środa, 2 lipca 2025

 

Czas wakacyjnego odpoczynku sprzyja refleksji nad dniem wczorajszym – sukcesami i porażkami które naturalnie składają się na tropy ludzkiego życia. Plątanina przebudzonych myśli. „Życie jest darem, którego sznurki rozwiązuję każdego ranka, kiedy się budzę” – pisał Ch. Bobin. Siedzę z notatnikiem na brzegu jeziora, budząc świt i nie będąc nachalnym wobec wylegujących się w zgiełkliwym tłumie plażowiczów. Samotność wyostrza spostrzegawczość i umożliwia oczom uchwycić przeźroczyste ciało świata. „W moim ciele szukasz wzgórza, którego słońce jest zakopane w lesie.” Jestem sam otoczony natura i będącą w deficycie ciszą. Niebo malowane szerokim pędzlem Artysty, naznaczone prześwitami słońca i muśnięciami wiatru fałdującego wodę w którą zanurzę za chwilę moje odrętwiałe ciało. Pulsowanie myśli i życia obecnego w każdym szczególe sztafażu, który Bóg rozpisuje na wstępie dnia w sposób absolutnie nowy i fascynujący. Na szczęście przyroda jest galerią piękna, pod której powłoką istnieją światy które wykraczają poza zewnętrzność i kierują ku czemuś, co można określić jako kwintesencja wieczności. Uważność percepcji i prostoduszna błyskotliwość, pozawala uchwycić dryfujący i porośnięty mchem pień drzewa, z egzystencją człowieka nabrzmiałą od warstw niepowodzeń i radości na które trzeba spojrzeć refleksyjnie, dojrzale, a nade wszystko z dystansem. To był dla mnie trudny rok – naznaczony błogosławieństwami i katastrofami z pod których musiałem się podnosić z kolan – dźwigając ciężary spadających na mnie głazów, szczególnie od tych, których powinno definiować w najbliższej relacji słowo miłość. Żywioł osobistego dramatu, fermentującego wydarzeniami których ukryty sens, nauczyłem się czytać wedle pewnego klucza. Iluż to ludzi specjalizuje się w słowach i działaniach destruktywnych; wirtuozi w emanowaniu złej energii, fałszywych uśmiechów za których horyzontem ukrywa się perfidna kalkulacja i złorzeczenie. Czasami czułem się jak sparaliżowany bezradnością biblijny Hiob, siedzący na ściernisku i zaciskany przez ogłupiający wszystko ból. Straciłem tak wiele, ale nie utraciłem wiary. „Nie można budować szczęścia na gruzach długotrwałej nędzy”- powie Herve Bazin. Wobec tych nieprzewidzianych szarpnięć, niesprawiedliwych stłamszeń, degradujących umysł epitetów, a nade wszystko wystawiających wiarę na próbę sytuacji, towarzyszy mi wewnętrzy spokój i orzeźwienie - usytuowane naprzeciw bolesnego realizmu mojego wczoraj. Pomimo tych zawirowań i uwierających serce spraw, pocieszają mnie jakże wymowne słowa Pasternaka: „Ileż to spraw na tym świecie zasługuje na naszą lojalność ? Myślę, że człowiek winien być lojalny wobec nieśmiertelności. A słowo: nieśmiertelny jest wzmocnionym synonimem słowa: życie. Człowiek winien być wierny nieśmiertelności, wierny Chrystusowi.” Teologiczna perspektywa pozwala spoglądać dalej, głębiej, postrzegać ludzi nie przez ich obskurność i perfidność, ale w kluczu dobra kiełkującego pod bruzdami udeptanej ziemi i deszczu łaski który może ją spulchnić, użyźnić, przeistoczyć. Czasami droga do szczęścia przechodzi przez tygiel cierpienia. Los bawi się ze mną w dość zaskakujący sposób ! Mądrość myślicieli starożytnego chrześcijaństwa, pozwala uchwycić świeżość przesłania o poranku i człowieku który otrzymuje postulat stania się obrazem Boga i przez to zjednoczyć się z Nim ostatecznie. Z głową pełną świtu, otwieram nowe drzwi i idę dalej.

niedziela, 29 czerwca 2025

 


Popatrzcie na ptaki na niebie: nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a wasz Ojciec niebieski je żywi. Czy wy nie więcej znaczycie niż one? (Mt 6, 26). W wytartym łożysku myśli pozostaje chropowaty posmak piasku który człowiek mimowolnie zbiera reflektując świat na wszelkie możliwe sposoby. Dźwięczą mi w uchu niegdyś przeczytane słowa: „Bądź cierpliwy. Zadziwienie jest początkiem wiedzy.” W przestrzeni natarczywych odpowiedzi podsuwanych automatycznie przez sztuczną inteligencję, bardzo łatwo można przestać się dziwić- delektować światem w jego przepastnych wymiarach życia. By uderzyła nas cudowność świata, najpierw musimy do niego wejść, porzucając komfort leniwego zatrzymania w miejscu. Jedni podążają za marzeniami, a inni wędrują aż do utraty tchu, do zdarcia stóp które od nadmiaru drogi zaczynają pękać i krwawić. Bułgakow twierdził, że przez „człowieka świat powinien być humanizowany i stawać się przejrzysty.” Jakże to trudne zadanie do wykonania. Pomimo odczuwalnego bólu, wędrowcy towarzyszy uczucie spełnienia i szczęście z obficie przeżytego czasu. Każdego dnia telefonuję do mojej mamy, dźwigającej na swoich barkach trud starzenia się i samotności. W jej oczach zapisana jest moja historia, od pierwszego okrzyku – po dorosłość i symboliczne odcięcie pępowiny. Jak scalić ze sobą dwa miło brzmiące słowa: „dzisiaj” i „do jutra” ? Być może pomiędzy jednym i drugim jest nieuchwytna granica, tylko na chwilę muśnięta przeźroczystością czasu. Aż nazbyt mocno poślubiamy świat, nie dostrzegając za jego progiem wschodów słońca, zwiastujących nasze larwalnie pojęte zmartwychwstanie. Odczucie przemijania i strachu przed byciem zapomnianym i porzuconym w miłości. Tylko bliskość przywraca równowagę, pozwala mozolnie przekraczać determinizmy zachłannego losu. Człowiek chciałby nauczyć się maskować swój ból. Chować go szczelnie, kamuflować przez innymi, a szczególnie tymi na których twarzach intensywnie się tli płomień życia. Przeszłość, zapętlona w teraźniejszości i ogrzana światłem tego, co przyszłe- w domniemaniu wieczne- to alternatywa dla rozpaczy i zwątpienia. „Ale kto wznosi katedrę, choćby ją sto lat budował, sto lat przeżyje, bogaty w swoim sercu- pisał Exupery- Bo rośniesz tym, co dajesz, i rośnie nawet twoja zdolność dawania. I jeśli, jak rok długi, wędrujesz, budując swoje życie, szczęśliwy jesteś, bo szykujesz sobie święto, a nie zbierasz zapasów. Bo rośniesz tym, co dajesz z myślą o świecie…” Obok tak przedłożonej mądrej, kiełkuje potężny szept słów Chrystusa w Dialogu Katarzyny ze Sieny: „Światło mej boskości jest światłem zjednoczonym z barwą waszego człowieczeństwa.” Intrygująca definicja boskiej harmonii, zespolonej z kruchością ludzkiego bytu. Perspektywa końca zawsze otwiera na ocean nadziei i wyzwala z tragizmu śmierci o której z tak plastyczną wrażliwością szkicował św. Grzegorz z Nazjanzu: „Przy zmartwychwstaniu odzyskamy pierwotne piękno i za jeden pierwszy kłos rozmnożymy się w tysiące ziaren.”

czwartek, 26 czerwca 2025

 


Ile emocji towarzyszyło obserwatorom lotu Polaka w kosmos. „Marny to los, chwalić się tym, że jesteśmy mikrokosmosem, w ten sposób wychwalmy nasze pokrewieństwo z myszami i komarami – rozmyślał odlegle nam św. Grzegorz z Nyssy – Nie stanowi to o prawdziwej wielkości człowieka, lecz jego wymiar osobowy, metakosmiczny, który nie pozwala mu nie rozpłynąć się w świecie, ani też nie wchłonąć świata, lecz go „uprawiać.”Physike theoria. Powraca dziecięca i piękna w swojej naiwności radość wypatrywania ruchu gwiazd na wielkim i precyzyjnie skomponowanym fresku nieboskłonu. Drgają we mnie słowa Ciorana: „Zawsze zwracałem się ku innym widnokręgom, zawsze starałem się wiedzieć, co dzieje się gdzie indziej.” Pierwsza myśl która przebiegła po orbicie mojego umysłu – to wędrówka poza niebezpieczne granice tego świata i zdumienie szybującego bytu, który spogląda na wszystko z lotu ptaka. Euforia połączona z lękiem tak intensywnie przeszywająca duszę uprzywilejowanego astronauty. „Tylko równowaga ducha wobec rzeczy i duch otwarty na tajemnice są nierozłączne. Pozwalają przebywać wśród rzeczy w nowy sposób. Pozwalają nam one na nową ziemię, nową glebę, na której, pozostając wprawdzie w świecie techniki, lecz chronieni przed jego zagrożeniami, możemy mieszkać i przetrwać…”(M. Heidegger). Każda wyprawę naznacza ciekawość i wytęsknione bogactwo możliwości, które te przestrzenie dostarczają tym, których sensem jest droga w nieznane. Człowiek pragnie zjednoczyć się z szeptem kosmosu – substytutem wieczności ! Poczucie zawieszenia i milczenie przestrzeni kosmicznych, połączone z porzuceniem czasu rejestrującego ten ziemski, gnający bezceremonialnie czas. Jesteśmy spadkobiercami Odyseusza, którzy nigdy nie porzucili tęsknoty za Itaką lub jakimś innym miejscem – wolnym od uporczywych i uwierających ciężarów egzystencji. Nie jesteśmy jeszcze panami wszechświata jak niektórzy sobie wyobrażają. Jesteśmy jedynie upartymi podglądaczami światów, ciekawskimi istotami przed którymi Bóg uchyla, coraz to nowe zasłony i przepastne krajobrazy jednego, choć tak rozciągniętego w czasie i przestrzeni Raju. „Nawet jeśli przepłynąłeś ocean, to jeszcze nie odniosłeś nad nim zwycięstwa, przebyłeś go jedynie, posuwając się po jednej linii jego powierzchni” – rozmyślał Hamvas. Życie człowieka naznaczają wyjścia i powroty; włóczęgi i mierzone w kilometrach podboje przestrzeni które można przenieść na mapę oswojonych i nazwanych miejsc. „Niewykluczone, że po podróży w przestrzeniach kosmicznych człowiek odkryje nareszcie ziemię; że dozna przeżyć elementarnych i niewysłowionych, dziwiąc się widokowi wina, które stoi w butelce, płaskości rozlanego mleka; że będzie go cieszyć siedzenie bez pomocy przytrzymującego go jak pancerze pasa; że zakosztuje szczęścia widząc, jak owoc spada w kierunku ziemi, jak ziemia i jego samego pociąga, jak jest z nią związany jakąś łagodną siłą”(J. Guitton). Ocalić namysł nad zewnętrznością w której buzują ukryte źródła szczęścia.

niedziela, 22 czerwca 2025

 

Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci: Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim (Mt 4,18-20).

Brzeg jeziora Genezaret - słońce rzuca refleksy światła na spokojną toń wody. Eteryczna mgła zaciera granicę ziemi i wody. W kadrze i zatrzymanym na moment czasie, zatrzymują się dwie łodzie. Niewyraźna twarz nieznajomego człowieka stojącego na brzegu; kontury twarzy niewidoczne, oczy lśniące i pełne zaufania, ledwo zauważalne z daleka- otulone promieniami. Za plecami wyjątkowej postaci kłębiący się tłum, interesanci ze spółki rybackiej, ciekawscy przechodnie, zwyczajni ludzie czekający na świeżo ułowione ryby, które będzie można nabyć po przyzwoitej i niewygórowanej cenie. W łodziach spracowani rybacy, o oczach zakrzepłych i znużonych, mało rozmowni, lekko podenerwowani, utrudzeni całonocnym i pozbawionym sukcesu połowem ryb. Łodzie rybackie wydają się stare, trzeszczące, trudne do określenia kolorystyczne- lekko zbutwiałe i wyeksploatowane, skropione potem i zroszone krwią od przecinających dłonie sieci rybackich. „Niezbadane są drogi na których Bóg odnajduje człowieka”(F. Dostojewski). Taką scenerię odsłania przed nami Ewangelia, taką podpowiada mi moja wyobraźnia. „Zazwyczaj to czego szukamy jest bardzo blisko”- czytam u Borgesa. Pomiędzy wierszami istnieje pewna doza intymności- Mistrz i Szymon. Wydaje się, że każde słowo wypowiedziane przez Chrystusa ociepla atmosferę niepowodzenia i zawodowego rozgoryczenia. Jednak zrezygnowanie i marzenie o zacienionym domu z łóżkiem, nie bierze góry nad intrygującym przynagleniem- „Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów,” „pójdź za Mną.” W tych słowach zawiera się cała, jeszcze tak słabo uchwytna przez spracowanych mężczyzn, przygoda wiary i tajemnica powołania. „Gdy więc ich złowił, wtedy zaczął wobec nich czynić cuda…” (św. Jan Chryzostom). W tych słowach rysuje się najbardziej zapierająca dech w piersiach misja do przekroczenia siebie, swojego życia, osobistych planów. Z tego zawierzenia słowom i ryzyka, pomimo lęku oraz niedowierzania, dokona się cud- tak wielkie mnóstwo ryb wypełniło sieci, tak mocno, iż zaczną się rwać. Będzie to połów ludzi dla Cerkwi, a nade wszystko Królestwa Bożego. Na twarzach mężczyzn wypisuje się dawno zagubiony uśmiech; jak to wytłumaczyć, zmierzyć się z tym, ogarnąć rozumem- nie sposób. Rozbłysk wiary prześwietlający krajobraz duszy. To wydarzenie zmieniło tych ludzi, zmieniło Szymona, pierwszego w prymacie miłości z grona uczniów. „Nie bój się ludzi będziesz łowić”- będą rozbrzmiewać te słowa, przez całe wieki Kościoła w posłudze biskupów,  którzy z odwagą będą strzegli depozytu wiary. „Oni najpierw stali się rybami, aby zostać złowionymi przez Chrystusa, a następnie oni sami mieli łowić innych”(św. Hieronim). Apostołowie a po nich my, stajemy się oczami, dłońmi, spojrzeniem i ustami Chrystusa zbawiającego świat. Ekonomia miłości !

 

sobota, 21 czerwca 2025

 

Życie to szachownica dni i nocy, każdy z nas w rękach losu – figurka szachowa. Jakże niepokojąca jest świadomość, że człowiek nie potrafi pielęgnować w sobie pokoju, harmonii i spokoju będącego osnową szlachetnych i międzyludzkich relacji. Rodzaj ludzki nie zginie od apokaliptycznego i zamaszystego gestu Boga Sędziego, lecz z rąk ludzi - którzy od dawien dawna są architektami zagłady tych innych – w domyśle sprawiedliwych i dobrych. W tej demonicznej zuchwałości odpala pociski i odwraca wzrok od istnień, których ta broń pozbawia życia. Każda ze stron jakiejkolwiek wojny, argumentuje swoje pobudki pragnieniem pokoju, bezpieczeństwa i ochrony własnego terytorium – choć to mrzonki – płytkie usprawiedliwienia zła, aby jak Piłat zmyć z rąk niewinną krew. Wszystkiemu towarzyszy zobojętnienie, otępienie i bezduszność zamieniająca ludzkie serce w bunkier odkładanych warstwowo krzywd i odwetów. „Czy śmierć pochłonie wszystko, co zbudowaliśmy ? Czy wiatr rozwieje wszystko, co wypowiadamy ? Czy cień okryje wszystko, co robimy ?” – pyta przesycony mądrością pustyni Gibran. Tysiące usprawiedliwień stoi za użyciem siły wobec innych których przestaje się postrzegać wobec Bożych prawd, a jedynie jako zagrożenia które natychmiast trzeba odeprzeć odwetem i wyeliminować. Każdej wojnie towarzyszy śpiew obłąkanych Neronów, czy Herodów bez mrugnięcia okiem – wycinających w pień najmłodszą latorośl ludzkości eksterminowanej natychmiastowo i bez ostrzeżenia. „Całe nieszczęście jest w tym, że mamy jeden świat do naprawy, a naprawców niezliczoną ilość. I dlatego ten świat jest nieuleczalnie chory… Najpopularniejszym argumentem zwolenników wojny jest twierdzenie, jakby ona była egzaminem z siły i energii. Największym dowodem naszej siły ma być żądza unicestwienia siły drugich”(J. Wittlin). Konflikt irańsko – izraelski jest tego najwyraźniejszym przykładem. Ten punkt zapalny może rezonować i zasysać do wojny jeszcze innych, którzy na razie stoją z boku i przyglądają się jaką postawę wobec którejkolwiek ze stron zająć. Zatrważający jest fakt, że w zakulisowych deklaracjach będących czymś w rodzaju starszaka, powraca niebezpieczeństwo atomowego niebezpieczeństwa, które może zainicjować któraś z bardziej obłąkanych i przekonanych o swojej słuszności stron konfliktu. Kilka mrocznych i nadętych od nienawiści deklaracji może zamienić świat w piekło na obrzeżach którego rozsiądą się politycy i bogacze, rachujący zyski i straty. Żadne słowo choćby najbardziej przenikliwe nie jest wstanie opisać krajobrazu ludzkiego serca które przykrywa ciemność i szaleństwo przeorganizowania życia innym. „Chcę zabić to, co martwe, aby ożywić to, co żywe. Im ciemniejszy jest świat, tym bardziej trzeba będzie go oświecić” – pisał Ch. Bobin. Jakże dramatyczna jest świadomość, że jedna część świata planuje wakacje i beztroski wypoczynek, a jeszcze inna żyje w obawie przed kolejnym ostrzałem przeciwnika i krajobrazem rozerwanych ciał ludzi i bezradności wobec mechanizmów które trybiki nakręcają mocodawcy rozsiadli w wygodnych fotelach. Chciałby podążyć za słowami poety i „rozkładać zlepki świata na rzeczy czyste i pierwsze.”

niedziela, 15 czerwca 2025

 

Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie ( Mt 10,32-33).

Bardzo trudno jest szukać szczęścia poza sobą, własnymi kalkulacjami i światem którego powabność staje się dręczącą siłą obezwładnienia. W pełnym zabiegania i rozproszenia życiu jakże trudno jest podejmować akt przybliżenia i stanięcia naprzeciwko Boga. Przyznanie się do Niego w świecie podeptanych prawd, wyświechtanej moralności, zakrzyczanej ciszy, czy przemęczenia natłokiem zewnętrznych bodźców, wydaje się nie łatwą sprawą i wymaga osobistego heroizmu – świadectwa. Intensywna praca i histeryczna gonitwa w poszukiwaniu straconego czasu, zabija ten miłosny poryw duszy. To obezwładnia witalne siły, prowadząc do duchowego wyjałowienia i apatii. „Ileż to dyskusji między narodami czy miedzy jednostkami kończy się krzykiem z powodu miłości własnej albo przebiegłości złej wiary, ponieważ słowa spadają z zewnątrz jak uderzenia tarana, choć winny rodzić ciszę jako świadkowie Prawdy”(M. Zundel).Czytam ten fragment Ewangelii nie w perspektywie eschatologii – wydarzenia finalnego którego ostatnią scenę dopisze dłoń przenikającego historię i czas Boga. Rozmyślam o tym, co jest teraz i tutaj, codzienności utkanej z sukcesów i niepowodzeń człowieka wędrującego w cieniu Boga i zakrzątanego wobec Jego spraw. Powtarzalny i codziennie ponawiany wybór Obecności, musi zakładać element pokory, uległości i dyspozycyjności którą przenika powiew Ducha. Ostatecznie wszystko pochodzi od Niego. Święty Jan Chryzostom twierdził, że stając się chrześcijaninem przez zanurzenie w wodzie, zaczyna się dostrzegać błysk prawdziwego oświecenia, ale później skrywa się ono w podświadomości. Trzeba zatem pracować, aby stać się świadomym tej obecności, która wypełnia głębię istoty. Pozostaje jedynie nasze pragnienie przybliżenia się i orientacji własnego życia ku Źródłu. Święci Ojcowie powtarzali: „Oddaj Bogu swój zamiar, a otrzymasz siłę !” Jeżeli człowiek zapragnie być w Bogu, to również i On będzie w tym, który wzbudza to pragnienie, uzdalniając tym samym do świadectwa na zewnątrz – peryferii, gdzie już wiara ledwie się tli. „Naśladujący wpatruje się jedynie w Tego. Którego śladem kroczy – pisał D. Bonhoffer – Naśladujący, noszący obraz Chrystusa, który stał się człowiekiem, został ukrzyżowany i zmartwychwstał; żyjący na podobieństwo Boga jest – rzecz można w końcu – powołany do tego, by być naśladowcą Boga.” Dopiero tak przemieniony i usposobiony atleta wiary, wychyla się ku wieczności, ku Królestwu będącemu już w nim samym. Chrystus jest wśród nas !

wtorek, 10 czerwca 2025

 

Zaprzyjaźnieni ze mną ojcowie franciszkanie w tym roku przeżywają jubileusz 800 – lecia Pieśni Słonecznej świętego Franciszka. To nie tylko doskonała okazja do świętowania, ale nade wszystko ważny przyczynek do zagłębienia się w historię i duchowość Biedaczyny z Asyżu. Święty kuglarz i trubadur, jakim był przez wieki podziwiany, zakochany w świecie natury i odpryskach jego piękna; mistyk z umbryjskiej krainy. Myślami powracam do średniowiecznego Asyżu, zawieszonego na grzbiecie wzgórza Subasio, otoczonego wyprażonymi w słońcu winnicami i oliwnymi gajami. Z tyłu głowy paraliżuje mnie myśl, że Niemcy w czasie wojny mieli plany wysadzenia w powietrze tego cudownego miejsca. Byłby to niepowetowany zamach na kulturze i kolebce zakonu, który jest tam zakorzeniony i czerpie swoje witalne soki. Na szczęście ocalało. Terra mystica. W powietrzu unosi się zapach mięty, cyprysowych drzew i oliwy tłoczonej, która ponoć czyni ten naród najbardziej żywotnym z pośród mieszkańców Europy. „Wolno nam wałęsać się kamiennymi ulicami, jakby wyciętymi z kubistycznej dekoracji teatralnej, tymi samymi placykami, które niespodziewanie wynurzają się spoza wąskich, romańskich łuków, tymi samymi spadzistymi zaułkami, którymi chadzał św. Franciszek… Wszystkie bowiem zmysły, dzięki nadzwyczajnej jednolitości przyrody, religii i sztuki, ogarnia owo mistyczne zestrojenie koloru murów z kolorem góry i zielenią doliny, ujarzmia ta harmonia, jaka istnieje między surowością architektury XII i XIII wieku a łagodnym pejzażem”- pisał J. Wittlin. Dzieje tego miasta splotły się z życiorysem świętego i dają nam wgląd w świat w którym ukształtowała się dusza młodzieńca – syna bogatego handlarza sukien - tak radykalnie, aż do obnażonej nagości, odczytując głos wezwania Chrystusa i zaślubiny z panią Biedą. „Wzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmierci, bylebym pozyskał Chrystusa i w Nim się znalazł”(Flp 3,8). Topografia średniowiecznych uliczek zachowała klimat wczorajszy; kamienie na których odcisnęły się stopy bezdomnego kaznodziei w łachmanach, wyśpiewującego poemat na cześć Stwórcy i stworzenia. Młodzieńca ściskającego w dłoniach chleb i dzielącego go pośród bezdomnych, wykluczonych i trędowatych. Sono idiota głoszący kazanie do ptaków i zawierającego pakt o nieagresji z bratem wilkiem. Ten „najświętszy ze wszystkich Włochów i najbardziej włoski ze wszystkich świętych” - jak o nim się mówią z dumą mieszkańcy Umbrii, zapominając że i krople prowansalskiej krwi płyną w jego żyłach od jego matki Piki. Joergensen, mówiąc o religijnej poezji braciszka, podkreśla, że w słynnej Pieśni Słonecznej „nie ma nic greckiego czy germańskiego, uczucie to wyrażone jest na wskroś biblijnie, a więc na wskroś chrześcijańskie.” To cudowna kontynuacja starotestamentowej pieśni, którą Ananiasz, Azariasz i Miszael wyśpiewywali Bogu w tyglu spadających gwałtownie prób i prześladowań. Owe fratre i suore brzmiały w ustach świętego Franciszka jako najpiękniejsza modlitwa w której stworzenie partycypuje w cudownym ogrodzie Boga, utkane nicią życia. Nie trzeba zagłębiać się w pełne apoteozy malowidła Giotta czy Fra Angelica, aby zrozumieć jak pociągające było życie Franciszka i prostoduszne rozumienie najbardziej skomplikowanych zagadnień teologii do której zostaje włączony świat żywiołów, źdźbła trawy, kwiatów i oswojonych dobrocią zwierząt, składających się na  paletę barw i zdumień największego i wiecznego Artysty. Grecki pisarz Kazantzakis w usta Franciszka wkłada intrygujące słowa mądrości: „W drodze między nicością a Bogiem tańczymy i płaczemy.” Jakże wiarygodna recenzja życia kogoś, które to stało się wędrówką, kantykiem, psalmodią której wtórował śpiew deszczu, ruch wiatru i szum kotłujących rzek. Droga człowieka nie posiadającego nic, oprócz przekonania że wszystko, co czyni jest warte jedynie uśmiechu Ukrzyżowanej Miłości, która odciśnie swoje ślady na jego dłoniach i stopach – pieczętując poprzez cierpienie – przymierze pełne światła i nadziei. Czerwień i eteryczność cudu zapisanego w umysłach ubogich braci posłanych z błogosławieństwem na krańce świata. Okruchy światła na ciele prostaczka dźwigającego na swych barkach Kościół w ruinie. Pokora jako remedium na grzech i zagubienie pośród cierni. „Musimy narodzić się ciała, a następnie z duszy. Pierwsza rzuca ciało w ten świat, druga unosi duszę do nieba.” Franciszek zapisał swoje myśli i pragnienia duszy na ziemi, polecając aby jego ciało dotknięte śmiercią, niczym ziarno w niej złożyć. Ojciec seraficki był przyjacielem wszystkich – bratem pośród braci, kwiatem w wielkim kobiercu rozsianego Bożego piękna. Ubogi duchem, geniusz wiary i charyzmatyk, bezkompromisowy piewca pokoju i prekursor tego, co dzisiaj podzieleni chrześcijanie nazywają ekumenizmem. Kończę to rozważanie słowami modlitwy franciszkańskiej: „O, Panie, uczyń nas narzędziami Twego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam gdzie panuje krzywda; wiarę, tam gdzie panuje zwątpienie; nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz; światło, tam gdzie panuje mrok; radość, tam gdzie panuje smutek…”