środa, 14 maja 2025

 

W zawiesinie myśli odkrywam siebie jako samotnika, podążającego tropem nieudeptanych ścieżek, natarczywie piętrzących się buntów i szorstkości, którą we mnie wywołuje deficyt dobra w świecie. Rozmyślam głośno, że każdy osamotniony myśliciel czy pisarz, plątał się w gęstwienie niewiadomych i zalegających podskórnie rozrzedzonych pytań, wyłuskanych uprzednio z poszukiwanej w pocie czoła odpowiedzi. Zabłądzić „w poszukiwaniu straconego czasu.” Nie można cofnąć zegarka. Nie można zawrócić biegu rzeki, czy odwrócić znaczenia słów, które się powiedziało w niekorzystnych dla siebie okolicznościach lub od tak w przypływie buntowniczej młodości.  Oddaje to miękko brzmiące słowo języka hiszpańskiego: destempio – człowiek odarty z czasu i stojący na bezdrożu dróg – nasłuchujący szeptów i tąpnięć ziemi osuwającej się z pod nóg. Spoglądam na świat i coraz bardziej przestaje mnie zdumiewać, pociągać, czy odbierać mi dech w piersiach pod wpływem krótkich natychmiastowych spojrzeń. Tak wiele niedorzeczności zalegającej niczym pleśń na ścianie sędziwego i czekającego na wyburzenie domu. Przeraża mnie rzeczywistość w której człowiek jest marionetkowy i tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia, stojąc naprzeciw naporu słów i pojęć, którym odebrano moc budzenia intelektu i sumienia. W tym kotłowisku roztargnień i niepewności, jedynie wiara stanowi jakąś pociechę i umocnienie przed mogącą objawić się rozpaczą, wykluczeniem i zapomnieniem. Czyż to nie fragment autoportretu szkicowanego ukradkowo i pośpiesznie ? „Autoportrety były zawsze wielką ambicją malarzy i rzeźbiarzy – pisał J. Wittlin – Starają się oni pokazać  nie tylko kwintesencję wiedzy o samym sobie, ale poprzez własną postać i oblicze orzec, co wart jest świat, w którym im żyć wypadło. Jedni oglądają siebie w zwierciadłach, wpatrują się w każdą zmarszczkę, inni bardziej ufają wyobraźni, zapewne wierniej i bliżej prawdy niż lustro. Zamiast wpatrywać się w siebie, malują jak gdyby z zamkniętymi oczyma.” Choć słowo potrafi budzić obrazy i rozpisywać w najdrobniejszych niuansach fabułę postaci, ja spuszczam z siebie wzrok i kierują go ku tym w których to utrwalił się blik światła i spływającej poetycko świętości. „Sam Mistrz pochylił się ku ziemi i odnalazł swój obraz”(M. Kabasilas). Powracam do Ikony – upatrując w tych świetlistych portretach siłę do spotkania z Obecnością i pejzażem wyczekiwanego ciekawsko Raju. Jestem zupełnie wolny od pokusy zakorzenienia w ziemskiej rzeczywistości, czy ambicji, aby cokolwiek i komukolwiek coś objaśniać. Stoję na brzegu świata i nie wiem, czy będzie przypływ, czy odpływ. Być może koniec z którego wyłoni się inny początek !

niedziela, 11 maja 2025

 

W Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda, mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę… Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje nosze i chodź !” Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził… (J 5,1-15).

Porusza mnie ten fragment Ewangelii plastycznością przekazu i dramaturgią oczekiwania na Tego, który bezruch człowieka zmiażdżonego chorobą, napełnia dynamiką nadziei i sensu. Patrzę na tego nieszczęśnika leżącego na palmowej macie z twarzą przyprószoną piaskiem i wzrokiem wodzącym po tafli wody, którą w nieprzewidzianym momencie muśnie ręka zstępującego incognito anioła. Zadręczony marzeniami, wyczekuje jedynie pomocnych dłoni które przesuną go choć o metr bliżej upragnionego celu. Spoglądanie w ten sam punkt sadzawki z dojmującym przeświadczeniem, że wzbudzenie wody będzie mocniejsze i poderwie ją, poza kamienne obmurowanie cysterny. Szkliste oczy biedaków czekają na cud. „Ich wiara znalazła się w ognistym piecu zwątpienia, przerażona połamaniem praw natury”(R. Przybylski). A może tak spiętrzy się, obłaskawiając kilkoma kroplami spadającymi na pokrywające ciało i duszę rany. Niema procesja chorych wyczekujących ruchu i bulgotania łaski – rytuał ceremonii daru wody – kolejny uśmiech Boga wobec kruchego stworzenia. Oni stoją ciągle na starcie, niczym sportowcy oczekujący na podanie wyników biegu, który przegapili w ułamku sekundy. To tylko sfera marzeń o wodzie obmywającej trąd, wyzwalającej oczy z ciemności, czy członkach ciała które zastygły – stając się balastem istoty na pograniczu życia i śmierci. „Rzekł On do mnie: „Synu człowieczy stań na nogi. Będę do ciebie mówił.” I wstąpił we mnie duch, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił”(Ez 2,1). Woda ma moc obmycia z brudu i ponownych narodzin – miejsce czułego dotyku Boga.  Czy nie istnieją słowa, gesty, spojrzenia i uśmiech który jest wstanie przywrócić równowagę zakleszczonemu w lęku światu ? Naprzeciw tej egzystencjalnej niemocy, staje Chrystus. Kiedy On wchodzi w sam środek tej poczekalni odrętwiałych ciał, dostrzegając ludzką nagość i niemoc. Jeden gest wystarczy, aby wyzwolić świat z jego konwulsji cierpienia. „Drogi, którą człowiek podejmuje w jednej chwili, nigdy nie da się zmierzyć. Dla tych odległości nie istnieją miary. Stłoczone wspomnienia, blask wrażeń, pędząca świadomość, przeczycie, refleksja, śmigają w człowieku jak rzucony kamień”(B. Hamvas). Chory nie potrafi ukryć łez, one stają się kroplą i fragmentem źródła które nabiera mocy uzdrowienia – wątłą stróżką wpadającą do rezerwuaru urzeczywistnionych tęsknot. Wszystko w człowieku pęka, niczym skorupa orzecha i napotyka ocean miłosierdzia. Nasz świat jest również pełen tęsknot i chorób, które nie tyle dotykają ciała co duszy. „Dzisiejszy człowiek jest rozbity. Rozdzierany przez zewnętrzne potrzeby, kończy wybuchem. Jego żywotność, seksualizm, wrażliwość, wyobraźnia…, krótko mówiąc, jego wszystkie władze coraz bardziej wymykają się jedności jego osoby – rozmyślał Quoist – Co najbardziej wyczerpuje człowieka, to nieustanna gonitwa za odnalezieniem swej najgłębszej istoty.” Człowiek dotknięty, obmyty u źródła, przywrócony sobie, o przemienionych zmysłach i opatrzonych ranach, staje się istotą nie tylko uzdrowioną, ale nade wszystko spójną i przenikniętą Obecnością. Dobrze to wyraził święty Paweł: „Żyć – to Chrystus.”

środa, 7 maja 2025

 

Na naszym podwórku media i prasa różnej maści pochłonięta jest rezonowaniem dwóch tematów, które przyprawiają o nudność, a niekiedy zawrót głowy. Wybory prezydenckie i konklawe na którym ma się wyłonić kolejny biskup Rzymu. Wyścig przez przełaje do pałacu prezydenckiego i niekończące się dyskusje nad purpurowymi kandydatami, którzy jak w polityce rozpinają się od lewa do prawa. Rondel frakcji do których dorzucane są nachalnie wiktuały ludzkich sądów. Jakie to muliste i odpychające. Ze wszystkiego próbuje się zrobić mediolański wybieg modelek, obserwując każdy ich krok, naigrywając się z drobnych potknięć i niefortunnych gestów. Jakie to kukiełkowe, płytkie i dawkowane oczom ciekawskich gapiów. Cały mozolny i trudny do policzenia łańcuch osób, produkujących z za drugiej strony lustra newsy, które trzeba na gwałt spieniężyć, czyniąc z nich „brudną prawdę.” Wszystkiemu towarzyszy mozolna i tak naprawdę nic niewnosząca dyskusja, mająca jedynie za cel wytopić czas antenowy, czy szczelnie wypełnić ryzy papieru na których zalegną słowa, słowa i jeszcze raz słowa… Prymitywnie paroksyzmy zakłócające święty spokój człowieka refleksyjnego, a stymulujące jedynie tych - którzy wyzbyli się samodzielności myślenia i wolności potrafiącej się szamotać pośród wszędobylskiej głupoty. W społeczeństwie otumanionym ekranem telewizora i telefonu, niewiele jest takich którzy czują i myślą suwerennie bez narzucania sobie czegokolwiek i kogokolwiek. Życie jako „a tle told by an idiot” – podążając tropem Makbeta. To przypomina targowisko na którym o jeden wyrywany z rąk do rąk produkt biją się napierający z każdej strony ludzie. W społeczeństwie zbudowanym na ludzkich samotnościach wystarczy niewiele, aby wskrzesić niezadowolenie i wyprowadzić ludzi na ulicę. Ludzie, co najbardziej dramatyczne, lubią takie mikro – rewolucje w których to można wystawić pięść, zapienić się, użyć słowa niczym palnej broni. Wszystko jest mocowaniem – próbą sił które się wzajemnie znoszą. „Im mniejsza liczebnie jakaś grupa, tym głośniej informuje o swych wyjątkowych zaletach – pisał Życiński – Siła krzyku staje się głównym atutem tych, którzy nie mają do zaoferowania żadnych innych wartości.” Człowiek stoi z boku i przygląda się temu, niczym niemy sekundant któremu wyrwano z rąk mikrofon i kazano zejść z maty. Głośno myślę za Herbertem „wyzwólmy się w końcu od goniącej lekkości pozoru.” Wbrew sondażom i nieustannym powtórzeniom młócących słomę ust, biały dym wyjdzie z komina i będzie Papa. Jak również będzie prezydent, uszyty na miarę społeczeństwa – jego zbiorowej świadomości i mądrości, czy targanej demencją głupoty – stymulowanej przez nowych „inżynierów umysłów i dusz.” Jestem zmęczony kiedy o tym myślę, a zarazem markotny kiedy pozostawiam to odłogiem na półce u kogoś innego. Rezonują we mnie słowa Pascala: „Drzewo nigdy nie jest smutne.”

niedziela, 4 maja 2025

 

Niedziela Świętych Niewiast niosących wonności. Zobaczyć i uwierzyć ! Trwamy w radości zmartwychwstania Pańskiego, a lektura fragmentów Ewangelii umacnia naszą pewność, że On żyje ! Kobiety przepełnione wiarą w obecność żywego Chrystusa stają się pierwszymi apostołkami- głosicielami radosnej nowiny. Przedstawia to sugestywnie ikona Niewiasty u grobu lub inaczej Nosicielki mirry obrazują scenę ewangeliczną, wzmacniając paschalny przekaz spotkania ze Zmartwychwstałym Panem. Kościół przeniknięty blaskiem poranka wielkanocnego podejmie to pełne duchowej eksplozji przesłanie: „Pascha piękna, Pascha, Pascha Pańska ! Pascha najczcigodniejsza nam zajaśniała ! Pascha, radośnie obejmijmy jeden drugiego... Bowiem dzisiaj z grobu, jak z pałacu, zajaśniał Chrystus. Niewiasty radością napełnił, mówiąc: „Głoście apostołom !” Pan zostawia niewiastom dwa kluczowe słowa przesłania: radość i proklamacja. Pascha jest „wybuchem radości... Jest to eksplozja kosmicznej radości wywołanej triumfem życia po wszechogarniającym żalu po śmierci- śmierci, którą Pan życia musiał przecierpieć, kiedy stał się człowiekiem...” (D. Staniloae). Ale nawet dzisiaj – podobnie jak dwa tysiące lat temu, radość z bliskości Żyjącego, może zostać przesłonięta kłamstwem, niedowierzaniem, sceptycyzmem, pogardą, a nawet ideologiczną przemocą. Tak jak niegdyś faryzeusze próbowali sfabrykować i zaciemnić fakt nieobecności Chrystusa w zapieczętowanym, tak również i dzisiaj nie brakuje ludzi których oczy spowite są niepoznaniem, ciemnością i przekupstwem. Świat chciałby uczynić z Kościoła socjologicznie poprawną dystrybucję dóbr, ale bez opowiadania o Bogu. „Pozbawcie chrześcijaństwo tej paschalnej radości, zabierzcie mu Paschę – pisał A. Schmemann- i co pozostanie ? Pozostanie dręczące wspomnienie o dziwnym Nauczycielu, pozostaną Jego słowa o miłości i pokorze, pozostanie smutna historia jeszcze jednego tragicznego niepowodzenia. Pozostanie cyniczna myśl: Co może to kazanie miłości i braterstwa w świecie, gdzie mimo wszystko triumfują piłaci, judasze, faryzeusze i naczelnicy, gdzie wszystko zbudowane jest na sile, na strachu, na przymusie ? I prawdę mówiąc właśnie to chcą udowodnić od niepamiętnych czasów wszyscy wrogowie Chrystusa i chrześcijaństwa.” Pomimo tych ludzkich sprzeciwów, naigrywania się i perfidnego śmiechu zwątpienia, radość detonuje twardą skamielinę wielopokoleniowej krótkowzroczności. My jesteśmy świadkami Jego Zmartwychwstania. Nie pozwólmy żeby ktoś nam zamknął usta, aby prawda o największym cudzie została zagłuszona pomrukiem bezbożności. Największą bronią chrześcijaństwa jest odważna wiara i życie w „stanie szczęśliwości paschalnej.”  

czwartek, 1 maja 2025

 

Przyroda jest wstanie przebudzenia i zmartwychwstania. Pękają pąki drzew i kwiatów, uwalniając piękno zaklęte w cudowności kolorów i zapachów obezwładniających zmysły przemierzających zawiłe drogi ludzi. Wszystko wokół zachowuje swoją dziewiczość i młodzieńczość. Nawet miasto w swojej etiudzie chimeryczności, smogu, zabiegania i powierzchowności, naznacza obecność natury – jej odwiecznego rytmu błogosławienia strojnością i energią którą czerpie z użyźnionej wodą i słońcem ziemi. Bez wątpienia Bóg musi być artystą, używając tak wyrazistej palety barw. Wędruję zmarszczonym okiem po krajobrazie, który roztacza się w trajektorii mojego pola widzenia. Kolorowe wzniesienia oddechu, obezwładniające człowieka plastikowej i z technicyzowanej na wskroś cywilizacji. Wonność bzów, śpiew ptaków i brzęczenie owadów tak przenikliwe, że nie sposób go niczym zagłuszyć – trzeba je przyjąć, uszanować i poddać się mu mimowolnie – akordy najgłębsze, zwiastujące coś z poza zasłony jakże innej rzeczywistości. Świat ma swój niepowtarzalny język którym przemawia do tych, którzy utracili wrażliwość Adama ulepionego z gliny Raju i tchnienia Przedwiecznego. Jeżeli powietrze ma kształt i barwę, to tylko w miesiącu maju – czasie drgania wszystkiego, co zostało przeistoczone w kształt choćby mikroskopijnego bytu. Powietrze gładkie jak tkanina jedwabiu i słodkie jak miód odwirowywany z plastrów wosku. Przypomina mi się jedna z japońskich miniatur na której grupa pielgrzymów, wędrująca ku górze wypełnia quasi mistyczny krajobraz, stworzony z kaligraficznie utkanych kresek tuszu. Wyrafinowana sztuka kaligrafowanej egzystencji. Święto wstępowania na długo wyczekiwany szczyt i wytchnienie, którego może doświadczyć strudzony wędrowiec z duszą wezbraną po brzegi szczęściem. Widok ze szczytu musi odbierać mowę, a przestrzeń staje się Teofanią. Zewnętrzność się iskrzy jak na obrazach Corota, czy impresjonistów łapiących podekscytowanie ulotną aurę światła. Każdy cząstka materii niesie na swym grzbiecie muśnięcie Ducha, nawadniającego wyschnięte studnie nomadów i sadzawki obmywające z grzechu ślepoty i nadwyżki próżnych słów. Stać się częścią smaku owoców, ich powabem na widok którego ślini się dziecko i robak wobec ogromu pożywienia. Prawdę o życiu wewnątrz życia, oddaje mądrość kraju kwitnącej wiśni: „Jeśli będziesz szukać źródła rzeki, znajdziesz je w kroplach wody na pniu.” Ze światem łączy istoty niewidzialna nić życia i porozumienia. W centrum tego pulsującego trwania, odsłania się ludzka nagość i przygodność, obłaskawiona czymś na kształt darmo podarowanego cudu. „Jeśli boisz się nocy. Zawsze przyjdzie świt. Z odległości dłonią dotknie przejrzystego przebudzenia” – czytam w wierszu Tortela. Ta subtelność impresji odmładza ciała, a nade wszystko nasyca duszę witalną siłą rezurekcyjnej radości; wybudzenia z kokonu marazmu i umysłowego zwiotczenia. Patrzę na to wszystko i zaczynam inaczej definiować siebie. Uświadamiam sobie, że światem nie akompaniuje upływ czasu na tarczy zegarka, lecz taniec ukwieconych pól smaganych wiatrem i twarze otulone ciepłem słońca, któremu nic nie można nakazać, a jedynie pozwolić się uprażyć i witalnie odnowić. W centrum strojnej wiosny, stoi pełna milczącej tajemnicy Maryja – Panhagia - Matka Życia, która nieustannie „osusza łzy grzechu” i przynosi pocieszenie tym, którzy zabłądzili na ścieżkach brzydoty, stając się „mieszkaniem, otoczonym chwałą Bożą.” Moja mama starczym i drżącym głosem wymawia wezwana Litanii Loretańskiej. Przy jednym brakuje jej tchu: „Uzdrowienie chorych. Módl się za nami.”

niedziela, 27 kwietnia 2025

 

Następnie rzekł do Tomasza: „Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym (J 20, 27).

Na zewnątrz było słychać tylko szelest wiatru i ruch drzew w których kłębiły się nad wyraz krzykliwe ptaki. Mury Wieczernika przenikał strach i niepewność. Poczucie osierocenia i brak perspektyw rysował się na twarzach mężczyzn zdruzgotanych zwątpieniem, ucieczką, a nade wszystko sparaliżowanych okropnością śmierci Mistrza. Zawiedli ! Nakarmieni strachem i zabarykadowani przed zewnętrznością, trwali w kokonie własnych obaw. Oni żyli, ale tak naprawdę w środku byli umarli i dogłębnie zawstydzeni. W jednej chwili mury Wieczernika spowitego milczącym wstydem, naznacza Obecność. Przez małe świetliki wyprute w ścianach pomieszczenia wchodzą strugi światła, wyłaniające sylwetkę kogoś tak dobrze znajomego. Powietrze przeniknięte zapachem eterycznych olejków wiruje i zawłaszcza zmysł powonienia. Skazany i Zabity, Milczący i Oddalony – żyje. Tej sceny nie sposób odmalować słowem, ona bowiem obezwładnia pióro i pędzel artysty. Podpierający ściany uczniowie zerwali się gwałtownie z mat i stanęli w postawie wyprostowanej. Byli onieśmieleni – takimi ich pragnę widzieć – spolegliwi wobec zaskakującej ich realności Mistrza. Nie mieli odwagi o nic pytać, jedynie chłonęli wzrokiem Tego, którego moment temu zamykał grób i szczelnie osadzony kamień. Pieczęcie zostały zerwane, a fałszywe pogłoski opłaconych żołnierzy rozeszły się błyskawicznie, wypełniając powietrze gwarnych uliczek Jerozolimy. Pomimo tego kompromitującego historię kłamstwa, Prawda przeniknęła ludzki wzrok, sięgając Otchłani i tych napotkanych na drodze kobiet. Niebo już było uobecnione w sercach uczniów, którzy zobaczyli Mistrza i rozproszyły się momentalnie ich obawy, wątpliwości i lęki. Była to wiosna której zapach i rozkwit onieśmielał prostych mężczyzn pochwyconych jakby wczoraj nad brzegiem jeziora lub spowitej mrokiem i krępującym zapachem nieprawości komory celnej lub obskurnego szynku. Postacie z fryzu miłości: siłujące się z sieciami szczelnie wypełnionymi cudownym połowem ryb; onieśmielone wezwaniem i skierowanym tak wprost w duszę uniesieniem stwarzającej dłoni; wydobycie z dołu grzechu. Wszystko uczynione w dialogu, nawet tym który przeszywał chłód nocy i pytanie o możliwość powtórnych narodzin. Każdy z nich utrwalił w pamięci moment osobistego powołania – tego gwałtownego i dobierającego słowom siłę poruszenia – rzeźbiącego od zaraz ucznia, posłanego, świadka, proroka, charyzmatyka, kapłana, powiernika najbardziej skrytych tajemnic wieczności. Milczenie i pokój wznosiły się niczym hymn. Przecięcie teraźniejszości i przyszłości za sprawą Tego, z którego dłoni, stóp i boku wydobywa się światło wiary – odbierające pewności rozumu władzę nad czymkolwiek. Świdrujące spojrzenie Chrystusa, stwarzające na nowo i przywracające pewność, pośród cierpkiego zrezygnowania. Gwoździe wyżłobiły tak wyraziste ślady, które pozostaną uwiarygadniając pozaczasowość ofiary na Golgocie. „Nosi w sobie ślady ran, zadanych podczas ukrzyżowania. Dzięki temu przyszłe pokolenia dowiedzą się, że Jezus został ukrzyżowany i przebity w bok z miłości do niewolników. Teraz może przedstawić rany, zapisane w Jego ludzkiej słabości, jako ozdobę króla”(Mikołaj Kabasilas). Jeden z nich nie był obecny. Tomasz racjonalista ! „O Tobie mówi moje serce: „Szukaj Jego Oblicza”(Ps 27,8). Szamotanina myśli i skaza zawiedzionych zmysłów. Suche powietrze wniknęło w jego uszy i oczy, chciał zapłakać ale nie potrafił. Rozgoryczony wyczekiwał, a rozum podsuwał tak wiele wyobrażeń. Jak nieskończony jest świt oczekiwania na ? Natychmiastowy krok ku Niemu i palec sondujący głębokość rany. Perspektywa cielesności którą Bóg oddaje na chwilę stworzeniu. Podekscytowana ciekawość Tomasza nie odbiera zmartwychwstaniu Chrystusa apofatyczności. „Patrz na Ukrzyżowanego ! Złączony z Nim stajesz się wszechobecny, jak On sam” – powie Edyta Stein na krótko przed męczeńską śmiercią w Auschwitz. To jedynie potwierdzenie poznania, które musi przeniknąć od zmysłów do wnętrza. Dotyku uzasadniającego pewność wzroku i precedensu wątpliwości tak intensywnie karmiących wiarę przez wieki. Od tej pory Tomasz przebudzony choćby w środku nocy, będzie wiedział że przy nim jest On – Ukrzyżowany i Zmartwychwstały – „Pan mój i Bóg mój.” My dzisiaj również chcemy zaświadczyć o Jego obecności. W liturgii bizantyjskiej pojawia się wezwanie: „Chrystus jest wśród nas” – przenika ciało wspólnoty której usta rozchylają się, aby przyjąć Ciało Żyjącego: „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam na wieki”(Hbr 13,8).

czwartek, 24 kwietnia 2025

 

Każdego dnia rzeczywistość tak bardzo się zmienia, że nie sposób za nią nadążyć. Dynamika życia nie wytrzymuje pocerowanych bukłaków czasu i pęka, przyśpieszając coraz to mocniej do przodu – zacierając granice pewności i widoczności. Instynktowne zawłaszczenie chwil w których zawiera się coś na pozór fragmentarycznego, a tak naprawdę osobiście własnego i scalonego – chronionego przed unicestwieniem – oddechu i miarowego niczym takt muzyczny, bicia serca naprzeciw naporu unicestwienia.  Czasami brakuje słów i skojarzeń, aby to wszystko składnie opisać, zważyć w sercu i oszacować w granicach jeszcze dość sprawnej przytomności umysłu. Tak wiele hobbesowskich lewiatanów, które mogą człowieka połknąć i następnie wypluć na wysypisko odpadów, czy społecznie praktykowanej amnezji. Jakże szybko młodzieniec może stać się starcem w pędzącym tłumie wytresowanych istnień ? Faktor niepewności i oś niewiadomych, zalegających szczelnie najdrobniejsze partykuły mozolnie przeżywanej codzienności. Życie jest pełne obaw i półcieni czekających na promień światła, uśmiech losu, eliksir nieśmiertelności, raj za uchylonymi drzwiami, czy ukradkowe muśnięcie spacerującego niespostrzeżenie Boga. „Damnatio memorie. To, co przed erą elektroniczną nazywało się historią – pamięć przeszłości – znikło, jak w umyśle schizofrenika świadomość własnej osobowości” – pisał trafnie i przenikliwie Sandor Marai. Podnosisz z kolan i ponownie upadasz. Odpierasz ciosy, aby następnie pozwolić im dosięgnąć siebie i paść na ziemię – wryć się w nią, będąc obarczonym ciężarem wszystkiego i niczego zarazem. „Mam wrażenie, że kiedy istota ludzka zostaje powalona przez straszliwe wydarzenie, nie ma innego wyboru, jak tylko iść prosto drogą, z zapałem, z włosami w nieładzie”- czytam u japońskiego poety Kawabaty. Iść pod prąd i przeganiać pozory, to najtrudniejsza sztuka dojrzałego człowieka wiary. Niewątpliwie pociesza mnie paschalna intuicja Mertona: „Nie ma już mroku. Boże Słowo, niczym pierwsze promienie porannego słońca, przeniknęło czyste glebie duszy przemienionej w Jego świetle… Jest tutaj Bóg. On jest naszą Ziemią Obiecaną. W Nim nic nie ulega zatraceniu. On jest Umiłowanym.” Bóg sensu i piękna przedzierający się przez matowość dnia i przeszywając na wskroś mrok rozterek, niepewności i upadków w święto zmartwychwstania. Ontologia tajemnicy zakorzeniona w poranku, kiedy Bóg triumfalnie i niezauważalnie dla nikogo opuścił grób i pozbawił władzy śmierć.