środa, 29 lipca 2020


Uczniowie, zobaczywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli. Jezus zaraz przemówił do nich: «Odwagi! Ja jestem, nie bójcie się!» Na to odezwał się Piotr: «Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie!» A On rzekł: «Przyjdź!» Piotr wyszedł z łodzi, i krocząc po wodzie, przyszedł do Jezusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: «Panie, ratuj mnie!» Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc: «Czemu zwątpiłeś, małej wiary?» Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył. Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc: «Prawdziwie jesteś Synem Bożym» (Mt 14,24-33).

Wiara to umiejętność przekraczania własnych ograniczeń, konfrontacji z najbardziej nieprzewidzianymi lękami- żywiołem wewnętrznym druzgocącym duszę o wiele mocniej niż piętrząca się nawałnica wody- jakby wymuszając ludzką odpowiedź zaufania i miłości. Czytam ten fragment Ewangelii i mam jednocześnie przez oczami akwarelę pt. Chodzenie po wodzie  Aleksandra Iwanowa. Wykonana w 1850 roku na brązowym papierze, tak subtelnymi pociągnięciami pędzla, że przedstawione postacie zdają się być bytami eterycznymi- swobodnie unoszącymi się jakby w powietrzu. Obraz ten przywodzi mi na myśl, utkane z rozbielonych linii malowidła małej świątyni Santa Maria in Foris w Castelseprio. Finezja wykonania, świetlistość, wyrażają bogaty świat wewnętrzny który artysta pragnie kontemplować, relacjonując go wzrokiem własnej udręczonej duszy in situ. Emocje stają się drżeniem duszy przełożonym na płaszczyznę barwnych plam. Akwarela jest trudną techniką malarską i wymaga sprawnego poruszania się po krainie kolorów, które w zasadzie można położyć tylko raz. Miał rację Hugo Pratt, sugerując, że „akwarela nie jest opowieścią, jest tłumaczeniem wrażenia, wspomnienia, stanu umysłu.” Światło w sercu ciemności a bliskość Drugiego przynosi nadzieję ! Malarstwo staje się transfiguracją- rzeczywistością rozświetloną blaskiem Przemienienia i Zmartwychwstania. „Wszystko jest w Tobie, Panie, ja należę do Ciebie, przyjmij mnie.” Kontemplacja estetyczna odsłania oszałamiające pochwycenie; kontur zatopionego w żywiole wody Piotra, nasuwa również skojarzenie z ikoną Anastasis, gdzie Chrystus chwyta za dłoń Adama i wyprowadza go z otchłani piekła. Wszystkie te przywołane wątki wskazują na fundamentalne przesłanie chrześcijaństwa: Bóg jest Tym, który ocala ! Wyciąga swoją dłoń w kierunku człowieka tonącego. „Żyć w Chrystusie, to żyć już poza śmiercią, to pozwalać zakiełkować w sobie ziarnu ciała chwalebnego”(O. Clement). Westchnienie ocalonego staje się modlitwą dziękczynienia, a spojrzenie Bogaczłowieka uobecnia już dar zbawienia.

poniedziałek, 27 lipca 2020


Nadmiar czasu – przywilej wakacyjnego odpoczynku pozwala na skupieniu uwagi na rzeczach naprawdę ważnych. Poza lekturą przedawnionych książek, przecieraniem oczu od nadmiaru sztuki i rekreacją budząca witalne siły ciała, najważniejszym wydaje się pulsowanie wiary w głębiach bytu. Kołysanie wieczności smagające duszę od środka i orientujące umysł ku pytaniom naprawdę ważkim. Jednak musze się przyznać do takiej mojej skrytej słabości. Z trudem przychodzi mi akceptować otaczającą mnie rzeczywistość i tolerować jej kaprysy. Świat niekiedy jawi mi się jako zużyty i zmęczony- zdesakralizowany- zdeprawowany ciągłym wynajdowaniem bodźców, aby zatrzymać przy sobie zdezorientowanego i zalęknionego człowieka. Przeżywana teraźniejszość zawsze jakoś napawa mnie nudą i lekkim rozczarowaniem, choć nie mam natury fatalistycznej, czy mizantropijnej i obce jest mi myślenie dramatyczne o świecie. Cieszy mnie świat, jednak często skrywam się przed nim w kokonie mojej płodnej wyobraźni. Od dziecka oddawałem się lekturze książek i barwnych opowieści, aby uciekać do magicznych światów, baśniowych krain, utożsamiać się z postaciami ciągle będącymi w drodze ku nieznanej, intrygującej przygodzie. „Życie każdego człowieka jest baśnią napisaną przez Boga”(H.Ch. Andersen). Porywała moją wyobraźnię historia zaludniona indywidualnymi postaciami- często przygniecionymi balastem czasu i kotłującymi się w nim wydarzeniami oraz padającym na wszystko cieniem śmierci. Owszem, historia jest wypełniona śmiercią i życiem; naznaczona jest osobistą Paschą każdego człowieka. „Chrześcijaństwo uczy nas, że osoba, na miarę swej wiary, objęta jest potężnym dynamizmem zmartwychwstania”(O. Clement). Obumieraniem i na powrót „rodzeniem się;” przekraczaniem czasu zakleszczonego pomiędzy ludzkim „być” i „stawać się.” Przyznaję rację Bierdiajewowi, który twierdził, że „chrześcijaństwo jest najdoskonalszą religią przede wszystkim dlatego, że jest religią zmartwychwstania, że nie godzi się ze śmiercią i zanikiem, że dąży do wskrzeszenia wszystkiego, co autentycznie istnieje.” Z pewnością takie przekonanie, zaważyło na moim myśleniu religijnym- eschatologicznej wrażliwości zagarniającej świat ku trudnej do sprecyzowania tęsknocie, w której wszystko zmierza się ku nieznanemu horyzontowi szczęścia. „Boskość tętni we wszechświecie”- twierdziła poetka i mistyczka Hildegarda z Bingen. Przekraczanie granicy fantazji ma w sobie coś prawdziwie duchowego, inspiruje do pokonywania granic czasoprzestrzeni- byciu wędrowcem nad otchłanią lęku, a jednocześnie odważnie wierzącym, trochę ogłupiałym szczęśliwcem, przekonanym o namacalności Królestwa Bożego wewnątrz dziejących się wydarzeń. Starzec Zosima z powieści Dostojewskiego z właściwą sobie prostotą wyzna: „Bóg wziął nasiona z innych światów, aby rozrzucić je tutaj... wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym świecie... korzenie są gdzie indziej.” Metahistoria- brzmi filozoficznie- polegająca na przenikniętym nadzieją wyglądaniu tej drugiej strony ziemi, której korzenie stały się drabiną po której można się wspiąć ku miejscu wiecznej ochłody. Namacalność nieskończoności ! Wieczność zawsze była dla mnie ciekawsza, niż rzeczywistość która mnie otaczała. „Moja ojczyzna jest tam gdzie znajduje się moje serce.” Być może była obiektem moich naiwnych dziecięcych westchnień i projekcji umysłu; jednak z czasem i bardziej dojrzale, stała się „przedmiotem” moich intensywnych rozmyślań i tęsknot. Człowiek- idąc tropem wewnętrznych intuicji „może upodobnić się do geometrycznej wiązki promieni, które ze swojego źródła ciągną w nieskończoność.”(G. Florowski). Orbitować ku eschata „dziś będziesz ze Mną w raju.” Często niecierpliwie miałem odwagę pytać Boga słowami św. Izaaka z Niniwy: „dlaczego nie dałeś od razu ludziom uczestnictwa w przyszłej chwale ?” Jaka cudowna musi być Twoja  kraina za horyzontem naszego niepoznania, urojonych i niewystarczających płodów umysłu, niewspółmiernego odczuwania miłości, stając się drabiną po której można się wspiąć ku bramie życia. .Może dlatego teologia była pierwszą dziedziną po której spacerowałem z dziecięcym i niczym niezmąconym entuzjazmem, będąc jednocześnie przeświadczonym, że uchyli się nade mną kurtyna wieczności i poczuję przedsmak radości o której tak płodnie i przekonująco pisali zdumieni niebem mistycy. Pamiętam jak kiedyś poruszyły mnie słowa Gustave’a Thibona: „Tajemnica nie jest ścianą, o którą się rozbija inteligencja, to ocean, w którym inteligencja ginie.” Poznanie intelektu które musi skapitulować przed żywiołem nagle zstępującej Obecności, zagarniającej oblubieńczo wszystkie możliwe władze zmysłów. Dusza musi zadrżeć od nadmiaru łaski, by stać gotową do pełnego widzenia w świetle. „Jeżeli jesteś czysty, niebo jest w tobie i wewnątrz siebie zobaczysz światło, aniołów i Pana samego”- jakże ekscytująca jest ta myśl świętego Makarego. Jakże przekonujące i obezwładniające serce są słowa Chrystusa w ostatnim akordzie Apokalipsy: „Oto czynię wszystko nowe”(21,5). Oczekuję w podekscytowaniu na apokaliptyczne novum.

niedziela, 26 lipca 2020

 Powiedział też do uczniów: «Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: "Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą". Na to rządca rzekł sam do siebie: Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu. Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł: "Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz: pięćdziesiąt". Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto korcy pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt". Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił... (Łk 16,1-9).


Gdybyśmy mieli przenieść realia tej przypowieści w naszą rzeczywistość, to może się okazać że jakaś duża część dobrze prosperujących firm, opiera się nieuczciwej i wyrachowanej strategii nieprzeciętnych pracowników. Istnieją genialni ludzie którzy dzięki nadużyciom są wstanie podźwignąć chylącą się ku upadkowi firmę; co więcej pomnożyć jej wpływy finansowe. W przypowieści, cały szereg tak wątpliwych moralnie i prawnie działań, zyskuje pochwałę właściciela. „Biznes, bardziej niż jakiekolwiek inne zajęcie, wymaga ciągłego zajmowania się przyszłością, jest ciągłą kalkulacją, instynktownym ćwiczeniem się w prognozowaniu”(H.R. Luce). Czy Jezus pochwala nieuczciwość, kombinatorstwo, bezwzględną przebiegłość i przedsiębiorczość balansującą na krawędzi prawa ? Gdyby tak było, to przypowieść byłaby skandaliczna i zachęcała jedynie do zła. Jeżeli nie spojrzymy na przypowieść Chrystusa w perspektywie objawianej stopniowo wieczności- Królestwa Bożego, to możemy popaść w pułapkę silnego ciążenia ku sprawom tego świata, bezdusznej ekonomii i brutalnym zasadom rynku na którym silniejsi wydzierają sobie wpływy i walczą o prymat nad pomnażaniem dóbr. Bez wątpienia, Pan pochwalił nieuczciwego rządcę. Pochwała jednak nie jest gloryfikacją nieuczciwości, cwaniactwa i lawiranctwa. Nie ma tu osądu moralnego. Jezus zwraca uwagę na przezorność i umiejętność odnalezienie się w sytuacji trudnej. Docenia inteligencję i zaradność człowieka który ma nóż na gardle i poddany jest ogromnej presji. Przesłanie przypowieści nie dotyczy korupcji- tak silnie naznaczającej nasz bezwzględny i wyrachowany świat polityki i biznesu, lecz umiejętność wychodzenia z opresji. Człowiek mówi: „Jestem niedoskonały i nie podołam ,” a Bóg mu odpowiada: Dasz radę, nie lękaj się ! „Bądźcie wy doskonali, jak doskonały jest wasz Ojciec niebieski.” Bóg docenia tych ludzi którzy nie stają na środku drogi i zaczynają lamentować. Ewangelia mówi o gwałtownikach- ludziach apostolskich i charyzmatycznych- którzy zdobywają bramy Królestwa. Bóg błogosławi tym, którzy potrafią przedrzeć się przez współczesną dżunglę niebezpieczeństw i zachować optymizm wiary. „Bóg kocha nieprawidłowości które służą bliźniemu”(A. Pronzato)- ponieważ zbawienie człowieka jest ważniejsze niż siła pieniądza, władzy, partykularnych interesów, egoistycznej zachłanności. W tej opowieści zawiera się strategia miłosierdzia która jest silniejsza, niż płytkie lekkomyślne zbieractwo ludzi zawłaszczonych przez pieniądz. Boję się chrześcijaństwa uśpionego, biernego i wtopionego bezmyślnie w struktury tego świata. Trzeba być jak ten rządca, skutecznym w działaniu. Chrześcijanie powinni być przebiegli, ale nie koniecznie naśladujący nieuczciwego zarządcę. Ewangelicznie skuteczni ! Ktoś kiedyś pięknie powiedział: „Niektórzy ludzie są jak źródła, z których zawsze płynie duchowe bogactwo.” O tak twórczo pomnażane bogactwo chodzi Bogu. Inteligentna postawa wiary- inspirująca, pełna miłosnego zachwytu, czyniąca ze świata Kościół wychylony ku wieczności.

czwartek, 23 lipca 2020


Zapytał Go pewien zwierzchnik: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć  życie wieczne ? Jezus słysząc to, rzekł mu: „Jedynego jeszcze ci brak: sprzedaj wszystko, co masz i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie; potem przyjdź i chodź za Mną.” Gdy to usłyszał mocno się zasmucił, gdyż był bardzo bogaty (Łk 18,18-23).

Miara ubóstwa- ta bardzo osobista- wymaga od przejętego perspektywą życia wiecznego człowieka, rezygnacji z uporządkowanej przestrzeni życia, poza którą można poczuć się realistycznie zakłopotanym. Wielu dzisiejszych młodzieńców spochmurniałoby na radykalizm słów Jezusa. Ewangeliczne ubóstwo jest trudne dla tych którzy jedynie przyjmują postawę marzycieli, entuzjastów na chwilę,(wolontariuszy rozdających pieniądze według kaprysu dnia i głodu własnego próżnego „ja”) jednak nie potrafiących pośpiesznie porzucić pozornie bezpiecznej niszy życiowej. „Czy w świecie przypadku istnieje jakieś „lepiej” lub „gorzej”- pyta J.M. Coetzee- Poddajemy się uciskowi znajomego lub oddajemy falom; na mgnienie oka czujność nasza przygasa, zasypiamy, a przebudziwszy się, widzimy, że oto życie utraciło kierunek.” Propozycja Chrystusa wydaje się jednak tym lepszym wyborem. Jednak „lepszy” wcale nie znaczy mniej uciążliwy i pozbawiony wyrzeczeń. Ewangeliczne ubóstwo wymaga wolności ducha; całkowitego i zaskakującego wejścia w przygodę „przemienionego życia,” bez materialnych zabezpieczeń dających poczucie stabilizacji i kontroli nad otaczającą rzeczywistością. Ten, który przestaje posiadać cokolwiek, staje się nie utopijnym socjalistą, ale „biednym bratem wszystkich.” Im większa zdolność do rezygnacji, tym większa siła świadectwa i potencjalność do pomnożenia duchowego dobra. „Ubodzy są bogaczami przyszłego życia” (św. Augustyn). Istnieje jakieś porywające pokrewieństwo ludzi z Mistrzem z Nazaretu, zaproszonych gwałtownym przynagleniem Ewangelii do zdobywania skarbów Królestwa Bożego. Braterstwo radykalizmu, szaleństwo promieniowania świętości w sercu świata czyniącego z posiadanych dóbr jedynie śmieci zachłannej egzystencji. Miał rację św. Franciszek z Asyżu mówiąc: „Święte ubóstwo zawstydza wszelką chciwość i skąpstwo i troski tego świata.” Irytuje mnie w wielu wspólnotach protestanckich silne powiązanie dobrobytu z Bożym błogosławieństwem. A przecież Bóg błogosławi człowieka również przez Hiobowe doświadczenie straty wszystkiego; od majątku aż nawet po utratę najbliższych ukochanych osób. „W świecie tym trzeba mieć tylko to, co niezbędne. I być zadowolonym jak Chrystus, który nie miał gdzie złożyć głowy”(św. Tichon Zadoński). Pedagogia Boga jest zaskakująca i jej mądrość przenika wiele horyzontów ludzkiego życia. Każdy z nas musi przejść własną wewnętrzną walkę, której zwieńczeniem jest „uczynienie z każdego człowieka albo męczennika, albo bałwochwalcy”(Orygenes). Ojciec Dumitru Staniloae opowiadał o Callinico z Czernicy, który nie mając pieniędzy, by wspomagać biednych żyjących w miastach, zwracał się z płaczem do tych, którzy go otaczali, mówiąc: „Postarajcie się o pieniądze dla mnie, abym mógł je posłać małym braciom Jezusa.” Takie współczucie przenika serca wielu ewangelicznych ludzi którzy zdecydowali się porzucić swoje wygodne życie i udać się do slumsów, aby żyć wśród biednych, opuszczonych i odtrąconych na margines świata. „Święty wyraża stan ludzkiej egzystencji oczyszczonej z tego, co ludzkości niegodne i co nie-ludzkie.” Jakże pogodne i pełne nadziei wydają się słowa Karola de Foucauld: „W duchu wyrzec się wszystkiego, sercem od wszystkiego się uwolnić być ubogim duchem, wolnym od przywiązań to absolutnie nieodzowne aby być uczniem Jezusa.”

wtorek, 21 lipca 2020


Nam chrześcijanom przyszło żyć w niespokojnych czasach. „Niektórzy ponoszą męczeństwo przez miecz; inni znają męczeństwo miłości, które koronuje ich we wnętrzu”- pisał średniowieczny mistyk Tauler. Być może jest nam dane doświadczyć męczeństwa zgoła innego, niż to które znamionowało pierwsze wieki Kościoła. „Człowiek jest skazany na wolność.” Jesteśmy stygmatyzowani i wyśmiewani w świecie który oszalał z poczucia nadmiernie eksploatowanej wolności- niosąc na swoich sztandarach wyświechtane słowo – „tolerancja.” Im bardziej człowiek jest wolny, tym bardziej jest ogłupiały, egoistyczny i zachłanny. Również w wielu kościołach Chrystusa zakorzenił się chwast grzechu i wrósł tak głęboko, że trudno go wyciąć. Wewnętrzne intrygi, moralne ekscesy i bój o wpływy rozrywają ciało rzymskiego Kościoła, a pasterze – słudzy miłości, tuszują zło w imię partykularnych interesów i świętego spokoju. Myślenie korporacyjne bierze górę nad sądem sumienia; ogniem który musi przepalić korzenie obojętności i zaryglowanych ust. Piotr zamiast paść baranki, wszedł z najgorszy z możliwych kompromisów ze strukturami świata dla których chrześcijaństwo jest hamulcem postępu i rewolucyjnej drogi ku całkowitemu wyzwoleniu człowieka cielesnego. Przestraszył się apostoł powtórnego ukrzyżowania, stając się „smutnym mimem” spektaklu ścierających się wewnętrznie sił. Brak transparentności sprawia opustoszenie i smutek tych dzieci w których tli się blask prawdy a usta nawołują do nawrócenia serca. Kościół jest ustawicznym modlitewnym wołaniem do Ojca o Ducha Świętego, aby przemieniał najbardziej zagmatwaną rzeczywistość od wewnątrz. Wbrew tym muśnięciom Ducha objawia się również królestwo antychrysta. Tam gdzie wszystko wolno, pojawia się demon podziału, szaleństwa, przemocy, wyuzdania i zamętu. Tam gdzie nie ma już światła i brzmienia delikatnego głosu Boga, słychać wydobywający się z ciemności nocy, perfidny rechot demona „ojca kłamstwa i fałszu.” Ten który dzieli staje w eleganckim garniturze na agorze świata i próbuje modelować perfidnie i prześmiewczo jego los. Karykaturalny plagiator, separujący nas od bezgranicznej przestrzeni Boga. Zasiewa ziarno obojętności i buntu; rozrzucając pokątnie paraliżujące plewy pogardy i strachu. Co najsmutniejsze i zatrważające, czyniąc to rękami fanatycznych buntowników- rzekomych piewców prawdy i sprawiedliwości. Rzeczywistość pęcznieje od obojętności i krótkowzroczności. Prześladowani brutalnie chrześcijanie w różnych częściach świata przy wyraźnym milczeniu mediów, stają się niesłyszalnym krzykiem zauważenia i głębokiego namysłu. Autentyczni świadkowie miłości wykonujący taniec oblubienicy na gruzach uwikłanego w fałsz i przemoc świata. Wiadomość o kolejnym pożarze średniowiecznej katedry (Nantes), mrozi krew w żyłach i podsuwa niepokojące prognozy na przyszłość. Na jakich arenach przyjdzie nam oddać życie za Chrystusa i Ewangelię ? Świat zdeprawowany od rządzy udowadniania komuś swoich racji naciskiem i przemocą, wszedł w niebezpieczny zakręt historii. Nie bójmy się demaskować tego stanu rzeczy. W zdesakralizowanym świecie przyjemności w którym prym wiedzie siła pieniądza i koneksji, prymat wyzwolonego do granic dewiacji erosa nad czystością duszy, ideologiczna walka z religią staje się obsesją wielu zamroczonych ludzi. Nie ma tu nic z uwodzącej ciekawość teorii spisków, lecz jedynie coś falowo destrukcyjnego. „Każdy środek jest dobry, aby zrealizować cel, którym jest przywrócenie fałszywie rozumianego raju prarodziców. Pomocnikami w realizowaniu tego „ideału” są ci, którzy postępują niemoralnie”(H. Paprocki). Bramy piekła otwiera od zewnątrz dłoń człowieka i pragnie uczynić je miejscem zamieszkanym. Nad Bosforem podnoszą się sztandary Mahometa, a najczcigodniejsza ze świątyń bizantyjskiego świata- perła justyniańskiego splendoru Wielkiego Kościoła Konstantynopola Hagia Sophia, ma stać się znowu meczetem- miejscem sprofanowanym- tym samym jawnie urągając chrześcijanom. Islam dokonuje potężnego przewrotu w Europie a lewicowe struktury zobojętniałych konstruktorów nowego systemu, temu zjawisku bezmyślnie przyklaskują. „Na miejscu Twojej świątyni wzniosą nowy przybytek, wzniosą znowu straszną wierzę Babel”- powie proroczo Wielki Inkwizytor Dostojewskiego. Chrześcijanie nie boją się utraty kościołów- materialnego unicestwienia. Siłę chrześcijaństwa nie mierzy się kamiennymi ciosami najbardziej drogocennych świątyń lecz przestrzenią serc w których Bóg uczynił swój dom. Jednak tak perfidnie zainicjowane akty przemocy na kulturę materialną bolą i napełniają serce smutkiem. Ślady chrześcijańskiej kultury przechowują pamięć o ludziach dla których Bóg stanowił centrum życia, a sztuka była wyrazem Jego wspaniałości i piękna. W tym miejscu przypomina mi się dramatycznie przejmujące opowiadanie Gogola pod tytułem Rzym. „Ze świątyni chrześcijańskiej wyniesiono ikony i świątynia nie jest już świątynią, nietoperze i demony uczyniły sobie w niej siedzibę... niewidzialne dla oka roztargnionego turysty.” Jeżeli zniszczymy nasze świątynie, to świat stanie się krainą rozpaczy, pustki uśmierzanej wybrykami niesfornych dzieci bluźnierczo tańczących przed nowymi- złotymi cielcami. Skażemy się na niebyt istnienia, będziemy marionetkami w świecie pustej rozrywki prowadzącej ostatecznie do duchowej śmierci. „Cierpienie nie jest naszym celem ostatecznym. Szczęście jest naszym przeznaczeniem”- powie L. Bloy. Czas przenika niepokojące duszę drżenie, przynosząc uzasadnione obawy o jutro. „Musimy zostać ukrzyżowani osobiście, mistycznie; albowiem jedyną drogą do zmartwychwstania jest ukrzyżowanie- przekonywał o. Seraphin Rose- Jeśli mamy zmartwychwstać z Chrystusem, musimy najpierw zostać z Nim upokorzeni, nawet do ostatecznego upokorzenia, pożerani, wypluwani przez świat.” Głos chrześcijan stał się milczeniem przyzwalającym na wszystko. Jakże bolesne jest przeświadczenie że powracamy znowu do zaryglowanego szczelnie Wieczernika i lękamy się przed światem który jest nam wrogi. Gdzie jest to pentakostalne przebudzenie świadków zmartwychwstania, doświadczenie mocy z wysoka, odwaga wiary zdolna przenosić góry i zmieniać najbardziej twarde ludzkie serca ? Czemu nie wdzieramy się jak gwałtownicy w ciało świata ? Tak formułowane pytania rozbijają się o dwa jakże oddalone od siebie brzegi: poczucie rozpaczy lub nadzieję, która wydaje się najsubtelniejszym pocieszeniem Boga. „Twoja ręka trzyma świat i kosmos spoczywa w Twojej miłości. Twoje ciało życia trwa w sercu Twego Kościoła, Twoja święta Krew chroni Oblubienicę”(Cyryllonas). Nieustannie nadstawiamy drugi policzek słysząc w uszach zapewnienie Chrystusa: „Nie bójcie się ! Jam zwyciężył świat.”

niedziela, 19 lipca 2020

Strzeżcie się fałszywych proroków, którzy przychodzą do was w owczej skórze, a wewnątrz są drapieżnymi wilkami. Poznacie ich po owocach. Czy zbiera się winogrona z ciernia, albo z ostu figi ? Tak dobre drzewo wydaje dobre owoce, a złe drzewo wydaje złe owoce... (Mt 7,15-21).
W pluralistycznym świecie, masowo powstają na gruncie szeroko pojmowanej wolności fałszywi prorocy szczęścia. Jezus kierował te słowa głównie do faryzeuszów, choć ich siła niesie ponadczasową przestrogę dla ludzi wiary. Żniwo zbierają liczne sekty próbujące łowić ludzi na wizję szczęścia i miłości- próbując wykreować hermetyczny świat w którym można się schować przed zalegającym zewsząd złem. Jaki to naiwnie głupi i destruktywny sposób ucieczki ! Grupy o charakterze ezoterycznym i medytacyjnym wychodzące ze swoją ofertą do tych których życie roztrzaskało się o mieliznę pustki, wyczerpania nerwowego i pogoni za pieniędzmi. W końcu istnieją przewrotni prorocy postępu- inteligentni specjaliści rozumiejący wszystko i nie wierzący w nic. „Filozofia nicości jest teologią bez Boga, a właściwością nicości jest unicestwienie.” Ekscytują się każdą nowinką cywilizacji technicznej, naukowej myśli, będąc w przeświadczeniu że zajęli już miejsce stwarzającego Boga. Jeżeli coś nie jest naukowo nieweryfikowalne, to nie ma potrzeby się tym zajmować. Korfeusze ateizmu i niezachwianej wiary w ludzki rozum. U Sartre’a człowiek uśmierca Boga, aby móc powiedzieć: „Jestem, a zatem Bóg nie istnieje !”Scjentyści ogarnięci szałem podboju świata i rządu dusz. Wszystkie te ogólnie zarysowane grupy, są jedynie zeschniętymi drzewami które nigdy nie wypuszczą pąków życia. „Są dwa sposoby, aby się mylić: jeden to wierzyć w to, co nie jest, drugi to odmówić wiary w to, co jest”- pisał S. Kierkegaard. Świat w którym przyszło nam żyć jest bardziej zagmatwany i pełen idolatrii niż poprzednie epoki na które niektórzy z taką lekceważącą pogardą spoglądają. Wystarczy włączyć w późnych godzinach nocnych telewizor, a przekonamy się ilu ludzi telefonuje do etatowych wróżek i próbuje przewidzieć swoją przyszłość z kart tarota, czy szklanej kuli. Człowiek współczesny jest bardziej wystraszony i zabobony, niż ten który żył tysiąc lat wcześniej. Miesza się w jego życiu porządek magii i rozumu, a to uchodzi paradoksalnie za nowoczesne. Im bardziej jest wolny, tym mocniej ogłupiały przez pseudo-religijnych „przewodników” i „terapeutów” duszy. Idioci na usługach wypuryfikowanego z sacrum świata, manipulujący zagubionymi istotami. Nawet psychologom wygodniej jest ukierunkować swoich pacjentów na terapeutyczny- intrygujący poznawczo świat medytacji buddyjskiej, niż zaproponować chrześcijańską ascezę umysłu i serca- spotkanie z osobowym Bogiem. „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.” Tylko człowiek scalony wewnętrznie może przybliżyć się światła wiary, odkryć w sobie Obecność. „Istnieje ludzka tęsknota za Bogiem, i istnieje również boska tęsknota za człowiekiem”(M. Bierdiajew).Odkryć w sobie ten zaskakujący ton Ewangelii, siłę uniwersalnego świadectwa: „Bóg chrześcijan jest najbardziej zdumiewający, w niczym nie przypomina ludzkich idei na temat Boga, i ten jego niesłychany charakter określa życie duchowe... Człowiek nie wymyśla życia duchowego, żeby się pocieszyć, taka romantyczna mitologia nie wytrzymałaby próby czasu i śmierci. Życie duchowe przychodzi z góry, Bóg je inauguruje poprzez dar swojej obecności”(P. Evdokimov). Wielu chrześcijan niesie na swoich ustach imię Jezusa, a w zakamarkach swoje świadomości są ciągle przywiązani do licznych bożków codziennego świata; zawłaszczeni przez nich. Istnieje wolność, lecz w niej następuje spotkanie- komunia i obdarowanie. Zagmatwane pytania i egzystencjalne problemy topnieją w konfrontacji z Miłością. Kończę to rozważanie słowami Dostojewskiego: „Ponieważ Bóg istnieje, jestem nieśmiertelny, moja nieśmiertelność jest konieczna przez fakt, że Bóg nie zgasi nigdy płomienia miłości, który został dla Niego zapalony w moim sercu.”

środa, 15 lipca 2020


Zabrałem na wakacyjny wypoczynek dwie kluczowe powieści Dostojewskiego. Jeżeli przychodzi mi szukać jakiegoś mądrego i dotykającego ludzkich rozterek moralnych komentarza, to często powracam do twórczych- literackich intuicji Fiodora. Osobiście uważam, że cała wielka i dotknięta dylematami moralnymi literatura jest jakimś „przypiskiem” do rosyjskiego geniusza pióra. „W historii myśli rosyjskiej Dostojewski zajmuje wyjątkową pozycję- pisał W. Zenkowski- Artysta najwyższej miary, a jednocześnie bardzo głęboki  i oryginalny myśliciel, który w genialny sposób przeniknął najbardziej złożone tajemnice ducha ludzkiego. Dostojewski człowiek głębokiej i żarliwej wiary, prorok kultury prawosławnej i jeden z najwybitniejszych jej twórców…” Jest on mistrzem w penetrowaniu ludzkich postaw, skrzętnie skrywanych myśli, otchłani z której wyskakują ukryte demony i topią się w świetle wschodzącego na horyzoncie Słońca. „Nazywają mnie psychologiem, ale to nie prawda, jestem realistą w najwyższym sensie tego słowa, to zaś oznacza, że ukazuję głębię duszy ludzkiej”- mówi o sobie sam pisarz. Kiedy się czyta jego dzieła, człowiek staje się ich częścią- uczestniczy namacalnie w tych splotach akcji i piętrzących się w przywoływanych postaciach rozterkach moralnych. Zaczynasz wzbraniać się od zalegającego nagle zła lub przeżywać radość zmartwychwstania, aż do końcowego akordu jakim jest nadzieja spływająca gwałtownie w serce najbardziej wykolejonego ludzkiego bytu. Autor obnaża to, co inni jedynie dotykają za pomocą wygładzonych słów i powierzchownych metafor. W żadnej innej literaturze nie dostrzeżemy takiej sinusoidy uczuć, ryzykownych i granicznych sytuacji, owej przepaści do której potrafi zaprowadzić człowieka i postawić go przed lustrem bolesnej prawdy o sobie. Nawet największe zwątpienie i grzech jest opromieniony nadzieją, spowity blaskiem prawie niezauważalnie wiary w człowieka- jego zmartwychwstały los- zaskakujący zwrot ku miłości Boga. Pobrzmiewa tu echo nauczania świętego Izaaka Syryjczyka- duchowego mistrza Dostojewskiego: „Ten, kto widzi swój grzech, jest większy od tego, który wskrzesza umarłych.” Postacie z jego powieści szamoczą się ze sobą, egzystują w klaustrofobicznych przestrzeniach życia, alienują się i buntują, aby finalnie stać się kimś wolnym (wyjść z podziemia)- istotą odkupioną. Spacerujemy wraz z nimi krętymi drogami i w pewnym momencie przestaje nam być do śmiechu, ponieważ stajemy się częścią fabuły która opowiada o stanach konwulsyjnie wijącej się duszy. Dostojewski wyprowadził antropologię i psychologię na szerokie tory. Otworzył zaryglowane furtki ku tajemnicy człowieka i jego samoświadomości. „Jestem przeklęty, podły i zdegenerowany, ale całuję skraj szaty osłaniającej mego Boga… Idę drogą diabelską, ale jestem Twoim synem, Panie, i kocham Ciebie, odczuwam radość, bez której świat by nie istniał”- powie jeden z szamoczących się ze sobą bohaterów powieści. Wieczne wahania Mitii między dwiema przepaściami które nosi w sobie. Odrzucenie lub przyjęcie miłości Boga, odwieczne dylematy ludzkości konfrontującej się z mocą Ewangelii. Jakże cudowna i porywająca ducha jest postać Aloszy z Braci Karamazow- człowieka dziecięcej, prostodusznej wiary i miłości; zdumiewający los człowieka opromienionego blaskiem świętości. Duchowe przesłanie Dostojewskiego nie utraciło nic ze swojej aktualności. Proklamuje on ewangeliczną nadzieję w której człowiek staje się na nowo umiłowanym dzieckiem Boga. Świat choć najbardziej grzeszny, wątpiący i przygnieciony obecnością zła, może otworzyć się na duchowe odrodzenie. Pisarz, powie Evdokimov „rzuca w świat ową sól, o której mówi Ewangelia i bez której wszystko byłoby bez smaku; pobudza Piękno, bez którego nie powstałoby nic na tej ziemi. Jego wiara wprowadza Boga w duszę tak, że zapuszcza w niej korzenie jak krzak gorejący. Dostojewski całe swoje życie namiętnie rozszyfrowywał człowieka i w końcu odczytał w nim Imię Chrystusa.” Jego dzieła przekonują mnie, że literatura może być profetyczna i teologiczna, opowiadająca o człowieku szukającym w pocie czoła i rozterkach, tej drugiej- intrygującej strony świata w Tym, który jest ostateczną odpowiedzią i sensem świata.



niedziela, 12 lipca 2020


 W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Nim i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im:  «Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść.  A jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka». Odpowiedzieli uczniowie: «Skąd tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?» Zapytał ich: «Ile macie chlebów?» Odpowiedzieli: «Siedem».  I polecił ludowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je rozdzielali. I rozdali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo i polecił je rozdać. Jedli do sytości, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił (Mk 8,1-9).

Kolejny już raz Chrystus karmi rzesze upieczonym w cudzie miłości chlebem i rybami. Zmysły szaleją a radość z ponownego bycia nakarmionym przemienia zwyczajny dzień w święto wspólnoty. Ludzie nie tylko otrzymują strawę słowa- katechezę, ale również przedsmak liturgii miłości. Już w najstarszej ikonografii chrześcijańskiej kosz wypełniony chlebami i rybami wskazywał na Eucharystię- dar obfitości miłującego i karmiącego swoje dzieci Boga. „Pożywamy Cię, Panie i pijemy, nie po to, aby Cię tylko spożyć, lecz aby żyć dzięki Tobie”(św. Efrem). Kościół żyje dzięki Eucharystii dostrzegając w niej najgłębsze i życiodajne źródło szczęścia. „Jeśli szukasz pokarmu- On jest chlebem”(św. Ambroży) oraz „wypaloną w cierpieniu Rybą”(św. Augustyn). Liturgia jest wielkim świętem miłości, hojności i obdarowania. „Kościół jest tajemnicą, a zatem również sakramentem”- miejscem przemiany w Chrystusa. Bóg udziela się człowiekowi w tak nieprawdopodobny sposób, że dar Komunii staje się aktem największego zjednoczenia- miłosnego bycia naprzeciw Tego, który jest wszystkim: „Królestwo Boże jest w was.” Hans U. von Balthasar posługuje się oblubieńczą symboliką Eucharystii, tak bliską myśleniu Ojców Kościoła: „Kościół rodzi się z Chrystusa, jak Ewa rodzi się z żebra Adama: wytryska z przebitego boku Pana uśpionego na Krzyżu, w cieniu śmierci i otchłani. I dlatego właśnie jest on Jego ciałem, jak Ewa była ciałem Adama... I dlatego jest ona Nim, ale i nie jest w Nim, jest Jego ciałem i oblubienicą, którą On miłuje, którą żywi i o którą się troszczy jak o własne ciało, i którą czyni płodną jak swoją małżonkę...” Współczesny człowiek również jest głodny. Nie szuka już chleba doczesności, ale strawę duchową- Pokarm nieśmiertelności, aby stać się pragnieniem dla innych.  

piątek, 10 lipca 2020


Oczy są zwierciadłem duszy a twarz księgą serca

W moim życiu brałem udział w wielu różnych spotkaniach, wykładach, dyskusjach poświęconych obecności i roli ikony w sztuce. Zawsze pojawiało się pytanie o mój stosunek do ikony- wyjątkowość tej materii, której poświęciłem wiele lat wnikliwych studiów i rozmyślań. Myślę, że w ikonach intrygują mnie najbardziej „oblicza”- twarze spowite transcendentną aurą przyciągania. Magnetyzujące percepcję i dotykające jakby namacalnie duszy. Nie bez znaczenia, pierwsza i najbardziej intrygująca „Ikona Twarzy” bywa określana jako „nie uczyniona ludzką ręką” i objawia pięknego, dojrzałego mężczyznę Chrystusa. Przemieniona twarz wcielonego Boga- na całunie- a później powtarzana malarsko na tak wielu przesyconych wonnością żywic deskach niosących najbardziej proste i poruszające przesłanie: Bóg odsłonił swoją twarz i stał się uobecnionym Pięknem ! „Zamknął to, co nie cielesne w cielesności”(św. Jan Klimak). Energie Ducha promieniują z twarzy zmartwychwstałego Chrystusa. Tego nie potrafi oddać nawet najbardziej wyrafinowana ikonografia Zachodu. "Chrześcijaństwo jest religią twarzy"- pisał O. Clement. Lubię spoglądać w ludzkie twarze, ponieważ tak wiele można z nich wyczytać. Narzucają mi się z powodu tajemniczości, świetlistości, szczęścia, miłości, bólu, beznadziejności czy dramatycznego wchodzenia w śmierć. Twarz jest utkanym pergaminem prawdy o człowieku ! Mój ulubiony myśliciel Bierdiajew powie, że „nie ma na świecie niczego bardziej znaczącego, bardziej wyrażającego tajemnicę istnienia, niż ludzkie oblicze.” Oblicze rozumiane nie jako maska- persona- interpretowana w nurcie greckiej teatralności. Oblicze jako ktoś będący przede mną- Prawdziwy- Bliski. Pamiętam twarze moich przodków zatrzymane w starych czarnobiałych fotografiach. Ile tam jest nawarstwień historii; pięknych spojrzeń w których zatrzymują się utkane z czasu wydarzenia. Ktoś pięknie powiedział że fotografia jest literaturą oka (możliwie najbardziej oszczędną biografią stworzoną w ułamku sekundy za pomocą spustu migawki aparatu). Ich oblicza są intrygujące pomimo matowości, monochromatyczności i nadgryzienia papieru zębem czasu. „Bliskość drugiego oznacza twarz”- powie Levians. Twarz zapraszającą do milczącego dialogu- anamnezy. Sztuka fotografii utrwala pamięć o innych- emocjonalnie bliskich twarzach. Pamiętam jak stałem u wezgłowia trumny mojego Ojca. Tej chwili towarzyszyło ogromne skupienie i modlitwa którą nie potrafiły podjąć usta. Wszystko we mnie drżało od bezmiaru uczuć i synowskiej miłości którą tak trudno się przekuwa w pełne szczerości wyznania. Widziałem jego twarz przemienioną- pierwszy raz tak dziecięco spokojną i wyrażającą milcząco pożegnanie z rodziną. Takich twarzy zatrzymanych na okruchach wieczności widziałem później wiele razy. Zawsze było to dla mnie ujmujące przeżycie. „Wiedz, że każda twarz jest cudem, jest wyjątkowa. Nigdy nie spotkasz dwóch absolutnie identycznych twarzy. Bez względu na to, jak piękne lub brzydkie, są to rzeczy względne. Każda twarz jest symbolem życia, a każde życie zasługuje na szacunek”- wyjaśniał arabski poeta Tahar Ben Jelloun. Zawsze mnie intrygowało jak wyglądały na górze Tabor twarze apostołów nasycone nadmiarem światła emanującego z ciała przemienionego Chrystusa. Zapewne były świetliste, jak świetlisty jest Bóg w swojej istocie. „W każdym człowieku przebywają dwie istoty: jedna przebudzona w ciemności, druga drzemiąca w świetle”(K. Gibran). Istnieją również oblicza szpetne, wulgarne, na których wypisuje się demoniczny i paskudny uśmiech zła. Twarze lubieżne i szkaradne z których spojrzenie paraliżuje- przynosi zniszczenie dobra, życia i światła. Oblicza spowite pustką i ciemnością, naznaczone mętnym i obłędnym spojrzeniem oczu Takie twarze stają niewolniczymi maskami bólu i unicestwienia, odzwierciedlają one istoty „cienie” systemów totalitarnych niosących zbiorowe żniwo śmierci. Maska Gorgony przeraża, ale jeszcze bardziej zapiera dech w piersi ktoś, kto opróżnił serce z miłości do stworzenia; zaczął pochłaniać życie i wydalać jedynie śmierć. Ściany śmierci naznaczające XX wiek w których „ciemność staje się czarnym światem, a jęk i krzyk mordowanych rozbrzmiewa jak modlitewny lament” (G.H. Grudziński). Historia pokazała nam twarze obozowych demonów śmierci, ku przestrodze przyszłych pokoleń. Twarz Boga i twarz człowieka. Twarz miłosiernego Piękna i stworzonej przygodności będącej jedynie w drodze ku obliczu świetlistemu- przebóstwionemu. Kończę to rozważanie modlitewnym westchnieniem Zbigniewa Herberta: „Jeśli z nas trudno zrobić anioły. Przemień nas w psy niebieskie, kundle o zmierzwionej sierści. Ćmy o szarej twarzy, zgasłe oczy żwiru...”


czwartek, 9 lipca 2020


Potem rzekł do swoich uczniów: «Dlatego powiadam wam: Nie martwcie się o życie, co będziecie jeść, ani też o ciało, w co macie się przyodziać. Życie bowiem więcej znaczy niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie. Przypatrzcie się krukom: nie sieją ani żną; nie mają piwnic ani spichlerzy, a Bóg je żywi. O ileż ważniejsi jesteście wy niż ptaki...  I wy nie pytajcie, co będziecie jedli i co pili, i nie bądźcie o to zatroskani. O to wszystko bowiem zabiegają narody świata, a Ojciec wasz wie, że tego potrzebujecie. Starajcie się raczej o Jego królestwo, a te rzeczy będą wam dodane (Łk 12,22-31).

Jakże aktualnie wybrzmiewają słowa Jezusa w kontekście współczesnej nam rzeczywistości. „Dla niektórych osób posiadanie dużej ilości pieniędzy jest jak siedzenie w ogrodzie Eden przed drzewem poznania dobra i zła”(Y. Boyer). Świat zabieganych, zmęczonych, samotnych, stłamszonych pogonią za pieniądzem ludzi, kształtuje istoty kruche i zalęknione. Jaki przerażony jest współczesny człowiek w tej pogoni za materialnym szczęściem. Ile sił pochłania nieustanna troska o jutro- wyimaginowane szczęście posiadania pieniądza, władzy, sukcesu, zauważenia i wdrapania się na piedestał dla tych dobrze ubranych - „coś znaczących”- których twarze mienią się w ulotnie smakowanej chwili blasku medialnych fleszy. Jaka w tym wszystkim pobrzmiewa nostalgiczna- egzystencjalna pustka, wtrącająca istoty wolne w trybiki maszyny dehumanizującej i uprzedmiotawiającej. „Wszystkie te rzeczy, które bierzemy za cele są tylko środkami”(S.Weil). Nie chodzi w tym wszystkim o szczęście człowieka, ale o przynoszących wymierne korzyści, podporządkowanych- systemowych wyrobników, którzy są gotowi zamienić dar samostanowienia o sobie na postawę uległości, czy materialistycznego niewolnictwa. Jakieś zapędy totalitarne wybrzmiewają również dzisiaj: „Jesteś moim tworem i bez reszty należysz do mnie.” Świat jako „kapitalistyczna plantacja,” „globalna fabryka” której granica dzieli ludzi na bogatych i biednych- posiadających wszystko i tych, którzy żyją pragnieniem posiadania choć odrobiny więcej. Tych którzy uporczywie marzą o szczęściu, albo już przestali o nim śnić. „Pomiędzy bogatym a innymi istotami leży zawsze pieniądz, który eliminuje opory, fałszuje słowa i zachowania ludzkie”(E. Mounier). Jaka głęboka i dramatyczna melancholia wybrzmiewa z postawy która chce rozmienić rzeczywistość na przyjemne chwile, których kwantyfikatorem i trampoliną jest wypracowany w pocie czoła pieniądz. „Nienasycona przynęta pieniędzy, podobnie jak siła, ma swoją cenę: godność”(P. Carvel). Zachłanność na „filmowe życie celebrytów,” papierową sielankę jest w jakiś sposób uśmiercaniem teraźniejszości, uśmiercaniem czasu jako daru. „Życie zwrócone ku pieniądzom jest śmiercią”(A. Camus). Ekonomia, biznes, bezwzględna kreatywność nastawiona strategię sukcesu, wyzuta z emocji i współczucia, ostatecznie nie może przynieść szczęścia. „Wolność człowieka polega na tym, że poza królestwem cezara istnieje jeszcze królestwo Ducha”- pisał M. Bierdiajew. Jakże boimy się zaufać Bogu ! Jakie trudne jest wyrwanie się z paraliżującego umysł lęku przed nadchodzącym jutrem i możliwością chociażby utraty pracy. Boimy się, że Bóg może zburzyć wygodne życie uposażonych, a tych którzy ciągle czują twardość ziemi, uczynić bardziej uprzywilejowanymi- odrobinę bardziej uśmiechniętymi. Dla Niego nie istnieją różnice klasowe, pochodzenie, zasobność kont bankowych, rozmaite zabezpieczenia czyniące kogoś wyżej postawionym od innych. W oczach Boga odbija się jedynie bogactwo wnętrza- piękno człowieczeństwa kołysanego przypływem nadziei, szlachetnością postaw, dobrodusznością i wrażliwością dziecka postrzegającego innych jako bezinteresowny dar. W tej perspektywie zaczynamy rozumieć, że „Kościół jest miastem ubogich..., w którym bogacze są jedynie tolerowani”(Bossuet). Dzieci Kościoła są liliami polnymi, wolnymi ptakami- szybującymi wysoko i obłaskawionymi ciepłem promieni słońca. „Ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.”

wtorek, 7 lipca 2020


I wam, uczonym w Prawie, biada ! Bo wkładacie ludziom ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie... Biada wam, uczonym w Prawie, bo wzięliście klucze poznania samiście nie weszli, a przeszkodziliście tym, którzy wejść chcieli... (Łk 11,45-54).

Istnieją takie fragmenty w Ewangelii których nie da się wygładzić, pominąć, zbyć milczeniem. Słowa przeszywające umysł i serce, stawiające odbiorców w chwili prawdy o sobie samych. Zwielokrotnione „biada”- staje się litanią oczyszczenia i rzucenia światła prawdy na ludzi którzy mienią się w oczach żydowskiej wspólnoty religijnej, jako sprawiedliwi, nieskazitelni i posiadający wszelkie możliwe prerogatywy do interpretowania Bożej mądrości. Wiele razy Mistrz z Nazaretu będzie zderzał się z ciasnym i pozbawionym głębszej refleksji myśleniem faryzeuszów; ich pokrętnym, dwulicowym postępowaniem oraz instytucjonalną- zewnętrzną pobożnością. Brak wrażliwości i niedojrzałość tej przewodzącej wspólnocie religijnej grupie osobników wpisze się na stałe w ewangeliczny krajobraz wymiany poglądów, a nawet inwektyw kierowanych pod adresem Jezusa. Pan nie pozostaje im dłużny. Stanowczo wypowiedziane „biada” ma być sejsmicznym wstrząsem serca i dobrze uargumentowanym wywodem obnażającym skostniałe struktury fałszu i grzechu. „Miłość bez upominania nie jest miłością”- powie nam mądrość Talmudu. Wyrzuty Jezusa nie są pozbawione ładunku emocjonalnego, siły perswazji i ekspresji, którą współcześni znawcy od wizerunku określiliby mianem perswazyjnej. „Wielka wina człowieka na tym polega, że człowiek w każdej chwili może się nawrócić, a tego nie czyni”- mówi pewien rabin w Opowieściach chasydów Bubera. Po raz pierwszy ktoś w tak bezpośredni sposób dokonuje diagnozy chorób, które zadomowiły się w najbardziej uprzywilejowanej grupie społecznej. To nie jest tylko pojedynek na słowa, lecz również ważne przesłanie przestrogi dla Apostołów i Kościoła któremu będą przewodzili w posłudze miłości. Wiele razy Mistrz będzie przyrównywał myślenie i ślepotę uczniów do powierzchownej, pełnej wyrachowania postawy faryzeuszów. „Jeszcze nie rozumiecie ?” Tyle słów mocy, cudów i znaków- a ciągle wątpliwości kotłują się w tych umysłach. „O nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia.” Nie można uważać się za sprawiedliwych i zaciskać w dłoniach kamienie, byle obronić własną „nieskazitelność.” Pokaż mi przedmiot twojej miłości, a powiem ci, kim jesteś. To przesłanie Ewangelii trzeba sobie dobrzej przyswoić, zmierzyć się z nim, uczynić osobistym rachunkiem sumienia, aby słowo „biada” nie naruszyło spokojnych tonów naszego ucha. W strukturach władzy, na szczytach hierarchicznych drabin rządu dusz, wszystko inne musi ustąpić przed miłością- „sakramentem brata” o którym już tak wiele pisałem. Jakże piękne w tym kontekście wydają się słowa św. Grzegorza z Nyssy: „Nasz Stworzyciel dał nam miłość jako wyraz naszego ludzkiego oblicza.” Tam gdzie jest miłość, nie ma zatwardziałości serca. Nie ma dysonansu wiary i moralności. Miłość sprawia, że granice Królestwa Bożego przechodzą przez serce Kościoła, czyniąc go wspólnotą autentyczną w przepowiadaniu i działaniu. „Kochaj Boga dla Niego samego. Kochaj Go we wszystkich ludziach, którzy noszą Jego obraz w sobie”- pisał F. Czernigowski. W ten sposób chrześcijanin staje się nadzieją Chrystusa- ikoną Jego Obecności, znakiem przemiany świata.

niedziela, 5 lipca 2020


Na koniec zaś bądźcie wszyscy jednomyślni, współczujący, pełni braterskiej miłości, miłosierni, pokorni!  Nie oddawajcie złem za zło ani złorzeczeniem za złorzeczenie. Przeciwnie zaś, błogosławcie. Do tego bowiem jesteście powołani, abyście odziedziczyli błogosławieństwo (1P 3, 8-9).

W chrześcijaństwie istnieje zdumiewająca zdolność do okazywania miłości, pomnażania jej, oraz twórczej dystrybucji. „Bez miłości wszystko jest niczym”- zwykła powtarzać św. Teresa z Avili. Ewangelia niesie przesłanie od braterskiej miłości- budowania komunii- szacunku i wrażliwości wobec każdego człowieka, po miłość twórczą uskrzydlającą przywołującą ukrytą świętość wewnątrz ludzkiego bytu. Miłość jest nie tylko ideałem ludzkiej i w pełni dojrzałej postawy wobec świata, lecz elementem identyfikującym z Chrystusem który w wielką wrażliwością i współczującą miłością pochylał się trudną egzystencją człowieka. Okazywanie miłości nie może przybierać nic z hermetyczności, jakiejś niewielkiej grupy osób która czuje się ze sobą dobrze i z wielką łatwością przychodzi im dzielić się dobrem. Autentyczne chrześcijaństwo rozdaje miłość dla wszystkich- tych uformowanych w wierze i tych, których ścieżki są kręte a dusze smagane są wątpliwościami i licznymi upadkami w grzech. „Jeśli mam być potępiony, wolę, by to było za zbytek miłosierdzia niż za nadmiar sprawiedliwości”(św. Odylon z Cluny). Pedagogia serca ! Miłość jest potrzebna tym najbardziej kruchym, zmarginalizowanym, podatnym na zło i błądzącym. Przebaczająca miłość Boga i drugiego człowieka sprawia, że w Kościele nie istnieje przestrzeń frustracji, potępienia, odtrącenia, czy wzgardzenia z powodu obecności zła. „Miłość drugiego jest obecnością Boga w duszy”(P. Evdokimov).Ten wymiar ciemności zostaje przeniknięty światłością Chrystusa, Jego miłością która niczym lekarstwo wylewa się na otwarte rany zasklepionego w grzechu świata. „Miłość Chrystusowa nie zna granic, nie kończy się nigdy, nie cofa się na widok brzydoty czy brudu”(E. Stein). W tak pojmowanej przestrzeni miłosierdzia możemy odnaleźć ewangelicznych niewidomych, prostytutki, zdzierców, czy sprzedajnych uczniów zapatrzonych w egoistyczną wizję własnego sukcesu. Oni stają się dziećmi troskliwego Boga, ocierającego łzy i podnoszącego na swoje ramiona tych, którzy stają się niewyraźni i zapomniani. Dlatego Jezus objawia się jako Boski Lekarz „przywracający miłość”(M. Kabasilas). Kościół staje się lecznicą, miejscem rehabilitacji człowieka, gdzie poprzez sakramenty- kanały miłości, człowiek staje się zdolnym do kochania siebie i innych. Ojcowie Kościoła wpisują tajemnicę człowieka w wielki dar miłości który przenika Wspólnotę Trójcy Świętej. Tam każdy z nich istnieje dla Drugiego, promieniując miłością jako darem z siebie. Symeon Nowy Teolog powie: „Rzeczywiście to wielka tajemnica: Bóg pomiędzy ludźmi to Bóg pośród bogów przez przebóstwienie.” Miłość otwiera na przemienienie, a człowiek w najgłębszej istocie własnego bytu staje się oceanem miłości, co paradoksalne zdolnym widzieć ogrom Bożego odczuwania i miłowania. Ekstatyczne wyjście z siebie i bycie darem. „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”(J 15,13).

czwartek, 2 lipca 2020


Pierwsze dni wakacyjne dane jest mi spędzać z rodziną w ośrodku wypoczynkowym w lesie. Pomimo obecności innych ludzi można doświadczyć momentów wyciszenia, zatopienia w modlitwie i kontemplacji świata natury. „Ziemia uczy nas więcej o nas samych niż można wyczytać ze wszystkich książek”(A. Exupery). Uciekając od miejskiego zgiełku, smogu i docierającego z każdej strony hałasu, krajobraz lasu, pól i jezior wydaje się prawdziwym wybawieniem i błogosławieństwem. Poranny śpiew ptaków niesiony na skrzydłach wiatru; ta symfonia form oddają coś z sakramentalności świata tak cudownego pomysłu nieustannie stwarzającego Boga. W takich skrawkach różnych miejsc świata uświadamiamy sobie prawdę o Bogu wrażliwym na piękno. Kimś kto z pieczołowitością i subtelnością artysty powołuje wszystko z miłości do istnienia. „Usiądź na ziemi i przyjrzyj się trawie, temu co tam się dzieje”- pisał wrażliwym na świat stworzeń wielki twórca sztuki J. Nowosielski. Patrzył na świat i widział go przemienionym w Bogu. Jest w tym jakaś głęboka intuicja znamionująca ludzi autentycznie wrażliwych i głęboko wierzących. Bierdiajew, twierdził, że zmartwychwstanie Chrystusa jest nie tylko zapowiedzią – jak podaje Apokalipsa- nowego nieba i nowej ziemi, przeobrażeniem świata materii. Jest to również obietnica dotycząca każdej rośliny, najdrobniejszego i mikroskopijnego organizmu, zwierzątka które ostatecznie znajduje swoje miejsce w rajskim- Królestwie Ojca.  Biorę mojego synka i chodzę boso po trawie, opowiadam  mu o otaczającym świecie który również odczuwa radość i smutek, lek i oswobodzenie z niego. Pokazuję mu  kopiec mrówek i kokon leśnych pszczół, aby wiedział że dobrodziejstwo tej ziemi zależy od ciężkiej pracy wielu rozmaitych stworzeń. Uczę go szacunku do wszystkiego co żyje. Do liścia wiszącego na drzewie i najdrobniejszego źdźbła trawy którą kołysze muśniecie świętych ust Przedwiecznego. Otwieram oczy na wschody słońca, każdy rodzący się dzień jako cud. Błękit nieba odbity w tafli wody nie można porównać z żadnym innym odczuciem barwy. To budzenie wrażliwości jest niezwykle ważne- to pierwsza ekologiczna katecheza której przesłanie ma swoją genezę w Edenie. Sakralność i liturgiczność stworzenia- misterium pulsującego życia, które z taką bezmyślnością na różne sposoby ludzie unicestwiają. Średniowieczni teologowie wraz ze świętym Franciszkiem zakochanym w pięknie tego świata, mówili, że wszystko partycypuje w Bogu, oddycha w Nim, staje się częścią uobecnionej świętości. „Wszystko co żyje niech chwali Pana”-  proklamują psalmy i hymny pełne ducha. Oddać zachwyt Jezusa na światem. Podziw dla lilii polnych, ptaków na niebie, łanów zboża które otwierają swoje kielichy i karmią wędrowców zmierzających  ku wieczności.