czwartek, 29 listopada 2018


Łk 21, 20-28

Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec huku morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z mocą i wielką chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie».

Nasilające się erupcje społecznego niezadowolenia, pokazują jak bardzo kruche i efemeryczne jest nasze poczucie pewności oraz bezpieczeństwa. Chrystus zapowiada stan zaskakującego i paraliżującego momentu próby. W Starym Testamencie, trzęsienia ziemi opiewały zwycięskiego Boga, który kroczył przez pola Edomu, a ziemia pod Nim drżała: „Góry drżały przed obliczem Pana” (Sdz 5,4). „Pan króluje, drżą narody, zasiada na cherubach, a ziemia się trzęsie”- wykrzyczy natchniony psalmista (Ps 99,1). Trzęsienie ziemi towarzyszy Bogu, gdy pojawia się jako Sędzia. Kiedy Bóg objawił się na Synaju, „rozległy się grzmoty z błyskawicami, a gęsty obłok rozpostarł się nad górą i rozległ się głos potężnej trąby, tak że cały lud w obozie drżał ze strachu” (Wj 19,16). W wyroczniach prorockich głód i pragnienie są oznakami sądu. Apokalipsa- ostatnia księga Biblii, roztacza wizję poruszenia wszystkiego, kiedy zostaje złamana szósta pieczęć. Tutaj zdaje się sypać cały świat, niczym domek z kart. Czy takie wydarzenia będą miały miejsce, czy tylko stanowią terapeutyczny zbiór obrazów, mających na celu przebudzić świadomość ludzi ? Nie wiem, co się wydarzy. Mamy nadzieję, że te obrazy nie będą aż tak rzeczywiste, jak rysuje je Biblia. Osobiście chciałbym, żeby to były tylko boskie metafory- pedagogiczne strategie wyzwalające uśpione dobro... Jedyne, co możemy zrobić to ufać Bogu. Już na samym początku Księgi Rodzaju Bóg ukazuje się jako Ten, który obejmuje wszystko: niebo, ziemię, przestrzeń i czas. Jest Życiem, udzielającym stworzeniu życia. W Apokalipsie jest Panem historii, interpretatorem dziejów- Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec. „Lepiej nie mówić, że świat ma dwa końce: wojny, powstanie narodu przeciw narodowi, królestwa przeciw królestwu, głód, zarazy, trzęsienia ziemi, wymieranie immanentnych następstw zła i – przemienienie świata, nowe niebo i nowa ziemia, powtórne przyjście Chrystusa”(M. Bierdiajew). Mistrz w jakiś sposób uspokaja swoich wyznawców, nie dajcie się zwieść fałszywym prorokom, nie dawajcie wszystkiemu wiary… Miejcie pogodne usposobienie, zachowując w sercu nadzieję. Przez pryzmat nadziei, można zobaczyć więcej- sięgnąć dalej, uspokoić emocje. Wiara podpowiada nam jedno: nie bój się, wszystko będzie dobrze ! Ów dzień- oznacza dzień Epifanii, czyli pojawienia się w chwale, Paruzji- obecności Pana, dzień sądu nad światem i uwielbienia Kościoła. To, co się wydarzy w czasie- choćby najbardziej katastroficznego- ostatecznie będzie zwycięstwem Boga. Dlatego też starożytni chrześcijanie, potrafiąc widzieć dalej, wołali: Christos nika- Chrystus zwycięzcą !

środa, 28 listopada 2018


Mk 1,1-8

Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Jak jest napisane u proroka Izajasza: „Oto Ja posyłam wysłańca mego przed Tobą; on przygotuje drogę Twoją. Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”. Wystąpił Jan Chrzciciel na pustyni i głosił chrzest nawrócenia na odpuszczenie grzechów...  

Słowo o konieczności nawrócenia rozbrzmiewa z pustyni. Przepowiadanie Jana Chrzciciela ma ogromną moc uczynić z pustyni rozkwitający ogród. Miejscem adwentu jest pustynia. W takiej przestrzeni trzeba zderzyć się z pustką, obcością, poczuciem lęku i brakiem życia. Siedlisko szarańczy, skorpionów i wijących się jak fale wydm piasku. Z drugiej strony to miejsce bezludne staje się przestrzenią zamieszkaną- przestrzenią dla Słowa które ożywia to, co martwe. Pustynia jest miejscem interwencji Boga, tam najczęściej wyprowadza człowieka, aby przemówić do serca. „Istotne by człowiek wiedział, że Bóg go kocha” (Mikołaj Kabasilas). Przez doświadczenie pustyni przechodzi sam Chrystus, pokazując że kiedy człowiek zmierzy się ze swoimi lękami i pokusami, po nich może przyjść tylko śmierć lub rozkwit życia- metanoia. „Jeśliby życie wokół mnie zamieniło się w pustynię, muszę pamiętać że jest to czas próby”. A Bóg zbliża się o wiele bardziej do ludzi poddanych próbie. Współczesne malarstwo jest wypełnione motywem pustyni, surrealistyczne, pełne ekscentryczności, naszpikowane metaforami oraz symbolicznymi wizjami, zaczerpniętymi z otchłani świadomości obrazy choćby Salvadora Dali.  Dla Heideggera człowiek jest zawsze w sytuacji historycznej, jest w świecie i zawsze z innymi. Bez jakiegokolwiek uzasadnienia stawia tezę: „człowiek spadł nie wiadomo skąd i został rzucony w absurdalność świata. Żyje w świecie pełnym trosk, co utrudnia jego poznanie; jest roztargniony, unika siebie samego i staje się przedmiotem anonimowym, bezosobową cząstką społeczeństwa. Świat jest zbudowany z trosk i sztucznych konstrukcji, dlatego ludzkie „ja” jest uchwytne tylko na tle niebytu, nicości. Nicość jest bardziej realna niż złudny, kłamliwy świat. Tylko wolność jest nieograniczona- zdaniem filozofa, i przeciwstawia się śmierci. Na pustyni człowiek czuje się „bogiem bezsilnym”. Dopiero w takim środowisku wychodzi cała prawda o nim samym. Wędrujesz przez wydmy piaskowe i na przestrzeni dziesięciu kroków nogi zapadają się pod ziemię, a po chwili człowiek zapada się po pas- totalna bezradność. Mają rację mistycy muzułmańscy, którzy twierdzą, ze pustynia stwarza możliwości rozwoju „kultu własnego jestestwa wewnętrznego”. Przemierzanie tych obszarów samotności uwalnia człowieka od chęci przypodobania się ludziom, do dostosowania własnego oblicz i własnych gestów do gustów widowni”. Na pustyni jesteśmy skazani tylko na siebie, obnażeni z egoizmu i chęci popisywania się, czy kreowania fałszywego obrazu siebie. To sprawia że jesteśmy najbliżej spotkania się z prawdą o sobie, czasami bolesną ale jakże terapeutyczną. Tu dokonuje się nawrócenie człowieka, chrzest w Duchu i Prawdzie. Wtedy nabierają głębokiego sensu słowa ojców pustyni: „Kiedy nauczysz się żyć bez ludzi, wówczas ludzie zobaczą, że nie mogą żyć bez ciebie”. Tam mocne słowa Jana Chrzciciela muszą rozerwać wszystkie krępujące łańcuchy. Wyzwolić w sobie ogromny, a stłumiony potencjał duchowy… odkryć na nowo łaskę chrztu. Ważne jest wyjście na pustynię, opuścić schematy myślenia, porzucić skrupulatnie zapisany kalendarz, wyjść na otwartą przestrzeń w której można wykrzyczeć z całych sił ból swojej duszy. Wyłączyć komputer, zaryglować „okno na świat”, a wejść w świat Boga. Nie bójmy się porzuceń tych spraw do których przywykliśmy, dać czas który nie posiadam Bogu. Pamiętajmy Pan nadejdzie z pustyni.  

poniedziałek, 26 listopada 2018


Ps 24  

Kto wstąpi na górę Pana,
kto stanie w Jego świętym miejscu?
Człowiek rąk nieskalanych i czystego serca,
którego dusza nie lgnęła do marności.

Każdy z nas nosi w sobie głębokie i utrwalone wspomnienia z dzieciństwa bardzo intensywnie połączone z przeżywaną zewnętrznie wiarą. Pamiętam kiedy jako mały chłopiec próbując mówić do Boga, patrzyłem w niebo i wyciągałem wysoko dłonie; towarzyszyło mi przekonanie że On mnie widzi i za chwilę wychyli się z błękitnie umalowanego nieba. Biegłem na łąkę i kładłem się na ziemi wypatrując ufnie znaku. Dziecko intensywniej przeżywa komunikaty rodziców, że Bóg jest wysoko i przybliża się w momentach kiedy Go usilnie o coś błagamy. Znamienne jest w chrześcijańskiej rzeczywistości modlitwy- wychylenie ku Bogu- jest zawsze orientacją ku Misterium. Orygenes błyskotliwy teolog twierdził, że „najprostszy nawet chrześcijanin wie dobrze, że każde miejsce na świecie jest częścią wszechświata, a cały świat jest świątynią Boga; modląc się więc w dowolnym miejscu, zamyka oczy zmysłowe, otwiera oczy duszy i wznosi się ponad świat cały; nie zatrzymuje się na szczycie nieba, lecz wznosząc się myślą ponad niebo, prowadzony przez ducha Bożego, jak gdyby opuścił już świat...” Liturgia w całej duchowo- symbolicznej konstrukcji modeluje w ludziach postawę otwartości, jak również integruje w sposób niezwykle harmonijny ciało i duszę w akcie uwielbienia, dziękczynienia czy prośby. Dzięki modlitwie zachwytu i prostodusznego pragnienia Boga, wstępuje się w wieczność, doświadczając pokoju, miłości i nadziei – „oczy ducha stają się oczami gołębicy” przedzierającej się przez warstwy niepoznania, pustki i brakowi adekwatności słów zdolnych opisać cudowną aurę spotkania.  „Człowiek modli się tak, jak żyje, a żyje tak, jak kocha” – pisał J. Corbon. Dynamika modlitwy- jej intensywność zależy od intensywności „wychylenia ku górze.” Zawsze mnie poruszają wczesnochrześcijańskie obrazy orantów na ścianach katakumb, czy późniejsze bizantyjskie interpretacje tego tematu. „Wyciągam ręce jako ofiarę Panu. Gdy stoję z wyciągniętymi rękoma oznacza to postawiony krzyż. Alleluja !” (Ody Salomona). Chrześcijanin z dłońmi skierowanymi ku górze- ewokujący krzyż i zmartwychwstanie- personifikujący w całym pięknie drganie modlitwy, współodpowiedzialny za wspólnotę skoncentrowaną na eucharystycznej uczcie Baranka. Kościół to również orantka na wzór Maryi niosącej Światłość i wypowiadającej bez wahania swoje „fiat.”  W Adwencie modlitwa powinna wybrzmiewać mocniej, rozpinać niebo, aby Ten który przychodzi wpadł w nasze rozpostarte dłonie. Czuwanie połączone z modlitwą, otwiera świątynię serca na Teofanię. Przykleiłem w miejscu najlepiej widocznym dla wszystkich kartkę z cytatem św. Jana Chryzostoma o domu chrześcijańskim jak miejscu nieustannej modlitwy: „Niech twój dom będzie kościołem; wstań w środku nocy. W nocy dusza jest czystsza, lżejsza. Zachwycaj się twoim Mistrzem. Jeśli masz dzieci, obudź je i niech przyłączą się do ciebie we wspólnej modlitwie.” Często  budzę się w nocy, tuląc do siebie płaczącego synka, szeptając z ufnością: Kocham Cię, Boże !

niedziela, 25 listopada 2018


W owym czasie wystąpił Jan na Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej te słowa: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Jemu prostujcie ścieżki. Sam zaś Jan nosił odzienie z sierści wielbłądziej i psa skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny... (Mt 3,1-12).

Pustynia dla współczesnego człowieka, usadowionego w zabieganej egzystencji może wydawać się czymś nazbyt egzotycznym, a nawet przerażającym. Pozbawienie kogoś poczucia bezpieczeństwa, technicznych udogodnień i elektronicznych komunikatorów, mogłoby spowodować sytuację newralgiczną pod każdym względem. Pustynia rządzi się swoimi prawami, dobrze to rozumieją nomadzi akceptujący jej kaprysy, przywykli do natychmiastowej zmiany aury. Pustynia przez wieki wydawała ludzi wielkiego formatu. Pustynia rodzi proroków ! Mężczyzna odziany w skóry i na pierwszy rzut oka szalony, wyprowadza czytelnika Ewangelii na odludzie. Dopiero na pustyni zaczynamy rozumieć głębiej pewne sprawy; tam zaczynamy potrzebować innych ludzi, a nawet za nimi tęsknić. Widzimy wyraźniej siebie... Brat Daniel Ange wymyślił piękne stwierdzenie: „Samotność oddziela od innych, by człowiek mógł stać się bratem każdego.” Dobrze to rozumieli starożytni mnisi, kiedy całymi tabunami zaludniali pustynię; tam odkrywali topografię Raju i ślady stóp przechadzającego się Boga. Ewagriusz z Pontu- mnich i dogłębny znawca ludzkiej natury, pozostawił zaskakującą definicję: „Mnich to człowiek, który odseparował się od wszystkiego, by być złączonym ze wszystkimi.” Takim „mnichem” był święty Jan Chrzciciel- przyobleczony w skóry prorok który zaprzyjaźnił się z pustynią. Była ona dla niego domem, miejscem przepowiadania, przestrzenią w której doświadczało jego serce muśnięć Ducha Świętego. „Pustynia miłuje ludzi nagich”- twierdził Hieronim. Takim był Prorok którego głos kruszył ludzkie serca i sprawiał, że miejsce niebezpiecznie – siedlisko węży i skorpionów, stawało się przestrzenią nawrócenia i łaski. „Anioł na ziemi” – tak Go wychwala Kościół i utrwala na deskach barwna ikonografia. Przydano mu skrzydła i świetliste oczy, aby podkreślić Jego dar przenikania skamieniałych ludzkich wnętrz. „Albowiem mówić o Janie, to prorokować o Chrystusie” – stwierdza św. Ambroży. Modlitewna litania opiewająca wielkość Poprzednika nazywa go kwiatem pustyni. W Adwencie chrześcijanie wychodzą na pustynię; to duchowa wędrówka w głąb swego serca. To zatrzymanie się w zgiełku miasta i wielokrotne wyszeptanie: Marana Tha ! Niektórym jest dane udać się na prawdziwą pustynię, poczuć wiatr i piasek w oczach. Odnaleźć ciszę ! W pierwszych wiekach chrześcijaństwa Ojcowie Pustyni byli ludźmi wewnętrznie spójnymi, żyjącymi w harmonii ze światem który ich otaczał. Oszczędni w słowach, rozmodleni, czasami urokliwi w swoim uszczypliwym poczuciu humoru. Przeczytałem o pewnym pustelniku, który z powodu spiekoty wszedł do jaskini i natknął się tam na lwa. Ten zaczął zgrzytać zębami i ryczeć. Starzec rzekł do niego: „Dlaczego się rzucasz ? Wystarczy miejsca dla mnie i dla ciebie. Jeśli ci się nie podoba, to wstawaj i wychodź stąd.” Lew po chwili uspokoił się i wyszedł z stamtąd. Pomyślałem sobie po lekturze tego fragmentu. Adwent to droga przez pustynię i szukanie schronienia w jaskini. Tam trzeba się zderzyć ze swoimi lękami, obawami i wątpliwościami. Po doświadczeniu pustki i niemocy, wystarczy tylko blask oczu Chrystusa, aby zostać napełnionym nadzieją. Pustynia – miejsce nawrócenia i spotkania !

sobota, 24 listopada 2018


Ps 144

Błogosławiony Pan, Opoka moja,
On moje ręce zaprawia do walki,
moje palce do bitwy.
On mocą i warownią moją, osłoną moją i moim wybawcą,
moją tarczą i schronieniem, On, który mi poddaje ludy.

„Świat żyje, jak gdyby Boga nie było”- słyszymy z ust wielu przenikliwych obserwatorów rzeczywistości i zatroskanych o przyszłość chrześcijaństwa ludzi. Czy płynne i zlaicyzowane społeczności rzeczywiście utraciły z horyzontu przeczucie Boga ? W odpowiedzi na tak niepokojącą diagnozę przychodzą jeszcze inne słowa, sformułowane przez pewnego francuskiego księdza: „Żyj tak, by patrząc na ciebie, było nie do pomyślenia, że Bóg nie istnieje.” Czas przygotowania na przyjście Pana powinien skruszyć w sercach chrześcijan lęk przed niewydolnością i słabością proklamowanej wiary. Przychodzi taki moment kiedy życie musi stać się żywą katechezą; promieniowaniem na zewnątrz łaski, pokojem i światłością. Odkryć sens własnej egzystencji w Bogu- bez jakichkolwiek kompleksów i nieprzychylnych zaczepek ze strony świata. Święta Teresa Wielka pisała: „Niech nic cię nie niepokoi, niech nic cię nie przeraża. Wszystko mija, Bóg się nie zmienia. Cierpliwość osiąga wszystko. Temu, kto ma Boga, nie brakuje niczego. Bóg sam wystarcza.” Te słowa spowite nadzieją, niezwykle mocno korespondują z wielokrotnie powtarzanymi pouczeniami świętego Serafina z Sarowa: „Zdobądź pokój wewnętrzny a wielu wokół ciebie się nawróci.” Wielkość chrześcijaństwa nie wyraża się już w dumnym i triumfalnych pochodzie- tak jak to miało miejsce w pierwszym tysiącleciu- wypowiada się ono przez zaczyn miłości, w twórczej zdolności bycia naprzeciw człowieka zagubionego i wewnętrznie dotkniętego cierpieniem. Chrześcijaństwo nie musi już wyważać drzwi historii, czy ziemskich instytucji- aby zamanifestować swoją obecność. „Moc w słabości się doskonali.” Stało się ciche, pokorne, transparentne, a zarazem charyzmatycznie gwałtowne i skuteczne w mocy terapeutycznego leczenia ran świata. Stać się bezgraniczną przestrzenią Boga ! Zaspokoić duchowy głód świata. Radosna nowina która emanuje z Ewangelii, nie tylko podnosi dachy domów, lecz uzdrawia najtwardsze ludzkie serca. „Słowo Boże jest antidotum na truciznę, jaka żywiła tych, którym brakowało miłości lub którzy ją utracili; przywraca Ono strukturę tkanki psychicznej, która została zniszczona- słyszymy z ust Simone Pacot- w ten sposób ludzie docierają do Paschy, do momentu, kiedy mogą porzucić drogę śmierci, fałszywe przekonanie, aby odrodzić się w płodności.” Tak jak Duch Święty zstąpił gwałtowanie w łono Dziewicy i uczynił Ją miejscem obecności wcielonego Boga- Tabernakulum, tak również uświęca dzieci Kościoła, uzdalniając je do płodnej obecności i świadectwa. Kościół nie może być zatęchły od wzdychania za dawnym splendorem, rozpamiętywania dawnych wieków- obwarowany, czy okopany. Słowa Chrystusa mają udrażniać jego żyły. Sakramenty napełniają go sokami witalności, czyniąc go „mistycznym fundamentem świata.” Każdego poranka wraz z moimi bliskimi odmawiamy modlitwę przypisywaną świętemu Franciszkowi z Asyżu; tchnie z tych słów nadzieja na świat już przemieniony w Bogu. „O Panie, uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju. Abym wnosił: Nadzieję, tam, gdzie panuje rozpacz. Światło, tam, gdzie panuje mrok. Radość, tam gdzie panuje smutek...”

czwartek, 22 listopada 2018


Ap 5, 1-10       

Ja, Jan, ujrzałem na prawej dłoni Zasiadającego na tronie księgę zapisaną wewnątrz i na odwrocie opieczętowaną siedmiu pieczęciami... I mówi do mnie jeden ze Starców: «Przestań płakać! Oto zwyciężył Lew z pokolenia Judy, Odrośl Dawida, tak że otworzy księgę i siedem jej pieczęci».

Wiara przez wieki zanurzona w kulturze multiplikowała barwne i rozpłomienione ludzkim umysłem wyobrażenia Boskiego finału dziejów. Wczytując się w końcowe stronnice Nowego Testamentu, ludzie wiary, próbowali ograniczonością umysłu i serca dotknąć choć fragmentu świata na którego widnokręgu pojawi się zwycięski Lew Judy. Symbole zrodzone z nadmiaru światłości w głowie już sędziwego Jana Apostoła zdają się tkać cudowny dywan po którym można odbyć przechadzkę ku bramie przemienienia czasu i przestrzeni. „Dalejże więc- pisał ogarnięty radością Henryk Suzo- serce, rozum i uczucie, zstępujcie w bezkresną przestrzeń rzeczy najbardziej umiłowanych.” Apokalipsa jest fascynującym zapisem końca i jednocześnie początku- już przeobrażonego świata w Bogu. Księga ta ze zdumiewającą siłą pozwala widzieć sens egzystencji w Zmartwychwstaniu i Pięćdziesiątnicy Chrystusa. Odsłania się zasłona i historia nabrzmiała od ludzkich dramatów i osobistych tragedii- galopująca na linii czasu wchodzi w pełnię rozkwitając ferią i pięknem świata którego kontury próbowała szkicować ludzka wyobraźnia. Czy ten świat w którym się rodzimy, wzrastamy, zdobywamy potrzebne umiejętności, kochamy i przeżywamy paletę różnorodnych emocji- jest jedynym z możliwych obszarów naszego przebywania ? „Ten, kto nie może zobaczyć, co jest za zasłoną, nie ma prawa powiedzieć, że tam nie ma niczego”(H. Kung). Mamy prawo nosić w sobie głębokie przeświadczenie o niezwykłym świecie Boga. Pierwsi wyznawcy wznosili modlitewne westchnienie: „Niech przyjdzie łaska i przeminie ten świat” (Didache). Chrześcijaństwo elastycznie posługuje się słowem: Nadzieja. Jestem przekonany, że nosimy w sobie obraz wieczności. W końcu jesteśmy ludźmi tęsknoty- Adwentu. Nadzieja uchyla niewidoczne drzwi naszej wyobraźni podprowadzając na paluszkach, cichutko ku Temu, który jest Zmartwychwstaniem i Życiem. Zdecydowanie łatwiej się żyje i umiera, będąc człowiekiem głęboko wierzącym. Noszę w sobie głębokie przekonanie, że spełnią się słowa Chrystusa które skierował do Natanaela: „Zobaczysz jeszcze większe rzeczy” (J 1,50).  Wieczność jest Boża i ludzka. Współpracujemy z Bogiem, aby ją osiągnąć. Cała nasza historia jak również sekwencje towarzyszących naszemu życiu wydarzeń, są wzlotem ponad teraźniejszość. Nieustannie transcendujemy naszą egzystencję. Dzięki temu przyszłość- jak wyraził to w swoich intuicjach rosyjski filozof Frank- nie jest po prostu przed nami, lecz stanowi część historii, teraźniejszość przeczuwaną, przeduczestniczącą, już realną. „Ponieważ Bóg istnieje, ja jestem nieśmiertelny- pisał z eschatologiczną wrażliwością Dostojewski- Moja nieśmiertelność jest nieodzowna choćby dlatego, że Bóg nie zechce zgasić na zawsze płomienia miłości, który zapłonął dla Niego w moim sercu”.  

środa, 21 listopada 2018


Mt 24, 37

Jezus powiedział do swoich uczniów: Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie.

W życiu Cerkwi której jest dzieckiem i w której posługuję jako kapłan, już intensywnie zaczęliśmy przeżywać czas przygotowania na przyjście Pana.  Adwent- jest niczym piękna tkanina; utkany z różnorodnych sensów i znaczeń: przyjście, oczekiwanie, tęsknota, radość, obdarowanie, a nade wszystko subtelna bliskość Boga. Posłużę się słowami Rahnera: „I znów jest adwent w Twym, Kościele Boże. Znów wracamy do modlitwy, tęsknoty, wyglądania, do pieśni nadziei i obietnicy. Wszelka niedola ludzka, wszelki niedosyt, całe wierzące oczekiwanie zbiega się znowu w tym jednym słowie: Przybądź ! Nie zwlekaj ! Bo przecież już przyszedłeś, przecież już rozbiłeś miedzy nami swój namiot. Przecież już podzieliłeś z nami całe nasze życie… Czy mógłbyś przyjść jeszcze bliżej, niż już przyszedłeś, wchodząc tak głęboko w naszą zwykłość, że nie umieliśmy Cię odróżnić do innych ludzi ? A jednak o Boże nasz, któryś nazwał siebie Synem Człowieczym, mówimy Ci wciąż, modlimy się ciągle: Przybądź !” Adwent jest szczególnym momentem uchylenia niebios i zstępowania Emanuela do naszego życia, jak również czujności serca i wypatrywania znaków Paruzji. Za każdym razem przeżywam ten czas inaczej, stając naprzeciw minionych wydarzeń i próbując zgłębić te sprawy w taki sposób w jaki to uczyniła Maryja-ciągle świeży i aktualizujący. Dostrzegam i kontempluję w milczeniu największą z tajemnic chrześcijańskiej wiary. Zwiastowanie jest „początkiem naszego zbawienia i objawieniem odwiecznej tajemnicy: Syn Boga staje się Synem Dziewicy i Gabriel głosi łaskę”. Nie zrozumiemy tego do końca, możemy jedynie poddać się zdumieniu. „Teologia zajmuje się sprawami nadprzyrodzonymi i ciągle napotka na tajemnice- pisał Newaman- których rozum nie może wyjaśnić ani do których nie można się przystosować…” Adwent jest podążaniem po niełatwych tropach wiary i odkrywaniem przenikającej serce Maryi radości z tego, że w Niej „Słowo stało się Ciałem”. Jest również drogą wątpliwości i wycofania świętego Józefa. Mocowania się z racjami rozumu który i tak poniesie klęskę pod naporem argumentów serca. Misterium fidei ! „Maryja jako osoba obdarzona wolnością nie jest biernym narzędziem. Nie jest Ona tylko łonem, przez które przechodzi Słowo, które staje się ciałem. Jej chwała nie polega jedynie na wykarmieniu własnym mlekiem Syna Bożego” (E.B. Siegl). W jakimś sensie wszystko, co staje się udziałem Dziewczyny z Nazaretu, staje się błogosławionym udziałem każdego chrześcijanina. Wyraża się to w postawie przyjęcia Chrystusa, jako największego daru. Maryja jawi się jako pierwsza współpracowniczka Boga, a za Nią podąża Kościół w tej charyzmatycznej i profetycznej misji. Obwieszczać zagubionemu światu miłość. Trzeba wyraźniej wpatrywać się w Nią, odkrywać Jej talent wiary- potencjał wielkich możliwości, postawę bycia dla Boga. W sercu adwentowych liturgii Oblubienica Kościoła i Baranka, będzie nas prowadzić w oświetlonym blaskiem świec- korowodzie ludzie szczęśliwych nad których domostwami zatrzyma się w pewnym momencie betlejemskie światło pokoju- zwiastujące- że On już przyszedł ! Hodegetria- „Ta, która wskazuje drogę”.

poniedziałek, 19 listopada 2018


Jak błyskawica wybiega ze wschodu  jawi się na zachodzie, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Nagle objawi się wszystkim i nikt nie będzie potrzebował pytać, czy Chrystus jest tu, czy tam- św. Jan Chryzostom

Chrześcijaństwo zostaje zaproszone do postawy czujności i gotowości na przyjście Pana. Tylko nieustanna świadomość adwentu, stawia ludzi wierzących w perspektywie przyszłości, której centralnym momentem będzie Parousia- triumfująca obecność, przybycie i objawienie się Chrystusa- połączone z odnowieniem człowieka i świata. W jednym ze swoich listów św. Paweł napisał, że powinniśmy spieszyć się w życiu, albowiem czas jest zwodniczy (1Kor 7,29). „Wszystkie dni naszego życia przeżywamy tak, jak gdybyśmy w pośpiechu i niedbale przepisywali „na brudno” nasze dzieje, planując że, pewnego dnia przepiszemy ten „brudnopis” na czysto. Żyjemy tak z roku na rok, nie dokonując dokładnie i w pełni tego, czego możemy dokonać. Usprawiedliwiamy się, przy tym, że przyjdzie na to czas. Wmawiamy sobie: później coś jeszcze w tym życiu osiągnę; można będzie zrobić to później; któregoś dnia przepiszę to na czysto…” (A. Bloom). Widać w tych słowach potrzebę przeżywania swojego życia w perspektywie nadejścia Pana. Tak porządkować swoje życie, aby się później nie zdziwić i  nie zawstydzić; wiele chciałem uczynić- a wszystko to, okazało się słomianym zapałem. Obraz chrześcijanina z zapaloną lampą w dłoni i przepasanymi biodrami, wyraża błogosławione napięcie- wypełnione miłością Oblubienicy Kościoła do swojego Umiłowanego. Powinniśmy sobie nieustannie uświadamiać prawdę, iż żyjemy w eonie eschatologicznym, który odmierzany za pomocą naszych ziemskich zegarów przybliża nas ku aktualizacji Dnia Pańskiego, który dokonuje się „teraz”- przekraczając ową błogosławioną chwilę, poczuciem „opóźniania się”. Bóg przekracza nasz czas, dowodząc, że chwila Jego nadejścia, nie jest możliwa do uchwycenia i przewidzenia. Czasami Bóg się spóźnia, aby sprawdzić czy potrafimy na Niego cierpliwie czekać. Mamy czuwać i przeżywać życie w wierności Panu i pokornemu poddaniu się mądrości Ewangelii- która usuwa z serc poczucie lęku i objawia nadzieję zmartwychwstania i nowego świata. Czuwanie, nie polega na założeniu rąk i wpatrywaniu się w niebo; jest maksymalnym przeżywaniem egzystencji, która uobecnia tu i teraz Królestwo Boże. Czuwanie opromienione światłem lampy, do której dolewa się systematycznie oliwę wiary. Hilary z Poitiers nazywa lampę „promieniującym światłem duszy, oświetlonej sakramentem Chrztu Świętego”.   Chrześcijanin staje się w pełni człowiekiem, kiedy jego dusza zostaje rozświetlona blaskiem wiary.  Staram się wbrew odczuwalnemu  pesymizmowi świata,  żyć nadzieją i trwać na modlitwie, wołając: Marana Tha !

niedziela, 18 listopada 2018


Łk 21,20-28

Jezus powiedział do swoich uczniów: … Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, nadchodzącego w obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie”.

Lektura dzisiejszej Ewangelii, może jednych wprawić w zakłopotanie, a innych w niepokorną ciekawość. Wielu ludzi żyje w napięciu wypatrywania niezwykłych znaków na firmamencie nieba. Jeszcze inne towarzystwo, próbuje w ciemno wróżyć- kiedy nastąpi koniec świata; bawiąc się w niepoprawnych krzykaczy głoszących nadejście czasu rozpaczy. Świadkowie Jehowy już kilka razy wyliczali nadejście nowego świata, jeszcze inni w chorobliwych ekstazach (raczej pod wpływem delirium narkotycznego) popełniali zbiorowe samobójstwa; ale ich wizje i czyny okazały się kompletnie niezgodne z zamysłem Pana Boga. Fałszywi prorocy, prognozujący koniec wszystkiego, sekty zniewalające umysły ludzi, oznaczające w kalendarzu destrukcyjny finał grzesznego świata- cóż, budzą politowanie. Pozostają jeszcze chrześcijanie; jak zawsze spokojni- z wiarą chodzący po ziemi, a unoszący od czasu do czasu dyskretnie głowę ku górze. Wiara jest również oczekiwaniem…, wypatrywaniem rozbłyskującego na horyzoncie światła. Najczęściej wyobrażam sobie nadejście Syna Człowieczego, jako doskonalszą ikonę Przemienienia. Przypominają mi się słowa św. Symeona Nowego Teologa: „Bóg jest Światłością i ci, których czyni godnymi, by Go widzieli, widzą Go jako Światłość”. Noszę w sobie głębokie przeświadczenie, że tak właśnie będzie. Moja twarz i twarze moich bliskich (jak również całe rzesze ludzi… nie tylko 144 tyś. wybranych w wyniku parcelacji władzy), zostaną przeniknięte światłością. Mam nadzieję, że tak będzie wyglądało Królestwo Boże przychodzące w mocy. Światłość stanie się przejawem Bożej wspaniałości, oczekiwanej bliskości…, fascynującego „spektaklu zadziwienia”. Jakże w tym marzeniu, stają się bliskie słowa św. Pawła: „ujrzymy Boga twarzą w twarz i zobaczymy Go takim, jakim jest”. Bóg zdejmie z naszych twarzy maski i pozwoli nam uchwycić blask swego Bóstwa. Finał będzie dopełnieniem dokonanego już w czasie, wydarzenia naszego Chrztu- gdzie oświeceni światłem, zostaliśmy uzdolnieni ku wyjściu, naprzeciw Chrystusa. Pragnę zakończyć rozważanie, pouczeniem św. Hieronima: „ Wyrzekamy się w misteriach (chrzcie) najpierw tego, który jest na zachodzie, który umiera dla nas wraz z grzechami, przeto zwróceni twarzą na wschód zawieramy przymierze ze Słońcem sprawiedliwości i przyrzekamy, że będziemy mu służyć”.

czwartek, 15 listopada 2018


Łk 17,20-25

Jezus zapytany przez faryzeuszów, kiedy przyjdzie królestwo Boże, odpowiedział im: „Królestwo Boże nie przyjdzie dostrzegalnie; i nie powiedzą: «Oto tu jest» albo: «tam». Oto bowiem królestwo Boże jest pośród was”. Do uczniów zaś rzekł: „Przyjdzie czas, kiedy zapragniecie ujrzeć choćby jeden z dni Syna Człowieczego, a nie zobaczycie. Powiedzą wam: «Oto tam» lub: «oto tu». Nie chodźcie tam i nie biegnijcie za nimi. Bo jak błyskawica, gdy zabłyśnie, świeci od jednego krańca widnokręgu aż do drugiego, tak będzie z Synem Człowieczym w dniu Jego. Wpierw jednak musi wiele wycierpieć i być odrzuconym przez to pokolenie”.

Czy współcześni chrześcijanie wpatrują się jeszcze w Niebo ? Być człowiekiem Adwentu. Zaczynam od prowokacyjnego pytania, które w jakimś stopniu przymusza do eschatologicznej autorefleksji. Świat zdaje się znajdować w takiej kondycji, jakby jego oczy zostały utkwione na całkiem innych obrazach. Nie uważam, że w nas współczesnych chrześcijanach została uśpiona czy odsunięta wrażliwość na nadzieję nowego świata. Może słowo- „uśpienie”, lub lepiej „rozproszenie”, wydaje się bardziej zasadne. Całe pokolenia przed nami, żyły oczekiwaniem Paruzji-  to znaczy, powtórnego przyjścia Pana. Czujność i barwna wyobraźnia wypełniła serca i umysły, wyglądających dnia nadchodzącego spełnienia historii- przejścia w kairos Boga. Ludzie nieprzeciętni, wielkiego ducha i płomiennej świętości z wielkim spokojem przeżywali oraz obserwowali znaki zwiastujące nadejście Królestwa Bożego. Urzeka mnie do dzisiaj średniowieczna percepcja tamtych ludzi. Apokaliptyczna fantazja, połączona z głęboką wiarą w miłosierdzie Boga, odsłania ciągle niezbadane obszary ludzkiej ciekawości. Pierwsze wyobrażenia końca czasów w zachodniej plastyce, wcale nie ukazują scenę straszliwego sądu nad światem, a raczej podprowadzają skądinąd naszą ograniczoną wyobraźnię do obrazu Chrystusa przemienionego, wypełnionego chwałą, spowitego światłością. To wizerunek apokaliptycznego i zaskakującego niczym błyskawica wydarzenia prześwietlonego na sposób błony w aparacie- „fotografia”- Nowego Nieba i nowej Ziemi, którego centrum stanowi zasiadający na tronie Król. Wiara rozpoznaje w Nim- Bogaczłowieka- Wybawcę i Przyjaciela ludzi. On przychodzi nie po to, aby zatracać, ale żeby zbawić- podnieść zagubiony świat. Te niezwykłe wyobrażenia utrwalają się rzeźbie, czego najpiękniejszym przykładem jest romanizm Moissac, Chartres. „Ukazywały one niebo i zamieszkujące je boskie osoby oraz stworzenia nadprzyrodzone. Ludzie wczesnego średniowiecza oczekiwali powtórnego przyjścia Chrystusa bez lęku przed Sądem. Dlatego ich koncepcja czasu przemilczała dramatyczną scenę Zmartwychwstania i Sądu, zawartą w Ewangelii według świętego Łukasza”. Nie wiem jak to tłumaczyć, może potrzeba miłości i przebaczenia, wzięła górę nad budzącą i zatrważającą wizją skazanych oraz pozostawionych złemu losowi ludzi, przeznaczonych na wieczną gehennę ? Jak pisał wybitny badacz kultury średniowiecznej Jacques Le Goff: „Od XII wieku Chrystus- Zbawiciel szerzej otwiera ramiona dla ludzkości. Staje się bramą, przez którą wszedłszy dostąpić można objawienia i zbawienia… W ten sposób Kościół, symbol domu niebieskiego, wejście do nieba, otwiera się szeroko”. Tak bardzo bliska jest mi ta wizja, szczególnie wtedy kiedy w postawie nadziei spoglądam ku górze. „Chrześcijanie są wezwani do tego, żeby pozwolić ludziom zrozumieć, że Chrystus przychodzi ze względu na wszystkich- pisał O.Clement- bowiem jednoczy w sobie „maksimum” człowieczeństwa i „maksimum” Boskości. Jeśli jednak to się im nie uda, to Chrystus sam objawia siebie tym, którzy umierają...” Nie wiem, kiedy się wypełni czas i pioruny rozświetlą dachy nowoczesnych wieżowców, kiedy zadrżą w posadach metropolie świata, a świat tak dobrze nam znany wykluje się niczym z kokonu ku zstępującej wieczności. Wiem tylko jedno, muszę zachować w sercu wiarę w to, że to co wydaje się enigmatyczne, pozbawione spójności czy łatwego wytłumaczenia; w Nim wieczność stanie się faktem. Pozostaje jedynie miłosne drżenie duszy, nadzieja i zaufanie. A kiedy się to wszystko zacznie dziać, to pozostaje tylko mądry- ewangeliczny instruktarz: „…nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie”.

środa, 14 listopada 2018


Ps 23

Pan jest moim pasterzem,
niczego mi nie braknie,
pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć,
orzeźwia moją duszę.

Myślę, że centralną kwestią wiary i refleksji teologicznej-  przenikniętej tęsknotą i wewnętrznym napięciem w duszach chrześcijan była kwestia zbawienia. Pierwsi chrześcijanie widzieli w Chrystusie Kyriosa i uznawali Go za Boga, który wraz Ojcem odbiera cześć i uwielbienie, będąc głową odkupionej ludzkości. Przekonanie to znacząco wpłynęło na kształt późniejszej jak również dzisiejszej duchowości chrześcijańskiej. Nie bez przyczyny średniowieczny myśliciel św. Bernard miał powiedzieć: „Jesteśmy żebrakami żyjącymi na koszt Boga”. Wskazał tym samym że życie człowieka jest oczekiwaniem na Tego, który przynosi wyzwolenie. Wiele debat które się przetoczyły przez dzieje Kościoła najwyraźniej odzwierciedlają zbawczy sens Wcielenia i Odkupienia. Tradycja patrystyczna a wraz z nią późniejsza myśl zbudowała wyrazisty komentarz: On przyszedł jako Pasterz, wszedł w środek Owczarni- aby szukać, odnaleźć i włożyć na ramiona grzeszników. To zaufanie wobec zbawiającego Bogaczłowieka, nie tylko oddaje piśmiennictwo wieków ale nade wszystko najstarsza sztuka Kościoła. Jeżeli miałbym wskazać jakieś wyjątkowe dzieło sztuki o charakterze jednoznacznie głęboko duchowym to jest nim mozaika ukazująca Dobrego Pasterza z Mauzoleum Galli Placydii w Ravennie (V w.).  W dekoracji mozaikowej- nad wejściem Chrystus przedstawiony jest jako Dobry Pasterz. Atrybutami jego boskości są złota tunika i purpurowy płaszcz, aureola i krzyż, zastępujący kij pasterski. Sylweta Chrystusa wygięta w swobodnej pozie, stanowi centrum kompozycji obrazu, wokół której zostaje zbudowana po mistrzowsku z dwóch stron bukoliczna sceneria z owieczkami wpatrzonymi w swojego Pasterza. To najpiękniejszy obraz Kościoła- wpatrzony w Chrystusa, wypełniony miłością i absolutnym zaufaniem wobec Tego, który za chwilę poprowadzi stado ku wzgórzom. W tym miejscy zdają się wiarygodnie wybrzmiewać słowa Ruperta Mayera: „Żyjąc w obecności Boga, pozostajemy zawsze na wyżynach”. Sposób w jaki artysta oddał miękkość wełny owiec i naturę skalistego pejzażu jest nie tylko wyrazem mimetyzmu w sztuce, ale nade wszystko odzwierciedleniem świata już przemienionego- idealnego- będącego kalką rzeczywistości niebiańskiej. To świat które jest już zbawiony, przeszedł Paschę wraz z Tym, który umarł i zmartwychwstał. Jest jeszcze jedno przesłanie teologiczne oparte na ewangelicznym fragmencie i podniesione przez obraz- to przebóstwienie widziano jako odzyskanie nieśmiertelności. Święty Augustyn podkreślał: „Bóg chce uczynić ciebie bogiem… Jak uczestniczył w twojej śmiertelności, przybierając człowieczeństwo, tak dał ci udział w nieśmiertelności podnosząc cię”. Pasterz nigdy się nie zniechęca poszukiwaniem, nie znudzi się kołataniem do serca człowieka. Tego nie ma w żadnej innej religii; taka bliskość Boga wobec człowieka jest tylko w chrześcijaństwie. Kiedy jestem okaleczony, wyniszczony, poturbowany przez życie, czy krawędzi wątpliwości- On przychodzi z darem miłości i zbawienia. Piękny Młodzieniec z moim życiem na swoich ramionach !

poniedziałek, 12 listopada 2018


Ps 24

Kto wstąpi na górę Pana,
kto stanie w Jego świętym miejscu?
Człowiek rąk nieskalanych i czystego serca,
którego dusza nie lgnęła do marności.

Dla kogoś kto choć trochę interesuje się historią religii, teologią, czy utrwalonymi wyobrażeniami w sztuce z pogranicza sacrum, nie ma niczego bardziej zdumiewającego jak poszukiwanie miejsca w którym można stanąć bez lęku naprzeciw Boga. Pielgrzymka ku centrum świata- omfalos- szczytu wieńczącego wszelkie marzenia i tęsknoty, zwierciadłu prawdy. Ten, którego poszukuje w zachwycie ludzka dusza i uwiedziony tajemniczością wzrok, przekona się bardzo szybko o tym, że Bóg jest transcendentny, a zarazem tak bliski iż można się z Nim minąć, poddając się jedynie własnym projekcjom, kalkulacjom i chęci zaspokojenia duchowej ciekawości. Wielki jest Bóg i nieznany; „jest czymś zupełnie innym” – powie w Wyznaniach święty Augustyn. Aby się z Nim spotkać człowiek musi porzucić własne wyobrażenia, ogołocić potencję rozumu i zacząć się pokornie wdrapywać wzwyż- ku niewiadomej przestrzeni pochwycenia i zastygnięcia w adoracji Miłości. Czasami trzeba jak Mojżesz zdjąć sandały i poczuć chropowatość ziemi- własną nicość, zasłonić oczy- aby cielesne widzenie przeszło przez palący ogień niewidzenia. „Stałaś się piękną, zbliżając się do mego światła. Twoje zbliżenie spowodowało Twe uczestnictwo w mej piękności. Zbliżając się do światła dusza staje się światłością” (św. Grzgorz z Nyssy). Poczuć drżenie duszy w samych posadach, aby zstąpiła we wszystkie szczeliny łaska i zrodziła przestrzeń w której zabrzmi słowo Boga i spłynie światło. Czyż po chrzcie nie jesteśmy oświeconymi ? Oczekiwać w milczeniu działania Bożego w synergii. „Kochać niewidzialnego Boga- to znaczy pasywnie otwierać przed nim swoje serce i czekać na Jego aktywne objawienie tak, żeby w serce wstępowała energia Bożej Miłości”- pisał P. Floreński. Dla apostołów wchodzących posłusznie za Chrystusem na górę Tabor, nastąpił moment nieprzewidzianego spotkania; weszli w czas i we wspólnotę z Bogiem, który pozbawił ich zmysły mocy poznawczej. Rozbłysnęło światło jak u początku biblijnej kreacji wyłaniając świat z zalegających ją ciemności. Byli bezradni ale szczęśliwi, ogołoceni ze wszystkich możliwych racjonalnych argumentów- prześwietleni niczym witraż. Stanęli u podnóża góry- to był ich  ośmiotysięcznik, nie w znaczeniu topograficznym lecz duchowym. Doświadczyli przebóstwienia- przenikającego ich warstwę człowieczeństwa i prześwietlającego na wskroś duszę; uchwycili bezradnie Boską naturę. Ich oczy zapłonęły ogniem. „Bez życia nie można żyć, a życie jest możliwe jedynie we wspólnocie z Bogiem- twierdzi św. Ireneusz z Lyonu- ta wspólnota zaś polega na tym, żeby widzieć Boga i radować się Jego pełnią.” Poszukiwanie przebóstwienia staje się priorytetem człowieka wiary. „Istota życia w Jezusie Chrystusie, życia duchowego polega na przemianie duszy i ciała” (T. Rekluz). To nieustanny trud zasiewu Królestwa Bożego, zstąpienia Ducha Świętego uświęcającego i uzdalniającego nas w świętości. Ontologia świętości ! Rosa musi spaść na pustynię, aby mogła przemienić się w piękny ogród. Szczyt jest pełnią istnienia- świętością do której zostaje wezwany grzeszny człowiek. Choć pozostaje on stworzeniem „staje się bogiem przez łaskę, tak jak Chrystus został Bogiem, stając się człowiekiem przez Wcielenie”(W. Łosski). Życiodajne energię promieniujące z ciała Syna Człowieczego przeniknęły Kościół- czyniąc go miejscem epifanicznym, uleczonym z grzeszności jego członków. Kościół nasycony energiami wdziera się w ciało świata, przepowiadając blask Piękna zdolnego zbawić świat. Najgłębsza otchłań człowieczego lęku została przemieniona. Ze szczytu góry spogląda się na życie inaczej- przenika nas pewność wieczności. A miejsce do którego się w trudzie wspinało okazuje się domem Trójcy Świętej, odwieczną ucztą miłości, stołem zastawionym dla utrudzonych wędrowców. Sparafrazuję św. Izaaka Syryjczyka „Dostąpiwszy miłości, dostąpiliśmy samego Boga i nasza pielgrzymka jest zakończona. Przeprawiliśmy się na górę, która leży poza światem, gdzie jest Ojciec, Syn i Duch Święty.”

niedziela, 11 listopada 2018


Ps 146  

Bóg wiary dochowuje na wieki,
uciśnionym wymierza sprawiedliwość,
chlebem karmi głodnych,
wypuszcza na wolność uwięzionych.

Treść tego psalmu niezwykle wyraźnie i mocno koresponduje z dzisiejszymi – uroczystymi wydarzeniami, związanymi z setną rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. To wyjątkowy jubileusz w którym  dokonuje się intensywna refleksja nad historią, wdzięcznością wobec Boga i licznych bohaterów którzy poświęcili własne życie dla „zmartwychwstania” Ojczyzny. W mediach będzie się mnożyło od licznych debat, dyskusji, przemówień, mniej lub bardziej egzaltowanych wystąpień. Język patriotycznej poezji, muzyka i defilady zakryje być może na chwilę polityczne spory i wewnętrzne niesnaski. Pomimo różnych punktów widzenia- spójnych lub zbieżnych- pozostaje jedno intensywnie przeżywane odczucie- wdzięczność. Wolność to największy dar, a rozumieją to najlepiej ci, których dzieje narodu były rozszarpywane przez wrogie mocarstwa, zakulisowe interesy i złowrogie intencje. Każdy dojrzale przeżywający swoją tożsamość i przywiązanie do tradycji naród będzie wyrywał się z mrocznych sideł niewoli ku życiu w pełni wolnemu. Jesteśmy niczym orzeł z piastowskiego gniazda, wzlatujący wciąż wyżej i wyżej- wbrew naporom i burzom ideologicznych systemów, czy opacznie rozumianemu europejskiemu uniwersalizmowi. „Są ludzie, którzy mają apetyt na cudzą wolność i ludzie, którzy boją się ciężaru własnej wolności” (J. Pasierb). Ojczyzna to coś więcej niż naród, terytorium, język, czy dobrze nam znane krajobrazy dzieciństwa. Ojczyzna to Matka, a o takiej się mówi z szacunkiem i miłością. Bez ojczyzny człowiek jest bezdomnym, tułaczem, cierpiącą jednostką w obcych ojczyznach- ciągle tęskniący i podtrzymujący w duszy fragmenty rodzinnego domu. Ciągle powracają w duszy narodu słowa Norwida: „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów nieba. Tęskno mi, Panie. Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony są- jak odwieczne Chrystusa wyznanie. Bądź pochwalony ! Tęskno mi, Panie...” Mimo chrześcijańskiego przekonania, że nasza ojczyzna jest w niebie- jest jeszcze inna ważna przestrzeń- ziemia, którą całuje się z szacunkiem, po której się stąpa i której zapach staje się pierwociną tej Boskiej Ojczyzny. „W życiu nie ma niczego przypadkowego i zewnętrznego- pisał M. Bierdiajew- wszystko ma sens, wszystko coś znaczy, czyli jest znakiem innego świata. Przeżyć religijnie jakieś wydarzenie to znaczy przeżyć jego wewnętrzny sens, zrozumieć je wewnętrznie, z głębi duchowego doświadczenia, przeżyć je jako swój los, jako zesłane przez Opatrzność Bożą.” Odzyskanie niepodległości nie świętujemy tylko na sposób świecki, okraszony reprezentacyjnym ceremoniałem. Świętujemy ten dzień również w duchu religijnym, bowiem dzieje naszego narodu splotły się z chrześcijaństwem- przyjętym przez przodków, rozkwitającym na polu ludzkich serc przenikniętym na wskroś ożywczym źródłem Ewangelii. Nasze anamnesis naznaczone jest zstąpieniem Ducha Świętego, który to polski Wieczernik uczynił na falistym horyzoncie historii, miejscem intensywnego promieniowania wiarą i ufnością; odwagą w zwycięstwo dobra nad złem. Jest w naszym narodzie jakieś ciągle kiełkujące ziarno mesjanizmu- profetyczna misja bycia stróżem tradycji i największych świętości które dla kosmopolitów przyglądających się z zewnątrz stanowią źródło niepokoju i podejrzliwości. Możemy mówić o „idei polskiej” wyrosłej z ciała Ojczyzny krzyżowanej i powstającej z kolan. My Polacy nieustannie niesiemy w sercu wolność, powracamy- mówiąc słowami Herberta do „wody z dzieciństwa- do splątanych korzeni- do uścisku pamięci...” Na jednym ze skrzydeł tryptyku Malczewski namalował Ojczyznę, jako Chrystusa narodów.  Kobieta i matka z dwojgiem dzieci. Na jej twarzy wypisuje się zatroskanie, a w spojrzeniu utrwala się jakiś zapis dramatu. Jest ona pielgrzymem- tułaczem szukającym utraconej ziemi. Tym, co jest nie możliwe do zabrania i wywłaszczenia to wiara o której wspomina krzyżyk zawieszony na piersi. Kwiaty wpięte we włosy- stanowią symbol przeżywanych nieszczęść. Otulona purpurowym płaszczem- niczym Chrystus wyszydzony i skazany na via crucis. W tej ujmującej narracji pojawia się również promyk nadziei- niczym paschalny akord- dziewczyna na obrazie trzyma w dłoniach zerwane kajdany- symbol zniewolenia, ale one już nie oplatają ciała narodu. Kiedy Malczewski pracował nad obrazem Polska była już podzielona poprzez trzech zaborców; nie było jej na mapie Europy. Artysta nosił w sobie nadzieję, że przyjdzie taki dzień kiedy nastąpi wolność. W tle obrazu widzimy ukwiecone pole; rumianki i chabry wychylają się ku rozświetlonemu niebu. „W dzieciństwie poznaje się kwiaty, zioła, zboża, zwierzęta, pola, łąki, słowa, owoce- pisał o obliczu Ojczyzny Różewicz- Na początku Ojczyzna jest blisko. Na wyciągnięcie ręki. Dopiero później rośnie, krwawi, boli.” Żyjemy dzisiaj w wolnym kraju. Opadły wojenne zawieruchy, odbudowane zostały zgliszcza miast i wsi, zasadzone zostały lasy, użyźnione pola i dzieci uśmiechnięte spoglądają beztrosko ku niebu. Młode pokolenie żyje innymi priorytetami, naznaczone jest demonami nowoczesności które pustoszą wewnętrznie i cicho. Wielu przestało tkać myśli o przeszłości- żyją tu i teraz. Ale czy potrafimy sobie poradzić z powierzoną nam przez przodków z wolnością ? Spróbujmy docenić ten dar- poczuć się autentycznie wdzięcznymi. Ojczyzna- wyzna językiem poezji A.Słonimski- „Pytasz się, synu, gdzie jest i jaka ? W niezmierzonej krainie leży. Jest w każdym sercu Polaka, co o nią walczył, cierpiał i wierzył.”

piątek, 9 listopada 2018


1 Kor 3.9b-11.16-17

Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was? Jeżeli ktoś zniszczy świątynię Boga, tego zniszczy Bóg. Świątynia Boga jest święta, a wy nią jesteście.

„Świątynia jest jak niebo we wszystkich jego proporcjach”- mówiła inskrypcja umieszczona na jednej z egipskich świątyń. Chrześcijanie również budowali świątynie z kamienia zachowując zasadę antycznej harmonii: miary, liczby i wagi. Wybudowali gmach który zlotu ptaka ewokował ciało rozpiętego harmonijnie człowieka. Kosmiczny Adam którego ramiona oplatały przestrzeń i czas. W architekturze zawiera się jakiś mistyczny zamysł. Poza materialną przestrzenią świątyni- miejscem uzewnętrznionej celebracji i sakramentalnych aktywności przenikniętych pokorą wiary i dyspozycją udzielających oraz przyjmujących łaskę; materialnych murach wznoszonych ludzkimi rękami- istnieje również miejsce teofaniczne jakim jest człowiek. „Zrozum- mówił Orygenes- że masz w sobie pomniejszony drugi wszechświat. Jest w tobie słońce, jest księżyc, są też gwiazdy.” Jeżeli człowiek jest mikrokosmicznym obrazem świata, to również jest świątynią- miejscem nawiedzenia i obecności Boga. Nieustannie Nieogarniony rodzi się w człowieku, a człowiek w Bogu. „Kościół jest życiem Boga w ludziach” (A. Chomiakow).W osobach kobiet i mężczyzn rodzących się z nieustannego przepływu życia i miłości, powstają „przestrzenie obecności.” Ireneusz z Lyonu pisał: „Człowiek jako dzieło ukończone jest całością stanowiącą jedność złożoną z duszy, która przyjmuje Ducha od Ojca i która stanowi jedno z ciałem, ukształtowanym na obraz Boga.” Spotkać Żyjącego w głębi własnego jestestwa udzielić Mu schronienia !Nawet jeśliby zostały sprofanowane i doszczętnie zrujnowane materialne świątynie znanego nam świata, pozostaje jeszcze jedno dynamiczne i wychylone ku nadziei miejsce otwarte na Boga – człowiek. „Bóg złożył w sercu człowieka pragnienie Siebie” (św. Maksym Wyznawca). W liturgii świętego Jana Chryzostoma podniosłe słowa śpiewu Cherubikonu, opowiadają o człowieku który staje się aniołem kontemplującym zstępującą nań rzeczywistość łaskę Boga. Energie prześwietlają człowieka blaskiem eschatologicznej pełni istnienia, czyniąc go istotą dialogiczną i teoforyczną. Człowiek jest bytem charyzmatycznym przechowującym w sobie- niczym w naczyniu glinianym bogactwo darów i charyzmatów, aby zrealizować w pełni misję istoty liturgicznej i przebóstwionej. „Najwyższy zranił mnie Duchem- czytamy w Odach Salomona- napełnił mnie swoją miłością, i rana stała się dla mnie zbawieniem... Cała ziemia jest Twoją świątynią, miejscem obecności Twych dzieł.”

czwartek, 8 listopada 2018


J 14,6-14
Jezus powiedział do Tomasza: „Ja jestem drogą, prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście”. Rzekł do Niego Filip: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: «Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca....  
Wczoraj miałem wykład w Muzeum Narodowym na temat ikony w tradycji chrześcijańskiej. Próbowałem moich słuchaczy przeprowadzić przez początki chrześcijańskiej sztuki i zatrzymać spojrzenie na bizantyjskim geniuszu, jakim jest ikona.  „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli”- słyszymy z oddali czasu Chrystusowe słowa nadziei. „Człowiek jest językiem na który trzeba przekładać Boga”- pisał Guardini. Jednocześnie tam, gdzie wyczerpuje się język teologii, wchodzi sztuka z kulturą tworzenia i aktualizowania najbardziej nieuchwytnych idei, za pomocą artystycznej kreacji. „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca”- to nie tylko wyznanie potwierdzające bardzo bezpośrednią, intymną i nierozerwalną relację w łonie Trójcy Świętej. To pierwszy „manifest” powołujący do życia sakralną sztukę- na dodatek usankcjonowany przez samego Boga. „Maluj tylko to, czego chce twoje serce, i maluj zwyczajnie; Bóg jest w każdej rzeczy, Bóg jest miłością”( D. G. Rossetti).  Ten, który był całkowicie nieuchwytny dla ludzkiej percepcji- osłonięty tajemnicą i opatrzony w Starym Testamencie prawem radykalnej niemożliwości przedstawienia- teraz zajaśniał ludzkim oczom. „Słowo czekało na Obraz”- napisał w Tryptyku Jan Paweł II kontemplując malarską wizję Kaplicy Sykstyńskiej. Najpiękniejszy z synów ludzkich, a zarazem Wcielony Bóg- ukazał się w całej pełni. Jego widzialne człowieczeństwo, stało się obrazem niewidzialnego Bóstwa. „Zabłysnąłeś, zajaśniałeś jak błyskawica, rozświetliłeś ślepotę moją. Rozlałeś woń, odetchnąłem nią- i oto dyszę pragnieniem Ciebie..”, powie w Wyznaniach św. Augustyn. Jak wielka jest siła sztuki, która wypisuje kontury Niepoznawlanego, pozwalając za pomocą malarskich środków uchwycić ludzką Twarz Boga ! „Chrystus uwalnia ludzi od mitologii i od bożków nie w sposób negatywny, przez usunięcie obrazu, lecz pozytywnie, objawiając prawdziwą ludzką postać Boga… Bóg sam w sobie przekracza każdy obraz, lecz Jego Oblicze, zwrócone ku światu, przyjmuje to, co widzialne, znajduje obraz adekwatny do tajemnicy swojej Filantropii i jest nim postać ludzka. Ponad możliwą otchłanią upadku Bóg, według Ojców, wyrzeźbił ludzkie oblicze, patrząc w swojej Mądrości na człowieczeństwo Chrystusa”(P. Evdokimov). Każdy ma pragnienie oglądania Chrystusa, nie tylko w obrazie, ale również w Nim samym- in Persona. Kultura przygotowuje nas do tego pełnego oglądu, który nastąpi w przyszłym świecie. Jak na razie musimy zdać się na kroczenie po tropach teologii i sztuki. Niech pociechą będą słowa św. Teodora Studyty: „Malowidło jest dla nas świętym światłem, zbawienną pamiątką, która nam ukazuje Chrystusa w Jego narodzeniu, chrzcie, w czynieniu cudów, na krzyżu, w grobie i wstępującego do nieba. W tym wszystkim nie jesteśmy wprowadzani w błąd, bo wszystko to rzeczywiście kiedyś się wydarzyło. Bo oglądanie obrazów przychodzi z pomocą rozumieniu duchowemu, a w konsekwencji umacnia się nasza wiara w tajemnicę zbawienia”.

wtorek, 6 listopada 2018


Łk 10,24

 Potem zwrócił się do samych uczniów i rzekł: „Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie. Bo powiadam wam: Wielu proroków i królów pragnęło ujrzeć to, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i usłyszeć, co słyszycie, a nie usłyszeli”.

„Szczęśliwe oczy”. Biblia w wielu miejscach wskazuje na oczy, jako najbardziej wrażliwy organ ludzkiego ciała i upatruje w nim symbol ludzkich aktów duchowych. Nasza percepcja świata dokonuje się przez oczy. „Oczy są zwierciadłem duszy;” spojrzenie często mówi więcej niż słowa. Mając na uwadze życie zgodne z wolą Bożą, Jezus nazywa oczy „światłem ciała”. „Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle…” (Mt 6, 22). Apostoł Paweł będzie pisał do gminy wczesnochrześcijańskiej w Efezie: „Niechaj da wam światłe oczy serca tak, byście widzieli, czym jest nadzieja waszego powołania”. Aberacjusz, biskup Hierapolis (II w.) w napisie nagrobnym który kazał wyrytować, nazywa siebie uczniem „niepokalanego Pasterza, który oczy ma wielkie dosięgające Tego, który „cały jest światłem, pochodzącym od Ojca, cały jest okiem”. Najważniejsze przesłanie Ewangelii, to ludzkie oczy, które zostają uzdolnione do błogosławionego oglądu Boga. W tych słowach Chrystusa, zawiera się usankcjonowanie istnienia sztuki. Sztuka próbuje transponować przez całe wieki, ludzkie oblicze Boga- utrwalone w źrenicach apostołów. Oni w tym momencie, nie potrafili jeszcze uchwycić powagi sytuacji, ale dojrzeją do tego oglądu i z czasem zrozumieją słowa Mistrza. Jak pisał o. Sergiusz Bułgakow w kontekście teologii ikony: „Obraz staje się widzialny dla widzącego, w którym się zrodził… Człowiek w Chrystusie jest bezpośrednim obrazem Jego Bóstwa, gdyż samo Bóstwo ma ludzki obraz”. Jeszcze w innych sposób wyrażają to słowa św. Grzegorza z Nazjanzu: „Ukazał się zaś nam jako Bóg w przyjętym przez siebie człowieczeństwie, jako jeden i ten sam w dwóch przeciwstawnych sobie naturach, ciała i ducha, z których jedna przebóstwiła drugą, i przyjął tę przebóstwioną. Ten, który innych wzbogaca, staje się ubogim. Przyjmuje ubóstwo mego ciała, abym dostąpił bogactwa Jego Bóstwa”. Uchwycić wzorkiem obecność Boga. Stąd na kartach Ewangelii, tak często Chrystus przywraca wzrok niewidomym- „sakrament oświecenia”, aby potrafili uchwycić Światłość. Czyż życie chrześcijanina nie jest przygotowaniem się na uobecnienie światłości ? Pisał św. Ambroży do neofitów: „Ty, który dotąd uchodziłeś za człowieka o ślepym sercu, zacząłeś dostrzegać światło sakramentów”. Kościół w żyjący w nieustannym oczekiwaniu na przyjście Pana, pragnie przyprowadzić nas do źródła- abyśmy przez odnowienie naszej wiary, przez czujność i ożywczą moc sakramentów, potrafili zobaczyć szerzej, wyraźniej i pełniej… Paruzja będzie błyskiem przepalającym cielesne oczy, aby z nich opadły łuski i nastąpił idealny ogląd świata przemienionego.

 

poniedziałek, 5 listopada 2018


Flp 2, 1-4

Bracia: Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca Miłości, jeśli jakieś uczestnictwo w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie – dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko swoje własne sprawy, ale też i drugich.

Autentycznie przeżywana po chrześcijańsku wiara wyraża się najpełniej w umiejętności kochania i odpowiedzialności za innych ludzi. „Człowiek w innych ludziach to właśnie jest dusza ludzka” (B. Pasternak). Chodzi zatem o bezinteresowny altruizm zrodzony w trudzie wspólnego dźwigania ciężarów świata. Ten drugi człowiek znajdujący się obok mnie jest również wędrowcem na drodze ku wieczności, współodczuwającym w pełni cierpienia i niedostatki innych. To, co sprawia mi największą trudność to trud przedzierania się przez ludzkie obwarowane bramy serca- przestrzeni fascynującego wewnętrznego świata w którym Bóg dokonuje swoich nawiedzeń i poruszeń. Nowoczesny świat w którym przyszło nam się poruszać jest wypełniony zmęczonymi pośpiechem i niedowierzaniem istotami o ograniczonym zaufaniu do innych. Współczucie, życzliwość, dobroć i cały szereg różnorodnych przejawów miłości, może być odbierane jakoś podejrzliwie. Wielu chrześcijan z jakimś niedowierzaniem słucha i opieszale wciela słowa Chrystusa z Ewangelii: „Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 26,40). Słowa Mistrza mogą być przenikającym na wskroś serce wyrzutem sumienia dla Kościoła i każdego z osobna chrześcijanina. Dzięki mnie może być nieobecność drugiego człowieka przeistoczona w żar miłości. Na ławie oskarżonych Sądu Ostatecznego, zasiądą nasi bliscy- ci, którym wyświadczyliśmy miłość lub zmarnowaliśmy okazję do uobecnienia przez nas miłości pochylającego i współczującego Zbawiciela. Miłość bliźniego wymaga od nas ogołocenia, trudu, cierpienia i krzyża. Wiele razy ludzką zapłatą za miłość może być postawa agresji, pogardliwe odtrącenie, wzbranianie się przed przyjęciem pomocnej dłoni. Widziałem wiele razy ludzi przemienionych za sprawą jednego drobnego gestu anonimowego człowieka. Zainteresowanie drugim człowiekiem, niezobowiązujące pytanie, przełamana kromka chleba i przytulenie rozkruszyły skorupy zastygłego w obojętności i poczuciu bezsensu serca człowieka. „W tajemnicy każdego człowieka- pisał A. Exupery- istnieje wewnętrzny krajobraz z nietkniętymi równinami, z wąwozami milczenia...” Ludzkie współczucie łączy się ostatecznie ze współczuciem, które sam Bóg odczuwa wobec świata. Porusza mnie głębokie wyznanie zapisane w Apoftegmatach Ojców Pustyni. Powiedział abba Agaton: „Gdybym mógł spotkać trędowatego i wziąć jego ciało, a dać mu w zamian własne, byłbym szczęśliwy, bo to byłaby miłość doskonała.” Ciężko jest pojąć taki radykalizm miłości kiedy wokół świat skurcza się w eksploatacji egoizmu, izolacji i radości z nieszczęść drugich. A przecież „miłość drugiego jest obecnością Boga w duszy” (P. Evdokimov). W tym świecie są cisi samarytanie opatrujący rany i wylewający oliwę współczucia. To w innych- obcych, biednych, chorych, zmarginalizowanych, topiących się w nałogach- karmimy, gościmy i oddajemy cześć samemu Chrystusowi. Chrześcijanie nie są po to, aby zabezpieczać wielkość Kościoła, czy pomnażać jego wpływy. Chrześcijanie są wezwani do tego, aby zaświadczyć o tym, że ich Bóg jest ogołoconą ze wszystkiego Miłością. Na końcu ziemskiej drogi przekroczymy bramę Królestwa trzymając za dłonie naszych braci i siostry. Nicią ocalenia splatającą wszystkich będzie bezinteresowna troska i miłość pomnażana na różne sposoby. Peguy pisał: „Człowiek nie zbawia się w pojedynkę, nie wchodzi sam do domu Ojca. Ludzie podają sobie ręce. Grzesznik podaje rękę świętemu, a święty – Jezusowi.”

sobota, 3 listopada 2018


J 14, 1-6

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce. A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem... 

Ciężko jest szkicować słowami wizję przyszłego świata. Rozum rozbija się o niewiadome, a serce przyśpiesza na myśl o miejscu nieustannego szczęścia, o którym tak odważnie przekonuje Chrystus przestraszonych uczniów. Ciężko rozmyślać takimi obrazami których nie można pomieścić w głowie, a pozostaje jedynie zaufać zapewnieniu. Być może trzeba się ponieść pytaniu które postawił niegdyś filozof Ernst Bloch: „Kim jesteśmy ? Skąd przychodzimy ? Dokąd idziemy ? Na co czekamy ? Co nas czeka ?” Bez tej sieci pytań nie sposób podążyć dalej. Nie sposób posługiwać się teologiczną wyobraźnią. „Człowiek jest uczestnikiem kosmicznego dramatu i przeżywa ten dramat aż do kulminacyjnego momentu, kiedy przerażenie i trwoga w cudowny sposób przemieniają się w radość i pokój. Człowiek ma świadomość że wieczny świat zstępuje na ziemię z wysoka i nie jest odrzuceniem, a pełnią życia” (M. Łosski). Chrystus podarował nam poczucie sensu, przekraczającego strach przed pocałunkiem śmierci i unicestwieniem. Cała nasza cywilizacja twierdzi, że potrafi sobie poradzić ze śmiercią; próbuje ją przemilczeć, nie zauważyć, wykluczyć. Śmierć przemilczana i zamknięta w hermetycznym pomieszczeniu niepamięci jeszcze bardziej potęguje poczucie pustki, lęku i zwątpienia w to, co po niej nadejdzie. Horyzontem zaś chrześcijaństwa jest wizja życia- nigdy się nie przedawniła i potrafi podnosić ku górze. Tylko ogromnym wysiłkiem woli możemy wyznać: Wierzę w zmartwychwstanie i mieszkanie z „widokiem na Raj”. Możemy marzyć wraz z Peguy o dniu chwały i jasności, w którym każdy nie tylko odzyska i odczyta w pełni swoje ciało cielesne gotowe na metamorfozę- ciało które zajaśnieje- namacalnie dozna cudu, wychodząc na powrót z pod dłoni Życia. O dniu, w którym odnajdą się wszyscy ci, którzy się kochali, dzielili miłość na ułomki, zanurzając się w strugach miłości bez wyczerpania. Dom, jak to cudownie brzmi; to więcej niż miejsce przebywania. Jest w tej przestrzeni aromat miłosnego spojrzenia Boga, Jego ojcowskiego i macierzyńskiego wejrzenia, przygarnięcia, trwania w objęciach. Można się rozsmakować w tych obrazach, nieustannie dopowiadając coraz to nowe impresje. Miał rację Kierkegard mówiąc, że „wiara tam się zaczyna, gdzie myślenie się kończy.” Teraz rozumiem rozmarzenie świętego Grzegorza z Nazjanzu „prowadzić rozmowy z Bogiem, żyć poza rzeczywistością widzialną... Poprzez nadzieję spożywać dobro przyszłego życia, obcować z aniołami, opuszczać ziemię, na niej jeszcze przebywając, poddać się duchowi, by już znaleźć się w niebie.” Czy potrafimy tak pragnąć Nieba. Tęsknić za domem ? „Promienie światła jaśnieją z przyszłości- pisał M. Bierdiajew- Nadchodząca przyszłość łączy się ze źródłami przeszłości.” Spróbujmy zaufać Bogu, uwierzyć Jego słowu. Poczuć na twarzy bryzę wieczności.

piątek, 2 listopada 2018


Media vita in morte sumus. Jesień to szczególnie wymowna pora roku; zmieniająca się dynamicznie aura na zewnątrz komunikuje nam przechodzenie przyrody w stan śmierci- powolny i choć przeniknięty cudownym kolorytem. Drzewa zrzucają liście mieniące się niepowtarzalną paletą odcieni. Szum wiatru jakoś bardziej wyczuwalny przemieszcza drobne partykuły tego, co niegdyś żyło w zupełnie inne miejsca. Zdawać się może, że wcześniej istniejące mikrostruktury tego co żywe- witalne, powracają do ziarna ponownego zaistnienia. Wchodzą w śmierć- choć tak bardzo nie lubimy tego słowa i kurczowo separujemy się od tej odpowiedzialnej gry słów. Comte twierdził, że świat jest bardziej zaludniony zmarłymi niż żywymi, a milczenie tego olbrzymiego i niemego tłumu ciąży na żywych. Człowiek jest jedyną istotą która do końca nie potrafi zaakceptować faktu śmierci; wypiera ją ze swojej świadomości, odkłada myślenie o niej na później, wyszukując tematy zastępcze które nie pozwolą skoncentrować się na fakcie który i tak nastąpi. „Obecnie śmierć jest z naszych obyczajów tak wymazana, że z trudem ją sobie wyobrażamy i pojmujemy- pisał P. Aries- Dawna postawa, kiedy śmierć była jednocześnie bliska, swojska i pomniejszona, słabiej odczuwana, zbyt kontrastuje z naszą postawą, kiedy budzi taki strach, że nie śmiemy już wymówić jej imienia.” Człowiek przestał być oswojony ze śmiercią. Przestał spoglądać jej odważnie w oczy, zatracił zdolność godnego przechodzenia w stan „jesieni”. Na początku listopada jesteśmy społecznie i obyczajowo przynagleni do udania się na cmentarze, stając naprzeciw mogił i kamiennych pomników pod którymi pochowani są nasi bliscy. Nawet gwar jarmarczny przeniesiony na nasze nekropolie nie jest wstanie zagłuszyć w nas ważnych pytań. Nie sposób nie myśleć o przemijaniu, przygodności życia i możliwym wejściu w ramiona siostry śmierci. Skąd pochodzi człowiek i dokąd zmierza ? Czasami cmentarze okazują się jedynymi miejscami gdzie możemy wejść w ciszę i usłyszeć siebie; usłyszeć ciche przesłanie przodków uczących nas ars bene vivendi i bene mortis. „Człowiek nie należy do żadnej ziemi, póki nie ma w niej nikogo ze swych zmarłych”- pisał G. Marquez. Tak naprawdę jesteśmy częścią tej ziemi, przyjmując pozycję opadających, już obumarłych liści. Z drugiej strony nie jesteśmy częścią ziemi która próbuje nas przykryć niczym kołdra. Ona nie jest naszym ostatecznym przeznaczeniem- zamkniętym, niemym grobem melancholijnej wieczności. „Życie to raj, do którego klucze są w naszych rękach”- przekonywał F. Dostojewski. Do śmierci nie należy ostatnie słowo. „Nie mamy bowiem tutaj miasta trwałego, ale przyszłego szukamy” (Hbr 13,14). Nieobecność naszych bliskich ukazuje nam najbardziej wyraźnie, że nicią oplatającą te dwa odległe od siebie światy jest tęsknota i miłość. Dla chrześcijanina śmierć nie jest przerażającą kostuchą intruzem- jak pokazywała ją w swojej plastyce średniowieczna sztuka- to raczej chwilowa „przyjaciółka” z których ramion człowiek wyrywa się niczym młody pisklak z gniazda. „Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale” (Kol 3,4). Śmierć pozbawia nas ciała materialnego, które przywraca nam zmartwychwstanie. Starożytne Ody Salomona głoszą: „Poza Panem nic nie istnieje...,” „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie”- przekonuje sam Chrystus (J 14, 6). Chrześcijańskie przesłanie rozbrzmiewa jako pełne nadziei- już dokonanego triumfu- akcentując centralną tajemnicę Chrystusa, Jego zwycięstwo nad śmiercią. „Obalił potęgę śmierci i przekształcił ciało dla niezniszczalności” (św. Cyryl Aleksandryjski). Apokaliptyczny Baranek przyjmuje świat i rozświetla go życiem, którego nic nie jest wstanie zatrzymać. Śmierć przestaje być przerażająca, stając się możliwą do zaakceptowania i przyjętą z radością. „Twój grób piękniejszy jest niż raj”- śpiewa Kościół w rezurekcyjnym porywie szczęścia. Grób staje się „rajem,” ponieważ z niego wydobywa człowieka Zbawiciel. „Jeśli więc ktoś pozostaje w Chrystusie jest nowym stworzeniem. To, co dawne minęło, a oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5,17).

czwartek, 1 listopada 2018


Ps 27

Wierzę, że będę oglądał dobra Pana
w krainie żyjących.
Oczekuj Pana, bądź mężny,
nabierz odwagi i oczekuj Pana.

Początek listopada to w naszej polskiej kulturze i obrzędowości chrześcijańskiej czas nawiedzenia cmentarzy. Intensywny ruch na drogach, szczelnie wypełnione przestrzenie  nieopodal miejsc pochówku, stragany z kwiatami, zniczami i różnymi ozdobami mającymi na celu wyróżnić miejsce tymczasowego przebywania naszych bliskich zmarłych. Ludzie w ciągu tych dni wchodzą symbolicznie w czas „przeszły dokonany,” ze skupieniem lub jego prowizoryczną otoczką, rozpamiętując twarze, gesty, słowa i czyny tych, co niegdyś przechadzali się obok nas. Nasi bliscy utrwaleni w pamięci, sercach i fotografiach uporządkowanych w rodzinnych albumach. Widząc tak liczne tłumy przemierzające na co dzień ciche alejki cyprysowych parków, udeptując parcele ziemi pod przyszłe mogiły, jakoś naturalnie pytam się wewnętrznie o świadomość tych skądinąd ważnych działań. Czy ocaliliśmy jeszcze coś, z tego wczesnochrześcijańskiego refrigerium ? W starożytnym Kościele chrześcijanie udawali się na groby męczenników i bliskich, aby wraz z nimi celebrować prawdę o zmartwychwstaniu. Nawet urządzali wieczerze, najpierw w katakumbach, a później na wydzielonych miejscach w mieście lub poza jego murami. Tak rozumiana uczta miała już przedsmak eschatologicznej radości; chleba łamanego ze świętymi- przewodnikami ku szczęśliwej wieczności. Pierwszy listopad w kalendarzu chrześcijańskim jest dedykowany wszystkim Świętym. To dzień radosny, otwierający nas żyjących na apokaliptyczny akord wieczności; zgromadzenia przyjaciół wokół swojego Zbawiciela. Dopiero drugi dzień (zaduszny) naznaczony jest nutą żałoby, melancholii, medytacji nad śmiercią. Obecnie te rzeczywistości się przenikają i w ferworze komercji zacierają się ich istotne treści, które próbuje uratować instynktownie od zapomnienia chrześcijaństwo. Być może wśród rzeszy kobiet, mężczyzn i dzieci zrodzi się pytanie o to, czym jest śmierć. Wbrew pozorom przyzwyczailiśmy się do śmierci- wystylizowanej na ekranach telewizorów, w zapierających dech filmach akcji lub groteskowej grozy. Ale to nie jest prawdziwy obraz śmierci- to tylko sterylny, okraszony nutą strachu tragikomiczny pastisz śmierci. Przyzwyczailiśmy się do tej fikcji ociekającej krwią i ścielącymi się trupami ludzkimi, uczestnicząc w bezdusznym teatrze, który separuje nas od prawdy o najważniejszym momencie naszego kruchego życia. Żyć autentycznie to znaczy pogodzić się ze skończonością swojego bytu- jest w tym jakiś heideggerowski realizm istnienia. Już antyczny pisarz Eurypides stawia nas wobec istotnego pytania: „Kto wie, czy śmierć nie oznacza po prostu życia, i czy w innym świecie umierania nie uważa się za stan życia.” Te słowa napisał poganin dla którego nieznana była chrześcijańska eschatologia. Tak lapidarne odczucie, sytuuje nas w perspektywie życia silniejszego niż śmierć. Nie da się w pełni przeżywać życia, nie stawiając sobie pytania, co się stanie za chwilę, pojutrze, czy w przyszłości. Jakie będzie moje jutro, wbrew temu co insynuuje mi wypełniony spotkaniami kalendarz. Czy współczesnemu człowiekowi- tak racjonalnemu i nowoczesnemu w swoim myśleniu, może przebić się uniwersalna prawda która spinała w upływie ruchu życia całe pokolenia ludzi ? Chrześcijanie wbrew różnym mirażom oczekują na „nowe niebo i nową ziemię,” nawet za cenę bycia śmiesznymi ! To rosyjski poeta J. Jewtuszenko w poetycki sposób wyraził prawdę, że człowiek umierając, bierze ze sobą „pierwszy śnieg” i „pierwszy pocałunek” i „pierwsze zmaganie” – i wszystko inne co stanie się treścią nadziei zanurzonej w misterium zmartwychwstania ciała. W podobny sposób o tej samej rzeczywistości- na sposób teologiczny pisze W. Breuning: „Bóg kocha więcej niż molekuły, które znajdują się w chwili śmierci w ciele. Kocha ciało, które naznaczone jest całym mozołem, ale też niestrudzoną tęsknotą pielgrzymowania, ciało, które w trakcie tej pielgrzymki pozostawiło wiele śladów w tym świecie, który dzięki śladom tym stał się ludzki... Wskrzeszenie ciała oznacza, że z tego wszystkiego Bogu nic nie umknęło, bo kocha On człowieka. Zebrał wszystkie łzy i nie umknął mu żaden uśmiech. Wskrzeszenie ciała oznacza, że człowiek u Boga odnajdzie nie tylko swą ostatnią chwilę, lecz swą historię.” Wybrzmiewa tu tajemnica śmierci i charyzmat radosnego przechodzenia. Według pięknego określenia dawnych martyrologiów, śmierć jest dies natalis, dniem narodzin i odsłonięciem całej prawdy o nas samych.