Bracia:
Jeśli jest jakieś napomnienie w Chrystusie, jeśli jakaś moc przekonująca
Miłości, jeśli jakieś uczestnictwo w Duchu, jeśli jakieś serdeczne współczucie
– dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie mieli te same dążenia: tę
samą miłość i wspólnego ducha, pragnąc tylko jednego, a niczego nie pragnąc dla
niewłaściwego współzawodnictwa ani dla próżnej chwały, lecz w pokorze oceniając
jedni drugich za wyżej stojących od siebie. Niech każdy ma na oku nie tylko
swoje własne sprawy, ale też i drugich.
Autentycznie przeżywana po
chrześcijańsku wiara wyraża się najpełniej w umiejętności kochania i
odpowiedzialności za innych ludzi. „Człowiek w innych ludziach to właśnie jest
dusza ludzka” (B. Pasternak). Chodzi zatem o bezinteresowny altruizm zrodzony w
trudzie wspólnego dźwigania ciężarów świata. Ten drugi człowiek znajdujący się obok
mnie jest również wędrowcem na drodze ku wieczności, współodczuwającym w pełni
cierpienia i niedostatki innych. To, co sprawia mi największą trudność to trud
przedzierania się przez ludzkie obwarowane bramy serca- przestrzeni fascynującego
wewnętrznego świata w którym Bóg dokonuje swoich nawiedzeń i poruszeń.
Nowoczesny świat w którym przyszło nam się poruszać jest wypełniony zmęczonymi
pośpiechem i niedowierzaniem istotami o ograniczonym zaufaniu do innych.
Współczucie, życzliwość, dobroć i cały szereg różnorodnych przejawów miłości,
może być odbierane jakoś podejrzliwie. Wielu chrześcijan z jakimś
niedowierzaniem słucha i opieszale wciela słowa Chrystusa z Ewangelii: „Zaprawdę
powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich
najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 26,40). Słowa Mistrza mogą być
przenikającym na wskroś serce wyrzutem sumienia dla Kościoła i każdego z osobna
chrześcijanina. Dzięki mnie może być nieobecność drugiego człowieka
przeistoczona w żar miłości. Na ławie oskarżonych Sądu Ostatecznego, zasiądą
nasi bliscy- ci, którym wyświadczyliśmy miłość lub zmarnowaliśmy okazję do
uobecnienia przez nas miłości pochylającego i współczującego Zbawiciela. Miłość
bliźniego wymaga od nas ogołocenia, trudu, cierpienia i krzyża. Wiele razy
ludzką zapłatą za miłość może być postawa agresji, pogardliwe odtrącenie,
wzbranianie się przed przyjęciem pomocnej dłoni. Widziałem wiele razy ludzi przemienionych
za sprawą jednego drobnego gestu anonimowego człowieka. Zainteresowanie drugim
człowiekiem, niezobowiązujące pytanie, przełamana kromka chleba i przytulenie
rozkruszyły skorupy zastygłego w obojętności i poczuciu bezsensu serca
człowieka. „W tajemnicy każdego człowieka- pisał A. Exupery- istnieje wewnętrzny
krajobraz z nietkniętymi równinami, z wąwozami milczenia...” Ludzkie
współczucie łączy się ostatecznie ze współczuciem, które sam Bóg odczuwa wobec
świata. Porusza mnie głębokie wyznanie zapisane w Apoftegmatach Ojców Pustyni.
Powiedział abba Agaton: „Gdybym mógł spotkać trędowatego i wziąć jego ciało, a
dać mu w zamian własne, byłbym szczęśliwy, bo to byłaby miłość doskonała.” Ciężko
jest pojąć taki radykalizm miłości kiedy wokół świat skurcza się w eksploatacji
egoizmu, izolacji i radości z nieszczęść drugich. A przecież „miłość drugiego
jest obecnością Boga w duszy” (P. Evdokimov). W tym świecie są cisi samarytanie
opatrujący rany i wylewający oliwę współczucia. To w innych- obcych, biednych,
chorych, zmarginalizowanych, topiących się w nałogach- karmimy, gościmy i
oddajemy cześć samemu Chrystusowi. Chrześcijanie nie są po to, aby zabezpieczać
wielkość Kościoła, czy pomnażać jego wpływy. Chrześcijanie są wezwani do tego,
aby zaświadczyć o tym, że ich Bóg jest ogołoconą ze wszystkiego Miłością. Na
końcu ziemskiej drogi przekroczymy bramę Królestwa trzymając za dłonie naszych
braci i siostry. Nicią ocalenia splatającą wszystkich będzie bezinteresowna troska
i miłość pomnażana na różne sposoby. Peguy pisał: „Człowiek nie zbawia się w
pojedynkę, nie wchodzi sam do domu Ojca. Ludzie podają sobie ręce. Grzesznik
podaje rękę świętemu, a święty – Jezusowi.”