poniedziałek, 27 lipca 2020


Nadmiar czasu – przywilej wakacyjnego odpoczynku pozwala na skupieniu uwagi na rzeczach naprawdę ważnych. Poza lekturą przedawnionych książek, przecieraniem oczu od nadmiaru sztuki i rekreacją budząca witalne siły ciała, najważniejszym wydaje się pulsowanie wiary w głębiach bytu. Kołysanie wieczności smagające duszę od środka i orientujące umysł ku pytaniom naprawdę ważkim. Jednak musze się przyznać do takiej mojej skrytej słabości. Z trudem przychodzi mi akceptować otaczającą mnie rzeczywistość i tolerować jej kaprysy. Świat niekiedy jawi mi się jako zużyty i zmęczony- zdesakralizowany- zdeprawowany ciągłym wynajdowaniem bodźców, aby zatrzymać przy sobie zdezorientowanego i zalęknionego człowieka. Przeżywana teraźniejszość zawsze jakoś napawa mnie nudą i lekkim rozczarowaniem, choć nie mam natury fatalistycznej, czy mizantropijnej i obce jest mi myślenie dramatyczne o świecie. Cieszy mnie świat, jednak często skrywam się przed nim w kokonie mojej płodnej wyobraźni. Od dziecka oddawałem się lekturze książek i barwnych opowieści, aby uciekać do magicznych światów, baśniowych krain, utożsamiać się z postaciami ciągle będącymi w drodze ku nieznanej, intrygującej przygodzie. „Życie każdego człowieka jest baśnią napisaną przez Boga”(H.Ch. Andersen). Porywała moją wyobraźnię historia zaludniona indywidualnymi postaciami- często przygniecionymi balastem czasu i kotłującymi się w nim wydarzeniami oraz padającym na wszystko cieniem śmierci. Owszem, historia jest wypełniona śmiercią i życiem; naznaczona jest osobistą Paschą każdego człowieka. „Chrześcijaństwo uczy nas, że osoba, na miarę swej wiary, objęta jest potężnym dynamizmem zmartwychwstania”(O. Clement). Obumieraniem i na powrót „rodzeniem się;” przekraczaniem czasu zakleszczonego pomiędzy ludzkim „być” i „stawać się.” Przyznaję rację Bierdiajewowi, który twierdził, że „chrześcijaństwo jest najdoskonalszą religią przede wszystkim dlatego, że jest religią zmartwychwstania, że nie godzi się ze śmiercią i zanikiem, że dąży do wskrzeszenia wszystkiego, co autentycznie istnieje.” Z pewnością takie przekonanie, zaważyło na moim myśleniu religijnym- eschatologicznej wrażliwości zagarniającej świat ku trudnej do sprecyzowania tęsknocie, w której wszystko zmierza się ku nieznanemu horyzontowi szczęścia. „Boskość tętni we wszechświecie”- twierdziła poetka i mistyczka Hildegarda z Bingen. Przekraczanie granicy fantazji ma w sobie coś prawdziwie duchowego, inspiruje do pokonywania granic czasoprzestrzeni- byciu wędrowcem nad otchłanią lęku, a jednocześnie odważnie wierzącym, trochę ogłupiałym szczęśliwcem, przekonanym o namacalności Królestwa Bożego wewnątrz dziejących się wydarzeń. Starzec Zosima z powieści Dostojewskiego z właściwą sobie prostotą wyzna: „Bóg wziął nasiona z innych światów, aby rozrzucić je tutaj... wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym świecie... korzenie są gdzie indziej.” Metahistoria- brzmi filozoficznie- polegająca na przenikniętym nadzieją wyglądaniu tej drugiej strony ziemi, której korzenie stały się drabiną po której można się wspiąć ku miejscu wiecznej ochłody. Namacalność nieskończoności ! Wieczność zawsze była dla mnie ciekawsza, niż rzeczywistość która mnie otaczała. „Moja ojczyzna jest tam gdzie znajduje się moje serce.” Być może była obiektem moich naiwnych dziecięcych westchnień i projekcji umysłu; jednak z czasem i bardziej dojrzale, stała się „przedmiotem” moich intensywnych rozmyślań i tęsknot. Człowiek- idąc tropem wewnętrznych intuicji „może upodobnić się do geometrycznej wiązki promieni, które ze swojego źródła ciągną w nieskończoność.”(G. Florowski). Orbitować ku eschata „dziś będziesz ze Mną w raju.” Często niecierpliwie miałem odwagę pytać Boga słowami św. Izaaka z Niniwy: „dlaczego nie dałeś od razu ludziom uczestnictwa w przyszłej chwale ?” Jaka cudowna musi być Twoja  kraina za horyzontem naszego niepoznania, urojonych i niewystarczających płodów umysłu, niewspółmiernego odczuwania miłości, stając się drabiną po której można się wspiąć ku bramie życia. .Może dlatego teologia była pierwszą dziedziną po której spacerowałem z dziecięcym i niczym niezmąconym entuzjazmem, będąc jednocześnie przeświadczonym, że uchyli się nade mną kurtyna wieczności i poczuję przedsmak radości o której tak płodnie i przekonująco pisali zdumieni niebem mistycy. Pamiętam jak kiedyś poruszyły mnie słowa Gustave’a Thibona: „Tajemnica nie jest ścianą, o którą się rozbija inteligencja, to ocean, w którym inteligencja ginie.” Poznanie intelektu które musi skapitulować przed żywiołem nagle zstępującej Obecności, zagarniającej oblubieńczo wszystkie możliwe władze zmysłów. Dusza musi zadrżeć od nadmiaru łaski, by stać gotową do pełnego widzenia w świetle. „Jeżeli jesteś czysty, niebo jest w tobie i wewnątrz siebie zobaczysz światło, aniołów i Pana samego”- jakże ekscytująca jest ta myśl świętego Makarego. Jakże przekonujące i obezwładniające serce są słowa Chrystusa w ostatnim akordzie Apokalipsy: „Oto czynię wszystko nowe”(21,5). Oczekuję w podekscytowaniu na apokaliptyczne novum.