środa, 4 listopada 2020

Nieważkie jak wiatr słowa nie są wstanie urzeczywistnić obrazów które choć trochę, odsłoniłyby prawdę o kruchości i przemijalności ludzkiego bytu. Szamotaninie bezradnego i zalęknionej istoty na którą pada cień śmierci. Szamocze się we mnie mnogość eschatologicznych intuicji które szukają formy, aby móc je chropowato i drżąco wypowiedzieć. „Obraz, który nie rozumie własnej otchłani..., który nie tworzy otchłani na płótnie. To nie jest obraz”- pisał G. Deleuze. Kultura nie porusza się po peryferiach logicznych pewników i nie rozdaje gotowych - podnoszących na duchu odpowiedzi. Nie ma recept od tak. Sztuka próbuje zgłębiać inną sferę świadomości, szkicować po omacku panoramę wieczności- próbuje stać się rezurekcyjną i apokaliptyczną. Ta rola szczególnie spoczywa na teologii; milcząco miłosnym towarzyszeniu i modlitwie rwącej arterie serca. Przekuta w wizję, jakoś nieudolnie i opłotkami prowadzi ku tajemnicy. Stają przede mną ludzkie oblicza zmarłych. Jakby wołali o modlitewne westchnienie. Dla wielu nagłe i niespodziewane nadejście śmierci jest paraliżującym, klaustrofobicznym odczuciem „otchłani”- ciemności, samotności i pustki. Zdjęcia przechodzących przez korytarz śmierci tych, których nie można trzymać za dłoń w szpitalnych salach. Oni są już poza nami, pomimo tego że wszystko w człowieku wyje, szamocze się, pęka niczym gliniane naczynie. Fotografie pamięci- wykonane często ukradkiem telefonem komórkowym przez pracowników służby zdrowia, przesłane rodzinie, stają się ocalonym od niepamięci kadrem rozstania i uchwycenia najbardziej być może dramatycznej chwili rozłąki. Ostatnim zarejestrowaniem twarzy naznaczonych udręką. Twarzy wyrzeźbionej od mozolnego oddechu który z każdym zasysanym uprzednio łykiem powietrza staje się spowolniony. Oczy wezbrane po brzegi łzami, wyrażającymi ostatni i zarazem mętny komunikat- adresowany do tych, którym w nadziei nieśmiertelności przekazało się cząstkę życia. W tym momencie próby człowiek staje się nędzarzem, bezdomnym, bezradnym dzieckiem wyciągającym dłonie- niczym orant w nadziei na wyzwolenie. Być może są i tacy, których „łoże już zostało rozłożone w ciemnościach” (M. Gogol), „zaciśnięta dłoń jest śmiercią”(L. Bloy), a serce zostało odarte z tęsknoty za innym lądem. W tym świecie naznaczonym stygmatem cierpienia, tylko Bóg jest wstanie odebrać uporczywy lęk i przynieść otuchę. Staje mi przed oczami jedno z najbardziej budzących wyobraźnię i nadzieję przedstawień jakie zrodziła sztuka ikony. Zstąpienie do Otchłani- kwintesencja prawosławnej teologii paschalnej. W tej ikonograficznej wizji otchłań zostaje przeniknięta życiem i światłem. Chrystus chwyta Adama i Ewę za dłonie, wyprowadzając ich ku górze. To ludzkie, wydarte śmierci i piekłu oblicza nieskończoności, przeniknięte dynamizmem zmartwychwstaniem. Zakończę to rozmyślanie słowami pełnymi otuchy, które nakreślił w swojej medytacyjnej książce pt. „Twierdza” Exupery: „Kiedy pewnego dnia będziesz przyjmował Twoje stworzenie do Twych spichlerzy, otwórz nam szeroko, na dwie strony, wierzeje, i wpuść nas tam, gdzie nie będzie już odpowiedzi, bo i pytań nie będzie, tylko sama szczęśliwość, która jest zwornikiem wszelkich pytań i obliczem, które daje ukojenie.”