sobota, 29 września 2018


Przy Tobie stoją tysiące świętych Aniołów i niezliczone zastępy Archaniolów, przy Tobie stoją Cherubini obdarzeni wieloma oczyma, Ciebie otaczają Serafini, z których jeden ma sześć skrzydeł, a dwoma zaś zakrywają oblicze, dwoma nogi, a na dwóch latają. Wszyscy zaś nieustannie głoszą Twoją świętość”(anafora z Der- Balyzeh).

Liturgia w obchodzie święta Archaniołów Michała, Gabriela i Rafała zaprasza nas do zatrzymania się nad światem i obecnością w naszym życiu cudownych pośredników, zwiastunów- duchów subtelnych, cichych przyjaciół, przewodników po ścieżkach wiary. Teologia podpowiada nam o ich dyskretnej, nienarzucającej się, choć skutecznej w chwilach duchowego zmagania obecności. „Należy widzieć, że imię anioł nie oznacza natury, lecz zadanie” (św. Grzegorz Wielki). Pomimo tego, że życie aniołów jest dla nas niepojęte, to jednak wyczuwamy ich obecność, delikatną dłoń położoną na duszy i ramieniu. Teologia czerpiąca swoją mądrość z przekazu Biblii powie nam, że aniołowie zostali stworzeni przez Boga, i chociaż są pozbawieni płci w ludzkim rozumieniu cielesności, to jednak posiadają hipostazę- są mocami Boga, Jego dworzanami, posłanymi do ściśle określonych zadań. „Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone” (Kol 1, 16). Zostały stworzone „w milczeniu” powie św. Izaak Syryjczyk. Anioły, jako czyste duchy nie mają ciała. Gdy jednak ukazują się ludziom, objawiają się w postaci ludzkiej, przynajmniej tak ludzkie zmysły odbierają to spotkanie z podniebnymi posłańcami. Myślę, że to raczej Bóg przemienia wzrok człowieka aby potrafił uchwycić jakiś fragment przemienionego świata różnorodnych stworzeń. Często można je postrzegać jako istoty uskrzydlone, emanujące światłem, przemieszczające się w niewyobrażanie szybki sposób. „Świetliste ptaki” trzepoczące skrzydłami i wpatrzone w piękno przemienionego świata Boga. „Niematerialne moce drżą przed Tobą”- wyśpiewa Kościół w liturgii. Święty Jan Damasceński wspomina o „lekkości, żarliwości i zapale, zdolności przenikania i rączności, z jaką biegną na skinienie Boga i służą Mu.” Określa też anioły „światłami wtórnymi, bo swój blask biorą od Światłości Pierwszej, która nie czerpie z żadnego źródła.” W pierwszych wiekach chrześcijaństwa ukazywano anioły zawsze bez skrzydeł, ale niekiedy wyrażano ich duchową naturę nadając ich obliczom kolor ognistej czerwieni. Od końca IV wieku skrzydła stają się rozpoznawalnym elementem anielskiej fizjonomii. Między aniołami istnieją hierarchiczne różnice, anioły tworzą chóry i zastępy- niebiańskie „resorty” odpowiedzialne za różne sektory Bożej ekonomii. W dziele Dionizego Areopagity pt. Hierarchia Niebiańska dowiadujemy się o istnieniu dziewięciu chórów anielskich, przy czym każdy z nich posiada swój własny profil duchowości i podporządkowanych im atrybucji. Aniołowie znają Boga, nie muszą go poszukiwać tak jak ludzie. Posiadają ową zdolność kontemplacji do której człowiek zmierza. „Anielska służba upodabnia się do kapłańskiego trwania przed Tronem Bożym dla sprawowania sakramentów- pisał S. Bułgakow-  Najbardziej bezpośredni udział aniołów w wydarzeniach naszego zbawienia i w modlitewnym trwaniu przed Bogiem podczas sprawowania sakramentów znajduje swój różnorodny wyraz w liturgii.” Znajdują się w bezpośredniej bliskości Boga, żywią się Jego światłem, mądrością i pięknem, oraz przekazują je nam. Najwyższą rangę pośród aniołów zajmują archaniołowie stojący wokół tronu Boga (Tb 12,4; Dn 10,13; Ap 1,4). Ich imiona mają charakter teoforyczny, określając ich związek z Bogiem i charakter wykonywanej misji. Michał- „Któż jak Bóg,” Gabriel- „wojownik Boży lub zwiastujący człowieka,” oraz Rafał – „Bóg uzdrawia.” Kult archaniołów w sposób szczególny cieszy się dużą popularnością w Kościele Wschodnim. Istoty te znajdują się w programach ikonograficznych wystroju świątyń- asystując wydarzeniom najświętszym. Występują jako postacie stojące przy tronie i najbliżsi towarzysze Chrystusa oraz Maryi. Gabriel- anioł zwiastowania, Michał- anioł stanowiący oś przedstawień Sądu Ostatecznego, Mistrz sprawiedliwości i pogromca demona. Rafał zaś staje się wzorcem aniołów stróżów prowadząc przez zawiłą przygodę życia  młodego Tobiasza. Archaniołowie to nasi orędownicy, wypróbowani przyjaciele, dźwigający nas w chwilach próby i zwątpienia; jak pisał P. Bosmans, „ich serce jest bezpiecznym portem dla wszystkich, którzy są w potrzebie. Wyciągają ręce i proponują swoją przyjaźń.”

piątek, 28 września 2018


Koh 3, 1-11

Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem: Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów, czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich, czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania, czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia, czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju.

Człowiek współczesny coraz wyraźniej i intensywniej przeżywa czas. Wielu ludzi jest w impasie i odczuwa nieustanny deficyt czasu; czują się niekiedy ograbieni z chwil tak migotliwie przechodzących w niepamięć. „Czas ten przeszedł tak prędko, że nie wiadomo kiedy, i zaczynamy się obwiniać w myślach: postąpiliśmy lekkomyślnie pozwlając mu tak szybko minąć, nie wykorzystawszy wszystkich jego przestrzeni, w których owocowały lub obiecały owocować dary dla nas”- pisał M. Jastrun. Czy czas jest „wytworem wyobraźni” jak chciał J. G. Fichte ? Czy może raczej danym nam kontinuum w którego „przestrzeni” mamy otrzeć się o ważne, jeśli nie najważniejsze dla nas pytania ? Czas- wydaje się na gruncie spontanicznej refleksji czymś tak abstrakcyjnym i trudnym do zdefiniowania, a jednak odczuwamy jego przypływ i odpływ- niczym fale morza zalewające obficie brzeg i cofające się z powrotem do początku swego ukształtowania- urzeźbienia. Metafory można mnożyć, ale pozostaje intuicyjna świadomość, w której przeszłość, teraźniejszość i przyszłość przechodzą jedna w drugą. Zaczynamy istnieć w czasie i wraz z czasem w momencie naszych narodzin- zaistnienia- pojawienia się w niemożliwym do pominięcia chronosie. Transcendujemy ten zegar odliczający naszą drogę życia dopiero w momencie śmierci, kiedy przechodzimy w inny wymiar bytu- kairos. Czas linearny, kolisty, otwarty..., jednym słowem zagarniający człowieka w trudną do wyobrażenia sobie przygodę. Czas Boga i czas człowieka. J. Białostocki pisał o dwóch istotnych ujęciach czasu w kulturze: „Jedno z nich to czas rozumiany jako ośrodek, w którym coś się dzieje, w którym jakaś akcja rozwija się szybciej lub wolniej. Jest to czas wypełniony wydarzeniami, czas, w którym coś się zdarza, czas ujawniony przez ruch i zmianę. Czas w drugim ujęciu to czas, w którym nic się nie dzieje, czas pojęty jako trwanie, czas wypełniony ciągłą egzystencją przedmiotów lub osób, które nic nie robią, które się nie poruszają. Jest to ujęcie czasu jako czystego trwania. Pierwsze jest nam dostępne od zewnątrz. Drugie- od środka... Tymi dwoma ujęciami czasu są więc chwilowość i trwanie.” Nikt ze starożytnych nie opisał trafniej bezradności człowieka wobec umykającego niepostrzeżenie czasu niż Kohelet. Dla biblijnego „pesymisty” czas jest utkany z wydarzeń, które w całościowym ujęciu zdają się być ważne, ponieważ są wypełnione obecnością Chronokratora, Pana czasu. To On przenika czas i nadaje ludzkiemu życiu koloryt i sens. „To wizja czasu zamkniętego.” Wszystko się powtarza, aż do momentu spełnienia- powrotu do domu Ojca. „Gdy czas cykliczny nie pozwala już odzyskiwać prasytuacji i odnajdywać tajemniczej obecności bogów- pisał H.Ch. Puech- gdy czas desakralizuje się- nabiera grozy: okazuje się kołem obracającym się w nieskończoność i nieskończenie się powtarzającym.” Dla chrześcijaństwa, czas jest święty i błogosławiony, ponieważ jest naznaczony Jego obecnością. Bereszit- usta Stwórcy powołują czas do istnienia i wprawiają w ruch niewidzialny zegar historii. Czas zbawienia w którym człowiek wiary jest zanurzony. Teraźniejszość mimowolnie obarczona i pochłonięta balastem przeszłości, dąży ku świetlistej przyszłości; metamorfozie. Święty Maksym Wyznawca stwierdzi, „że czas należy już do wieczności, nie jest niczym innym jak wiecznością rozciągającą się w bycie, w twórczy sposób obejmującą nicość.” Czas jako „wymiar” zakotwiczenia w Bogu lub czas zmarnowany, separujący od wiecznej szczęśliwości- nicość. Czas zatrzymany w sztuce emanującej siłą nadziei i zbawczej cierpliwości wobec spóźnionych grzeszników. Czas otwierający swoje podwoje na wieczność w której jak przekonywał mądry Orygenes „wszyscy znajdą spełnienie w Człowieku doskonałym i staną się jednym słońcem.”


środa, 26 września 2018


Łk 9, 1-6

Jezus zwołał Dwunastu, dał im moc i władzę nad wszystkimi złymi duchami oraz władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych. Mówił do nich: «Nie bierzcie nic na drogę: ani laski, ani torby podróżnej, ani chleba, ani pieniędzy; nie miejcie też po dwie suknie... Wyszli więc i chodzili po wsiach, głosząc Ewangelię i uzdrawiając wszędzie.

Ewangelia opowiada o rozesłaniu uczniów do akcji ewangelizacyjnej. Dla mężczyzn wywodzących się z różnych środowisk społecznych i profesji, było to poważne wyzwanie.  Byli zapewne nastawieni entuzjastycznie i ciekawi jak odnajdą się w nowej roli „rybaków ludzi.”  Obuci w jedną parę sandałów i ubrania, podążyli w przygodę wiary. Na drogę otrzymali spójny katalog zasad, według których mają ściśle postępować. Każdy z nich miał odkryć swoją przestrzeń przepowiadania,  posiłkując się kreatywnością i spontaniczności. Ich praca, nie przypominała nic z przyjemnej duszpasterskiej wizyty księdza. Nie czekały na nich miłe słowa, gratyfikacje, czy wspaniale zastawione stoły z jedzeniem. Oczywiście, spotkali się z gościnnością, ale na nią trzeba było sobie zapracować. Szybko się spostrzegli, że bycie uczniem Chrystusa- to ciężka i  naznaczona znojem robota. Stąpanie po kamieniach i nieurodzajnych glebach ludzkich serc. Każde nowe miejsce było ich "kościołem i amboną," przestrzenią dla zasiewanego ziarna. Przekonywali, że chrześcijaństwo to darowana zupełnie za darmo miłość i wolność w Chrystusie. Zrozumieli błyskawicznie, że prawda wymaga utożsamienia się krzyżem. Tylko ten który autentycznie miłuje, może przemieniać świat siłą tego uczucia. Tomasz Merton pisał o drodze powołania następująco: „Powinniśmy być sobą przez stanie się Chrystusem. Dla człowieka istnieć i żyć to jedno. Ale on tylko wtedy żyje jak człowiek, kiedy zna prawdę, kocha to, co zna, a działa zgodnie z swoją miłością…” Główną metodą jaką przekazuje im Mistrz, to radykalne ubóstwo którego sami przykład dać muszą, a nade wszystko wiara, że to Bóg w nich i przez nich będzie działał. Prawdziwym wyposażeniem głosiciela staje się miłość i oddanie bez reszty. Zakończę słowami Quoista: „Jeżeli zaś bardziej będziesz kochał prawdę aniżeli siebie, sprawiedliwość bardziej niż własne interesy, a dobro bliźnich przewyższy twoją zachłanność, jeżeli ludzi przyciągał nie do siebie, ale do najwyższych wartości i uczynisz z siebie piedestał nie dla twojej chwały, lecz dla nich, jeżeli nie będziesz się nimi posługiwał jak parawanem, za którym ukrywasz swoje zepsucie i nędzę… Wtedy i tylko wtedy dzięki tej szlachetnej postawie wzbudzisz dla siebie szacunek. Ponieważ odtąd promieniować z ciebie będzie światło boskich cnót, które głosisz, których bronisz i którymi żyjesz.”

 

poniedziałek, 24 września 2018


Łk 8, 16-18

Jezus powiedział do tłumów: «Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło.

Chrześcijaństwo przez całe wieki teologicznego dyskursu nad istotą wiary i wewnętrznego oświecenia, rozmyślało o świetle zewnętrznym i tym wewnętrznym- niestworzonym. To pierwsze stało się na tyle inspirujące, iż skierowało ludzkie spojrzenie głębiej- ponad warstwę sensualnego oglądu i towarzyszącego mu zdumienia. Człowiek wiary przedzierając się przez fasadę symboli i metafor, spoglądał odtąd na świat jako opromieniony blaskiem Boga; przeniknięty Jego świetlistością. „Idea Boga jako światła wywodzi się z dawnych tradycji. Poczynając od semickiego Baala, egipskiego Ra, irańskiego Ahura Mazdy, którzy byli personifikacjami słońca lub dobroczynnego działania światła, aż do Dobra- platońskiego słońca (idei). Poprzez wątek neoplatoński wyobrażenia te weszły do tradycji chrześcijańskiej u Augustyna i u Pseudo- Dionizego Areopagity, który wielbi Boga jako światło, ogień, świetlistą fontanę...” (U. Eco). W chrześcijaństwie doświadczenie Boga- Światłości, staje się czymś namacalnym, bezpośrednim, wznoszącym się ponad czysto intelektualną spekulację wielkich umysłów. „Światło to (fos) lub oświecenie (ellampsis) można określić jako widzialną cechę Boskości, jako energię lub łaskę, w której Bóg się pozwala poznać” (W. Łosski). Potwierdzeniem boskiej obecności staje się światłość intensywnie zstępująca w duszę. Taboryckie odczucie obecności zapisane na kartach Ewangelii- świetlista Teofania i zarejestrowane w sztuce ikony. „Światło staje się jednym z imion Boga, a byt przezeń stworzony nabiera w pewnym sensie świetlistości” (W. Stróżewski). Poetyka światła zawarta w refleksji teologicznej Ojców Kościoła i średniowiecznych myślicieli, odnajdzie swoje miejsce w duchowości, materialnej kulturze, a nade wszystko życiu świętych- napełnionych światłem. Już Filon widział w słońcu obraz Logosu. Chrystus- „słońce zbawienia” i „słońce niezwyciężone”. Świetliste energie emanują z Jego wnętrza wyprowadzające świat z „mrocznej jaskini” niepoznania. Odtąd światło rozświetli twarze i dusze wiernych, jak również przeniknie triumfalnie przez okna i portale kościołów obwieszczając świat przeistoczony w Słońcu- którym jest Zmartwychwstały Chrystus. Średniowieczny myśliciel Eriugena z duchową przenikliwością stwierdził, „że w tych, którzy kontemplują i miłują Prawdę, jaśnieje Słońce.” Odtąd światło Chrystusa jest niesione przez Jego uczniów na cały świat. W człowieku jest Boża osnowa światłości świadcząca o jego wyniesieniu ku światu całkowicie opromienionemu obecnością Boga. Chrześcijaństwo jest religią przemienienia- niczym mitologiczny król Midas dotyka świata zmieniając je w drogocenny kruszec.  „Lumen Christi. Deo gratias”- woła corocznie Kościół w noc Paschy, zapraszając świat do wejścia w przestrzeń promieniowania łaski, obdarowania, przeistoczenia i świetlistości istot niebiańskich.   

sobota, 22 września 2018


Ty otwierasz swą rękę i wszystko, co żyje, nasycasz do woli (Ps 145, 16)
W moim przekonaniu bardzo wiele o człowieku mogą powiedzieć dłonie. Chciałbym krótką refleksję poświęcić tym najbardziej zapracowanym organom człowieka. Ręce trudzące się i zamykające w sobie różne przedmioty; silne, spracowane, spękane, unerwione, delikatne, o różnym odcieniu koloru, wydzielające charakterystyczny zapach i odnotowujące w swojej fakturze nieuchronny upływ czasu. „Ręka- prócz twarzy, a raczej tuż po niej- najbardziej uduchowiona część naszego ciała” (R. Guardini). Dłonie skracające dystans pomiędzy mną, a drugą osobą pojawiającą się w zasięgu innych zmysłów. Dłoń zaciskająca się na innej dłoni, na której się składa pocałunek- wyraz bliskości, przełamania cielesnej granicy- otwartości i gotowości do rozpoczęcia dialogu, zaufania i poczucia bezpieczeństwa. Już najstarsze kultury dostrzegały w dłoniach symbol tworzącej i kształtującej wszystko siły natury; początku sztuki wytryskującej z pod ludzkich dłoni. „Gdy gram, maluję, rzeźbię i piszę- twierdził J. Pasierb- spod moich drętwiejących palców wytryska życie.” Ręce rozpostarte szeroko niczym skrzydła jak u sumeryjskich, czy przenikniętych żywą obecnością Chrystusa orantów wymalowanych na ścianach rzymskich katakumb. Gest zwycięskich męczenników wstępujących w misterium otchłani i Zmartwychwstania. Złożone do modlitwy i nasycone wiarą jak w urokliwych, ogrzanych wschodzącym słońcem płótnach J.F. Milleta. Ręce błogosławiące, przytulające i głaszczące twarz ukochanej osoby, jak również dłonie niszczące- dewastujące materię- piękno utkwione w rzeczach. W końcu dłonie Boga wychylające się za chmur,  mieniących się ferią barwnych mozaik, stwarzające wszystko do istnienia i przytulające- ojcowski symbol przebaczającej miłości, zaciskające się energicznie na marnotrwanym synu z ewangelicznej przypowieści. Dłonie Boga zastanawiającego się nad powołaniem czegoś do istnienia i liczącego dni stworzenia jak w rzeźbie na katedrze w Laon, lub w miniaturach bizantyjskich i romańskich- żwawo wykreślającego granice „najlepszego z możliwych świata.” Dłonie Bogoczłowieka, położone na oczy niewidomych, trędowatych, chrome ciała chorych. Dłoń Zwycięzcy zaciskająca się na dłoni Adama wyprowadzanego z piekieł. Już chyba dostatecznie można się przekonać, że te „części nas”- haptyczny receptor miłości wydają się niezwykle ważne w aspekcie duchowym. Święty Bonawentura przekonywał swoich słuchaczy, że dotyk jest najbardziej duchowym ze zmysłów, jest tym, który przybliża nas do Boga i sprawia, że doświadczamy Bożej obecności nawet w ciemnościach. Dotyk, wyrażając pragnienie staje się metaforą spotkania z Bogiem i drugim człowiekiem. „Pragnę Cię kochać i kocham to, że pragnę Ciebie. I w ten sposób biegnę, by pochwycić Tego, który mnie pochwycił”(Wilhelm z Saint Thierry). Przez dotyk dłonią dokonuje się jednocześnie dotknięcie duszy. Apostoł Tomasz włożył palce w miejsce chrystusowych ran i uwierzył; dotknął, przekonał się i zapłonął miłością ! Na ikonach urzekają mnie dłonie Chrystusa i świętych.  Pozbawione zmysłowości i chęci zagarnięcia czegokolwiek dla siebie. Zapraszające do wejścia w milczenie. Smukłe palce tkające aurę świętości, rozdające okruchy miłości oraz przypominające cielesnym profanom o tym, że są zaproszeni do bycia przeobrażonymi. Dłonie jako detal sztuki- symbol ukrytych znaczeń. W końcu splecione dłonie i wychylone wertykalnie niczym symboliczna Katedra w rzeźbie Rodina, przestrzeń święta- świątynia- miejsce Obecności. Chrześcijaństwo przypominające światu o dłoni, iż dał ją nam Bóg, byśmy „nieśli w niej duszę.”

piątek, 21 września 2018


 Mt 9, 9-13

Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» A on wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?» On, usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: „Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników».

Jeżeli malarstwo może przejąć rolę komentarza do Ewangelii, to jedno z najbliższych mojemu sercu przedstawień św. Mateusza wymalował genialny artysta Caravaggio. I wcale nie myślę o obrazie powołania celnika, który jest powszechnie znany i był wielokrotnie przeze mnie komentowany, ale o pierwszym obrazie wykonanym dla kościoła świętej Lugigi dei Francseci w Rzymie. Wykonany obraz przez młodego malarza, stał się powodem skandalu w kościelnych środowiskach i podzielił estetów na zwolenników oraz przeciwników dzieła. Kościelny salon był tak poruszony realizmem tego dzieła, że mało niedoszło do linczu samego artysty. „Sztuka jest po to, by niepokoić”, pisał G. Braque. Tu już się nie tylko rozchodziło o sam niepokój, ale o święte oburzenie. Skąd tyle wrzawy, niepokoju, szarpaniny, poruszenia intelektualnych elit ? Zadanie zlecone malarzowi było pozornie proste. Miał przedstawić świętego w trakcie pisania Ewangelii. Aby zaakcentować element charyzmatyczny tej czynności, nad natchnionym pisarzem miał unosić się anioł przynoszący natchnienie i szeptający mu do ucha święte słowa. Artysta przystąpił do dzieła. „Caravaggio był bezkompromisowym artystą, obdarzonym bogatą wyobraźnią…, usilnie myślał, jak to musiało wyglądać, gdy podstarzały, spracowany biedak, prosty celnik, nagle musiał usiąść i napisać księgę. I namalował świętego Mateusza z łysą głową, zakurzonymi stopami, niezręcznie przytrzymującego ogromną księgę, marszczącego brew z wysiłku przy pisaniu, do którego był nienawykły”(E. Gombrich). Obraz kiedy miał być umieszczony w ołtarzu kościoła, został odrzucony i szybko ukryty przed oczami ludzi. Rozczarowany krytyką, artysta musiał jeszcze raz przystąpić do malowania. Otrzymał ścisłe wytyczne i przedstawił Chrystusowego ewangelistę niczym antycznego mędrca, pełnego hieratyczności, splendoru, siły intelektu… duchowej witalności. Zamiast prostego, urobionego po pachy ucznia, powstał sofista- atleta intelektu. Dobrze wyczuwamy, że to przedstawienie zafałszowało prawdę, ale odpowiadało gustom nabrzmiałej od wyszukanych i monumentalnych form epoki. Prostota i wierność hagiograficznemu obiektywizmowi, ustąpiła pod naciskiem przepychu, megalomanii i patetycznej pobożności. Czasami trzeba dobrze przecierać oczy, kiedy przyjdzie nam ochota na oglądanie sztuki z wysokiej półki. To, co najbardziej głębokie zostaje ukryte przed oczami ciekawskich konsumentów piękna. Tajemnica powołania jest w samym środku serca człowieka. Duchowe piękno chrześcijaństwa przekracza ramy kultury, dostrzega człowieka- grzesznika, który dotknięty łaską Boga, staje się zakochanym szaleńcem przemierzającym ścieżkę życia w taki sposób, jakby po raz kolejny się narodził. W osobie Mateusza można odkryć własną, osobistą drogę powołania, ewangelicznej pracy, kruszącej w świecie ciemności kłamstwa i odbierającej siłę złu.

środa, 19 września 2018


1 Kor 12, 31 – 13, 13

Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał – byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.

Przed wielu laty jako dorastający i impulsywny młodzieniec przeczytałem te słowa; poruszyły mnie na wskroś. Hymn o miłości zrobił na mnie niezwykłe wrażenie, przyciągnął mnie jak magnes do słowa miłość. Jeszcze w tamtym czasie nie rozumiałem głębi tego przesłania, ale było piękne, pociągające, zapadające w serce i umysł. Nauczyłem się tego tekstu na pamięć, odkrywając w tych słowach siłę do pokonywania wewnętrznych trudności. Miłość, to słowo tak bardzo dzisiaj eksplorowane, że straciło swoją siłę przekonywania- swoje boskie przedrozumienie oraz kształt w kulturze mowy i dialogu serc. Dość powszechnie miłość sprowadza się do przeżywania namiętności, gwałtownego i okazjonalnego splatania się płci, wyzwolenia Erosa do granic ekstremum. Miłość duszna, stęchła  i skazana na niepowodzenia jak na obrazach Toulous'a Lautreca. Reklama posługuje się wulgarnie ciałem kobiety, czyniąc z niego zastępczy produkt ułatwiający uśmiercenie wszechobecnej nudy i zmęczenia. Nie o motyle w brzuchu, czy pełen intensywności przeżyć akt seksualny się tutaj rozchodzi. Osnową tego poetyckiego wzlotu jest miłość jako siła przechodząca przez ludzkie serce w kierunku Boga i człowieka. Miłość przeobrażająca prowadząca do tajemnicy życia w Bogu- Miłości. Na peryferiach pozostaje zatem urokliwy romantyzm Romea i Julii, Tristana i Izoldy, czy wzdychań Dantego do pięknej Beatryce. „Miłość erotyczna szuka przede wszystkim zaspokojenia swoich własnych potrzeb. Łatwo zamyka się sama w sobie. Nie ogląda się na drugą osobę. Widzi w zwierciadle tylko swoje własne oblicze, nie sięgając w głąb swego jestestwa. Jeśli nie rozwinie się w bardziej duchowe formy miłości, pozostanie jałowa i egoistyczna” (W. Hryniewicz). Bez miłości- tak jak ją rozumiał św. Paweł wiele relacji międzyludzkich skazanych jest na powierzchowność, banalność, znużenie i wyczerpanie. „Powszechna utrata sacrum utopiła miłość w neutralności bez znaczenia, umieściła ją na płaszczyźnie zwyczajnego rozładowania fizjologicznego.” Miłość zstępująca z góry i rozkwitająca w sercu ludzi przenikniętych tajemnicą Bożego daru, nadaje sens odczuwaniu intensywności świata. Miłujący człowiek nie zasklepia się w kokonie własnych pragnień, lecz potrafi szeroko otwierać drzwi własnego serca dla innych. Człowiek przeniknięty miłością odczuwa w posadach swego jestestwa cierpienie świata, ból podeptanej miłości jako daru i odpowiedzialności za niego; pulsujące życie świata w sobie. Jeśli nawet zawęzimy tę miłość do relacji mężczyzny i kobiety, to w tej wymianie i symfonii osób zawiera się konieczny do przyjęcia krzyż- obumarcie dla własnego siebie i wychylenie ku tej drugiej stronie, ostatecznie prowadzące ku afirmacji miłości. „Miłość jest drogą do ujawnienia tajemnicy osoby, do akceptacji osoby w głębi jej bytu. Kochający wie na temat osoby kochanego to, czego nie zna cały świat, i kochający zawsze ma więcej racji niż cały świat” (M. Bierdiajew). Tak rozumiana miłość, jako wymiana i współodpowiedzialność za kształt wspólnie przeżywanej egzystencji jest zanurzona w miłości Boga. Wprawdzie nie można jej teologizować zuchwale, ale trzeba umieć dostrzec jej wertykalny kierunek. Starożytny agrafon na postawione pytanie o czas nadejścia Królestwa Bożego, odpowiada następująco: „Kiedy zniszczycie odzienie wstydu i kiedy dwoje będzie jedno, i kiedy męskość i kobiecość nie będą jak męskość i kobiecość.”

wtorek, 18 września 2018


Ps 148

Majestat Jego ponad ziemią i niebem
i On pomnaża potęgę swego ludu.
Oto pieśń pochwalna wszystkich Jego świętych,
synów Izraela, ludu, który jest Mu bliski.

Dla prawosławia ikona stanowi sakrament, dokładnie rzecz ujmując- sakrament osobowej obecności. „Podobnie jak symbolizm pierwszych wieków chrześcijaństwa był jednym językiem dla całej wspólnoty Kościoła, tak ikona stanowi język wspólny dla Kościoła w całości, gdyż wyraża wspólną ortodoksyjną naukę, wspólne ortodoksyjne doświadczenie ascetyczne i wspólną liturgię... W wizerunkach człowiek otrzymuje objawienie i przez wizerunek na to objawienie odpowiada, na miarę swojego w nim uczestnictwa. Inaczej mówiąc, ikona jest widzialnym świadectwem zarówno Bożego zniżenia się ku człowiekowi, jak i porywu który wynosi człowieka ku Bogu”- pisał L.Uspieński. Ikona otwiera ludzkie oczy na sacrum, uzdrawia przestrzeń kultury z antysztuki- dehumanizującej, prowokacyjnej, fetyszyzującej brzydoty i pustki. Ikona „sakrament wzroku” przywracający zdekonstruowanemu i zeświecczonemu światu poczucie transcendencji oraz przedsmak Nieba.  Spojrzenie na ikonę otwiera perspektywę na inne widzenie świata- soteriologiczne i eschatologiczne- zatrzymane w akcie kontemplacji i odczuciu spokojnie zstępującego Piękna. Ikona rozumiana metaforycznie jako „okno,” lub „szczelina uchylonych drzwi”, przez którą można podpatrzeć lub odczuć obecność niewidzialnej rzeczywistości w oglądzie całości; czyni tę rzeczywistość w pewien sposób widoczną, dostrzegalną przez człowieka. Sztuka daje świadectwo temu, co niewidzialne, a jednocześnie zawsze w jej centrum stoi spowity światłością wieczności Chrystus. Mam przed oczami fotografie licznie sfotografowanych przez mojego przyjaciela malowanych cerkwii z terenu Mołdawi. Przypomniała mi się w jednej chwili opinia Josefa Strzygowskiego: „Najważniejsze i najbardziej interesujące w Mołdawii są cerkwie, które dzięki polichromii fasad mogą być porównywane z San Marco w Wenecji lub z katedrą w Orvieto.” Najgłębiej mnie porusza malowidło ukazujące Sąd ostateczny na fasadzie cerkwi w Voronet. Czytałem o tym przedstawieniu wiele opracowań. Ile tam jest ekspresji, teologicznego polotu wyrażonego charyzmatycznym duktem pędzla, symfonii kolorów i rytmu narracji, oznajmiających tak nieprawdopodobnie wydarzenie Paruzji. Aniołowie zwijają wstęgę nieba ze znakami zodiaku- to znak, że egzystencja człowieka zdeterminowana czasem wchodzi w wieczne „teraz” Boga. W otwartej bramie wieczności ukazuje się Bóg Ojciec. Poniżej tronuje w mandorli Chrystus w otoczeniu aniołów oraz Marii i św. Jana Chrzciciela, tworząc wspólnotę wstawienniczej modlitwy. Z pod stóp Zbawiciela wypływa rzeka ognia zagarniając tych którzy zamiast jasności wybrali drogę ciemności. Po bokach na ławach zasiadają apostołowie- filary Kościoła- świadkowie depozytu wiary; a za nimi wyłaniają się chóry anielskie wyśpiewujące w radosnym uniesieniu swoje Sanctus. Strefa w której został przedstawiony tron Etimasii, klęczą protoplaści ludzkości Adama i Ewa, za którymi zaś stoją po lewej stronie zbawieni, a po prawej potępieni ukazani jako przedstawiciele różnych nacji. Aniołowie dmący w trąby budzą zmarłych na sąd, a Michał Archanioł stający do pojedynku z szatanem odnosi ostateczne zwycięstwo. Raj dla wierzących otwiera muzyka którą wygrywa król Dawid. Maryja wita wchodzących w bramach Raju, jest Ona Kościołem nawiedzenia ludzi przez Boga- Panhagia. Całe wizualne przesłanie tego widowiska można streścić słowami Ewagriusza z Pontu: „Pamiętaj zawsze o swojej śmierci i nie zapominaj o wiecznym sądzie: a nie będzie grzechu w twoim życiu.”

niedziela, 16 września 2018


Ps 116,3-4

Oplotły mnie więzy śmierci,
dosięgły mnie pęta Otchłani,
ogarnął mnie strach i udręka.
Ale wezwałem imienia Pana:
«Panie, ratuj moje życie!»

Chrześcijaństwo głosi nieprzerwanie prawdę, że spotkanie Miłością, dokonuje się w tajemnicy skrzyżowanych ramion krzyża. Syn Człowieczy „wyciągnął święte ręce na drzewie i rozwinął w ten sposób dwa skrzydła, prawe i lewe, wzywając do siebie wszystkich, którzy w Niego wierzą, i chroniąc ich jak kwoka swe pisklęta”(św. Hipolit Rzymski). Najpiękniejsza twarz chrześcijańskiego Boga, to twarz Ukrzyżowanego Króla- bezradnego i opuszczonego, a zarazem zwycięskiego w akcie największej miłości. Ten, kto jest „ukrzyżowany z Chrystusem”, kto doświadczył co znaczy być krzyżowanym jest najbliżej poznania tajemnicy Bogaczłowieka. Nie chodzi tu o rzeczywiste doświadczenie cierpienia (choć ono obecnie staje się udziałem wielu chrześcijan), ale świadomość w której moja droga pokrywa się z drogą Chrystusa. Umieranie dla grzechu, egoizmu, rządzy władzy... Święty Grzegorz z Nazjanzu powie: „Wczoraj dałem się ukrzyżować razem z Chrystusem, dzisiaj razem z Nim okrywa mnie chwała; wczoraj dałem się z nim zabić, dzisiaj wracam do życia. Wczoraj zszedłem z Nim do grobu, dziś z Nim z martwych powstaję”. Droga Boga i droga człowieka w pewnym momencie schodzą się razem- krzyżując się, tworzą wspólne przesłanie o niezgłębionej miłości Baranka. Zawsze na mnie wielkie wrażenie robi wczesnośredniowieczna scena Ukrzyżowania, stanowiącą fragment dużego programu malarskiego z kościoła Sant Angelo in Formis w Kapui. Mamy w tym przedstawieniu niezwykłą harmonię zachodniej wizji zanurzonej w estetycznej tradycji Bizancjum. Zwycięski Chrystus, ogarniający swoimi rozpostartymi rękoma niejako świat; oplatający odkupieńczą miłością ugodzonego grzechem człowieka. Jest niczym Feniks powstający z popiołów śmierci- dumny i zwycięski. Twarz pełna świetlistości, szeroko otwarte oczy z których emanuje spokój i energia życia. „Krzyż przywracający życie”, z którego płynie pieśń paschalnego triumfu: „Chrystus zmartwychwstał !” Malarska wizja zaprasza nas do kontemplacji pełnej świetlistości twarzy Boga. Możemy zobaczyć oblicze Bogaczłowieka- Tego, który wyrwał się objęciom śmierci i stanął rozpromieniony blaskiem poranka wielkanocnego. Klemens Aleksandryjski pisał w słowach pełnych mocy: „Połóżmy więc kres, połóżmy kres zapomnieniu prawdy. Wyzbądźmy się niewiedzy i ciemności, które przesłaniają nasz widok, jak mgła, aby wpatrywać się w Tego, który rzeczywiście jest Bogiem, wzniósłszy ku Niemu to wołanie: Witaj, o światłości !  To światło jest życiem wiecznym i wszystko, co ma w nim udział, żyje, podczas gdy noc unika światła, rozprasza się z lęku i ustępuje miejsca dniowi Pańskiemu. Wszystko stało się światłem niezniszczalnym i zachód przemienił się we wschód”. Ta przemiana zachodu we wschód ukazuje paschalną perspektywę przyszłości. Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa, nie tylko napełnia serce człowieka nadzieją na dar nowego życia, ale stawia go naprzeciw Zwycięskiego Pana. Ta świadomość nadaje naszemu życiu nie tylko duchowego kolorytu, ale intensywności w poznaniu i rozkochaniu się w Bogu królującym z drzewa życia.   

piątek, 14 września 2018


Oddajemy pokłon krzyżowi, co był ołtarzem ofiary. Bo na nim Życie umarło, by śmiercią życie przywrócić.

Święto podwyższenia Krzyża, zatrzymuje nasze spojrzenie na najważniejszym znaku- skrzyżowanych belkach drewna na których to rozpostarł swoje ciało Chrystus w największym akcie miłości. „Drzewo Życia”- które wyrosło z legendarnego ziarna włożonego w usta praojca Adama. Drzewo wzięte na krzyż i osadzone na wzgórzu Golgoty- sercu świata. Drzewo, które wyzwoliło ludzkość z lęku przed życiem i śmiercią. „Ja Pan stałem się mały, aby móc was wyprowadzić na wyżyny, skąd upadliście”- głosi jeden z apokryfów. W „gałęziach drzewa” Baranek Paschalny rozpostarł ramiona, wyrywając zagubionego człowieka z otchłani nicości, przerażenia, zrezygnowania i bezsensu. „Stajemy przed obrazem Twojej męki- mówił Wilhelm z Saint Thiery- aby także nasze oczy ciała coś zobaczyły- coś, do czego mogłoby przylgnąć... Kiedy jednak uważniej patrzymy na obraz Twojej męki, w ciszy jakby słyszymy Twój głos, który mówi: Oto jak was umiłowałem, umiłowałem was do końca.” W tym dniu podnosimy ku górze Krzyż, zginamy plecy, aby po chwili uniżenia wzrok unieść wysoko, ponad horyzont zwątpienia i niewiary. „Człowiek podnoszący ramiona tworzy Krzyż- dlatego modlimy się z rozłożonymi rękami, bo takim ułożeniem naszych członków naśladujemy Mękę Pana” (św. Maksym z Turynu). Ten znak wiary uświadamia nam za każdym razem, że Chrystus przemienił cierpienie w drogę zbawienia, rozświetlił ciemność i wyprowadził z otchłani przygniecionego grzechami człowieka. To spotkanie z Bogiem Ukrzyżowanym i Zwycięskim- Przyjacielem człowieka, przez którego otwarte rany Ojciec rozlewa swoją Miłość- Ducha Świętego na umazaną brudem oblubienicę Kościół. „Krzyżująca miłość Ojca, ukrzyżowana miłość Syna, Miłość Ducha Świętego triumfująca przez drzewo krzyża” (św. Filaret Drozdow). Podnosimy Krzyż, aby czuć w posadach naszego jestestwa drżenie miłosierdzia; dokonujący się triumf życia i zmartwychwstania, otwarte na oścież bramy Raju. „W Królestwie Boga świat został przemieniony przez krzyż, przez który sam Bóg jest ostatecznie objawiony i gloryfikowany”- przekonywał o. D. Staniloae. Składamy na krzyżu pocałunek miłości, wdzięczności i czułości. Pocałunek uzewnętrzniający naszą postawę wiary, akceptację naszych osobistych krzyży- milcząco przeżywanego cierpienia i nadziei na wywyższenie wraz Nim.   

środa, 12 września 2018


Ps 139  

Przenikasz i znasz mnie, Panie,
Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję.
Z daleka spostrzegasz moje myśli,
przyglądasz się, jak spoczywam i chodzę,
i znasz wszystkie moje drogi.

Treści recytowanych i poddanych uważnej lekturze Psalmów pogłębiają moje wewnętrznie istnienie, odświeżają zapał modlitwy i stawiają mnie nieustannie wobec zamyślenia nad rzeczywistością bycia naprzeciw Boga. Psalmy z interesującą przenikliwością opisują spotkanie wewnętrzne, zachwyt i drganie duszy na myśl o tym, że Bóg jest naprzeciw, blisko, prawie namacalnie; zachowując tylko święty dystans. Wystarczy przeczytać zamieszczony przeze mnie fragment, aby przekonać się, iż Ten o którym wspomina natchniony pieśniarz jest w samym centrum ludzkiej egzystencji. „Od chwili gdy poznałem, że Bóg jest, nie mogę Go nie kochać”- napisał w swoim dzienniku Mały Brat Karol de Foucauld. Tworzywo słowa wypowiedzianego, przeobrażonego w modlitwę staje się treścią symboliczną. „Przenikanie”, „spostrzeganie”, nie jest tylko subtelną grą poprawnie sklepionych słów, czy antropomorfizacją, lecz staję się towarzyszącą obecnością Boga w nas i obok nas. Tylko człowiek głębi, „odkrywa, że Bóg jest czymś więcej, aniżeli ludzki rozum może poznać. Człowiek odkrywa, że rzeczywisty Bóg jest tajemnicą, że tylko On sam może objawić się ludziom i to ludziom, którzy Go kochają” (T. Spidlik). Zderzamy się z rzeczywistością dynamiczną- mistyczną w swojej warstwie znaczeniowej. On patrzy na mnie, słyszy mój oddech i bicie serca, czyta moje najbardziej skryte myśli, jednocześnie nie odbiera mi wolności postrzegania, czy stanowienia o sobie. Jedynie zaprasza do wejścia w przestrzeń miłości. W życiu następuje scalenie tych dwóch wymiarów, pragnień, bliskości i przekroczenia siebie ku obecnemu naprzeciw Ty. „Człowiek nie wymyśla życia duchowego, żeby się pocieszyć, taka romantyczna mitologia nigdy nie wytrzymałaby próby czasu i śmierci. Życie duchowe przychodzi z góry, Bóg je inauguruje poprzez dar swojej obecności.” Bóg niejako wychodzi poza siebie i urzeczywistnia komunię- spotkanie, czyniąc z człowieka istotę obdarowaną i wychyloną ku egzystencji nasyconej światłością. „Odkryj mi Twą obecność, aby twój widok i piękność sprawiły, że umrę”- czyż nie tak przez wieki wołali zakochani w Bogu mistycy, uniesieni na skrzydłach miłości; szaleńcy- niecierpliwi, tęskniący za pełnią życia ? Dla przenikniętych światłem Chrystus potrafi świecić intensywniej niż słońce. Każdy najdrobniejsze spojrzenie i gest stają się czymś na wskroś epifanicznym. To ci, którzy jak wyśpiewa Kościół w liturgii „mistycznie wyobrażają cherubinów.”

poniedziałek, 10 września 2018


Twoja chwała, o Chryste to człowiek, którego ustanowiłeś piewcą Twego promieniowania.

Myślę, że losy teologii są nierozerwalnie związane z kulturą- z jej wizualną cząstką jaką jest sztuka. Tezy jakoby chrześcijaństwo posiadło i zniewoliło sztukę, wykorzystało ją do własnych celów, zdaje się przesadzone i nie warte komentowania. „Nie ma i nie może być nic piękniejszego i doskonalszego niż Chrystus”- wyzna F. Dostojewski. Nowotestamentalna i opromieniona mądrością Ewangelii refleksja Kościoła splotła się ze sztuką, odnajdując w niej fundamentalne medium dla transferu wiary. Paul Valery uważa, że znakiem obecności dzieła sztuki jest stan natchnienia, w który on nas wprowadza. W moim przekonaniu, to zbyt płytkie stwierdzenie. Potrzeba tu szerszego horyzontu, teurgicznego przedrozumienia. „Sztuka- twierdził Kandinsky- jest fundamentalnym składnikiem życia duchowego.” To w ikonie- najbardziej kanonicznej cząstce chrześcijańskiego przepowiadania obrazem, nieustannie dokonuje się zachowanie portretu Chrystusa „najpiękniejszego z synów ludzkich”(Ps 45,3)- Piękna przemieniającego i zbawiającego człowieka. W ikonie która jest bliska prawosławiu i mojej duchowej wrażliwości, dokonuje się nieustannie „realne spotkanie dwóch światów, dwóch planów istnienia. Z jednej strony – nadprzyrodzony wieczny pokój, a z drugiej strony – cierpiące, chaotyczne, ale dążące do pokoju w Bogu istnienie” (E. Trubieckoj). To, co mnie najbardziej zdumiewa w setkach zachowanych w cerkwiach, kościołach i muzeach ikon- to portret Chrystusa „malarski wyraz boskiej natury” (A. Grabar), „Piękno absolutne, bosko-ludzkie, którego żadna sztuka nigdy nie może wiernie oddać, jedynie ikona może je zasugerować przez światłość Taboru” (P. Evdokimov). Jego magnetyzujące spojrzenie; przeszywający i niepozwalający na obojętne odejście wyraz twarzy na której rysuje się blask prawdy. „Bóg nie chciał straszyć człowieka- pisał M. Picard- dlatego ukazał mu się z obliczem człowieka.” Przyjaciel pokonujący drogę transcendencji, aby stanąć vis a vis nas. Chrześcijaństwo jest „religią twarzy.” W Jego twarzy odbijają się wszystkie ludzkie- doświadczone bólem istnienia, przeorane tęsknotą i wchodzące w możliwość przemienienia twarze. „Piękno jest ostatecznym ideałem, z którego wypędzona zostanie wszelka dysharmonia, wszelkie kalectwo, wszelka podłość” (M. Bierdiajew). Czyż nie Ty utkałeś moją twarz ? „Świetlisty krzyż twarzy, odbijającej uspokojone serce” (O. Clement). Portret to osoba która przedstawia kogoś; to egzystencja zapisana w sposób najbardziej przenikliwy, psychologiczny, a nade wszystko duchowy. Dlatego Kościół przeglądając się w ikonach- twarzy Chrystusa i Świętych odkrywa ziarno niezniszczalności i nadzieję nowego świata- eon piękna. Twarze wychylające się z ikon pozbawione są jakichkolwiek braków- defektów, skaz; promieniują jedynie na nich bliki światłości. Słowa puenty pozostawiam świętemu Grzegorzowi z Nyssy: „Człowiek jest ludzkim obliczem Boga.”

sobota, 8 września 2018


Narodzenie Twoje, Bogurodzico Dziewico, radość dało całemu światu, albowiem z Ciebie zajaśniało Słońce Sprawiedliwości, Chrystus, Bóg nasz...” Troparion święta objaśniający liturgiczne wspomnienie wskazuje na narodzenie Maryi, najczystszego i najpiękniejszego stworzenia- kobiety zauważonej i otoczonej szczególną miłością przez Boga. Przedwieczny potrzebował „Ewy,” ”Dziewicy Znaku,” „Matki Życia,” „Bramy Wcielenia,” „Tabernakulum,” „Pośredniczki łaski i radości,” ”Korony dogmatów,” „Żyznej Ziemi” w której mogło zakiełkować zasiane ziarno- Zbawiciel świata. „Pewnego dnia- pisał B. Pasternak- młoda dziewczyna w milczeniu i w tajemnicy dała życie dziecku, dała światu życie, cud życia, życie wszystkich rzeczy, Tego, który jest Życiem.” Ale za nim się to dokonało sama jako stworzenie przeszła przez łono swojej matki Anny, otoczona miłością Joachima stała się najcenniejszym darem od Boga- „błogosławionym Cudem” wyszeptanym przez usta anioła. Nastąpiła wymiana darów. Ludzkość ofiarowała niewiastę, aby móc odzyskać „stan edeniczny.” Podkreśla to antyfona Wigilii Bożego Narodzenia: „Co ofiarujemy Tobie, Chryste, niebo ofiaruje Tobie aniołów, ziemia przynosi Tobie swoje dary, a my ludzie ofiarowujemy Tobie Matkę Dziewicę.” Jak powie św. Jan Damasceński „niepłodność świata, niezdolnego do tworzenia dobra, uległa przerwaniu. Oto dlaczego Matka Boża przychodzi pewnego dnia na świat na mocy obietnicy.” Fizjologia poczęcia i narodzenia przenosi nas w sferę uduchowioną, opromienioną radością macierzyństwa; mistyki kobiecości przeobrażonej przepływającym nurtem życia. „Ona urodziła się z Boga. Ona urodziła się jako ostatnie ogniwo długiego łańcucha ludzi, którzy w ciągu całej historii walczyli o wiarę i pełnię, walczyli o pobożność, walczyli, aby na pierwszym miejscu w ich życiu był Bóg”(A.Bloom). Przerwała historię ludzkiego grzechu i nieprawości, nieposłuszeństwa, bezmyślnego roztrwaniania miłości. Jej pojawienie się przezwyciężyło ludzkie podziały i niezgodę, uzmysłowiło, że świętość jest możliwa w cielesności jawiącej się jako miejsce nieustannej walki i rozdarcia. Dzięki młodej, fascynującej i zachwycającej pięknem dziewczynie Bóg się „uczłowieczył” przedarł się przez zasłonę niepoznania, zstąpił ku nam i podniósł człowieka ku górze, czyniąc go swoim dokładnym wizerunkiem. Ludzkość przyoblekła się w Boga i stała się uczestnikiem przebóstwienia. Słowami poetki zawierzam się Tobie narodzony Kwiecie: „Pozwól mi ujrzeć odbitą w Tobie twarz Pana.”  

czwartek, 6 września 2018


Ps 24  

Kto wstąpi na górę Pana,
kto stanie w Jego świętym miejscu?
Człowiek rąk nieskalanych i czystego serca,
którego dusza nie lgnęła do marności.

W słowach Psalmisty, nie odnajduję spekulatywnego mistycyzmu lecz język zdumienia i pragnienia bycia naprzeciw Misterium. Czyż dla człowieka wiary wdrapanie się na górę i poznanie Boga nie jest czymś najbardziej upragnionym ? „Kiedy świat niższy- mówi Zohar- jest uduchowiony pragnieniem, płomienną rządzą świata wyższego, wtedy ten ostatni zstępuje do niego. W człowieku pragnienie to osiąga świadomość najwyższą i w człowieku i poprzez człowieka dwa światy jednoczą się i przenikają jeden w drugi, coraz bardziej i bardziej.” Nosimy w sobie zdumienie i poznanie konturów wieczności- przekraczania granicy ponad tym, co podpowiada nam intelekt, a tym co dyktuje serce. Nie ma tu jednak kakofonii, lecz synergia zmysłów; tęsknota za przebóstwieniem. Oczy i dusza człowieka potrzebuje jasności- że, istnieje coś ponad estetyką claritas, intensywność od nadmiaru światła- przenikającego stopniowo ponad horyzont niepoznania. „W człowieku powinien świecić Logos- Słońce. Tymczasem słońce jest poza człowiekiem, a człowiek tkwi w ciemności. Światło życia w świecie naturalnym zależy od zewnętrznego i dalekiego źródła”(M. Bierdiajew). Góra jest w środku nas, tam bije źródło i rozpościera się krajobraz na Chrystusa Świetlistego. „Całe życie chrześcijanina jest świętą tęsknotą- powie św. Augustyn- tego jednak za czym tęsknisz, nie widzisz. Ale przez tęsknotę zdobywasz zdolność napełnienia się przy przyjściu tego za czym tęsknisz.” Każdy człowiek ma swój wierzchołek duchowej góry na którą w trudzie się wdrapuje. W wierze istnieją również wschody i zachody słońca, choć te pierwsze są zdecydowanie intensywniejsze i ze szczytu naszego „Taboru” bardziej uchwytne dla duszy. "Spójrzcie: Pan jest zwierciadłem naszym. Otwórzcie oczy, wpatrzcie się weń, dowiedzcie się, jak wyglądają wasze twarze"(Ody Salomona). Chrystus jest Wschodem najintensywniejszym i tryskającym energetycznością mocy zbawczej. „Porzucając siebie dla miłości Boga, człowiek odnajduje siebie” (Mistrz Eckhart). Jest to zarazem odkrywanie przepastnej wolności w której wartości duchowe rozkwitają w paradoksalnej na pozór panoramie znaczeń i sensów. Chrześcijaństwo  jest wstępowaniem ku górze,  ku uszczęśliwiającej wizji i chwale niebiańskiej: „O jak wielki będzie blask, kiedy jasność Słońca wiecznego oświeci dusze uwielbionych- wyrazi ekstatycznie św. Bonawentura- Nadzwyczajna radość się nie ukryje, ponieważ objawi się w śpiewie i pieśni tych, do których należeć będzie królestwo niebieskie.”

wtorek, 4 września 2018


1 Kor 2, 10

Bracia: Duch przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego.  

Ten szum Obecności przepływa przez mury wieczerników historii i ludzkich serc. Nieustannie dokonujące się bierzmowanie czasu, przestrzeni, stworzenia, a nade wszystko ludzkości zwołanej  w ciało jakim jest Kościół. Eksplozja Miłości ! Bez Ducha Świętego, nie jesteśmy wstanie zrozumieć Kościoła i siebie w jego łonie- On jest jego „duszą”, nieustannym źródłem życia, piękna i duchowej harmonii. Duch Święty sprawia, że grzeszna społeczność ludzka staje się wspólnotą uświęconą i przebóstwioną- „nowym stworzeniem”. „Jesteście bowiem kamieniami świątyni Ojca- powie św. Ignacy Antiocheński- przygotowani na budowę, jaką sam wznosi. Dźwiga was do góry machina Jezusa Chrystusa, którą jest Krzyż, a Duch Święty służy wam za linę”. Wydarzenie Pięćdziesiątnicy dokonujące się w czasie każdej liturgii, jak również cicha- niezauważalna na pierwszy rzut oka pośrednicząca obecność Ducha w sytuacjach życiowych i relacjach międzyludzkich. „Duch tworzący, na nowo budujący przez chrzest, przez zmartwychwstanie; Duch poznający wszystko, uczący, wiejący gdzie chce i ile chce, prowadzący, mówiący, posyłający, odłączający, odkrywający, oświetlający, ożywiający, raczej zaś sam światło i życie budujący świątynie; czyniący Bogiem, wtajemniczający, tak że nawet uprzedza chrzest i szukany po chrzcie; czyniący to wszystko, co Bóg, rozdzielony w językach ognistych, rozdzielający dary, czyniący apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy, nauczycieli; rozumy, wieloraki, otwarty, wyraźny, niepowstrzymany…, wielostronny w działaniu” (św. Grzegorz z Nazjanzu). W tej słownej ektenii pochwalnej wyraża się ludzki podziw teologa wobec zdumiewającego działania Tego, którego święty Andrzej Rublov na ikonie wymalował jako najbardziej receptywnego Anioła- sługę miłości. Wołam więc słowami Akatystu: „Duchu blasku Światła Wiecznego... Duchu, bez którego nie może żyć dusza moja... Duchu Przeczysty, uczyń swój przybytek z serca mojego.”

poniedziałek, 3 września 2018


Ps 119

Jestem roztropniejszy od wszystkich, którzy mnie uczą,
bo rozmyślam o Twoich napomnieniach.
Jestem rozważniejszy od starców,
bo zachowuję Twe postanowienia.

Na ulicach miasta zrobiło się jakoś ruchliwiej i odświętniej. Młodzież i dzieci po długim czasie odpoczynku ruszyli do szkół, rozpoczynając czas nauki. Również w liceum którym uczę przywitały mnie serdeczne spojrzenia, uśmiechy i miłe gesty uczniów; twarze tak wiele potrafią powiedzieć, wyrazić, uzupełnić- uzewnętrznić w środku zrodzoną myśl. Przeszła mi przez głowę konstruktywna i motywująca wewnętrznie myśl, że warto się trudzić ze względu na samą młodzież. Owoce wdzięczności przychodzą później, bez aury wbijającego w pychę zachwytu i poklasku. Oprócz tego cichego dobra, drobnych i pomnażanych niewidocznie gestów wdzięczności, istnieje wiele niepokojących symptomów. Współczesna szkoła stała się dzisiaj „polem bitewnym”- nie ucznia z nauczycielem w jakimś bezsensownym starciu ról, lecz z systemem, który ze szkoły uczynił „firmę”- osłabiając w niej wszystkie możliwe autorytety. Gdzie się podziali prawdziwi Mistrzowie wiedzy- mentorzy, pedagodzy ducha i umysłu prowadzący swoich adeptów ku agorze z której rozpościera się widok na „Arkadię.” Bardzo często buntuję się wewnętrznie na korporacyjny charakter szkoły, na przerost w niej biurokracji, na papirologię i pomijanie człowieka w całej tej machinie implementacji, ukierunkowanej na pozornie intelektualny sukces. Wzdycham za szkołą która będzie starała się dokonywać transferu mądrości, uczyła szlachetności postaw, pokornego wspinania się po wiedzę i umiejętnego korzystania z dobrodziejstw współczesności bez egoistycznego rozpychania się łokciami. Marzę za szkołą w której umysły uczniów nie będą rozproszone fragmentami wiedzy, a oczy i uszy będą potrafiły wytrzymać napór tak mnóstwa informacji i bodźców przychodzących z zewnątrz, a będących jedynie mirażami opisu świata- odpadkami z wielkiego śmietnika jakim jest Internet. Pragnę widzieć ich oświetlonymi mądrością wyczytaną energicznie w dobrych książkach, rzetelnej wiedzy przez którą rozbłyśnie nawet wątły płomyk wiary, której źródłem jest Bóg. Jak Diogenes spacerujący z kagankiem, szukam człowieka w którego wnętrzu będą brzmiały niepokojące i uskrzydlające pytania. Wiedza jest jedynie płótnem na które można nanieść treści najistotniejsze. Stawiam również sobie pytania o jakość mojego przepowiadania. Czy potrafię uchylić drzwi do świata sztuki w taki sposób, aby ktoś tam zechciał wejść. Przekazywać wiedzę z prostotą mędrca, intrygująco, lekko, ekspresyjnie, choć pokornie- to pragnienie każdego belfra. Posiadam głębokie pragnienie, aby moi uczniowie dialogowali z wielkimi artystami, zachwycali się ich dziełami, kłócili się z nimi, a nawet jeśli trzeba byli krytyczni. Zaprosić kogoś do świata piękna; widząc tańczącego w ogrodzie Chrystusa z obrazu Fra Angelica; poczuć szumiące kłosy i ciepło promieni słońca z obrazów Van Gogha;  nostalgię za pięknymi kobietami Boticellego, czy zechcieć zjeść to samo soczyste jabłko z martwej natury Cezanne’a, lub przezwyciężyć w sobie lęk przed potworami wyskakującymi z wyobraźni Boscha czy Goi.  Przejść przez bramę sztuki, aby w pewnym momencie zrozumieć, że te ścieżki ostatecznie prowadzą do sacrum- przestrzeni i piękna obecnego w Bogu mówiącym do nas z bizantyjskich mozaik, średniowiecznych miniatur i tympanonów. Sztuka jest epifaniczna, czy się to komuś podoba czy nie ! Wyraża tęsknotę za Bogiem w świecie rozpędzonym do granic możliwości i egzystencjalnego zmęczenia istnieniem. Pomimo licznych przeciwieństw, to wyzwanie stoi przede mną- niczym syzyfowy kamień.  Nauczyciel ma coś w sobie z proroka; opiera się i nie chce pójść tam gdzie stoi przed nim najważniejsze z wyzwań. Po chwili przychodzi gwałtowne i wytrącające strach zapewnienie: Nie bój się, nie jesteś sam w tym zmaganiu.

sobota, 1 września 2018


Ps 33

Dusza nasza oczekuje Pana,
On jest naszą pomocą i tarczą.
Raduje się w Nim nasze serce,
ufamy Jego świętemu imieniu.

Ostatnie chwile wakacji zmuszają mnie sentymentalnej i okraszonej poczuciem szczęścia refleksji. Odpoczynek połączony z wędrowaniem po nowych i fascynujących miejscach zawsze jakoś odświeża, odnawia, umacnia w tym co wewnętrznie spójne; otwiera zmysły i pozwala im zatrzymać się na pięknu które zdaje się migotliwe i pozornie efemeryczne. „Jak można przechodzić koło drzewa i nie być szczęśliwym, że się je widzi ? Rozmawiać z człowiekiem i nie być szczęśliwym, że się go kocha ?” (F. Dostojewski). Spotkania z ludźmi, piękno przyrody, zwiedzanie zabytków i podążenie po tropach sztuki dawnej uczy pokornego spoglądania w przeszłość oraz szacunku wobec wrażliwości ludzi wewnętrznie spójnych, scalonych, wychylonych często ku wieczności. Egzystencjalna etiuda w której konieczne jest poszukiwanie symboli, mozolne rozszyfrowywanie znaków, delikatnych muśnięć szumu Ducha; otarcia się o to, co na pierwszy rzut oka schowane jest pod warstwą wewnętrznych pytań i dotykających duszę obrazów zapraszających nie tylko do zdumienia. Z dziełami sztuki można rozmawiać, a miejsca i przestrzenie nawiedzane opowiadają sprawach ważnych i nigdy nieprzedawnionych. Natura okraszona kolorową paletą barw, może uwieść- stać się religijnym poematem- przeistaczając zmysły ku poznaniu z fragmentarycznego ku pełnemu. „W naszej epoce poszukujący prawdy, którzy utracili starą wiarę, ciągle zwracają się do Ewangelii i chcą napić żywej wody z tego absolutnego źródła” (M. Bierdiajew). Na poziomie duchowym może zaistnieć taka sytuacja która rozbudzi wiarę, nada życiu ludzkiemu kierunek wertykalny. Można wnikać w sens świata- pulsującego w nim życia, odkrywając i odczuwając na sobie spojrzenie Obecności. Pewien mądry rabin mówił: „O biada, świat jest pełen ogromnych świateł i tajemnic, a człowiek zasłania się przed nimi swoją małą dłonią.” Od człowieka który jest produktem socjologicznym masowej- hipermarketowej kultury, można przejść do wewnętrzności- miejsca w którym Bóg pragnie być ze mną. „Czy nie należy wchodzić z zewnątrz, aby wejść do wnętrza- pyta M. Davy- zintegrować się z kosmosem, aby lepiej połączyć się z transcendencją. Stajemy się twórcami mostów, dzięki którym tworzymy jakieś relacje- kompromisy. Kiedy dziecko otrzyma łaskę kochającej i intrygującej natury, pewnego dnia odkryje, w pełni nabytej wolności ścieżkę światła.” Odpoczynek dla człowieka wierzącego jest jakąś szeroko rozumianą formą rekolekcji, duchowej regeneracji i słuchania Boga, które rodzi się w ciszy. Po tak owocnych doświadczeniach łatwiej i bez lęku można powrócić do świata rozedrganego, zmęczonego, stłamszonego, pędzącego, wyszukującego wrogów, w którym momentami dokonuje się atrofia ducha. Każdego dnia przekonuję się, że trzeba głosić wolność, przynosić uzdrawiającą moc Ducha Świętego; odczuwając odważnie świat i ludzi w Bogu. Powracają do mnie z większą intensywnością słowa św. Sylwana z Góry Athos: „Dla człowieka, który modli się w swoim sercu, cały świat jest Kościołem.” Pragnę świata rozświetlonego obecnością Chrystusa. Świata transparentnego niczym witraż, potrafiącego odkrywać radość istnienia- wyzwolonego od smutku, rozpaczy, absurdu i wszechobecnego zmęczenia.