Czas wakacyjnego
odpoczynku sprzyja refleksji nad dniem wczorajszym – sukcesami i porażkami
które naturalnie składają się na tropy ludzkiego życia. Plątanina przebudzonych
myśli. „Życie jest darem, którego sznurki rozwiązuję każdego ranka, kiedy się
budzę” – pisał Ch. Bobin. Siedzę z notatnikiem na brzegu jeziora, budząc świt i
nie będąc nachalnym wobec wylegujących się w zgiełkliwym tłumie plażowiczów. Samotność
wyostrza spostrzegawczość i umożliwia oczom uchwycić przeźroczyste ciało świata.
„W moim ciele szukasz wzgórza, którego słońce jest zakopane w lesie.” Jestem
sam otoczony natura i będącą w deficycie ciszą. Niebo malowane szerokim pędzlem
Artysty, naznaczone prześwitami słońca i muśnięciami wiatru fałdującego wodę w
którą zanurzę za chwilę moje odrętwiałe ciało. Pulsowanie myśli i życia
obecnego w każdym szczególe sztafażu, który Bóg rozpisuje na wstępie dnia w sposób
absolutnie nowy i fascynujący. Na szczęście przyroda jest galerią piękna, pod
której powłoką istnieją światy które wykraczają poza zewnętrzność i kierują ku
czemuś, co można określić jako kwintesencja wieczności. Uważność percepcji i
prostoduszna błyskotliwość, pozawala uchwycić dryfujący i porośnięty mchem pień
drzewa, z egzystencją człowieka nabrzmiałą od warstw niepowodzeń i radości na
które trzeba spojrzeć refleksyjnie, dojrzale, a nade wszystko z dystansem. To
był dla mnie trudny rok – naznaczony błogosławieństwami i katastrofami z pod
których musiałem się podnosić z kolan – dźwigając ciężary spadających na mnie głazów,
szczególnie od tych, których powinno definiować w najbliższej relacji słowo
miłość. Żywioł osobistego dramatu, fermentującego wydarzeniami których ukryty
sens, nauczyłem się czytać wedle pewnego klucza. Iluż to ludzi specjalizuje się
w słowach i działaniach destruktywnych; wirtuozi w emanowaniu złej energii, fałszywych
uśmiechów za których horyzontem ukrywa się perfidna kalkulacja i złorzeczenie. Czasami
czułem się jak sparaliżowany bezradnością biblijny Hiob, siedzący na ściernisku
i zaciskany przez ogłupiający wszystko ból. Straciłem tak wiele, ale nie
utraciłem wiary. „Nie można budować szczęścia na gruzach długotrwałej nędzy”-
powie Herve Bazin. Wobec tych nieprzewidzianych szarpnięć, niesprawiedliwych
stłamszeń, degradujących umysł epitetów, a nade wszystko wystawiających wiarę
na próbę sytuacji, towarzyszy mi wewnętrzy spokój i orzeźwienie - usytuowane naprzeciw
bolesnego realizmu mojego wczoraj. Pomimo tych zawirowań i uwierających serce spraw,
pocieszają mnie jakże wymowne słowa Pasternaka: „Ileż to spraw na tym świecie
zasługuje na naszą lojalność ? Myślę, że człowiek winien być lojalny wobec
nieśmiertelności. A słowo: nieśmiertelny jest wzmocnionym synonimem słowa: życie.
Człowiek winien być wierny nieśmiertelności, wierny Chrystusowi.” Teologiczna
perspektywa pozwala spoglądać dalej, głębiej, postrzegać ludzi nie przez ich
obskurność i perfidność, ale w kluczu dobra kiełkującego pod bruzdami udeptanej
ziemi i deszczu łaski który może ją spulchnić, użyźnić, przeistoczyć. Czasami
droga do szczęścia przechodzi przez tygiel cierpienia. Los bawi się ze mną w
dość zaskakujący sposób ! Mądrość myślicieli starożytnego chrześcijaństwa,
pozwala uchwycić świeżość przesłania o poranku i człowieku który otrzymuje
postulat stania się obrazem Boga i przez to zjednoczyć się z Nim ostatecznie. Z
głową pełną świtu, otwieram nowe drzwi i idę dalej.