niedziela, 29 listopada 2020

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby się włamać do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie…(Mt 24,42-51).
Chrystus tak wiele razy na kartach Ewangelii zaprasza swoich uczniów do czuwania. W chwilach ważnych decyzji i kluczowych wydarzeń, czuwanie i modlitwa Mistrza przenika sen spowitego ciemnościami świata. Czujność pozwala odkryć przestrzenie spotkania- miejsca naznaczone intensywnością miłosnego zachwytu. Potrzeba czujności w egzystencji którą sprzęgają tytaniczne siły zła, aby proklamować na agorach miast że „Boga nigdzie nie ma”(M. Stirner). Czujność jest jednocześnie pewnego rodzaju orężem do walki ze światem i grzechem. Noc jest królestwem demona, a przeciwstawienie się jej, zwiastuje świt i ostateczny triumf Boga. Ten dzień- to dzień Chrystusa wschodzącego słońca- wydarzenie ostatecznego triumfu życia i światła: Wcielenie, Zmartwychwstanie i Paruzja to wydarzenia których ciemność nocy zostaje przepruta światłem i ogniem. „Pogodna światłości świętej chwały, nieśmiertelnego Ojca niebios, Świętego, Błogosławionego, Jezu Chryste”- słyszymy w hymnie wieczornym świętego Sofroniusza. Chrześcijanin wychodzi ku tej rzeczywistości, podtrzymując w glinianym naczyniu serca płomień wiary. Stąd ta pedagogia nadziei i tęsknoty, gdzie „otchłań serca dąży ku otchłani Boga”(A. Silesius). Wyjście na obrzeża świata, aby odnaleźć schronienie i osiągnąć wewnętrzny spokój. Tylko w takim usposobieniu można cierpliwie wyglądać dnia jutrzenki. Zatem życie chrześcijanina jest czuwaniem i świętą tęsknotą; miłosnym wyczekiwaniem Oblubieńca przychodzącego do swej Oblubienicy- Kościoła. „Przeminą rzeczy widzialne i przyjdzie to, na co czekamy i co jest piękniejsze”( Cyryl Jerozolimski). Brak czujności sprawia, że jesteśmy zaspani i duchowo niezdolni do otwarcia naszego wnętrza na dar łaski. Rzeczywistość nas rozprasza i dokonuje inwazji na nasze zmysły. Krzyk świata próbuje zagłuszyć szept Boga nieustannie szukającego i wołającego Adama. Przypominają mi się słowa francuskiego filozofa i mistyka Gustawa Thibona: „Czujesz, że ci ciasno. Marzysz o ucieczce. Wystrzegaj się jednak miraży. Nie biegnij, by uciec, nie uciekaj od siebie; raczej drąż to ciasne miejsce, które zostało ci dane: znajdziesz tu Boga i wszystko. Bóg nie unosi się na twoim horyzoncie, ale śpi w głębi ciebie. Różność biegnie, a miłość drąży. Jeśli uciekniesz od siebie, twoje więzienie biec będzie z tobą i na wietrze towarzyszącym twojemu biegowi będzie się stawało coraz ciaśniejsze. Jeśli zgłębisz się w sobie, rozszerzy się ono w raj”. W czasie Adwentu wkraczamy po raz kolejny w Chrystusowe misterium. Święty Jan Chryzostom w swojej homilii wskazywał chrześcijanom istotę czuwania i modlitwy: „Niech twój dom będzie kościołem; wstań w środku nocy. W nocy dusza jest czystsza, lżejsza. Zachwycaj się swoim Mistrzem. Jeśli masz dzieci obudź je i niech przyłączą się do ciebie we wspólnej modlitwie.” Jest w tym świeżość myślenia i odczuwania, połączone z pragnieniem wewnętrznej odnowy. Nadejście Królestwa jest ciągle nową i zstępującą rzeczywistością, przenikającą i rozszerzającą od wewnątrz granice naszego świata. „Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli”(Rz 13, 11). Pan jest blisko ! Nasłuchujemy Jego kroków z oddali; wyostrzamy zmysły; szukamy przestrzeni ciszy, aby w anamnezie liturgii Żyjący, objawił się w całej pełni. „W owym bezpośrednim spotkaniu z Tym, który nadchodzi, człowiek staje się ostatecznie taki, w jakiego przemienia go Boska wieczność”- pisał P. Evdokimov. Niech każdy dzień tego wyjątkowego czasu, przemienia w nas pośpiech w zatrzymanie, niecierpliwość w tęsknotę, smutek w radość, zwątpienie w wiarę- zdolną uchwycić pejzaż wieczności.

czwartek, 26 listopada 2020

Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarzy wszystkich ludów, i całun, który okrywa wszystkie narody. Raz na zawsze zniszczy śmierć (Iz 25, 7-8).
Prorok obwieszcza apokaliptyczną moc Adwentu. „Cała historia świata jest zrozumiała jedynie w perspektywie przekraczania teraźniejszości”(T. Spidlik). Prawosławie jest przeniknięte i poddane drżeniu eschata „ledwie dotyka ziemi stopami, a już pragnie zakosztować życia niebiańskiego”(E. Benz). Mamy zatem do czynienia ze swoistą i pełną plastycznej wyobraźni, postawą niecierpliwej tęsknoty. Kiedy przyjdzie Pan wszystko zostanie przobrażone i nic z tego co postrzegamy, nie pozostaniem takim jakim było. „Chrześcijaństwo naucza o wybawieniu człowieka spod władzy świata, wybawienia z kosmicznego cyklu, z hierarchii kosmicznych duchów i demonów. Jest w tym niepowtarzalność chrześcijańskiego światła, jest w tym swoistość chrześcijańskiej eschatologii”(M. Bierdiajew). Nie istnieje druga taka religia która roztaczałaby przed człowiekiem tak nieogarnioną umysłem i sercem perspektywę końca i początku zarazem. Życie, które pulsuje w wieczności, a przekraczając zaklęty krąg czasu zstępuje „tu i teraz.” W Chrystusie świat staje się na powrót Rajem – miejscem otwartym na Zmartwychwstanie, Wniebowstąpienie i Przebóstwienie. Świadomość przejrzystości nadchodzącego jutra. Przestrzeń w której kiełkuje ziarno istnienia w Istniejącym. Przestrzeń poznania i miłosnego zachwytu; świat fenomenu- zatrzymanego w źrenicy oka. „Zobaczymy Go, jakim jest, to znaczy… że zrozumiemy piękno natury Bożej Ojca, kontempulując Chwałę Chrystusa, którą On jasnieje, a która od Ojca pochodzi”- pisał Cyryl Aleksandryjski. Tę dialogiczną obecność i spotkanie przybliża ikona w swojej ekspresji i teologicznej wizji. Wiersiełow wspaniale definiuje tę zasadę: „Artysta studiuje oblicze i odnajduje swoją ideę.” Człowiek przemienia się w spojrzenie; wyostrzają się jego cielesne i duchowe oczy, zostaje nasycony światłością emanującą z oblicza Bogaczłowieka. „Nie lękaj się przyjścia Twego Boga, nie lekaj się Jego przyjaźni. On nie stłamsi ciebie, gdy przyjdzie. Raczej wywyższy ciebie”- powie św. Augustyn. Ludzka samowola zostaje przezwyciężona lekarstwem boskiej wolnością i zbawczą siłą miłości. Człowiek oderwany od Boskiej praosnowy zaczyna oddychać świeżością świetlistego i pełnego nadziei poranka. Otchłań bezradności, milczenia, lęku, cierpienia i śmierci zostaje przeniknięta energiami zstępującego Życia. „Jesteś pełen światła- potężniejszy niż góry odwieczne”(Ps 76, 5). Jest to zapowiedź Godów Baranka zainicjowanych na górze z którego szczytu rozciąga się panorama krainy pokoju i szczęścia: „Kraina Chwały” i „Ciała Chwały”- zaludniona tymi, których opieczętowała tryskająca z zachowanych ran krew Baranka. Uczta Zbawionych na której smakuje się w nadmiarze smaczne wino radości. Epifania Boga- tak intensywna od nadmiaru łaski, że przeprówa skorupę grzesznego świata; szczeliny najmniejszego bytu. „Pascha jest ostatnią i ostateczną epifanią Boga. Teraz światłość ma prymat na wieki. Ten adwent Boga nie ma zmierzchu”(O. Casel). Zostaje usunięta zasłona dotychczasowych smutków, cierpień i żałoby, jak również duchowej ślepoty. „To kraj żywych, gdzie nie ma ani nocy, ani snu- obrazu śmierci. Tam nie ma nic materialnego- potwierdzeń naszej słabości, nie ma również chorób, bólu, szpitali… korzenia wrogości i nienawiści. Tam jest kraina żywych, którzy nie umierają za grzechy, ale żyją prawdziwym życiem w Chrystusie”(św. Bazyli). Zostaje odebrana raz na zawsze władza śmierci: „Ci, którzy rozpadli się w proch, usłyszą głos Jego, w dniu zmartwychwstania wyjdą Mu naprzeciw. Zmartwychwstały Adam, ogarnięty zachwytem, powróci do krainy wiecznej szczęśliwości”- czytamy w hymnie syryjskim przypisywanym Jakubowi z Sarug.

środa, 25 listopada 2020

Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawiajcie się jemu. Wiecie, że te same cierpienia ponoszą wasi bracia na świecie. A Bóg wszelkiej łaski, Ten, który was powołał do wiecznej swojej chwały w Chrystusie, gdy trochę pocierpicie, sam was udoskonali, utwierdzi, umocni i ugruntuje. Jemu chwała i moc na wieki wieków. Amen (1 P 5,9- 11).
Świat zajętych i skoncentrowanych na sobie ludzi staje się przestrzenią duchowej walki. Człowiek przestał pilnować własnego serca, czuwanie zastępując bezrefleksyjnym wychodzeniem naprzeciw zakamuflowanego i migotliwie nęcącego ciekawość zła. Pośpiech, nerwowość, zmęczenie, indywidualizm i wiara w siłę pieniądza, obnażają, mówią o fizycznej i psychicznej eksploatacji człowieka. „Być inteligentnym oznacza dziś rozumieć wszystko i nie wierzyć w nic.” Rządza posiadania i podekscytowanie coraz to nowymi bodźcami nie przynosi spokoju, ale pogrąża w coraz to bardziej gorączkowej pustce. Czyż naszym celem jest samobójstwo od nadmiaru hedonizmu ? Wielu ludzi przestało autentycznie odczuwać własne życie w Bogu. „Tan świat- twierdził św. Izaak Syryjczyk- nie jest światem Bożym, lecz złudzeniem ludzi, i powszechnie obejmuje oraz wyraża różne popędy, które nazywają się namiętnościami.” Nieprzyjaciel człowieka wykorzystuje namiętności aby czynić z nich zręczną broń w zadawaniu ciosów. Przestrzeń serca stała się poligonem duchowej walki; mocowania, niepewności, samotności i lęku. Diabeł jest niczym przyssany do struktur naszej duszy pasożyt. Z pełną świadomością umieściłem fragment średniowiecznej- reliefowej dekoracji z katedry w Orvieto. Przedstawienie piekła i potępionych wyrzeźbionych przez Maitaniego przebija się do naszej świadomości z plastycznie oddaną prawdą o możliwości diabelskiego zawładnięcia człowiekiem. Tak wiele dramatycznych sytuacji życiowych czyni z ludzkich twarzy lustra w których odbija się parodiujący wszystko uśmiech demona. „Wówczas lęk staje się świadomością, że oto grozi nam wchłonięcie przez „ten świat” będący splotem iluzji, płaskości i pustki. Lęk przeradza się w strach przed Bogiem, który uniemożliwia nam identyfikację ze śmiertelną rozrywką „tego świata”- pisał O. Clement. Tak naprawdę to nie lęk przed Bogiem staje się przerażającym doświadczeniem niemocy, lecz lęk spowodowany obecnością złego przynosi poczucie bezsensu oraz zwątpienia w wartość każdego istnienia wychylonego ku dobru. Być może jak mawiał L. Bloy „są takie miejsca w naszym sercu, które jeszcze nie istnieją, i trzeba, aby przeniknęło tam cierpienie po to, aby były.” Być może doświadczenie tak rozumianego cierpienia otwiera oczy na światło, które przynosi pokonujący zło Zbawiciel. Sięgając infernum można odbić się ku górze. Ciemność nie jest przeznaczeniem stworzenia. „Dla człowieka, który modli się w swoim sercu, cały świat jest Kościołem” (św. Sylwan). Modlitwa połączona z pokorną czujnością serca wyrywa wszystko z łapczywie zagarniających pazurów lwa. Chrześcijaństwo nigdy nie zrezygnowało z postawy czujności i straży serca. Próbowało szukać lekarstwa na ten stan zaślepienia, pułapek i tanich wabików. Szukano siły w Tym, który na Krzyżu przezwyciężył stan duchowego impasu i przyniósł wolność. Chrystus już raz zdeptał głowę nieprzyjaciela, czyniąc świat otaczającą nas rzeczywistość miejsce wyzwolonym- przenikniętym mocą Zmartwychwstania.

niedziela, 22 listopada 2020

W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej te słowa: «Nawróćcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie». Do niego to odnosi się słowo proroka Izajasza, gdy mówi: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu. Dla Niego prostujcie ścieżki! Sam zaś Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny. Wówczas ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem. Przyjmowano od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając przy tym swe grzechy (Mt 3, 1-6).
Pustynia dla współczesnego człowieka, usadowionego w zabieganej egzystencji może wydawać się czymś nazbyt egzotycznym, a nawet przerażającym. Na pustyni nie zaklina się śmierci słowami, lecz odczuwa się ją namacalnie. W tej przestrzeni człowiek współczesnej- technicznej cywilizacji, poczułby się bezradnym dzieckiem- zdanym na zderzenie z żywiołem pustki i milczenia. Z drugiej strony ta niegościnna rzeczywistość, uwalnia od świata który jest przygnieciony ciężarem nieustannych przymusów. „Świat jest zbyt ciężką obecnością rzeczy, w których odczuwamy zbyt wyraźną nieobecność Boga. Pustynia jest radykalnym brakiem rzeczy, w której odczuwamy słodką obecność Boga” (J. Y. Leloup). Pustynia rządzi się swoimi prawami, dobrze to rozumieją nomadzi akceptujący jej kaprysy, przywykli do natychmiastowej zmiany aury. Pustynia przez wieki wydawała ludzi wielkiego formatu- pokornych atletów ducha. „Kiedy korzysz się przed Bogiem w modlitwie, stań się w swym mniemaniu podobny do mrówki, do dżdżownicy albo skarabeusza- pisał św. Izaak Syryjczyk- Nie przemawiaj przed Bogiem, jak człowiek, który wie, ale jąkaj się przed Jego obliczem i zbliżaj się do Niego z umysłem dziecięcym.” Mężczyzna odziany w skóry i na pierwszy rzut oka szalony, wyprowadza czytelnika Ewangelii na odludzie. Dopiero na pustyni zaczynamy rozumieć głębiej pewne sprawy; tam zaczynamy potrzebować innych ludzi, a nawet za nimi tęsknić. Dobrze to rozumieli starożytni mnisi, kiedy całymi tabunami zaludniali pustynię; tam odkrywali topografię Raju i ślady stóp przechadzającego się Boga. Ewagriusz z Pontu- mnich i dogłębny znawca ludzkiej natury, pozostawił zaskakującą definicję: „Mnich to człowiek, który odseparował się od wszystkiego, by być złączonym ze wszystkimi.” Takim „mnichem” był święty Jan Chrzciciel- przyobleczony w skóry prorok który zaprzyjaźnił się z pustynią. Była ona dla niego domem, miejscem przepowiadania, przestrzenią w której doświadczało jego serce muśnięć Ducha Świętego. „Pustynia miłuje ludzi nagich”- twierdził Hieronim. Takim był Prorok którego głos kruszył ludzkie serca i sprawiał, że miejsce niebezpiecznie – siedlisko węży i skorpionów, stawało się przestrzenią nawrócenia i łaski. „Anioł na ziemi” – tak Go wychwala Kościół i utrwala na deskach barwna ikonografia. Przydano mu skrzydła i świetliste oczy, aby podkreślić Jego dar przenikania skamieniałych ludzkich wnętrz. „Albowiem mówić o Janie, to prorokować o Chrystusie” – stwierdza św. Ambroży. Modlitewna litania opiewająca wielkość Poprzednika nazywa go kwiatem pustyni. W Adwencie chrześcijanie również wychodzą na pustynię. To duchowa wędrówka w głąb własnego serca. To zatrzymanie się w zgiełku miasta i wielokrotne modlitewne szeptanie: Marana Tha !

sobota, 21 listopada 2020

Myślę, że w życiu każdego z nas przepływa taki czas, który pozwala nam otrzeć się o wieczność. „Bezwzględny rzeźbiarz ludzi.” Czas święty i zwyczajny, twórczo przeżywany i przepracowany co do sekundy; marnotrawiony i uśmiercany banalnością i przeciętnością egzystencjalnych zachcianek. Człowiek zanurzony w nurcie czasu- odmierzanego przez zegarki i tego niezauważalnego w ustępach przesypywanego w klepsydrze nieustannego „teraz”- drgania wieczności w sercu Boga. „Czas płynie bez przerwy wartkim prądem, zagrania nas i unosi ze sobą do otchłani zapomnienia wszystko, co się dzieje, zarówno zdarzenia błahe, nie warte uwagi, jak i wielkie, godne pamięci. Sprawia, że rzeczy ukryte stają się jawne, zakrywa natomiast, to co było widoczne”- pisała bizantyjska księżniczka Anna Komnena. Chyba najbardziej świadomie chrześcijaństwo rozumie efemeryczność wydarzeń i licznych dokonań człowieka; przygodność bytu dryfującego po rozkołysanym oceanie historii. Orfizm grecki podkreślał prawdę o tym, że życie zatacza koło, w przeciwieństwie do czasu który biegnie swoimi własnymi torami. Cykliczność którą ozdabiają zmieniające się pory roku i zewnętrzność aury tak mocno wyczuwalną w ludzkich nozdrzach. Dobrze to rozumieli pisarze i artyści: „Przetrzyjcie tarcze waszych zegarków ! One są spóźnione... nawet nie podejrzewacie że już świta”(A. Sołżenicyn). Tylko sztuka pozwala przezwyciężać czas. Rozkłada go na drobne „atomy,” zagrania dla siebie- znajduje w nim przestrzenie w których może dokonać się objawienie piękna. „Na ten świat Miłość zstąpiła z miłości a przybrała kształt piękna”- twierdziła S. Weil. Dzięki sztuce, czas powraca do swojego edenicznego matecznika, zauważając iż w kręgu wieczności jest Bóg, nie jako wielki – obojętny zegarmistrz, ale artysta, nadający kształt rzeczom. „Piękno, będąc przejrzystością, przepuszczalnością, osiągnie poziom doskonałości w dniu, w którym dojrzy we wszystkim Boga”(T. Spidlik). Istotą doświadczenia czasu w sztuce jest to, że uczymy się odkrywać krajobrazy które na pierwszy rzut oka nie zauważamy. Oczy zaczynają dostrzegać daleki horyzont, tkany w słowach eschatologicznej tęsknoty. „W sztuce człowiek żyje poza sobą, poza swoją ociężałością, ciężarem życia... Percepcja świata w pięknie jest wyrywaniem się z ułomności tego świata do świata innego” (M. Bierdiajew). Wychodzimy z platońskiej jaskini cieni i kierujemy się ku oglądowi spraw na tyle fascynujących, że wszystkie zmysły zaczynają szaleć. Jesteśmy czasowi i wieczni zarazem. Wędrowcy poruszający się niepewnie i mozolnie, choć zbierający odpryski piękna skapujące z wielkiej palety Boga. „Niech twoja wizja będzie nowa w każdej chwili”- przekonywał A. Gide. Istnieje czas święty w którym każda chwila i działanie, otwiera nas na „wieczną teraźniejszość i wieczne piękno.” Otworzyć się na to, co starożytni Grecy nazywali thambos, straszliwe zadziwienie i upojenie istnieniem. Egzystencja w całej rozciągłości przeistoczona łaską, harmonijnie zespolona z wiecznym być Boga.

środa, 18 listopada 2020

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem... (J 14,1-6).
Ciężko jest szkicować słowami wizję przyszłego świata. Rozum rozbija się o niewiadome, a serce przyśpiesza na myśl o miejscu nieustannego szczęścia, o którym tak odważnie przekonuje Chrystus przestraszonych uczniów. Ciężko rozmyślać takimi obrazami których nie można pomieścić w głowie, a pozostaje jedynie zaufać zapewnieniu. Być może trzeba się ponieść pytaniu które postawił niegdyś filozof Ernst Bloch: „Kim jesteśmy ? Skąd przychodzimy ? Dokąd idziemy ? Na co czekamy ? Co nas czeka ?” Bez tej sieci pytań nie sposób podążyć dalej. Nie sposób posługiwać się teologiczną wyobraźnią. „Człowiek jest uczestnikiem kosmicznego dramatu i przeżywa ten dramat aż do kulminacyjnego momentu, kiedy przerażenie i trwoga w cudowny sposób przemieniają się w radość i pokój. Człowiek ma świadomość że wieczny świat zstępuje na ziemię z wysoka i nie jest odrzuceniem, a pełnią życia” (M. Łosski). Chrystus podarował nam poczucie sensu, przekraczającego strach przed pocałunkiem śmierci i unicestwieniem. Cała nasza cywilizacja twierdzi, że potrafi sobie poradzić ze śmiercią; próbuje ją przemilczeć, nie zauważyć, wykluczyć. Śmierć przemilczana i zamknięta w hermetycznym pomieszczeniu niepamięci jeszcze bardziej potęguje poczucie pustki, lęku i zwątpienia w to, co po niej nadejdzie. Horyzontem zaś chrześcijaństwa jest wizja życia- nigdy się nie przedawniła i potrafi podnosić ku górze. Tylko ogromnym wysiłkiem woli możemy wyznać: Wierzę w zmartwychwstanie i mieszkanie z „widokiem na Raj”. Możemy marzyć wraz z Peguy o dniu chwały i jasności, w którym każdy nie tylko odzyska i odczyta w pełni swoje ciało cielesne gotowe na metamorfozę- ciało które zajaśnieje- namacalnie dozna cudu, wychodząc na powrót z pod dłoni Życia. O dniu, w którym odnajdą się wszyscy ci, którzy się kochali, dzielili miłość na ułomki, zanurzając się w strugach miłości bez wyczerpania. Dom, jak to cudownie brzmi; to więcej niż miejsce przebywania. Jest w tej przestrzeni aromat miłosnego spojrzenia Boga, Jego ojcowskiego i macierzyńskiego wejrzenia, przygarnięcia, trwania w objęciach. Można się rozsmakować w tych obrazach, nieustannie dopowiadając coraz to nowe impresje. Miał rację Kierkegard mówiąc, że „wiara tam się zaczyna, gdzie myślenie się kończy.” Teraz rozumiem rozmarzenie świętego Grzegorza z Nazjanzu „prowadzić rozmowy z Bogiem, żyć poza rzeczywistością widzialną... Poprzez nadzieję spożywać dobro przyszłego życia, obcować z aniołami, opuszczać ziemię, na niej jeszcze przebywając, poddać się duchowi, by już znaleźć się w niebie.” Czy potrafimy tak pragnąć Nieba. Tęsknić za domem ? „Promienie światła jaśnieją z przyszłości- pisał M. Bierdiajew- Nadchodząca przyszłość łączy się ze źródłami przeszłości.” Spróbujmy zaufać Bogu, uwierzyć Jego słowu. Poczuć na twarzy bryzę wieczności.

niedziela, 15 listopada 2020

W tradycji prawosławnej Adwent rozpoczyna się piętnastego listopada. Adventus- to słowo łacińskie, którego greckimi odpowiednikami są epifania, paruzja, epidemia- z których każde z plastyczną wymownością opowiada o pełnym światła i potęgi przyjściu Boga- Basileusa i Kyriosa. Za tymi słowami pełnymi teologicznej głębi objawia się Obecność kogoś, kto przychodzi aby przemienić świat. Boskość niejako wychodzi z ukrycia i staje się dostrzegalna ludzkim oczom- Misterium Obecności ! „Ukazanie się Boga nadaje barwę rzeczom”(A. Exupery). W tej szczególnej porze roku, gdzie jesień przebiera się w kostium zimy, serca ludzkie zostają rozgrzane tęsknotą za Miłością, która w noc wschodzącej gwiazdy przyoblecze się w ludzkie ciało. Czas naznaczony zgiełkiem, inflacją słów, zaślepieniem, nutą bezsensownych działań i duchowym chłodem, zaczyna być spowity nadzieją i spokojem. Miał szczyptę racji intelektualista Nicola Chiaramonte mówiąc, „że nie możemy poznać istoty naszego mitu, który tworzymy sami, żyjąc pośród innych ludzi.” Czasami trzeba jak Jan Chrzciciel usunąć się na pustynię, aby skonfrontować się ze sobą oraz wyłaniającą się z milczenia Prawdą. Ludzie wierzący przezwyciężają melancholię czasu, aby zrewidować swoje dotychczasowe działania i poddać je ożywczemu tchnieniu Ducha. Świat zajętych i skoncentrowanych na sobie ludzi, staje się przestrzenią oczekiwania i odkrycia duchowej równowagi. Adwent zaczyna pulsować w sercach wierzących, a głos nadchodzącego Zbawiciela staje się symfonią zwiastującą przyszłość wieczności. Potrzebujemy Adwentu ! Potrzebują go chrześcijanie, aby liczne grzechy, brudy, niewierności i zgorszenia poszczególnych osób, zostały przetopione w ogniu sprawiedliwości i prawdy. „Przypomnijcie sobie, że na ziemi wszystko jest kłamstwem, wszystko wydaje nam się innym, niż jest w rzeczywistości... Jest to nieuchronne dla nas, którzy bez przerwy zapominamy, że wszystkie nasze czyny będą sprawdzone przez Tego, którego nie można przekupić !”(M. Gogol). Żyjemy w czasach apokaliptycznych- naznaczonych fałszywie pojmowaną wolnością i bezbożnością. „Diabeł profanuje świętość, redukuje do płaskości wszelką głębię, a następnie poprzez swoją własną technikę niszczy jej oblicze”(P. Evdokimov). Świat pogrążył się letargu ciemności i zaciskają go czule objęcia demona- nieprzyjaciela człowieka. „Teraz nastała dla nas godzina powstania ze snu... Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła !”- woła święty Paweł (Rz 13,11-13). Odkryć piękno Adwentu w którym liturgia staje się zwiastowaniem Dobrej Nowiny o zbawieniu każdego człowieka. Sakramenty stają się muśnięciami Miłości- uzdrawiającej i wskrzeszającej na powrót dzieci Boga. Nawet najtragiczniej ludzka kondycja staje się otwartą na strugę światła przebijającą się z wysoka. Adwent Wcielenia i Paruzji przenika strumień czasu i uobecnia nadejście Królestwa Bożego. Słowa proroków pełen ekspresji i charyzmy ogłaszają Jego nadejście: „Widzę Go, lecz jeszcze nie teraz, dostrzegam Go lecz jeszcze nie z bliska: wschodzi Gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło”(Lb 24,17). Ezechiel szkicuje nam słowami panoramę miasta, którego nazwa brzmi: Jahwe szama- Pan jest tam (Ez 48,35). Doświadczamy tym samym spełnienia adwentowej nadziei. Raj staje się dostrzegalny naszym oczom. Pustynia staje się Edenem. Wnętrze każdej istoty, staje się gościnnym Betlejem i finalnie jaśniejącym blaskiem Jerusalem. Chrystus jest w nas ! Bóg, który jak mówią Ojcowie bizantyjscy, stał się „Królem bez miasta,” „bez domu,” wybrał za mieszkanie łono Maryi i zamieszkał w nim. „Ziemio błogosławiona, błogosławiona Oblubienico Boga. Ty, która zrodziłaś ziarno zasiane, Zbawiciela świata.” Dziewica Matka staje obrazem Kościoła, odpowiadającym fiat na przyjęcie Bożego Syna. „To, co zrealizowało się cieleśnie w Maryi, ma miejsce w sposób analogiczny w każdej oczyszczonej duszy”- pisał św. Grzegorz z Nyssy. Niech każdy dzień tego błogosławionego czasu będzie naznaczony mozolnym trudem osobistej przemiany. Tylko wiara pozwoli odkryć rzeczywistość zbawienia i ostatecznego przeobrażenia. Niech twarze spowite zstępującym z wysoka migotliwym światłem zajaśnieją radością, a usta w prorockim zachwycie oznajmią: Ecce advenit Dominator Dominus.

czwartek, 12 listopada 2020

Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: „Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: «Oto tu jest» albo: «tam». Oto bowiem królestwo Boże jest pośród was”. Do uczniów zaś rzekł: „Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: «Oto tam» lub: «oto tu». Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie”(Łk 17,20-25).
Paradoks czasów ostatecznych polega na tym, że splot wydarzeń (przeszłość, teraźniejszość i przyszłość) staną się częścią wielkiego misterium pozahistorycznego. „Zamyka się czas historyczny, ale sam nie bierze w nim udziału, nie znajdziemy go w kalendarzu, i dlatego nie da się go przepowiedzieć”(P. Evdokimov). Ewangelia nieustannie otwiera oczy i serca wierzących na tęsknotę za życiem wiecznym. „On wszelką nowość przyniósł. Skąd zmierzch tam, gdzie jest Chrystus”- pytał Klemens Aleksandryjski. W czasie ostatecznym dominuje postać przychodzącego Pana zwiastującego nastanie nowej rzeczywistości i towarzyszącym im znakom. „Światłem błyskawicy jest też jednak i światło słońca- pisał O. Casel- które w dzień tak przyjaźnie i miło świeci. Gdy słońce tkwi na jasnym niebie, zwykle nie ma błyskawic. Kiedy jednak z ziemi i wody unoszą się opary i zagęszczają się chmury, kiedy powietrze jest przesycone wilgocią, wówczas migocą błyskawice, w których światło słoneczne, uwiezione w ziemskich oparach, próbuje się wyzwolić. Błyskawica to rozprężenie, uwolnienie po napięciu nie do zniesienia; niszczy, ale też wyzwala. Poprzez zniszczenie wiedzie droga do nowej pogody, a słońce nigdy nie świeci piękniej niż po ciemnej, złowrogiej burzy.” Rzeczywistość eschatologiczna rozszerza grancie naszego czasu i świata. Jest to cześć poważnej, choć jednocześnie radosnej nowiny, proklamowanej przez opieczętowanych miłością na Dzień Sądu. Najbardziej bolesna jest świadomość, że świat jeszcze nie dorósł do takiej ostrości spojrzenia i głębi wiary. Namacalność śmierci rodzi strach przez możliwością odejścia z tego świata. Ludzie duszą się w kamiennych trumnach miast i zastanawiają się coraz intensywniej, czy staną się kolejną nadliczbową częścią tych, których pandemia cicho zabierze. Dla chrześcijan, nadzieja okazuje się silniejsza niż lęk i śmierć; otwiera na życie przemienione które przynosi Syn Człowieczy. Dla wielu jak pisał M. Bierdiajew „wieczność w grzesznym świecie jest bojaźnią i tęsknotą.” Nie możemy uniknąć katastrofy końca i Sądu Ostatecznego, ponieważ jesteśmy uwikłani w kulturę śmierci proklamowaną na dachach świata z pełną świadomością i towarzyszącym jej buntem mas. W otchłaniach ciemności- gdzie płynie rzeka ognia, nienasycony demon konsumuje ludzkie dzieci. Meoniczna wolność wielu ludziom odbiera perspektywę prawdy i nadziei która się uobecnia dzięki Chrystusowi Ukrzyżowanemu i Zmartwychwstałemu. „Istnieje wieczność prawdziwa, pozytywna, rozciągająca się poza czasem i istnieje też inna, negatywna, fałszywa, która mieści się po jego jednej stronie i ta w której giniemy, daleko od zbawienia”(E. Cioran). Chrześcijanin- bez poczucia naiwności- jest człowiekiem nadziei i tęsknoty, przygotowanym na śmierć; wychylonym ku wieczności- istotą pełną oczekiwania !

niedziela, 8 listopada 2020

Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: «Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi». A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy (Mt 9, 23-25).
To jedna z najpiękniejszych scen zapisanych w Ewangelii. Za każdym razem kiedy ją czytam, poddaję się temu samemu zdumieniu które towarzyszyło trzem apostołom- świadkom przywrócenia do życia zamkniętej w śnie śmierci dziewczynki. Jaka gradacja emocji, jakie napięcie towarzyszy obserwatorom tej sceny z zewnątrz. Wszystko wydaje się takie nieprawdopodobne- nasycone łzami i bólem rozpaczy, a w ostatecznym akordzie szczęściem. Chrystus potrafi zbudować napięcie, wprowadzić człowieka w przestrzeń nasyconą nadzieją i życiem. Śmierć wobec Niego staje się bezradna, wycofana, odarta z przerażającej i niszczącej aury; nie ma już ona władzy nad człowiekiem. Thanatos odwraca swe paraliżujące spojrzenie; staje się spolegliwy i przeobraża się, jak mawiał św. Franciszek w naszą siostrę. „Bądź zawsze takim, jakim chciałbyś być przy swojej śmierci”- pouczał św. I. Brianczaninow. Ewangelia niesie przesłanie pełne nieśmiertelności, jest opowieścią o Bożej miłości- czułości Tego, który jest „Zmartwychwstaniem i Życiem.” Jakże trudno temu paschalnemu przesłaniu przebić się lęk tego świata, paraliżujące „fatum” człowieka w którym tli się resztka wiary w prymat życia nad śmiercią. „Naprzeciw śmierci jesteśmy jak dzieci. Zakłamujemy jej doświadczenie. Wycinamy dziury w dyniach, usiłujemy zminimalizować jej przerażającą magię. Załatwiamy śmierć śmiechem. Przede wszystkim udajemy że jej nie ma. Toteż przestała dokuczać nam jej stała obecność. Odczarowano ją w poliklinikach i korporacjach farmaceutycznych, uznając za dolegliwość...”(P. Nowak). Skupiliśmy się na życiu- tu i teraz- zapominając o nieuniknionych dla każdego objęciach śmierci i drugiej stronie brzegu, na który nas kiedyś przeprawi nie mityczny Charon, lecz przewoźnik spowity światłością Chrystus. „W szpitalu można zrozumieć, jaką wartość ma zdrowie, ile znaczy życie, jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki staje się z Bogiem. Człowiek jest również słaby w swoich osiągnięciach, cudownej technologii i geniuszu. Jego cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast pozostaje w swoich porażkach, w śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie podarowane przez człowieka zawsze kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza Bóg, zawsze prowadzi do życia i wieczności” (N. Chatzinikolaou). Ewangelia odsłania piękno nieśmiertelności- ziarno nowego istnienia, poczucie ufności i głębię wiary w to, że ostatnie słowo należy do Życia !

środa, 4 listopada 2020

Nieważkie jak wiatr słowa nie są wstanie urzeczywistnić obrazów które choć trochę, odsłoniłyby prawdę o kruchości i przemijalności ludzkiego bytu. Szamotaninie bezradnego i zalęknionej istoty na którą pada cień śmierci. Szamocze się we mnie mnogość eschatologicznych intuicji które szukają formy, aby móc je chropowato i drżąco wypowiedzieć. „Obraz, który nie rozumie własnej otchłani..., który nie tworzy otchłani na płótnie. To nie jest obraz”- pisał G. Deleuze. Kultura nie porusza się po peryferiach logicznych pewników i nie rozdaje gotowych - podnoszących na duchu odpowiedzi. Nie ma recept od tak. Sztuka próbuje zgłębiać inną sferę świadomości, szkicować po omacku panoramę wieczności- próbuje stać się rezurekcyjną i apokaliptyczną. Ta rola szczególnie spoczywa na teologii; milcząco miłosnym towarzyszeniu i modlitwie rwącej arterie serca. Przekuta w wizję, jakoś nieudolnie i opłotkami prowadzi ku tajemnicy. Stają przede mną ludzkie oblicza zmarłych. Jakby wołali o modlitewne westchnienie. Dla wielu nagłe i niespodziewane nadejście śmierci jest paraliżującym, klaustrofobicznym odczuciem „otchłani”- ciemności, samotności i pustki. Zdjęcia przechodzących przez korytarz śmierci tych, których nie można trzymać za dłoń w szpitalnych salach. Oni są już poza nami, pomimo tego że wszystko w człowieku wyje, szamocze się, pęka niczym gliniane naczynie. Fotografie pamięci- wykonane często ukradkiem telefonem komórkowym przez pracowników służby zdrowia, przesłane rodzinie, stają się ocalonym od niepamięci kadrem rozstania i uchwycenia najbardziej być może dramatycznej chwili rozłąki. Ostatnim zarejestrowaniem twarzy naznaczonych udręką. Twarzy wyrzeźbionej od mozolnego oddechu który z każdym zasysanym uprzednio łykiem powietrza staje się spowolniony. Oczy wezbrane po brzegi łzami, wyrażającymi ostatni i zarazem mętny komunikat- adresowany do tych, którym w nadziei nieśmiertelności przekazało się cząstkę życia. W tym momencie próby człowiek staje się nędzarzem, bezdomnym, bezradnym dzieckiem wyciągającym dłonie- niczym orant w nadziei na wyzwolenie. Być może są i tacy, których „łoże już zostało rozłożone w ciemnościach” (M. Gogol), „zaciśnięta dłoń jest śmiercią”(L. Bloy), a serce zostało odarte z tęsknoty za innym lądem. W tym świecie naznaczonym stygmatem cierpienia, tylko Bóg jest wstanie odebrać uporczywy lęk i przynieść otuchę. Staje mi przed oczami jedno z najbardziej budzących wyobraźnię i nadzieję przedstawień jakie zrodziła sztuka ikony. Zstąpienie do Otchłani- kwintesencja prawosławnej teologii paschalnej. W tej ikonograficznej wizji otchłań zostaje przeniknięta życiem i światłem. Chrystus chwyta Adama i Ewę za dłonie, wyprowadzając ich ku górze. To ludzkie, wydarte śmierci i piekłu oblicza nieskończoności, przeniknięte dynamizmem zmartwychwstaniem. Zakończę to rozmyślanie słowami pełnymi otuchy, które nakreślił w swojej medytacyjnej książce pt. „Twierdza” Exupery: „Kiedy pewnego dnia będziesz przyjmował Twoje stworzenie do Twych spichlerzy, otwórz nam szeroko, na dwie strony, wierzeje, i wpuść nas tam, gdzie nie będzie już odpowiedzi, bo i pytań nie będzie, tylko sama szczęśliwość, która jest zwornikiem wszelkich pytań i obliczem, które daje ukojenie.”

poniedziałek, 2 listopada 2020

Porywasz ich: stają się jak sen poranny, jak trwa, co rośnie: rankiem kwitnie i jest zielona, wieczorem więdnie i usycha (Ps 90, 5-6).
Czas namacalnego doświadczenia kruchości ludzkiego życia, jakoś naturalnie zbiega się z listopadowym czasem refleksji o tych którzy odeszli. Człowiek jest efemerydą. Nędzną częścią przyrody, śmieszną chwilą historii, żyjącą- jak powiedział św. Grzegorz z Nyssy- „życiem śmierci” w świecie opieczętowanym przez śmierć. Wszystko jest takie witalne- pulsuje od nadmiaru życia- a po chwili obumiera, staje się jedynie migotliwym wspomnieniem. „Wyzwolić się z obsesji siebie- to nakaz najpilniejszy”(E. Cioran). Droga ku światłości prowadzi przez ciemność, ale w tej ciemności naznaczonej lękiem- rozbłyska światło nowego dnia. Dla wierzących jest to czas próby, dogłębnej refleksji nad tym, co jeszcze nie zostało przeniknięte, naznaczone muśnięciem Ducha- rozgrzane żarem życia- skąpane w promieniach słońca i oddane Bogu. „Nie chodzi o to, żeby przewidywać przyszłość, ale żeby ją tworzyć”(D. Rougemont). Mamy poczuć w sobie Życie, a smutek niesiony w tłumie zdezorientowanych ludzi, przekuć w nadzieję i promienną radość. „Światłość Chrystusa zwycięża świat, zwycięża wszelką ciemność”(M. Bierdiajew.W rzeczywistości chaotycznej, histerycznej i odrętwiałej od naporu szamoczących ją zewsząd niepokojów, pojawia się nadzieja; trzeba się jej kurczowo uchwycić, a oczy same napełnią się światłem. Poeta Rilke pisał, że „jesteśmy tylko korą, tylko liściem, ale owoc, który jest w centrum wszystkiego jest to wielka śmierć, którą każdy niesie w sobie.” Jednak to nie śmierć niesie w sobie człowiek, lecz zmartwychwstanie- świetlistą przyszłość. Takie przesłanie niesie chrześcijaństwo przez dwa tysiące lat. „Oczyśćmy zmysły, a ujrzymy Chrystusa jaśniejącego- wyśpiewa Kościół w dzień Zmartwychwstania Pańskiego- W niedostępnym świetle swego Zmartwychwstania. I usłyszymy wyraźnie jak mówi „Radujcie się.”

niedziela, 1 listopada 2020

Daj mi siebie, Boże mój, daj mi siebie znowu ! Kocham Cię ! Ale jeśli moja miłość jest za mała, to daj mi więcej miłości ! – wołał święty Augustyn w Wyznaniach. Oblicza świętości zrodzone w ogniu pragnienia i intensywnej miłości do Boga. Sacrum- sanctus – świętość jest tą rzeczywistością która jednych zawstydza, onieśmiela, a jeszcze innych wprawia w zakłopotanie lub bulwersuje. „Twoje światło, o Chryste, lśni na twarzach Twoich świętych” – woła Kościół w liturgicznym uniesieniu. Świętość jest maksymalnym człowieczeństwem; transparencją i cudowną opowieścią heroicznych ludzi którzy zakochali się w Bogu do szaleństwa. Stali się oni lustrami w których Jego blask, miłość i piękno odbija się w całym bogactwie treści. „Jasność świętych oświeca świat i takie jest znaczenie nimbu ikonograficznego, który otacza ich twarze”(P. Evdokimov). Święci są wielkim i mieniącym się złotem „ikonostasem świątyni”, obwieszczającym obecność Chrystusa Przyjaciela i Zbawiciela człowieka. Miał rację Rudolf Otto, pisał jakby intuicyjnie (badając wyżyny duchowości) o mistykach których „nieśmiałość staje się oddaniem”- intymnością spotkania, powiewem Ducha w receptywnej, przeistoczonej Ogniem duszy. W starożytnym chrześcijaństwie każda wspólnota była „Kościołem świętych,” komunią przyjaciół Oblubieńca który otworzył ranę swego boku i rozlał obficie miłość. Agape społeczności przechadzającej się w radości paschalnej i obwieszczającej światu, że Pan żyje ! Świętość splatała się z prozą życia, przenikała tkankę rodzin, poszczególnych osób i emanując siłą dobra przemieniała życie tych, których oczy zagarnął blask przemieniającej światłości. „Miłość jest bezgraniczna”- jak powtarzał Mnich Kościoła Wschodniego. Ta bezgraniczność przyciągała rzesze kobiet i mężczyzn do radykalizmu ewangelicznego; wzlotu ponad przeciętność, świadectwa proklamowanego na dachach świata: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.” Liturgia bizantyjska nazywa „apostołami apostołów” kobiety niosące wonności do grobu, pierwsze które spotkały Zmartwychwstałego i obwieściły o tym światu. „Cała teologia żywi się epoką sięgającą od apostołów aż po średniowiecze- pisał H.U. Balthasar- epoką w której wielcy teologowie byli świętymi. Tutaj życie i nauka, ortopraksja i ortodoksja interpretowały się wzajemnie, zapładniały się i rodziły jedna drugą. W nowszych czasach teologia i świętość rozwijały się różnymi torami, z wielką szkodą dla obydwóch.” Tylko męczeństwo- starożytne i współczesne- stało się pierwszą formą świętości nasyconego dynamizmem rezurekcyjnym Kościoła. Pierwsi chrześcijanie zignorowali śmierć, śmiali się jej w oczy. Obłaskawiali swoich prześladowców szaleństwem radości, oddania i przebaczającej miłości. Atleci ducha wymieniający między sobą pocałunek pokoju, aby w objęcia śmierci wejść pojednanymi z Tym, który umiłował ich do końca. Jakże potężne i wzruszające jest świadectwo młodej chrześcijanki Felicyty, która będąc wstanie błogosławionym nie bała się oddać swego życia. Miała być rzucona z rzeszą innych wyznawców na pożarcie dzikich zwierząt. Jakże głębokie są jej słowa świadectwa: „Teraz ja cierpię sama, ale tam będzie we mnie cierpiał ktoś Inny, gdyż ja będę cierpiała za Niego.” Męczennicy stali się ziarnami Kościoła rzuconymi w nieurodzajną glebę świata. Stali się „gronami winnicy Bożej, których winem pijany jest Kościół”(Rabula z Edessy). W świętych Kościół staje się sakramentalnym wydarzeniem przejścia Boga- Jego obdarowania, charyzmatycznej dyspozycyjności, uzdrawiającej mocy, podniesienia z brudu grzechu. W zlaicyzowanym świecie świętość staje się tematem złośliwych kpin, uśmiechów, wątpliwości i niedowierzania. Patrzymy na świętość szablonowo- a na świętych jako wykadrowanych z obrazów w nastawach ołtarzowych- odległych w czasie herosów, których niesie legenda mitycznej zgoła nadprzyrodzoności. Musimy zdjąć ten kostium pieszczotliwej wyobraźni. Ponieważ oni byli nami, tak jak my możemy stać się nimi. Ludzie z krwi i kości- pełni słabości i upadków, które pokonywali niczym milowe kamienie w pocie czoła i łez. To ci, którzy ze swoimi brakami i karkołomnymi słowami, weszli w świat Boga i opowiadali o nim tak fascynująco- że życie innych zaczęło mienić się promieniami słońca. „To bardzo ważne, żeby istnieli ludzie, dzieła i miejsca, które pytają o tajemnicę egzystencji, o tajemnicę Boga”(O. Clement). Święci są obok nas, kiedy pokonujemy codzienną drogę do pracy. „Człowiek w innych ludziach”(B. Pasternak). Święci są wśród nas- matki i ojcowie, mnisi, duchowni, młodzi i starzy- pełni mistycznych doznań o twarzach świetlistych i sercach bijących delikatnością. Przed ich spojrzeniem nie można się schronić. Burzyciele sumień wyhartowani w ogniu cierpliwości i pokory. Cudowni ludzie, biegnący ile tchu pod prąd świata, których „życie wewnętrzne stanowi najgłębsze i najczystsze źródło szczęścia”(Edyta Stein). Potrzeba nam dzisiaj takich świadków, których życie będzie roztaczało aurę wieczności. Ludzie modlitwy dźwigający na swoich barakach świat i czyniący z niego wspaniałą katedrę ducha- proklamujący Dzień Pański. Uczymy się od nich nieporadnie życia godnego nieba.