Rozrywką człowieka
myślącego jest czytanie. Wakacje sprzyjają tej jakże relaksującej czynności.
Mój stosunek do literatury, a konkretnie do książek w ich warstwie materialnej
i treściowej – estetycznej, jest bardzo osobisty. W domu moich rodziców zawsze
były książki, opaśle i szczelnie zalegające na półkach hebanowej biblioteczki
do której dokładano systematycznie coraz to nowe zdobycze szeleszczącego
papieru, których brzegi układały się w jakiś urokliwy fryz mądrości. Stosunek
do książek i dzieł sztuki był quasi sakralny
– spowity woalem wyjątkowości nadającej domowi duszę i cudowną atmosferę. Mój ojciec przez lata
zakupywał różnej maści publikacje, obrazy i drobne bibeloty. Doskonałe
reprodukcje polskiego malarstwa historycznego XIX wieku karmiły moją wyobraźnię
i wyostrzały percepcję na to, co przeszłe – choć nieprzedawnione. Tak
rozumiane zdobycze stanowiły osobliwy krajobraz miejsca w którym dojrzewał
chłopiec obłaskawiony kulturą słowa i obrazu. Odziedziczyłem gen
kolekcjonowania, istne fatum bibliofila. Humorystycznie odpowiadam znajomym,
że nie wiem czy przytyłem od nadmiaru czytania tekstów, czy od miłości do
gotowania, jeszcze jednego z talentów wyłuskanych z wielopokoleniowej tradycji in Terris. Intrygująca pasja. A w tych
pozszywanych przez introligatora stronnicach „niewierne, lotne słowo, które nie
potrafiło dotąd zaczepić się w żadnej komórce mózgu, przywiera do lepu syntaksy”
– pisał Marai. Jakże smuci mnie fakt, że na uniwersytetach czytelnie bibliotek
są wyludnione, a najmniej uczęszczają do nich studenci w których zrodził się
chroniczny wstręt do słowa drukowanego. Calvino próbował przekonywać po co
czytać klasyków: „Lubię Hemingwaya, bo jest matter
of fact, understatment, wolą szczęścia, smutkiem. Lubię Stevensona, bo mam
wrażenie, że lata… Lubię Gogola, bo zniekształca z precyzją, przewrotnością i
umiarem. Lubię Dostojewskiego, bo zniekształca konsekwentnie, z pasją i bez umiaru.
Lubię Balzaca, bo jest wizjonerski. Lubię Kafkę, bo jest realistą. Lubię Maupassanta,
bo jest powierzchowny… Lubię Sveva, bo trzeba się będzie zestarzeć. Lubię…” Młodzi
Prometeusze mądrość czerpią już z innych studni, których dojmująca płytkość nie
tylko uśmierca intelekt, co wyjaławia z prężności pytań których zbędność jest
porażająca dla człowieka, prawie przeżywającego młodość między regałami
bibliotek. Pociesza mnie fakt, że istnieją punkty do wymiany książek; wpisały
się one w strukturę wielu miast i co napawające nadzieją, zasilają wiedzą
anonimowych przechodniów, stając się pokarmem w czasach wszędobylskiej głupoty. „Błogosławieni
pisarze, którzy zdejmują z nas ciężar myślenia, którzy lekko od niechcenia
tkają migotliwą zasłonę przesłaniającą całe skomplikowanie świata”(P. Valery). Taki
osobisty mój apel. Nie odkładajmy książki do lamusa, nie wyrzekajmy się
obcowania z tekstami których wartość jest ze wszech miar interesująca
poznawczo. Każde miejsce wydaje się uprzywilejowanym do wejścia w świat który
kreśli przed nami autor, skracając tym samym dystans pomiędzy ulotnym czasem,
przestrzenią, szamotaniną problemów i uśmiechem wyłuskanym ze zdania które może
zmienić w nas wszystko. Jeden z moich uczniów zapytał o pożyteczną książkę na
wakacje. Nie zastanawiałem się długo i odparłem: Przeczytaj Lapidaria Kapuścińskiego, spostrzeż
szybko jak słowa są ponadczasowe i mogą nadawać smak życiu. Ważki postulat: Być czytelnikiem
wszystkożernym !