wtorek, 8 lipca 2025

 

Rozrywką człowieka myślącego jest czytanie. Wakacje sprzyjają tej jakże relaksującej czynności. Mój stosunek do literatury, a konkretnie do książek w ich warstwie materialnej i treściowej – estetycznej, jest bardzo osobisty. W domu moich rodziców zawsze były książki, opaśle i szczelnie zalegające na półkach hebanowej biblioteczki do której dokładano systematycznie coraz to nowe zdobycze szeleszczącego papieru, których brzegi układały się w jakiś urokliwy fryz mądrości. Stosunek do książek i dzieł sztuki był quasi sakralny – spowity woalem wyjątkowości nadającej domowi duszę i cudowną atmosferę. Mój ojciec przez lata zakupywał różnej maści publikacje, obrazy i drobne bibeloty. Doskonałe reprodukcje polskiego malarstwa historycznego XIX wieku karmiły moją wyobraźnię i wyostrzały percepcję na to, co przeszłe – choć nieprzedawnione. Tak rozumiane zdobycze stanowiły osobliwy krajobraz miejsca w którym dojrzewał chłopiec obłaskawiony kulturą słowa i obrazu. Odziedziczyłem gen kolekcjonowania, istne fatum bibliofila. Humorystycznie odpowiadam znajomym, że nie wiem czy przytyłem od nadmiaru czytania tekstów, czy od miłości do gotowania, jeszcze jednego z talentów wyłuskanych z wielopokoleniowej tradycji in Terris. Intrygująca pasja. A w tych pozszywanych przez introligatora stronnicach „niewierne, lotne słowo, które nie potrafiło dotąd zaczepić się w żadnej komórce mózgu, przywiera do lepu syntaksy” – pisał Marai. Jakże smuci mnie fakt, że na uniwersytetach czytelnie bibliotek są wyludnione, a najmniej uczęszczają do nich studenci w których zrodził się chroniczny wstręt do słowa drukowanego. Calvino próbował przekonywać po co czytać klasyków: „Lubię Hemingwaya, bo jest matter of fact, understatment, wolą szczęścia, smutkiem. Lubię Stevensona, bo mam wrażenie, że lata… Lubię Gogola, bo zniekształca z precyzją, przewrotnością i umiarem. Lubię Dostojewskiego, bo zniekształca konsekwentnie, z pasją i bez umiaru. Lubię Balzaca, bo jest wizjonerski. Lubię Kafkę, bo jest realistą. Lubię Maupassanta, bo jest powierzchowny… Lubię Sveva, bo trzeba się będzie zestarzeć. Lubię…” Młodzi Prometeusze mądrość czerpią już z innych studni, których dojmująca płytkość nie tylko uśmierca intelekt, co wyjaławia z prężności pytań których zbędność jest porażająca dla człowieka, prawie przeżywającego młodość między regałami bibliotek. Pociesza mnie fakt, że istnieją punkty do wymiany książek; wpisały się one w strukturę wielu miast i co napawające nadzieją, zasilają wiedzą anonimowych przechodniów, stając się pokarmem w czasach wszędobylskiej głupoty. „Błogosławieni pisarze, którzy zdejmują z nas ciężar myślenia, którzy lekko od niechcenia tkają migotliwą zasłonę przesłaniającą całe skomplikowanie świata”(P. Valery). Taki osobisty mój apel. Nie odkładajmy książki do lamusa, nie wyrzekajmy się obcowania z tekstami których wartość jest ze wszech miar interesująca poznawczo. Każde miejsce wydaje się uprzywilejowanym do wejścia w świat który kreśli przed nami autor, skracając tym samym dystans pomiędzy ulotnym czasem, przestrzenią, szamotaniną problemów i uśmiechem wyłuskanym ze zdania które może zmienić w nas wszystko. Jeden z moich uczniów zapytał o pożyteczną książkę na wakacje. Nie zastanawiałem się długo i odparłem: Przeczytaj Lapidaria Kapuścińskiego, spostrzeż szybko jak słowa są ponadczasowe i mogą nadawać smak życiu. Ważki postulat: Być czytelnikiem wszystkożernym !