Nadmiar czasu –
przywilej wakacyjnego odpoczynku pozwala na skupieniu uwagi na rzeczach
naprawdę ważnych. Poza lekturą przedawnionych książek, przecieraniem oczu od
nadmiaru sztuki i rekreacją budząca witalne siły ciała, najważniejszym wydaje
się pulsowanie wiary w głębiach bytu. Kołysanie wieczności smagające duszę od
środka i orientujące umysł ku pytaniom naprawdę ważkim. Jednak musze się
przyznać do takiej mojej skrytej słabości. Z trudem przychodzi mi akceptować otaczającą
mnie rzeczywistość i tolerować jej kaprysy. Świat niekiedy jawi mi się jako
zużyty i zmęczony- zdesakralizowany- zdeprawowany ciągłym wynajdowaniem bodźców,
aby zatrzymać przy sobie zdezorientowanego i zalęknionego człowieka. Przeżywana
teraźniejszość zawsze jakoś napawa mnie nudą i lekkim rozczarowaniem, choć nie
mam natury fatalistycznej, czy mizantropijnej i obce jest mi myślenie
dramatyczne o świecie. Cieszy mnie świat, jednak często skrywam się przed nim w
kokonie mojej płodnej wyobraźni. Od dziecka oddawałem się lekturze książek i
barwnych opowieści, aby uciekać do magicznych światów, baśniowych krain,
utożsamiać się z postaciami ciągle będącymi w drodze ku nieznanej, intrygującej
przygodzie. „Życie każdego człowieka jest baśnią napisaną przez Boga”(H.Ch.
Andersen). Porywała moją wyobraźnię historia zaludniona indywidualnymi
postaciami- często przygniecionymi balastem czasu i kotłującymi się w nim
wydarzeniami oraz padającym na wszystko cieniem śmierci. Owszem, historia jest
wypełniona śmiercią i życiem; naznaczona jest osobistą Paschą każdego człowieka.
„Chrześcijaństwo uczy nas, że osoba, na miarę swej wiary, objęta jest potężnym
dynamizmem zmartwychwstania”(O. Clement). Obumieraniem i na powrót „rodzeniem
się;” przekraczaniem czasu zakleszczonego pomiędzy ludzkim „być” i „stawać się.”
Przyznaję rację Bierdiajewowi, który twierdził, że „chrześcijaństwo jest
najdoskonalszą religią przede wszystkim dlatego, że jest religią
zmartwychwstania, że nie godzi się ze śmiercią i zanikiem, że dąży do
wskrzeszenia wszystkiego, co autentycznie istnieje.” Z pewnością takie
przekonanie, zaważyło na moim myśleniu religijnym- eschatologicznej wrażliwości
zagarniającej świat ku trudnej do sprecyzowania tęsknocie, w której wszystko
zmierza się ku nieznanemu horyzontowi szczęścia. „Boskość tętni we
wszechświecie”- twierdziła poetka i mistyczka Hildegarda z Bingen. Przekraczanie
granicy fantazji ma w sobie coś prawdziwie duchowego, inspiruje do pokonywania
granic czasoprzestrzeni- byciu wędrowcem nad otchłanią lęku, a jednocześnie odważnie
wierzącym, trochę ogłupiałym szczęśliwcem, przekonanym o namacalności Królestwa
Bożego wewnątrz dziejących się wydarzeń. Starzec Zosima z powieści
Dostojewskiego z właściwą sobie prostotą wyzna: „Bóg wziął nasiona z innych
światów, aby rozrzucić je tutaj... wszystko żyje dzięki uczestnictwu w tamtym
świecie... korzenie są gdzie indziej.” Metahistoria- brzmi filozoficznie-
polegająca na przenikniętym nadzieją wyglądaniu tej drugiej strony ziemi,
której korzenie stały się drabiną po której można się wspiąć ku miejscu
wiecznej ochłody. Namacalność nieskończoności ! Wieczność zawsze była dla mnie
ciekawsza, niż rzeczywistość która mnie otaczała. „Moja ojczyzna jest tam gdzie
znajduje się moje serce.” Być może była obiektem moich naiwnych dziecięcych westchnień
i projekcji umysłu; jednak z czasem i bardziej dojrzale, stała się
„przedmiotem” moich intensywnych rozmyślań i tęsknot. Człowiek- idąc tropem
wewnętrznych intuicji „może upodobnić się do geometrycznej wiązki promieni,
które ze swojego źródła ciągną w nieskończoność.”(G. Florowski). Orbitować ku eschata „dziś będziesz ze Mną w raju.” Często
niecierpliwie miałem odwagę pytać Boga słowami św. Izaaka z Niniwy: „dlaczego
nie dałeś od razu ludziom uczestnictwa w przyszłej chwale ?” Jaka cudowna musi
być Twoja kraina za horyzontem naszego
niepoznania, urojonych i niewystarczających płodów umysłu, niewspółmiernego
odczuwania miłości, stając się drabiną po której można się wspiąć ku bramie
życia. .Może dlatego teologia była pierwszą dziedziną po której spacerowałem z
dziecięcym i niczym niezmąconym entuzjazmem, będąc jednocześnie przeświadczonym,
że uchyli się nade mną kurtyna wieczności i poczuję przedsmak radości o której
tak płodnie i przekonująco pisali zdumieni niebem mistycy. Pamiętam jak kiedyś
poruszyły mnie słowa Gustave’a Thibona: „Tajemnica nie jest ścianą, o którą się
rozbija inteligencja, to ocean, w którym inteligencja ginie.” Poznanie
intelektu które musi skapitulować przed żywiołem nagle zstępującej Obecności,
zagarniającej oblubieńczo wszystkie możliwe władze zmysłów. Dusza musi zadrżeć
od nadmiaru łaski, by stać gotową do pełnego widzenia w świetle. „Jeżeli jesteś
czysty, niebo jest w tobie i wewnątrz siebie zobaczysz światło, aniołów i Pana
samego”- jakże ekscytująca jest ta myśl świętego Makarego. Jakże przekonujące i
obezwładniające serce są słowa Chrystusa w ostatnim akordzie Apokalipsy: „Oto
czynię wszystko nowe”(21,5). Oczekuję w podekscytowaniu na apokaliptyczne
novum.