Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz,
siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną!» A on wstał i
poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w domu za stołem, przyszło wielu celników i
grzeszników i zasiadło wraz z Jezusem i Jego uczniami. Widząc to, faryzeusze
mówili do Jego uczniów: «Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i
grzesznikami?» On, usłyszawszy to, rzekł: «Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz
ci, którzy się źle mają. Idźcie i starajcie się zrozumieć, co znaczy: „Chcę
raczej miłosierdzia niż ofiary”. Bo nie przyszedłem, aby powołać
sprawiedliwych, ale grzeszników».
Jeżeli malarstwo może przejąć
rolę komentarza do Ewangelii, to jedno z najbliższych mojemu sercu przedstawień
św. Mateusza wymalował genialny artysta Caravaggio. I wcale nie myślę o obrazie
powołania celnika, który jest powszechnie znany i był wielokrotnie przeze mnie
komentowany, ale o pierwszym obrazie wykonanym dla kościoła świętej Lugigi dei
Francseci w Rzymie. Wykonany obraz przez młodego malarza, stał się powodem
skandalu w kościelnych środowiskach i podzielił estetów na zwolenników oraz
przeciwników dzieła. Kościelny salon był tak poruszony realizmem tego dzieła,
że mało niedoszło do linczu samego artysty. „Sztuka jest po to, by niepokoić”,
pisał G. Braque. Tu już się nie tylko rozchodziło o sam niepokój, ale o święte
oburzenie. Skąd tyle wrzawy, niepokoju, szarpaniny, poruszenia intelektualnych
elit ? Zadanie zlecone malarzowi było pozornie proste. Miał przedstawić
świętego w trakcie pisania Ewangelii. Aby zaakcentować element charyzmatyczny
tej czynności, nad natchnionym pisarzem miał unosić się anioł przynoszący
natchnienie i szeptający mu do ucha święte słowa. Artysta przystąpił do dzieła.
„Caravaggio był bezkompromisowym artystą, obdarzonym bogatą wyobraźnią…,
usilnie myślał, jak to musiało wyglądać, gdy podstarzały, spracowany biedak,
prosty celnik, nagle musiał usiąść i napisać księgę. I namalował świętego
Mateusza z łysą głową, zakurzonymi stopami, niezręcznie przytrzymującego
ogromną księgę, marszczącego brew z wysiłku przy pisaniu, do którego był
nienawykły”(E. Gombrich). Obraz kiedy miał być umieszczony w ołtarzu kościoła,
został odrzucony i szybko ukryty przed oczami ludzi. Rozczarowany krytyką,
artysta musiał jeszcze raz przystąpić do malowania. Otrzymał ścisłe wytyczne i
przedstawił Chrystusowego ewangelistę niczym antycznego mędrca, pełnego
hieratyczności, splendoru, siły intelektu… duchowej witalności. Zamiast
prostego, urobionego po pachy ucznia, powstał sofista- atleta intelektu. Dobrze
wyczuwamy, że to przedstawienie zafałszowało prawdę, ale odpowiadało gustom
nabrzmiałej od wyszukanych i monumentalnych form epoki. Prostota i wierność
hagiograficznemu obiektywizmowi, ustąpiła pod naciskiem przepychu, megalomanii
i patetycznej pobożności. Czasami trzeba dobrze przecierać oczy, kiedy
przyjdzie nam ochota na oglądanie sztuki z wysokiej półki. To, co najbardziej
głębokie zostaje ukryte przed oczami ciekawskich konsumentów piękna. Tajemnica
powołania jest w samym środku serca człowieka. Duchowe piękno chrześcijaństwa
przekracza ramy kultury, dostrzega człowieka- grzesznika, który dotknięty łaską
Boga, staje się zakochanym szaleńcem przemierzającym ścieżkę życia w taki
sposób, jakby po raz kolejny się narodził. W osobie Mateusza można odkryć własną, osobistą drogę powołania, ewangelicznej
pracy, kruszącej w świecie ciemności kłamstwa i odbierającej siłę złu.