnienie. Osnową leku staje się cisza- nie jako modlitwa błagania, lecz obawa wystraszonej jednostki w tłumie. Irytuje mnie ten wszechobecny kryzys wiary i podsycany w duszach lęk, który towarzyszy chrześcijanom XXI wieku. Najniebezpieczniejszą rzeczą w tak uciążliwej rzeczywistości jest obawa pójścia naprzód. „Nawet rozpacz, przez sam fakt, że jest możliwa w świecie, staje się drogowskazem odsyłającym poza świat”(K. Jaspers). Potrzebna jest wspomniana uprzednio pedagogia nadziei. Ona pozwala przezwyciężyć strach. „Malować strach tak precyzyjnie, że mogę go dotknąć, a tym samym uczynić go nieskutecznym, usunąć go, skasować z mojego życia”- rozmyślał poeta Tahr Ben Jelloun.  Chrześcijanin nie może być człowiekiem lęku i rozpaczy. Żeby to pojąć w całej głębi, potrzebna jest mądrość wiary. „Obecnie najbardziej szalona wolność szuka ostatecznego przezwyciężenia śmierci, a to Chrystus jest jego źródłem. Dziś wolność nazywa się – Zmartwychwstanie”(O. Clement). Zrozumie to jedynie dojrzały człowiek nadziei- o świetlistym spojrzeniu w przyszłość. Ktoś kto przekuł lęk w tęsknotę !

środa, 25 marca 2020


Łk 1,26-38

Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”… 

Wielu chrześcijan przeżywa zaskoczenie odkrywając, że w wielkopostnym kalendarzu przypada Święto Zwiastowania. Niekiedy Zwiastowanie jeszcze głębiej wybrzmiewa w swoich treściach będąc w bliskości tajemnicy Krzyża. Historia chrześcijaństwa rozpoczyna się wbrew pozorom w pierwszym- najbardziej intymnym Nazaretańskim Wieczerniku. Tam  dokonuje się pierwsze przyjęcie Boga przez człowieka; przyjęcie przez Kobietę- nową Ewę. To również nasza izdebka przyjęcia Boga. Jak pisał w swoim poemacie Gerard Hopkins: „Nowy Nazaret w nas, gdzie Ona dopiero ma począć, Jego poranek, południe i wieczór..” Intymność i niezwykłą głębię momentu zwiastowania oddaje nawet werset Koranu: „I oto powiedzieli aniołowie: „O Mario ! Zaprawdę, Bóg wybrał ciebie i uczynił czystą, i wybrał ciebie ponad kobietami światów.” Chrześcijanie poszli w swojej refleksji jeszcze dalej, bowiem teologiczne treści tego wydarzenia zawsze wiązali z cudem Wcielenia. Główne znaczenie tego obchodu i duchowych treści wybrzmiewających w liturgicznych celebracjach chrześcijańskiego Wschodu i Zachodu było umocowane w przesłaniu Ewangelii św. Jana:   Słowo stało się Ciałem (J 1,14), i stało się w chwili, w której jak powie św. Paweł: „Bóg posłał swojego Syna, zrodzonego z Niewiasty” (Ga 4,4). Maryja sama będąc stworzeniem, została wybrana na Tą, przez którą Logos Stworzyciel zjednoczył się z ludzką naturą. Bóg wybierając Maryję nie tylko przeciwstawił ją edenicznej Ewie, ale nade wszystko dostrzegając Jej wiarę i miłość uczynił ją „Naczyniem Łaski” prezentującym grzesznemu światu Zbawiciela- nowego Adama. Wyrażają to słowa św. Grzegorza z Nyssy: „…za pierwszym razem Bóg Logos wziął proch z ziemi i ukształtował człowieka, ale tym razem wziął proch z Dziewicy, i nie tylko ukształtował człowieka, ale ukształtował człowieka wokół siebie samego”. Chrystus zatem przyszedł przez ciało Dziewicy, poczęty w sposób cudowny „z nasienia Ojca”. Syn Boży wszedł w świat, stał się uczestnikiem prawdziwego człowieczeństwa, samemu zaświadczając, iż został „zrodzony z Niewiasty”. Jeżeli zatem pierwszy człowiek Adam nadał swej żonie imię Życie- Hava, Zoe, to druga Maryja stała się w sposób najpełniejszy Matką wszystkich wierzących, dzięki wierze w Jej Syna. „Dlatego więc słusznie i zgodnie z prawdą nazywamy świętą Maryję Matką Boga- napisze św. Jan z Damaszku- A tytuł ten zawiera całą tajemnicę Wcielenia”. Dlatego chrześcijanie od początku Kościoła odkrywali w Maryi również własną Matkę i Orędowniczkę. Termin Theotokos był pradawnym i zaszczytnym tytułem, używanym by okazać cześć Maryi i dobrze udokumentowanym w najstarszych modlitwach. Wyrażają to słowa ciągle żywej modlitwy pochodzącej z III wieku a powstałej w środowisku koptyjskim: „Pod Twoją obronę uciekamy się, święta Boża Rodzicielko, naszymi prośbami racz nie gardzić w potrzebach naszych, ale od wszelkich złych przygód racz nas wybawiać, Panno chwalebna i błogosławiona”. Zwiastowanie w cieniu Krzyża- ta korespondencja dwóch pozornie przeciwstawnych treści, stanowi jedno wielkie opowiadanie o Odkupieniu człowieka. Koncentruje spojrzenie Kościoła na Oblubienicy i Oblubieńcu- Maryi i Chrystusie. Ona była cichą, dyskretną towarzyszką dzieła swego Syna- „Droga”, którą Zbawiciel pokonywał aby dojść do ludzi. Z oddali brzmi w naszych uszach treść kontakionu Romanosa Melodosa: „Smutek serdeczny dotyka mnie, o Dziecię. I nie mogę znieść myśli o przebywaniu w moich komnatach, gdy Ty jesteś na krzyżu; Ja w domu, gdy Ty w grobie. Pozwól mi iść z Tobą ! Twój widok uśmierza mój ból. Na to odpowiada Chrystus: Porzuć smutek, Matko, porzuć go… Jesteś pośrodku mojej weselnej komnaty”. Ona była pod Krzyżem w największym doświadczeniu wiary i miłości- pełna ufności- widząc historię świata w miłości sączącej się z nabrzmiałych ran Jej Dziecka. „Ona cierpiała wraz z Synem, i doświadczała duchowo Jego śmierci” (H. Balthasar). Otulona blaskiem wielkanocnego poranka przytula Kościół czyniąc go swoim Nazaretem- miejscem Zwiastowania, Wcielenia i Zmartwychwstania. 

poniedziałek, 23 marca 2020


Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie będzie błogosławione !(Hi 1, 20).

Psychoza pandemiczna stawia społeczności ludzkie w obliczu największego z ukrytych podskórnie leków- mianowicie śmierci. „Czyż wyraz tabu: śmierć, nie jest przede wszystkim tą monosylabą niemożliwą do wymówienia, do nazwania, do wyjawienia, którą zwykły człowiek przyzwyczajony do stanu niepewności, musi sobie wstydliwie owijać w stosowne i przyzwoite peryfrazy”(P. Aries). Rzeczywistość napęczniała od wszechobecnego lęku i fatalistycznych prognoz roznosi się szybciej niż wirus, totalnie destabilizując myślenie i działanie człowieka. W Wiedzy radosnej Nietzsche pisał: „Czy dobrym, czy złym spojrzę okiem na ludzi, zastaję ich przy tym samym dziele, wszystkich razem i każdego z osobna: czynią to, co sprzyja zachowaniu rodzaju ludzkiego. A to zaprawdę nie z uczucia miłości dla tego rodzaju, lecz po prostu, ponieważ nie ma w nich nic starszego, silniejszego, bardziej nieubłaganego i nieprzezwyciężalnego nad ów instynkt- ponieważ właśnie instynkt ten jest naszego rodzaju i stada istotą.” Nie wiem czy reagujemy instynktownie, czy tylko odruchowo z troski o własne życie i naszych bliskich szukamy dogodnej niszy w której można przeczekać biologiczną katastrofę. Myślę, że wielu ludziom brakuje pedagogii nadziei.  Przypominają mi się przed laty przeczytane słowa H.S. Kushnera- żydowskiego rabina, który po stracie własnego syna musiał zrewidować osobiście przeżyte cierpienie i własny stosunek do Boga. Musiał nauczyć się odkrywać nadzieję, po utraconej nadziei. „Widziałem ludzi załamujących się pod ciężarem tragedii. Widziałem małżeństwa rozpadające się po śmierci dziecka, ponieważ rodzice winili się wzajemnie za niedopilnowanie czy za przekazanie uszkodzonego genu lub po prostu wspólna pamięć przeżytych chwil była zbyt bolesna. Widziałem ludzi uszlachetnionych przez cierpienie, ale widziałem też wielu zgorzkniałych i cynicznych... Jeśli Bóg chce nas doświadczyć, musi od dawna wiedzieć, że wielu z nas nie wytrzymuje próby. Jeśli chce nam dawać tylko takie ciężary, które jesteśmy wstanie unieść- zbyt często widziałem jak się myli w obliczeniach.” Na ekranach naszych telewizorów i komputerów patrzymy śmierci prosto w oczy. Śmierci skradającej się w szpitalach dla tych którym zabrakło rurek z tlenem, i tej w zaciszu domowych ścian- poza oczami ciekawskich gapiów. Dostrzegamy paski informacyjne o kolejnych śmieciach zamkniętych w numerycznych statystykach. Są one bardziej przerażające niż cała średniowieczna i pełna makabry retoryka ucząca pokornego przechodzenia na drugą stronę. Czym jest śmierć ? „Jest to ustanie procesu, który jest nam szczególnie nie znany- procesu życia”(J.G. Smitch). Takie hiobowe doświadczenia pozostawiają ogromne wąwozy cierpienia, często pretensji oraz zwątpienia w miłość. Jednak w chrześcijaństwie istnieje odwaga, aby przyjąć i błogosławić cierpienie. Istnieje tajemnica śmierci i charyzmat „radosnego konania.” To może brzmieć śmiesznie w uszach tych, którym liczne dramatyczne wydarzenia podcięły skrzydła i powaliły na kolana. Cierpienie uszlachetnia- tak je przez całe wieki postrzegali przeniknięci ufnością chrześcijanie. Cierpienie i śmierć wyzwolone od trwogi: „Dla nas śmierć będzie radością”(św. Serafin z Sarowa). Chrześcijanie, nie pozostawiali oni na marginesie egzystencji pytania: dlaczego ?- lecz potrafili poszybować wyżej- dostrzec w tym „mowę krzyża”- „Aż Chrystus w was się ukształtuje”(Ga 2,20). Hiobowie są wśród nas- jedni zamknięci jak ślimak w skorupie, sparaliżowani lękiem przed mogącym nadejść pełnym niepewności jutrem. Są również Hiobowie przynoszący nadzieję, ludzie pochylający się nad chorymi- współcześni samarytanie- którzy spacerując po cienkiej linii ryzyka, stają się piewcami miłości i wiary w życie. Ludzie udręczeni cierpieniem z wypisaną na twarzy nadzieją, kiedy tylko staje się możliwe uratowanie kolejnego życia. Opowiadanie o Hiobie ostatecznie kończy się dobrze. Nadzieja triumfuje ! Spróbujmy zaufać Temu który Zbawia.  W starożytnym tekście pt. Ody Salomona, rezonują słowa pełne nadziei: „Ulituj się nad nami, Synu Boży, i okaż nam łaskę. Wyprowadź nas stąd, z tego miejsca ciemności, i otwórz nam bramę, byśmy przez nią wyszli ku Tobie.”

niedziela, 22 marca 2020


I Pan Zastępów skierował do mnie to słowo: „Tak mówi Pan Zastępów: Post z czwartego, post z piątego, post z siódmego i post z dziesiątego miesiąca niech się zamieni dla narodu judzkiego w radość, wesele i święto przyjemne. Ale miłujcie  prawdę i pokój !” (Za 8, 18-19).

Słowo proroka Zachariasza zwiastujące erę mesjańską, doskonale odzwierciedla atmosferę która towarzyszy chrześcijanom na wielkopostnej drodze. Przeszliśmy połowę drogi ku Świętom Paschalnym; na twarzach strudzonych wędrowców rysuje się radość z doświadczonego ocalenia. Pustynia serca zaczyna rozkwitać i staje się rajem oczekującym na przyjście zwycięskiego Pana. Nawet na zewnątrz przyroda budzi się do życia, a piękno kwitnących drzew owocowych i zapach trawy ogrzanej słońcem- roztańczonej muśnięciem wiatru- oznajmia, że budzi się do życia wiosna, a wraz z nią grzeszny człowiek. Również stare religie ziemi wchodzą do chrystianizmu zdolnego wszystko przemienić. „Moja miłość zmieniła się w płomień, a ten płomień stopniowo pochłania to, co we mnie jest ziemskie” (Novalis). Świat zaczyna jawić się jako przeniknięty łaską kościół, nasycony witalnością wschodzącego na horyzoncie Chrystusa- „słońca eonów”(św. Maksym Wyznawca). W Kościele człowiek odnajduje „samego siebie, ale siebie nie w bezsile swojej samotności duchowej, a w swojej mocy duchowej, szczerego zjednoczenia ze swymi braćmi, ze swoim Zbawicielem. Odnajduje siebie w swojej doskonałości, lub mówiąc ściślej to, co jest doskonałe w nim samym, Boże natchnienie, które ciągle ulatnia się ze strasznej nieczystości każdego jednostkowego istnienia osoby” (A. Chomiakow). Między wdychanym powietrzem a wewnętrznym poruszeniem łaski zachodzi cudowna harmonia. „Jego myśli nie były bowiem opanowane przez troski tego świata ani inne rzeczy, których doznają ludzie i wszelkie istoty obdarzone ciałem. Znajdował się w niematerialnym świetle i, jak mu się wydawało, sam stał się światłem. Zapomniał o całym świecie. Jego oczy były napełnione łzami, on sam zaś- nieopisaną radością i weselem”- pisał św. Symeon Nowy Teolog. Bóg tchnie życie w każdą cząstkę naszej cielesności- czyniąc je „ciałem duchowym”- jakby rezurekcyjnym. Łzy grzesznika zostają otarte, błoto położone na oczy przywraca zmysł wzroku, rany są zabliźnione, serce pompuje miarowo miłość, a umarli duchowo stają się przyjaciółmi Mistrza- wskrzeszonymi Łazarzami. Dachy domów są podniesione i rozrywa je potężna siła proklamowanego Słowa Życia. „Zbawić siebie- to nie znaczy umrzeć dla tego świata i przejść w inny, zbawić siebie- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim śmierć, żeby wszystko, co żywe, w nim zmartwychwstało” (M. Bierdiajew). A świat pomimo targających go niepokojów i pandemii „trwa w istnieniu dzięki błaganiom chrześcijan”(Arystydes). Ludzie spotykają Żyjącego w modlitwie i próbują uchwycić się rąbka jego szaty. Rzeczywistość staje się eucharystyczna, a jej egzorcyzmująca siła przemienia szarość mozolnej codzienności w chwilę podniosłą, szczególną i niepowtarzalną. „Liturgia powinna objąć całe życie, nie tylko życie ducha, życie wewnętrzne, lecz także zewnętrzne, światowe, przemieniając je  w dzieło zmartwychwstania”- pisał M. Fiodorow. Wszystko pulsuje w rytmie liturgii, która jeszcze przygaszona i otulona pokutną poświatą, czeka na końcowy akord euforii- zwycięstwo Życia nad śmiercią. W jednym z żydowskich tekstów mądrościowych czytamy: „Król wszedł do swego ogrodu, aby rozmawiać ze swym ogrodnikiem, ale ogrodnik ukrył się. Wówczas król powiedział: Czemu chowasz się przede mną ? Zobacz jestem taki sam, jak ty. Tak też Bóg będzie spacerować ze sprawiedliwymi w ziemskim raju po zmartwychwstaniu. Oni Go zobaczą i będą przed niż drżeć. A wtedy powie do nich: Nie bójcie się. Zobaczcie, jestem taki sam, jak wy.” Takiego przemienienia wyglądamy.

piątek, 20 marca 2020


Każdy piątek Wielkiego Postu w jakimś stopniu przenika mnie tragiczne, a zarazem pełne nadziei milczenie. „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”(Łk 23,46). Cisza, która spowija dramat Golgoty- stając się „całunem” otulającym ciało Baranka- zdruzgotanego cierpieniem i ludzkim odtrąceniem. Tylko romańskie krucyfiksy potrafią w sposób niezwykle refleksyjny oddać ów tragizm sytuacji, przesycony ciszą, spokojem i dostojeństwem. „Prawdziwie Tyś Bogiem ukrytym”- powie prorok Izajasz o Tym, który w akcie największej miłości- staje się Bogiem milczącym i przebaczającym. Tylko przeniknięty wiarą rzeźbiarz średniowiecza jest wstanie oddać te paradoksy Bożej wszechmocy i słabości jednocześnie. „Piękno, jedna z najbardziej dyskretnych postaci obecności”(J. Mouton). Artysta – idąc tropem myśli św. Augustyna- staje się „mistrzem wewnętrznym.” Wizja wychodzi z jego wnętrza utkanego z modlitwy i oglądu tragizmu kaźni, jako wydarzenia ostatecznie przenikniętego nadzieją. Krucyfiksy romańskie potrafią pocieszać zmysły, uspokajać duszę, otwierać horyzonty wieczności, rozszerzać  źrenice ku eksplozji światła emanującego z ukrzyżowanego ciała Chrystusa Króla. Sparafrazuję słowa Eugene Fromentina: „Sztuka rzeźbienia to sztuka wyrażania niewidzialnego przez widzialne.” Patrzę na reprodukcję Krucyfiksu z Valtellina, który do 1220 roku znajdował się w kościele świętej Agnieszki w Sondalo. Porusza mnie to przedstawienie i napawa ujmującym duszę spokojem. Nie dostrzegam manifestacji bólu- wyczuwalnej chropowatości i śladów kaźni- tak charakterystycznych dla późniejszych przedstawień Chrystusa na krzyżu. „Chrystus zwycięża, a człowiek raduje się tym zwycięstwem”(M. Davy). Twarz Chrystusa jest spokojna, przesycona „słodką melancholią.” Jest okryty długą tuniką o sztywnych i płaskich fałdach, ma nieproporcjonalnie długie ręce; jakby chciał objąć ludzkość czułym uściskiem miłości. Jego tunika charakteryzuje się eleganckim wykwintem fałdów. „Krzyż został wykonany z dwóch nałożonych na siebie desek modrzewiowych; przednia część została pomalowana motywami geometrycznymi, miała jasne ramy i ciemne wnętrze, aby jak wszystkie krzyże z tego okresu wskazać na śmierć i grób”(A. Tradigo). Frontalnie ukazany Chrystus jest wybrakowany- jedna z dłoni jest pozbawiona palców. Na prawym ramieniu odcisnęły się namalowane farbą krople krwi. Nie widzimy śladów gwoździ, ale Jego ciało przygwożdżone zostaje ludzką obojętnością. Odpowiedzią na tą obojętność jest przedstawienie u stóp krucyfiksu małej postaci Marii Magdaleny, pochylonej i pogrążonej w bólu; z oczami wypełnionymi po brzegi łzami. To jedna z wielu osób świadków, towarzyszących do końca Mistrzowi. Ostatecznie całe to rzeźbiarskie przedstawienie niesie przesłanie pokoju, ukrytej radości, wieńczącego wszystko zwycięstwa. Dopełniają tę artystyczną wizję, głębokie słowa Patriarchy Antiochii Ignacego IV: „Głębiej niż nasz bunt lub nasza rozpacz jest już nie nicość, lecz Chrystus Ukrzyżowany- Uwielbiony, który otwiera nam nieoczekiwane drogi zmartwychwstania. Krzyż jest nieodłączny od Paschy.”

czwartek, 19 marca 2020


Jak nieocenione są dla mnie myśli Twe, Boże, jak ogromna jest ich ilość ! (Ps 139,17)

Chwile intensywności zawdzięczam przede wszystkim twórczej refleksji nad otaczającą mnie rzeczywistością, a nade wszystko milczącemu namysłowi nad sprawami które poruszają moją duszą. Moje nieporadnie składane w słowa refleksje, rodzą się w ciszy, którą staram się wykradać- niczym szczelinę pomiędzy strukturą wielu pilnych i niepotrafiących czekać na później spraw. Harmonijne zaaranżowanie słów zrodzonych w blasku milczenia i migotliwego światła lampki oliwnej przy zawieszonej na ścianie ikonie ukazującej Przemienienie Pańskie. „Cisza jest zasobem tych, którzy uznają szlachetność języka” (Y. Bonnefoy). Poddaję się pasji czytania i pisania, analizowania ikonografii- uprawiania mądrości- aby nie uronić żadnej z budzących się w głębiach mojej duszy myśli. „Oczy czytelnika są małymi geniuszami- twierdził poeta F.G. Lorca- którzy szukają duchowych kwiatów, by ofiarować je myślom.” Życie jest podróżą- podczas której dowiaduję się o Bogu i ludziach, wierze i miłości tyle, ile tylko zdołam pojąć i zachować dla siebie; aby następnie obdarować tą wiedzą innych.  Z drugiej strony wszystko to, o co z taką pieczołowitością „kolekcjonera” zabiegam i gromadzę, jest jedynie czymś naprawdę przygodnym, efemerycznym, poddanym miażdżącemu upływowi czasu. Choć poznanie Boga ma charakter intymny i osobisty, to zawsze konfrontuję własne przemyślenia z tymi, które intrygowały innych na ich krętych drogach wiary. „Myśl chrześcijańska jest nieuchronnie połączona ze świadectwem innych osób”- twierdził R.L. Wilken. Dokonuje się to na drodze zapośredniczenia od innych- świadków wiary lub tych, którzy przechodząc przez zawiłe strumienie nauki dochodzą do odkrycia obecności Kogoś, przy którym wszelkie intelektualne dywagacje stają się jedynie woskiem topiącym się pod naporem ciepła. Wiara tętni od licznych idei, które mają jedynie sens, o ile wypełnia je osobowa i pełna miłosnego zachwytu bliskość Boga. Apostołowie słyszeli i dotykali Jezusa; poddawali się impresji miłosierdzia tak namacalnego, że ich umysły musiały kapitulować po naporem piętrzących się pytań. Tak naprawdę, uczniowie wiedzieli przede wszystkim sercem – skorym do widzenia. Wiara to droga przenikającego rozumu, a nade wszystko łaknącego miłości serca. W paschalnym tekście Ewangelii słyszymy świadectwo: „Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz on zniknął im z oczu. I mówili nawzajem do siebie: Czy serce nie pało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał ?”(Łk 24, 31-32). Orygenes powie, że „wiara wynikająca z oglądania o wiele przewyższa wiarę w zwierciadle i zagadce.” Zatem nie można poznać Boga bez wiary ! Nawet gdyby się o Nim najpiękniej pisało, czy poetycko wzdychało- to będzie tylko powierzchowny spacer obok Tajemnicy, która musi przeniknąć ostatecznie serce. Świadek Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Chrystusa nie jest jedynie reporterem opowiadającym o sprawach przekraczających to, co niewytłumaczalne za pomocą rozumu. Świadectwo jest jedynie odpowiedzią miłości, która na zewnątrz manifestuje się w formie budującego świat opowiadania. Ostatnie słowo oddaję świętemu Augustynowi: „Zatem jeśli wierzysz w Chrystusa, przez twą wiarę Chrystus przychodzi do ciebie i w taki czy inny sposób jednoczysz się z nim i stajesz się członkiem jego ciała. Lecz to nie może się stać, jeśli wierze nie towarzyszy nadzieja i miłość.”

wtorek, 17 marca 2020


Porywasz ich: stają się jak sen poranny, jak trwa, co rośnie: rankiem kwitnie i jest zielona, wieczorem więdnie i usycha (Ps 90, 5-6).

Czas namacalnego doświadczenia kruchości ludzkiego życia, jakoś naturalnie zbiega się z czasem nawrócenia w którym powinien uczestniczyć każdy chrześcijanin. Człowiek jest efemerydą. Nędzną częścią przyrody, śmieszną chwilą historii, żyjącą- jak powiedział św. Grzegorz z Nyssy- „życiem śmierci” w świecie opieczętowanym przez śmierć. Wszystko jest takie witalne- pulsuje od nadmiaru życia- a po chwili obumiera, staje się jedynie migotliwym wspomnieniem. „Wyzwolić się z obsesji siebie- to nakaz najpilniejszy”(E. Cioran). Droga ku światłości prowadzi przez ciemność, ale w tej ciemności naznaczonej lękiem- rozbłyska światło nowego dnia. Dla wierzących jest to czas próby, dogłębnej refleksji nad tym, co jeszcze nie zostało przeniknięte, naznaczone muśnięciem Ducha- rozgrzane żarem życia- skąpane w promieniach słońca i oddane Bogu. „Nie chodzi o to, żeby przewidywać przyszłość, ale żeby ją tworzyć”(D. Rougemont). Mamy poczuć w sobie Życie, a smutek niesiony w tłumie zdezorientowanych ludzi, przekuć w nadzieję i promienną radość. „Światłość Chrystusa zwycięża świat, zwycięża wszelką ciemność”(M. Bierdiajew). W rzeczywistości chaotycznej, histerycznej i odrętwiałej od naporu szamoczących ją zewsząd niepokojów, pojawia się nadzieja; trzeba się jej kurczowo uchwycić, a oczy same napełnią się światłem. Poeta Rilke pisał, że „jesteśmy tylko korą, tylko liściem, ale owoc, który jest w centrum wszystkiego jest to wielka śmierć, którą każdy niesie w sobie.” Jednak to nie śmierć niesie w sobie człowiek, lecz zmartwychwstanie- świetlistą przyszłość. Takie przesłanie niesie chrześcijaństwo przez dwa tysiące lat. „Oczyśćmy zmysły, a ujrzymy Chrystusa jaśniejącego- wyśpiewa Kościół w dzień Zmartwychwstania Pańskiego- W niedostępnym świetle swego Zmartwychwstania. I usłyszymy wyraźnie jak mówi „Radujcie się.”

niedziela, 15 marca 2020


Odpowiedział im Jezus: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie (J 6, 35).

Dzisiejsza Ewangelia stawia nas w centrum chrześcijańskiej Liturgii. „Boska liturgia jest wiecznym powtórzeniem wielkiego czynu miłości, który został dla nas dokonany”(M. Gogol). Pokarm przywracający zdrowie- Pokarm nieśmiertelności, dający nam udział w chwalebnym Ciele Chrystusa. „Ilekroć jakaś choroba nadejdzie, niech ten, co choruje, przyjmie Ciało i Krew Chrystusa”- pouczał wiernych św. Cezary z Arles. Wczesne chrześcijaństwo i całe nauczanie teologów, uważało Eucharystię jako tajemnicę prawdziwej i realnej wspólnoty z Chrystusem. Przez znaki i gesty pieczołowicie powtarzane, uobecnia się dar największego cudu- bliskości Boga wobec grzesznego człowieka, nawet więcej – całego stworzenia- bowiem materią eucharystyczną stanowią owoce ziemi- chleb, wino i woda. Eucharystia jest Misterium, które nie tylko „reprezentuje” życie Chrystusa i czyni je przedmiotem naszej „kontemplacji”- jest to moment i miejsce, w którym przebóstwione człowieczeństwo Chrystusa staje się naszym. „Przystąpcie doń i nasyćcie się, bo On jest chlebem. Przystąpcie doń i pijcie, bo On jest krynicą. Przystąpcie doń i oświećcie się, bo on jest światłem”- wołał św. Ambroży z Mediolanu. Jest to Przymierze Miłości- jako owoc dramatu Krzyża. Bowiem prawdziwą krwią ofiarną, sprawiającą pełne odkupienie i przebaczenie grzechów jest jedynie krew Chrystusa. „Arcykapłan dóbr przyszłych… przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego, zdobywszy wieczne odkupienie” (Hbr 9,11). Tak krew jest krwią Nowego i Wiecznego Przymierza, jak ją nazwał sam Zbawiciel ustanawiając Eucharystię. Św. Paweł przytacza te słowa: „Czyńcie to na moją pamiątkę. Ilekroć bowiem spożywacie chleb ten chleb albo pijecie kielich, śmierć Pańską głosicie, aż przyjdzie” (1 Kor 11, 25-26), a kapłan powtarza je w czasie celebracji każdej Eucharystii, kiedy przyzywa w epiklezie Ducha Świętego i wypowiada słowa konsekracji nad darami. Stad każdy Kościół w którym celebrowana jest liturgia, posiada cechy prawdziwego Kościoła Bożego; jedność, świętość i apostolskość. Bez doświadczenia Chrystusa eucharystycznego moje życie nie miałoby sensu; staram się do tego wyjątkowego momentu przygotować zawsze jak najlepiej. To Pokarm zaspokajający głód duszy, umocnienie w trudnościach i bólach codziennego życia. „Ciebie Panie, spożywamy, Ciebie pijemy, nie abyśmy Cię spożyli, lecz abyśmy żyli przez Ciebie”(św. Efrem ). Zanurzenie w miłości Boga, który w okruchach chleba zawarł największą głębię swojej obecności. Jak ktoś pięknie napisał: „Tylko w Eucharystii życie karmi się Życiem !”

piątek, 13 marca 2020


Ja nie mam żadnego upodobania w śmierci- wyrocznia Pana Boga. Zatem nawróćcie się, a żyć będziecie (Ez 18,32).

Niezwykle mocno uświadamiam sobie, że tegoroczny Wielki Post jest czasem kwarantanny. Tak jak wspominałem wcześniej- „małe apokalipsy”- stawiają istotę ludzką w miejscu, gdzie trzeba zderzyć się z ważnymi, jeśli nie najważniejszymi pytaniami. Choroba może być histerycznie przeżywanym epifenomenem natury; zdradliwą mutacją wirusa. Choroba dotyka również ludzkiego ducha- otwierając zmysły na coś namacalnie eschatologicznego. Kiedy rano wybrałem się na spacer z moim synkiem, zobaczyłem miasto prawie wyludnione. Drzewa smagane wiatrem i cudowne ożywcze powietrze. Cisza, która jest deficytem aglomeracji, stała się czymś intensywnie odczuwalnym- narzucającym się. W sparaliżowanej pandemią rzeczywistości, odległości między jedną istotą od drugiej zdają się dynamicznie wydłużać. Przypominają mi się fragmenty Dżumy Alberta Camusa którą jako młody chłopak czytałem z podekscytowaniem przed wielu laty: „Każdy nosi w sobie dżumę, nikt bowiem nie jest od niej wolny i trzeba czuwać nad sobą nieustannie, żeby w chwili roztargnienia nie tchnąć dżumy w twarz drugiego człowieka.” Miałem już nie wracać do tematu koronawirusa, ale zjawiska otaczającej mnie rzeczywistości prowokują mnie do jeszcze bardziej wnikliwej refleksji. Rodzina i znajomi zasypują mnie kolejnymi newsami o zarażonych i potencjalnych zgonach. Zaprzyjaźniony lekarz dzieli się ze mną przemyśleniami, że więcej ma problemów z ludzką paniką i odpowiadaniem na nią, niż z potencjalnym zderzeniem z chorym pacjętem. Błyskawiczny transfer informacji z zagranicy jedynie potwierdza wiele niepokojących obaw i powoduje ogromne zamieszanie. Telewizja napęczniała od ciągłych komunikatów i karkołomnych wyjaśnień, nadając żałobny ton nawet tym optymistycznym wieściom ze świata. Rzeczywistość tak bardzo stała się sterylna, że wyludniła miasta i zasiała ziarno niepewności. Od kilku dni panuje wyczuwalna i dostrzegalna na zewnątrz panika. Namacalnym tego przykładem są sieci handlowe z których wyjeżdżają kosze pełne jedzenia, a ludzie spoglądają na siebie w taki sposób, jakby od któregoś z nich miał zależeć dalszy ciąg przedłużającej się niepewności i lęku skrywanego w myślach- a może ten drugi jest nosicielem wirusa. Dźwięczy mi w uchu myśl Ajschylosa: „Granica między doskonałym zdrowiem a chorobą jest niezwykle cienka.” Nasz świat zbudowany na pewnikach został rozłożony na łopatki i dryfuje po mieliźnie niepewności. Ciała się bronią, a duch nie może ustać w nadziei. „A przecież nikt dotychczas nie wyznaczył, do czego ciało jest zdolne..., zdolne jest do czegoś, czego jego własny umysł dziwi się”- pisał filozof B. Spinoza. Hiobowe doświadczenia które stały się udziałem wielu ludzi, nie mogą być traktowane z obojętnością. Smutek każdego rozstania, tylu rozdarć, tylu odejść, wylanych łez- wymagają ludzkiej postawy solidarności, współodczuwania i duchowego towarzyszenia. Wiara pozwala przerzucać pomosty w sytuacjach w których stawiane pytania przenika milczenie. „Bóg nie każde nam iść żadną drogą, której On sam nie przemierzył i na której by nie szedł z nami”(D. Bonhoeffer). Wiara niesie ważne terapeutyczne przesłanie: Zdaj się na Boga. Nie bój się, wszystko będzie dobrze !


 

 

czwartek, 12 marca 2020


Via Crucis. Via dolorosa- najbardziej odwołujące się do zmysłów, tak silnie przeżywane wydarzenie ukazujące Boga, który przeszedł przez mękę. „Kenoza krzyża jest blaskiem pośród najgorszego mroku” (J. Corbon). Mąż Boleści- dźwigając na swych ramionach krzyż, wpisał się nie tylko w głęboko medytatywną i naśladowaną praktykę chrześcijaństwa, ale również stał się odzwierciedleniem każdej ludzkiej- osobiście przeżywanej drogi krzyża. „W śmierci Chrystus przebywa z nami jak gdyby na jednej linii ludzkiej bezradności, cierpienia i lęku tych, którzy przebywają w ciemnościach...”(S. Bułgakow). Tradycja Drogi Krzyżowej znamionuje pełną doloryzmu duchowość Zachodu; szczególnie od średniowiecza, stała się z najbardziej emocjonalnie przeżywanym nabożeństwem pasyjnym- tak silnie identyfikującym człowieka z Ukrzyżowanym na Kalwarii Chrystusem. Talmud dość szczegółowo podaje przebieg takiej uciążliwej egzekucji. Skazanego należało prowadzić na miejsce stracenia za dnia, tak aby każdy mógł to widzieć. Chodziło o publiczne zawstydzenie i upokorzenie. Wydaje się, że w egzekucji Jezusa połączyły się obie formy: żydowska i rzymska. Od Plutracha dowiadujemy się, że skazani na ukrzyżowanie sami musieli dźwigać narzędzie swej męki; to potwierdza szczegół zanotowany przez św. Jana: „On sam dźwigając krzyż...”(19,17). „Szedł w asyście ponurych żołnierzy, wraz z dwoma przestępcami, zapewne wspólnikami Barabasza, którzy dzielili z Nim drogę na miejsce kaźni. Każdy miał tabliczkę- titulum- z wypisaną winą... Według okrutnego prawa skazańcy nieśli patibulum, poprzeczne belki krzyży na których ich rozpinano. Jezus szedł powoli. Był udręczony biczowaniem i osłabiony po bezsennej nocy”(A. Mień). Przerażająca i okropna kaźń wyreżyserowana w niezwykle drobiazgowy sposób. Misterium bólu i samotności. Crudelissimum teterrmuque supplicium- powiadał Cycero. Ciało przytwierdzone do krzyża tężało i drętwiało, rany się otwierały, w płucach, głowie i sercu dokonywało się przekrwawieni: człowiek nie mógł oddychać a straszliwy upał był nie do zniesienia. „Jest sam jeden jak Adam, gdy był samotny w Edenie”(P. Claudel). Chrystus przeżywał to, co Wiliam Law określił „bolesnym strachem zagubionej duszy... realnością wiecznej śmierci.” To dramatyczny spektakl którego finalnym akordem jest jednak uwielbienie- zwycięstwo Życia na Krzyżu. Zaczynamy w pełni rozumieć jak odniesione zwycięstwo na drzewie hańby stawia nas przed paradoksem wszechmocy Bożej. „Kochająca pokora jest straszliwą siłą” (F. Dostojewski). Święty Augustyn powie: „Jego słabość była silna.” Dlatego chrześcijanie odtwarzają tę dramatyczną drogę, ponieważ wiedzą, że u jej końca jest zwycięstwo siły miłości nad śmiercią- O crux, ave spes unica ! – śpiewa Kościół Rzymski słowami Fortunata. Po dziś dzień Palestyna przyciąga rzesze pielgrzymów i szukających odległej historii turystów, którzy przemierzają uliczki starej Jerozolimy szukając śladów Mistrza z Nazaretu. „Piąta Ewangelia” jak mówią bibliści czytający święte teksty w miejscach które tradycja powiązała z najważniejszymi zbawczymi wydarzeniami. Ogród Getsemani z porośniętymi od tysięcy lat drzewami oliwkowymi, Golgota, drewno z krzyża na którym został powieszony, płyta namaszczenia- wszystkie te rzeczy, które miały z Nim styczność i zachowują ślad Jego obecności- przyciągają i skłaniają do modlitwy. Nawet kurz unoszący się na wietrze jest święty, ponieważ jest cząstką tego, co uchodzi od zawsze za święte. „Podobnie jak perfumy pozostawiają zapach we flakonie, w którym były przechowywane, tak Bóg pozostawił ślady swego przebywania wśród nas w konkretnych miejscach w Palestynie” (R.L. Wilken). Pomimo dwóch tysięcy lat gwar na krętych i wąskich uliczkach Jerozolimy jest tak samo intensywny jak w dzień przed Paschą kiedy kroczył nimi opluwany i wyszydzany Pan. Już na początku IV wieku pojawili się pielgrzymi z krajów zachodnich przybywający do bazyliki Grobu Świętego. Pobożna pątniczka Egeria zapisała w formie świadectwa, jak pielgrzymi zatrzymywali się przed dwunastoma stacjami drogi krzyżowej, co było połączone z czytaniem Ewangelii. Ta tradycja rozwinęła się i była w późniejszym okresie pielęgnowana przez krzyżowców i franciszkanów otaczających troską miejsca ostatnich chwil Chrystusa. Zmiana budowli, nawarstwienia ziemi i ulic, powstanie nowych kaplic, kształtowało w dużym stopniu dzisiejszą drogę po której w procesjach z krzyżami w rękach poruszając się chrześcijanie różnych wyznań. „Nie ma tu góry, doliny, równiny, pola, źródła, rzeki, potoku, wioski ani kamienia, którego nie dotknąłby Zbawiciel, wędrując bądź klękając przy modlitwie do Ojca lub kładąc się spać na gołej ziemi”- pisał franciszkanin F. Suriano. Każdy skrawek ziemi, rozsiane kamienie i fragmenty dawnej architektury mogą być zroszone potem i krwią Baranka prowadzonego na ofiarę. Chodziło o rozmyślanie i współuczestniczenie w ostatnich chwilach Jezusa. Każdy piątek jest przypomnieniem największego daru miłości; Kogoś, kto za mnie przyjął śmierć i przemienił ją w zmartwychwstanie. „O Życie, jak możesz umrzeć- rozmyślał O. Clement- Ale ten martwy człowiek nie jest martwy... Jego światłość wnika jeszcze głębiej w skałę grobu. Schodzi do tych granic, gdzie opuszczony przez świat pogrąża się w nicości. Zstępuje i władczymi rękami chwyta mężczyznę i kobietę, wszystkich i odtwarza je w świetle... Chrystus wzbudza umarłych. Wszystko staje się wiecznie żywe.”

środa, 11 marca 2020


W czasie wykładu poświęconego sztuce wczesnochrześcijańskiej- a konkretnie malowidłom katakumbowym z pierwszych wieków Kościoła, jednym z motywów który tak często jest zauważalny przez moich słuchaczy, to  pojawiające się obrazy związane z wodą: baranki i jelenie idące do źródła, gołębie i pawie przylatujące do fontann i naczyń życia w których można się zanurzyć, pić i doznać orzeźwienia. Wszystkie te ikonograficzne kadry, kierują uwagę na rzeczywistość Chrztu- od którego rozpoczyna się życie chrześcijańskie. Przemierzanie wielkopostnej drogi nawrócenia, również kieruje spojrzenie chrześcijan na Chrzest- sakrament początku i pierwszy dar łaski. Ten czas jest jakby powtórnym katechumenatem, odnowieniem w sobie rzeczywistości chrzcielnej, poprzez duchowy spacer po historii zbawienia; pochylenie się nad sensem wiary i istotą sakramentów. Katechumenat wywodzi się od greckiego słowa katechein- przekazywać wiarę tworzywem słowa; przymiotnik katekoos- oznaczał słuchającego z uwagą- istotą poddaną posłuszeństwu proklamowanego słowa (łac. catechizare). W Kościele starożytnym Wielki Post był okresem mistagogicznym- katechizacją i procesem inicjacji w arkana wiary. Ci, którzy pragnęli przyjąć sakrament chrztu u początku Wielkiego Postu, zapisywali się jako kandydaci. Biskup wpisywał ich imiona do księgi i od tej pory stawali się oni photizomenoi, „tymi, którzy wchodzą w światło.” To wprowadzenie w pierwszy etap drogi, pięknie oddają słowa św. Grzegorza z Nyssy: „Podajcie mi wasze imiona, abym je zapisał atramentem. Pan wyryje je na niezniszczalnych tablicach, zapisując je własnym palcem, jak niegdyś prawo Hebrajczyków.” Również Teodor z Mopsuestii poświęca całą homilie komentarzowi do inscriptio: „Ciebie, który przychodzisz przyjąć chrzest, zwierzchnik wpisuje do Księgi Kościoła, abyś wiedział, że od tej pory jesteś zapisany w niebie...” Jakże pierwszy akord tych obrzędów jest niezwykle wymowny ? Kandydaci wchodzili na trudną i pełną poświęceń drogę ku byciu chrześcijanami- należącymi do Chrystusa. Wymagało to od nich wielkiej determinacji i pokory, bowiem ciągle byli poddawani skrupulatnym badaniom motywacji, jak również moralności życia – które od tej pory miało być poddane przemieniającej mocy Ewangelii. Według świadectw Ojców Kościoła kandydaci do chrztu w czasie przygotowania, publicznie wyrzekali się bałwochwalstwa, uczestniczyli w częstych modlitwach pokutno- błagalnych, pościeli oraz odprawiali nocne czuwania połączone z rozważaniem słowa Bożego. Od strony liturgicznej obrzęd przyjęcia do katechumenatu składał się z określonych i szczególnie wymownych rytów: naznaczenie czoła krzyżmem- signatio, dmuchanie w twarz- exusfflatio, modlitwa egzorcyzmu i włożenie dłoni – impositio manus, padanie poświęconej soli- sacramentum salis. Odbywały się również częste skrutynia służące weryfikowaniu procesu formacji. Wiele z tych obrzędów może wydawać się nam archaicznymi, lecz przemawia przez nie wielka dbałość o rzetelne uformowanie człowieka wiary i swoista „estetyka sakramentalna” ukazująca Kościół jako wspólnotę misteryjną. „Liturgia korzysta z rzeczy tego świata i ukazuje ich spełnienie, dokonuje ich deprofanacji, odbiera im pospolitość w samym bycie tego świata. „Przedziurawia” ich zamkniętą nieprzejrzystość przez wtargnięcie mocy spoza świata i uczy, że wszystko jest przeznaczone do liturgicznego wypełnienia”(P. Evdokimov). Przez cały okres Wielkiego Postu kandydaci również słuchali katechez wygłaszanych przez biskupa. Pochylali się nad Symbolami wiary i zgłębiali ich sens. Katechezy odbywały się każdego dnia. „Bierz gorliwie udział w katechezach, w zgromadzeniach... Karmij się Bożą lekturą”- pouczał św. Cyryl Jerozolimski. W czasie Eucharystii katechumeni mogli uczestniczyć tylko w liturgii słowa, po czym opuszczali miejsce sprawowania liturgii. Nauczanie doktrynalne kończyło się przekazaniem symbolu wiary- traditio symboli, a po ośmiu dniach następowało redditio symboli i przekazanie Ojcze nasz; redditio tej modlitwy odbywało się w Wigilię Paschalną. Wszystkie te drobiazgowe etapy i towarzyszące im ryty, służyły porzuceniu grzesznego życia, wyparciu się szatana i skierowania swych zmysłów i duszy ku Bogu- przeistoczeniu cielesności. Człowiek kruchy, miał zdjąć z siebie zbrukaną grzechem szatę smutku i grzechu- stając się przyobleczonym Bogiem. Wszystko to, miało prowadzić ku przymierzu miłości- ku istocie zrodzonej z wody i Ducha Świętego. „Nadeszła godzina, w której powtórne narodzenie ma się dokonać. Katechumeni, których w czasie postu poddano uroczystym skrutyniom, próbie wiary, będą uczestniczyć tym razem w Zmartwychwstaniu Zbawiciela, w świętym zdroju” (L. Bouyer). To drobiazgowe i pełne wyrzeczeń przygotowanie do przyjęcia sakramentów „kończyło się u progu nocy paschalnej z chwilą wyrzeczenia się grzechu i wyznania wiary”(J. Danielou). Zwieńczeniem i świętem całej wspólnoty był udzielany sakrament Chrztu w baptysterium.  „Zapytano cię: Czy wierzysz w Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego krzyż ?- pisał św. Ambroży z Mediolanu- Powiedziałeś: Wierzę i zanurzyłeś się. Zostałeś więc również współpogrzebany z  Chrystusem. A kto razem z Chrystusem zostaje z Nim pogrzebany, razem z Nim zmartwychwstaje.”

niedziela, 8 marca 2020


Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się"(Łk 15, 21-24).

Przypowieść o Synu Marnotrawnym. Ilu to malarzy chwytało za pędzel i próbowało oczami wyobraźni prześledzić tę scenę. Zatrzymać w najbardziej rozdrobnionych niuansach egzystencję lekkomyślnego i wychłostanego przez grzeszną mieliznę życia młodzieńca. Czy potrafimy zrozumieć głęboki sens opowiadania Jezusa ? Zrozumieć strategię miłosierdzia, której siła jest większa niż pośpieszne osądzenie i pozbawienie człowieka miejsca naprzeciw przebaczającego Boga. Przyzwyczailiśmy nasze oczy do malarskiej- pełnej emocjonalnego napięcia wizji Rembrandta. Chciałbym odsunąć poza margines naszej imaginacji scenę czule przytulających dłoni Boga. Zamierzam spojrzeć na tę narrację oczami brodzącego w demonicznej ciemności Hieronima Boscha. „Tylko ten, kto przewędrował labirynty skruchy i doświadczył na sobie skutków ulegania pokusom, mógł ten wyraz twarzy tak wnikliwie uchwycić i skondensować do psychicznego wstrząsu, żeby w spojrzeniu wstecz Syna Marnotrawnego naprawdę przytłoczyła nas nędza całej ludzkości” (W. Fraenger). Obraz spowija aura wszechobecnej ciszy. Zdaje się jakbyśmy słyszeli mozolny oddech kogoś, kto jest na granicy pomiędzy rozpaczą a nadzieją. „Cisza leczy duszę”(W. Rozanow). Jego bohater jest przygnieciony ciężarem źle spożytkowanej wolności. Przemierza drogę, sprawiając wrażenie wraku- istoty zdruzgotanej lękiem; jakby najmniejszy powiew wiatru miałby go strącić w otchłań potępienia. Z każdym postawionym krokiem jest coraz gorzej. Każda przelatująca przez umysł myśl, jest jak uwierające kajdany rozpaczy, przywołujące momenty zmarnowanej młodości i ześwinienia. Człowiek o błędnym spojrzeniu i chwiejnym kroku. Przyodziany w szatę, która niegdyś była odzieniem panicza- syna; któremu nic nie brakowało, oprócz trzeźwości umysłu i wiary w miłość ojca. Marzenie o innym życiu sprowadziło go na miraże- stało się doświadczeniem bytu wykolejonego, przetrąconego kaprysami fałszywie pojmowanego szczęścia. Wszedł w przestrzeń grzechu ! Uwiedziony urokami szemranego towarzystwa, rozpusty i nieograniczonych możliwości- roztrwonił nie tylko pieniądze z przydzielonego spadku, lecz człowieczeństwo. Piękno synowskiej duszy ! Rozmienił na drobne godność i wiarę w siebie. Uwierzył na krótko nic nieznaczącym słowom biesiadnych pochlebców którzy wraz z nim z apetytem przepijali brzęczący ojcowski trzos. Bosch osadził swoją postać w niezwykle symbolicznej scenerii. Każdy detal jest wyraźnym odwołaniem do procesu który dokonywał się umyśle i duszy przegranego człowieka. Redukcja kolorystyczna i surowy krajobraz potęgują nastrój synowskiego zakłopotania i lęku przed możliwością spotkania starszego brata, nie wspominając już o spojrzeniu w popękane o zmartwień oczy ojca. Niegdyś panicz- teraz żebrak z wiklinowym koszem na plecach i podartych spodniach. Ktoś, komu nikt już nie współczuje; nawet przydrożny pies mierzy go obojętnym spojrzeniem i warczeniem. Z kaftana wystaje mu świńskie kopyto- symbol niskich popędów i rządz. Świńska racica przywiązana do sznurka- odzwierciedla kogoś kto jest nieczysty i wraz ze świniami rył w rynsztoku. Brama za którą stoi juczne zwierzę- krowa „strażniczka progu”- rozciąga się granica świata zatracenia i horyzont domu Ojca. Na plecy tego zwierzęcia chciałby się przerzucić ciężary syna, odwołując się ekspijacyjnej praktyki Izraela. Powiew nadziei został ukryty w rozkwitającym pośrodku drzewu. Ono wyrasta wbrew całemu złu, którym jest obarczony i ogarnięty skruchom wędrowiec. Jest w tym silny element edeniczny, zwiastujący powrót pierwszego człowieka do stanu pierwotnej szczęśliwości- komunii z Bogiem. Kij w jego dłoniach wypuszcza młode pędy- nic nie jest stracone, istnieje nadzieja na duchowe zmartwychwstanie. Ostatnim najbardziej przejmującym akordem jest zamknięcie przez malarza sceny powrotu w formie oktogonu i wpisanego w niego koła. Mamy tu reminiscencję  tekstów biblijnych mówiących o ocaleniu. „W liczbie osiem jest pełnia zmartwychwstania”- pisał św. Ambroży z Mediolanu. Ten ósmy dzień jest figurą zmartwychwstania Chrystusa, które nastąpiło nazajutrz po szabacie; jest figurą chrztu, który obmywa z grzechu i przeobraża człowieka nowe istnienie „...Pan daje początek zmartwychwstaniu z umarłych ósmego dnia, kiedy po pobycie w grobie, jak Noe w arce, kładzie kres potopowi nieczystości i ustanawia chrzest odrodzenia, abyśmy pogrzebani wraz z Nim we chrzcie, stali się uczestnikami Jego zmartwychwstania”- czytamy w starożytnym kazaniu Asteriusza o Psalmie szóstym. Zatem marnotrawny syn był umarły, a jego powrót jest drogą ku ocaleniu. Jest jeszcze koło- jako powracająca do siebie linia, której wszystkie punkty są oddalone od centrum, a drugiej strony stanowi pełnię wszystkiego. Pełnię istnienia i doskonałości. To symbol wywyższenia-podniesienia człowieka z bagna grzechu. To zanurzenie w wieczności Boga. Koło to można interpretować również jako źrenicę Boga Ojca. W jego pełnym miłości spojrzeniu tli się nowa szansa na życie odzyskane. „Grzesznik- jak pisał Bernanos- może się ponownie narodzić, gdyż nie narodził się jeszcze do życia w łasce.” Dla strzaskanego przez odmęty życia młodzieńca rozbłyska świetlista przyszłość, tęsknota z uściskiem kochającego Boga. Przez spieczone od strąków gardło słyszymy ujmujące serce słowa dziecka: Przebacz mi, że byłem ci wierny bez miłości.

piątek, 6 marca 2020


Brać udział w Krzyżu, to znaczy umartwiać żądze, niszczyć przywary, wyzbywać się próżności... św. Leon Wielki

Każdy piątek Wielkiego Postu koncentruje moją uwagę na krzyżu Chrystusa. „Stajemy przed obrazem Twojej męki, aby także nasze oczy ciała coś zobaczyły- coś do czego mogłyby przylgnąć”(Wilhelm z Saint Thierry). Nie przeszywa mojej duszy i zmysłów jakiś nadzwyczajny doloryzm, lecz jedynie wdzięczność wobec Tego, który w godzinie największej próby objawił swoją miłość. „Krzyż uzupełnia fragmentaryczny sens tego świata, który ma znaczenie, gdy jest postrzegany jako dar posiadający swą wartość, ale jedynie relatywną i nie absolutną” (D. Staniloae). Przez krzyż świat został zatopiony w miłości, a człowiek wspiął się ponad nędzę własnych grzechów. „Nietykalny cierpi i nie mści się. Nieśmiertelny umiera i nie waha się. Cóż to za nowe misterium”- pyta św. Efrem Syryjczyk. Do dzisiaj nie potrafimy pojąć całej głębi ofiarowania „za życie świata,” ogromu cierpienia przeszywającego każde włókno człowieczeństwa- wzięte na siebie dobrowolnie przez Syna Człowieczego. „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, mąż boleści oswojony z cierpieniem, jak ktoś przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic”- woła do nas z otchłani czasu prorok Izajasz (53, 3). Myślę, że jedynie sztuka z wielką delikatnością potrafi uchwycić coś dramatycznego i wielkiego jednocześnie. Patrzę na zdjęcie Krucyfiksu sieneńskiego mistrza Ducia di Buonisegna. W tym przedstawieniu nie istnieje przestrzeń dla smutku, opłakiwania, lecz pogodne zdumienie- otwierające oczy widza na świetlistość poranka wielkanocnego. Chrystus jest żywy ! Krzyż nie może utrzymać swej ofiary, stając się jedynie- dekoracyjnym- sztafażowym elementem ponurej egzekucji. To drzewo, którego konary uginają się pod wznoszącym się owocem paschalnej Światłości. „Zwycięstwo pochłonęło śmierć. Gdzieś jest, o śmierci, twój oścień”(1 Kor 15,55). Wojownik dał się ugodzić w boju, lecz ostatecznie wyszedł zwycięski. „Jego ciało jest różowawe, nie zielonkawe, to znaczy nie w kolorze, którym by chciano nawiązać  do stanu po skonaniu, jak na krucyfiksach Cimabuego, gdzie nawet zakrzywione ułożenie biodra miało wskazywać na pogrążenie w śmierci”- pisał L. Bellosi. Tu zgoła inaczej spogląda artysta na scenę przechodzenia przez misterium cierpienia i śmierci. Ciało Chrystusa jest delikatnie wygięte, krew z ran wąskimi  stróżkami spływa na ziemię. „Golgota nasyca się nimi, a świat staje się świętym Graalem, ponieważ przyjął i zawiera w sobie bezcenną krew i wodę Chrystusa” (S. Bułgakow). Na twarzy rysuje się delikatny smutek- nie można bowiem zrezygnować z dramatyzmu który szamotał duszą i ciałem Ukrzyżowanego. Wytworna przepaska- linteum, lub perizonium- najczęściej utkana ze sztywnych fałd lub kaskadowego spływu sukna, zostaje zastąpiona prześwitujący welonem- „tkanina z wody”- jak ją postrzegał Roberto Longhi. Dla mnie to świetlista tkanina otulająca zawstydzające wyszydzenie dokonane przez oprawców. To nagość ciała nowego Adama, przykryta efodem królewskim i kapłańskim. Pytam za Edytą Stein: „Kim jesteś, o Światłości, która wypełniasz moją duszę i rozjaśniasz ciemności mego serca ?”

środa, 4 marca 2020


Ostatnie tygodnie wyraźnie pokazują jak bardzo współczesny człowiek uchwycił się życia. Na wieść o pandemii koronowirusa na wielu twarzach wypisuje się niepokój, a instynkt samozachowawczy objawia się w drobiazgowych przygotowaniach na możliwie najbardziej dramatyczny scenariusz. Nikt już nie stawia sobie istotnego i rzeźbiącego duszę pytania, które miał odwagę postawić starożytny myśliciel Eurypides: „Jak zatem umrzeć pięknie ?” Nie wiem czy sytuacja jest aż tak poważna jak drobiazgowo relacjonują ją media. Czy trzeba opróżniać nerwowo półki sklepowe z długoterminowej żywności i uzupełniać na wszelki wypadek domową apteczkę o leki, których skuteczność może być wątpliwa ? Być może problem jest nabrzmiały od przekłamań i służy jedynie wzbiciu ogromnego kapitału korporacjom farmaceutycznym. Trudno w tej chwili budować jakieś obiektywne sądy. Drżymy, na myśl o umieraniu i drżymy, kiedy w nas i obok nas pulsuje życie. A pomimo tych licznych dywagacji, ciągle  jesteśmy o jeden krok od śmierci. Pomimo tych zasadnych pytań, ludzie mają w sobie potrzebę do projektowania przyszłości najbardziej katastroficznej- w której śmierć może zbierać swoje żniwo, a życie wyciekać, pozbawiając czas władzy na ostatnie- możliwie głębokie pożegnania. Przenikliwie o tych napięciach w człowieku pisze Bierdiajew: „Nasze życie przebiega między rajem a piekłem. Jesteśmy wygnańcami z raju, lecz nie znajdującymi się jeszcze w piekle.” Już od zarania dziejów choroby były postrzegane jako najgorsze z możliwych klęsk i nabierały przerażającego zasięgu wtedy, kiedy siła słowa fałszywych proroków, kreśliła naiwnie maluczkim apokaliptyczne gehenny; rozmijające się z pełnymi nadziei słowami Biblii. Wiele epidemii nosiło cechy eksterminacji. Czarna dżuma, która zagnieździła się w średniowiecznej Europie pochłonęła jedną trzecią ludzkich istnień. Ponoć znajomi rano spożywali śniadanie, a wieczorem już i wezgłowia trumny żegnano któregoś z nich. „Umieranie jest okropne, ale idea śmierci bez życia jest nie do zniesienia”- twierdził E. Fromm. Każdy z nas może być ofiarą panoszącego się wszędzie wirusa. „Pamiętajmy, że natura jest siedliskiem milionów różnych wirusów, które na razie nie przeniknęły do organizmów ludzkich; być może dlatego, że przenikają do innych organizmów, a może napotykają jeszcze szczelne zapory”- pisał w książce Koniec ludzkości Christian Godin. Jedna z moich uczennic, zapytała mnie: „Czy ten szalejący wirus, nie jest karą Bożą ?” Uśmiechnąłem się i odpowiedziałem, że Bóg jest zbyt zapracowany w czynieniu miłości, żeby mieć czas na zsyłanie wirusów. To jedynie tąpnięcie biologii, której skoncentrowany na życiu człowiek jest częścią ! „Życie marzy tylko o tym, by odpocząć jak najwięcej, czekając na śmierć”- rozmyślał J. Lacan. Zawsze będziemy stali na progu jakiś niebezpieczeństw- „małej apokalipsy” spowodowanej chorobami, czy wojnami których bilans jest szczegółowo omawiany w kuluarach salonów możnych tego świata. Pomimo możliwego lęku, towarzyszą mi pełne pociechy słowa Chrystusa: „Nie troszczcie się więc o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”(Mt 6,34).  

wtorek, 3 marca 2020


Ps 103

On odpuszcza wszystkie twoje winy
i leczy wszystkie choroby.
On twoje życie ratuje od zguby,
obdarza cię łaską i zmiłowaniem.

Wielkopostna droga człowieka jest naznaczona pokutą. Jeden z rosyjskich mistyków mówił, że pokuta jest miastem w którym chrześcijanin znajduje schronienie. Greckim słowem określającym ten niezwykle intensywny proces wewnętrznej przemiany jest słowo metanoia, ma znaczenie sięgające o wiele głębiej. W pokucie nie chodzi tylko o zmianę zachowania lub przewartościowania wielu życiowych spraw. Chodzi tu o zmianę sposobu myślenia i oderwanie się od grzechu. Metanoein tłumaczy się tyle, co spojrzeć na świat przemienionym wzrokiem. Może dlatego Chrystus zabrał ze sobą uczniów na Górę Tabor, aby zobaczyli swoje życie w nowym świetle. Od tego momentu będą podążać za Światłem. Najważniejszą częścią pokuty jest doświadczenie przebaczającej miłości Boga. To lekarstwo miłości jest udzielane w sakramentach Kościoła. Odsłania się tu niezwykle ważne zadanie Kościoła, który staje się niczym „duchowe laboratorium, w którym przygotowane są lekarstwa, byśmy mogli znaleźć środki do uleczenia ran, które zadaje nam świat” (św. J. Chryzostom). Najmocniej ten terapeutyczny wymiar uzdrowienia odkrywamy w sakramencie pojednania i powrotu. Chrześcijański Wschód określa pojednanie jako misterium pokajania- pokajanije lub ispowiedanije, jako wyznanie duszy i wydobycie na zewnątrz tego, co odbiera radość istnienia i nie pozwala być oświeconym światłem Chrystusa. Spowiedź to również „drugi chrzest”, gdzie muszą pęknąć katarakty duszy i rozlać się na zewnątrz wodą oczyszczenia. To łzy duchowych narodzin, zmartwychwstania, odkrycia w sobie pięknego człowieka- którego Miłosierny Bóg wziął w ramiona, ponieważ „syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się”. Miłość Boga jest wskrzeszająca, ten kto zginął odnajduje się. Chrześcijaństwo ukazuje grzech jako zagubienie, nędzę i degradację człowieka. Pokuta zatem jest łaską u darem, zerwaniem krępujących więzów, pocieszeniem i radością- nową drogą odkupionego człowieka. Dostojewski wołał: „Bracia, nie bójcie się grzechu ludzkiego, miłujcie człowieka i w grzechu jego, albowiem to jest podobieństwo Bożej miłości i szczyt miłości na ziemi”. W tym wyznaniu zaznacza się silna perspektywa paschalna- spojrzeć na siebie, drugiego człowieka- przez miłujące oczy Boga. Ten sam pisarz penetrujący wewnętrzny świat człowieka napisał przed śmiercią słowa pouczenia, skierowane do swoich najbliższych. To przesłanie dla każdego chrześcijanina: „Strzeżcie bezgranicznej wiary w Pana i nigdy nie zwątpcie w Jego przebaczenie. Gdyby nawet zdarzyło się wam w ciągu waszego życia popełnić przestępstwo, mimo to nie traćcie nadziei w Bogu. Jesteście Jego dziećmi. Korzcie się przed Nim jak przed waszym Ojcem, proście Go o przebaczenie, a On będzie radować się z waszej skruchy, jak radował się z powrotu marnotrwanego syna”.

niedziela, 1 marca 2020


Mt 4, 1-11

Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła. A gdy pościł już czterdzieści dni i czterdzieści nocy, poczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem»… Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto przystąpili aniołowie i usługiwali Mu.

Ewangelia dzisiejszej Niedzieli przenosi nas na pustynię, jesteśmy świadkami pierwszego i niezwykle ważnego pojedynku Chrystusa z diabłem. To moment kuszenia i próby, pewnie bez którego nie jesteśmy wstanie zrozumieć istoty Wielkiego Postu. Pustynia nie jest miejscem turystycznej włóczęgi, czy egzaltacji- to miejsce duchowej walki, mocowania się ze sobą i z przeciwnikiem naszej duszy. Pustynia to środowisko naszego życia, codzienność przemierzana w pocie czoła i z oczami w których można wyczytać katalog osobistych trosk. Pustynia to również zderzenie z największym lękiem człowieka- śmiercią. „Jesteśmy na świecie by zmagać się z życiem i śmiercią, a nie by je omijać, jak to nam podpowiada cywilizacja...”(E. Cioran). Na pustynię wychodzi się po to, aby wiarę pozbawić bałwochwalstwa, serce opróżnić z egoizmu- dostrzec własne grzechy i opłakiwać je. Atanazy Wielki pisał: „Umiłujmy post, bowiem post jest wielką ochroną, wraz z modlitwą i jałmużną. To one wyzwalają człowieka od śmierci. Jak Adam został wygnany z raju za to, że zjadł i przez to wyrzekł się wiary, tak każdy, kto chce, wchodzi do raju przez post i wiarę”. Pustynia jest miejscem wycofania się od wszystkiego, konfrontacji z tym, co uniemożliwia dalsze wędrowanie w kierunku Boga. Święty Izaak Syryjczyk opowiada, że trzeba wyruszyć odważnie w nieznane- szukać i wołać o dar przeobrażającej serce miłości: „Niech Duch Twój, oddany przez Ciebie na krzyżu w ręce Ojca, w miłosierdziu swym doprowadzi mnie do Ciebie. Nie ma odwagi, żeby Ciebie poszukiwać, brak mi ducha pokuty, brak też miłości… Ale Ty, Panie, Boże mój, Jezus Chryste, daj mi łaskę pokuty, potrząśnij mym sercem, abym całą duszą poszukiwał Ciebie, bez Ciebie bowiem nie istnieję…” Na pustyni można zajrzeć w głąb samego siebie, zobaczyć to wszystko co potrzebuje uzdrowienia i ocalenia. W tej duchowej bezsilności możemy zdać się jedynie na Boga. Nie jesteśmy wstanie nie doświadczyć trzech pokus, które stały się doświadczeniem Mistrza. Ilu dzisiaj współczesnych ludzi słyszy ten sam podszept złego ducha. Chcesz rozwiązać problemy ekonomiczne świata; przemienić kamienie w chleb- nakarmić rzesze, to daj mi tylko swoją wolność. Czy tak właśnie nie oskarżał chrześcijaństwa ateistyczny socjalizm ? Wypominał chrześcijaństwu to, że nie uczyniło ludzi szczęśliwymi, nie dało im spokoju, nie nakarmiło ich. Wielki Inkwizytor z powieści Dostojewskiego mówił, że „człowiek szuka nie tyle Boga, ile cudu”. Ilu to karmiło się chlebem rozdawanym przez ręce Kościoła. Najedli się do sytości i poszli swoją drogą. W taką pułapkę próbował wciągnąć demon Chrystusa, a teraz mami tym krótkowzrocznych i chorujących na materializm ludzi. Odpowiedź Pana jest prosta i radykalna: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”- wskazując prymat ducha nad materią. Nie chodzi tu o powszechną i pozbawiającą problemów świata dystrybucję dóbr. „Pokusy zostały odrzucone przez Chrystusa- mówił Bierdiajew- w imię wolności ludzkiego ducha. Chrystus nie chciał by duch ludzki był zniewolony przez chleb, cud i ziemskie królestwo… Tajemnica chrześcijańskiej wolności jest tajemnicą Golgoty, tajemnicą Ukrzyżowania. Prawda ukrzyżowana nikogo nie zmusza. Można ją dobrowolnie przyjąć. Prawda ukrzyżowana zwrócona jest do wolności ducha ludzkiego”. Dzięki pokornemu przemierzaniu pustyni z Chrystusem, chrześcijaństwo uczy się wewnętrznej wolności opartej na zaufaniu; odkrywa przemieniającą radość, odnajduje najcenniejszy dar- miłość samego Boga. Po zmierzeniu z pustynią, chrześcijanin staje się gwałtownikiem zwalczającym zło w swoim wnętrzu, a jego „serce oczyszczone staje się wewnętrznym niebem”.