Ostatnie tygodnie
wyraźnie pokazują jak bardzo współczesny człowiek uchwycił się życia. Na wieść
o pandemii koronowirusa na wielu twarzach wypisuje się niepokój, a instynkt
samozachowawczy objawia się w drobiazgowych przygotowaniach na możliwie
najbardziej dramatyczny scenariusz. Nikt już nie stawia sobie istotnego i
rzeźbiącego duszę pytania, które miał odwagę postawić starożytny myśliciel
Eurypides: „Jak zatem umrzeć pięknie ?” Nie wiem czy sytuacja jest aż tak
poważna jak drobiazgowo relacjonują ją media. Czy trzeba opróżniać nerwowo
półki sklepowe z długoterminowej żywności i uzupełniać na wszelki wypadek
domową apteczkę o leki, których skuteczność może być wątpliwa ? Być może
problem jest nabrzmiały od przekłamań i służy jedynie wzbiciu ogromnego
kapitału korporacjom farmaceutycznym. Trudno w tej chwili budować jakieś
obiektywne sądy. Drżymy, na myśl o umieraniu i drżymy, kiedy w nas i obok nas
pulsuje życie. A pomimo tych licznych dywagacji, ciągle jesteśmy o jeden krok od śmierci. Pomimo tych
zasadnych pytań, ludzie mają w sobie potrzebę do projektowania przyszłości
najbardziej katastroficznej- w której śmierć może zbierać swoje żniwo, a życie
wyciekać, pozbawiając czas władzy na ostatnie- możliwie głębokie pożegnania. Przenikliwie
o tych napięciach w człowieku pisze Bierdiajew: „Nasze życie przebiega między
rajem a piekłem. Jesteśmy wygnańcami z raju, lecz nie znajdującymi się jeszcze
w piekle.” Już od zarania dziejów choroby były postrzegane jako najgorsze z
możliwych klęsk i nabierały przerażającego zasięgu wtedy, kiedy siła słowa fałszywych
proroków, kreśliła naiwnie maluczkim apokaliptyczne gehenny; rozmijające się z
pełnymi nadziei słowami Biblii. Wiele epidemii nosiło cechy eksterminacji.
Czarna dżuma, która zagnieździła się w średniowiecznej Europie pochłonęła jedną
trzecią ludzkich istnień. Ponoć znajomi rano spożywali śniadanie, a wieczorem
już i wezgłowia trumny żegnano któregoś z nich. „Umieranie jest okropne, ale
idea śmierci bez życia jest nie do zniesienia”- twierdził E. Fromm. Każdy z nas
może być ofiarą panoszącego się wszędzie wirusa. „Pamiętajmy, że natura jest
siedliskiem milionów różnych wirusów, które na razie nie przeniknęły do
organizmów ludzkich; być może dlatego, że przenikają do innych organizmów, a
może napotykają jeszcze szczelne zapory”- pisał w książce Koniec ludzkości Christian Godin. Jedna z moich uczennic, zapytała
mnie: „Czy ten szalejący wirus, nie jest karą Bożą ?” Uśmiechnąłem się i
odpowiedziałem, że Bóg jest zbyt zapracowany w czynieniu miłości, żeby mieć
czas na zsyłanie wirusów. To jedynie tąpnięcie biologii, której skoncentrowany
na życiu człowiek jest częścią ! „Życie marzy tylko o tym, by odpocząć jak
najwięcej, czekając na śmierć”- rozmyślał J. Lacan. Zawsze będziemy stali na
progu jakiś niebezpieczeństw- „małej apokalipsy” spowodowanej chorobami, czy
wojnami których bilans jest szczegółowo omawiany w kuluarach salonów możnych
tego świata. Pomimo możliwego lęku, towarzyszą mi pełne pociechy słowa
Chrystusa: „Nie troszczcie się więc o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie
troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy”(Mt 6,34).