czwartek, 30 listopada 2017


Mt 4,18-22

Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem, i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.

W tym opisie powołania apostołów wybrzmiewa jakaś urzekająca wrażliwość Chrystusa na człowieka. Czytałem ten fragment wielokrotnie i za każdym razem przykuwa moją uwagę jakiś inni szczegół. Ewangelia odsłania prostotę tych relacji, głębię spotkania i dojrzewającego w duszach dialogu osiągającego swoje apogeum w spontanicznym zadziwieniu: Kim jest ten człowiek ? Pomimo tylu kłębiących się ludzi na brzegu jeziora, Chrystus spogląda uważnie w oblicza tych, którzy za monet zmienią swoją profesję i wejdą w świat z przemieniającą siłą Dobrej Nowiny. Widzi twarz Szymona i Andrzeja kierując do nich imienne zaproszenie. „Gdzie jest we mnie to miejsce, do którego mogę Cię zaprosić Boże”- pytał z przejęciem św. Augustyn. Powołanie to zaskakujący moment konfrontacji z Tym, który czyta człowieka niczym książkę, wie wszystko, ale nie pozbawia wolności wyboru. Bóg przedstawiając ofertę, nie odwołuje się do argumentów sukcesów, władzy, pozycji i kariery... Pójście z Nim jest naznaczone „umieraniem” dla wielkiej sprawy. Powołanie to ogołocenie z siebie, pomniejszenie i ostatecznie krzyż. Zawiera się w tej decyzji szlachetna i pełna dyspozycyjności wiara człowieka, który wyruszając w misję nie wie jaki będzie jej ostateczny akord. „Tylko ci, którzy ryzykują pójście daleko dowiedzą się jak daleko można dojść” (T. S. Eliot). Często powracam do malarstwa Francisco Ribalta, a szczególnie do obrazu Chrystusa ze św. Bernardem. Poza zwiastowaniem hiszpańskiego- ekstatycznego barokowego malarstwa, obraz niesie przesłanie na wskroś mistyczne- choć nie szybujące w obłokach. W omdlewającym w ramionach Chrystusa Bernardzie można uchwycić bliskość ucznia, który na miłość odpowiada całym sobą. Jakby chciał powiedzieć: Jestem Twój, uczyń ze mną cokolwiek pragniesz. „Krzyż narzuca temu, kto wkracza na jego drogę, wysiłek ujednolicenia, który popycha ku heroicznym dążeniom woli” (G. Bevilacqua). Nasze wzrastanie w Chrystusie jest wzrastaniem w miłości, omdlewaniem i powstawaniem; codziennym, choć nie pozbawionym wątpliwości wypowiadanym: zgadzam się !

środa, 29 listopada 2017


Łk 21, 12-19

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Podniosą na was ręce i będą was prześladować. Wydadzą was do synagog i do więzień oraz z powodu mojego imienia wlec was będą przed królów i namiestników. Będzie to dla was sposobność do składania świadectwa.... I z powodu mojego imienia będziecie w nienawiści u wszystkich. Ale włos z głowy wam nie spadnie. Przez swoją wytrwałość ocalicie wasze życie».

Żadne wydarzenie w pierwszym millenium chrześcijaństwa nie było bardziej katastrofalne w swoich zrządzeniach i odciskające się na historii Kościoła, jak narodziny Islamu. Najważniejsze patriarchaty wschodniej części Imperium Bizantyjskiego, stały się łupem wyznających Islam Arabów. W VII wieku muzułmańkie hordy dotarły do Egiptu. Dokonało się to zaledwie siedem lat po śmierci Mahometa. Gdy Arabowie tam dotarli, w środku miasta stała majestatyczna katedra św. Marka, a w porcie niezapowiedziani nikomu intruzi mogli podziwiać słynną latarnię morską na wyspie Faros- uważaną później za jeden z siedmiu cudów starożytnego świata. „Starzy ludzie” z nową religią, oblegali wiele ważnych miast chrześcijańskiego świata, w tym Jerozolimę- miasto naznaczone szczególnie obecnością Chrystusa. „Arabscy zdobywcy Jerozolimy nie byli zwykłymi agresorami. Byli awangardą nowej religii, która rościła sobie nie tylko polityczne, ale i duchowe prawa do tego miasta. Dowódcy ich armii byli głosicielami orędzia Proroka, a nie tylko żołnierzami; byli zwiastunami nowej cywilizacji, która miała znieść język, przeobrazić instytucje i przebudować strukturę regionu, gdzie przez całe wieki dominowały kultury Izraela, Grecji, Rzymu i chrześcijaństwa” (R. Wilken). Kościół, chociaż osłabiony przez prześladowania zdołał zachować swoją tradycję, a jego wierni miłość do Chrystusa pieczętowali ofiarą z własnego życia. Pomimo tych ucisków, zdołał przetrwać i wychować wielkich- charyzmatycznych i inteligentnych świadków wiary. Strumień męczenników- posługujący się już językiem arabskim przepowiadał odważnie Ewangelię. Dlaczego robię wycieczkę w tak odległą przeszłość ? W historii jest pewna wewnętrzna dążność do powtarzania się pewnych wydarzeń. Jeżeli uważnie prześledzimy źródła historyczne, teksty chrześcijańskich pisarzy z tamtego czasu, to uświadomimy sobie o wiele więcej analogii do tego co dzieje się aktualnie w Europie. Dla muzułmańskich przybyszów Europa to „ziemia obiecana”- raj na koszt białych i pozbawionych własnego zdania autochtonów. Chrześcijańskie ofiary wojny w Syrii nie są wstanie dotrzeć do Europy; taka wyprawa byłaby dla nich czymś w rodzaju eksterminacji. Ochrzczony Arab byłby wypchnięty z pontonu na starcie, a chrześcijańska kobieta zgwałcona i zhańbiona. Dlatego zostają na miejscu, nie przestając marzyć o dniu kiedy zapanuje pokój. Czy potraficie sobie wyobrazić taką sytuację, że na Bliskim Wschodzie rocznie zostaje unicestwionych sto tysięcy chrześcijan (tylko dlatego, że należą do Chrystusa i nie chcą się wyprzeć wiary). Wyobraźmy sobie że jedno z polskich miast znika bezpowrotnie z roku na rok. W naszej Ojczyźnie ludzie zajmują się dyskusjami i przepychankami na temat wycinki lasu w Puszczy Białowieskiej, a co trzy minuty na świecie umiera chrześcijanin. Na pontonowych łodziach płyną obcy ludzie z półksiężycem proroka wytatuowanym na dłoniach i w sercu, ( w kieszeniach trochę „grosza” i głowę pełną marzeń o europejskim kalifacie) a Europa rozpościera swoje ramiona i czyni z siebie bezradną matkę- staruszkę, współczującą ofiarom rzekomych wojen. Chodźcie i opowiadajcie nam o swojej kulturze ‘”ogniem i mieczem”. Jeden z moich znajomych nauczycieli, nakarmiony ideologią biednych uchodźców o których się nasłuchał będąc z wizytą w Niemczech z takim przejęciem mówił mi o tym, że chrześcijanie powinni przyjmować imigrantów- bo to ich sprawdzian z chrześcijańskiej miłości. A jak ich przyjmiemy to oni podźwigną ciężką pracą nasze gospodarki i zastopują niż demograficzny (pewnie myślał o tych panach których moja siostra widziała w Hamburgu, jak idąc ulicą targali ogromną plazmę kupioną za socjal. Ich praca to wszechobecna nuda zabijana wpatrywaniem się w telewizor i czekaniem na mieszkanie. A nasze wyobrażenie o nich to mit liberalnych wizjonerów z za biurek w Brukseli ). Dlaczego tego „trojańskiego konia” nie wezmą szejkowie, obrzydliwie bogaci eksporterzy ropy; oni za nic mają swoich pobratymców. Dlaczego ludzie odpowiedzialni za nasz kontynent, nie podejmuje trzeźwej refleksji nad tym jaka będzie jego przyszłość. Czy nie potrafimy odsunąć na bok złudzeń i zobaczyć, że wśród tych którzy do nas  dobijają, znajdują się ludzie którzy mogą mieć krew na rękach ? Francuskie i niemieckie- muzułmańskie dzielnice, z prawem szariatu i ignorancją tego, co europejskie- nasze, pokazuje nam jasno sytuację, która może być bliską tej z inwazji w dawnych wiekach. Miał rację papież Benedykt XVI cytując w Ratyzbonie cesarza Mauela II Paleologa: „Pokaż mi, co nowego przyniósł Mahomet, a znajdziesz tak tylko rzeczy złe i nieludzkie, takie jak jego nakaz szerzenia mieczem wiary, którą głosił... Wiara jest owocem duszy, a nie ciała. Kto chce doprowadzić kogoś do wiary, musi umieć dobrze przemawiać i poprawnie rozumować, a nie uciekać się do przemocy i gróźb.”

wtorek, 28 listopada 2017


Łk 21, 11

Wtedy mówił do nich: «Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. Wystąpią silne trzęsienia ziemi, a miejscami głód i zaraza; ukażą się straszne zjawiska i wielkie znaki na niebie».

Kiedy uważnie obserwujemy dramatyczne wydarzenia jakie dzieją się w różnych zakątkach świata, to może nasuwać się pytanie: Czy zaczynają się dziać rzeczy o których mówił Chrystus ? Istnieje w człowieku lęk o jutrzejszy świat, szczególnie wtedy kiedy środki masowego przekazu pokazują ciemną stronę świata bez tabu; kiedy mówi się o złu, aż nazbyt dosłownie, nie kamuflując niczego- bez reporterskiej cenzury. Takie obrazy budzą w sercu egzystencjalne napięcie, a w konsekwencji lęk. Być może istnieje duża grupa ludzi która w wygodnym fotelu bez jakichkolwiek emocji, przyjmuje kolejne komunikaty o trzęsieniu ziemi, wybuchu wojny, krwawej masakrze, czy gwałtach na kobietach. „Tak zwany homo sapiens miałby zatem być legalnym potokiem nie tylko małpy, ale również broni. Broń zrodziła człowieka. Najwyższą przyjemnością człowieka byłoby wiec naciskanie spustu, a w przypadku biedaka- wywijanie kijem” (A. Pronzato). Jakie to żenujące ! Zło odciskane przez człowieka i wobec człowieka nie jest problemem granicznym; to się dzieje na naszych oczach, a co najgorsze jest na to przyzwolenie możnych świata. Jest nasze przyzwolenie... Ilu obok nas żyje ludzi, którzy zamykają oczy na zło i udają że to ich nie dotyczy. Przełączą kanał w telewizji i już jest miło. „Świat jest w stanie letargu- pisał św. Jan z Kronsztadu- śpi pogrążony w grzesznym śnie. I Bóg go budzi wojnami, morowym powietrzem, burzami, nieszczęściami, trzęsieniami ziemi, powodziami i nieurodzajami.” Ludzie otrzymują tyle znaków- dopustów- i nie chcą nić zrobić z własnym życiem. Nie chodzi mi wcale o to, że Bóg dopuszcza zło, aby wstrząsnąć sumieniami niewrażliwych ludzi. On zamyka oczy, ale ani na chwilę nie przestaje kochać i chronić człowieka. To będzie pewnie aż nadto antropomorficzne stwierdzenie, ale Bóg ma odwagę płakać zamiast nas- często niewrażliwych i zasklepionych w poczuciu własnego bezpieczeństwa. Błogosławieni są ci, którzy potrafią obudzić nas z letargu i przywrócić tętniącemu w sercu świata życiu. Błogosławieni, którzy nie podkładają bomb, lecz kruszą współczuciem skamieniałe ludzkie serca. Błogosławieni konstruktorzy pokoju, widzący z oddali wyłaniającą się twarz miłosiernego Boga i podeptanego człowieka. Chrystus, mówiąc o katastrofach, chce nami dogłębnie wstrząsnąć, uczynić z nas bliźnich wychodzących naprzeciw innych. Każdą katastrofę można przewidzieć, stawić jej czoła.  „Wszyscy jesteśmy istotami potrzebującymi ocalenia”- pisał W. Hryniewicz. Jesteśmy Hiobami, smaganymi cierpieniem, bólem i osamotnieniem, ale na końcu tej drogi jest pełnia istnienia- ponieważ Bóg jest większy od tego szaleństwa. Miał rację św. Filaret Moskiewski: „Życie tu na ziemi dane jest człowiekowi po to, żeby dłonią wolnej woli i mocą Bożej łaski wypracował wieczne zbawienie.” Słowa Chrystusa nieustannie rozbrzmiewają i przemieniają oblicze świata: „Nie bójcie się, Jam zwyciężył świat !”

poniedziałek, 27 listopada 2017


Dn 3, 55-56  

Błogosławiony jesteś Ty, co spoglądasz w otchłanie,
który zasiadasz na Cherubach,
pełen chwały i wywyższony na wieki.
Błogosławiony jesteś na sklepieniu nieba,
pełen chwały i wywyższony na wieki.

Malarstwo wielokrotnie próbowało ilustrować prawdę o przyjściu na końcu czasów Chrystusa Zbawiciela. Sztuka była niejako drugą Biblią, a na pewno próbowała stać się łatwym do przyswojenia komentarzem do tego, co w nostalgii za wiecznością próbowali piórem wyrazić teologowie. Obraz przybliżał eschatologiczne wydarzenie- czynił je bardziej dostępnym- namacalnym odczuciem bliskości Boga. Tę atmosferę percepcji sakralnej sztuki, oddają powszechnie znane słowa św. Grzegorza Wielkiego: „Obraz jest w tym celu wystawiony w kościele, aby ci, co nie umieją czytać, przynajmniej patrząc na ściany czytali na nich to, czego nie mogą czytać w książkach.” W liniach obrazu wychodzących z pod dłoni anonimowych artystów, tak pieczołowicie nakreślających oblicze Boga-Człowieka, zawierała się opowieść o świecie przemienionym; a akordem zapowiadającym ten moment była Paruzja. Teologia, estetyka i wyrafinowany warsztat stawały się traktatem wiary- barwną, kolorową kontemplacją apokaliptyczną. Już wielu bizantyjskich myślicieli było świecie przekonanych, iż malarz może w zwierciadle swej sztuki uchwycić życie, teologiczne zaś, ponieważ za sprawą łaski ma udział w objawieniu wyższej prawdy. Dlatego w ikonach i miniaturach wczesnośredniowiecznych wzrok oglądającego był umiejętnie prowadzony od tego, co zewnętrze- ku wnętrzu- światu już przeobrażonemu. Żeby nie pozostawić moich czytelników bez konkretnego exemplum, przywołuję dzieło z kręgu zachodniego malarstwa romańskiego- choć o filiacjach bizantyjskich, przedstawiające Maiestas Domini (ok. 1180 r.)  z reprezentacyjnej kaplicy Panteon de los Reyes w Saint Isidorio w Leon. W urokliwej przestrzeni pochówku królów Kastylii i Leonu południowofrancuski lub kataloński Mistrz wymalował cykl wspaniałych malowideł na ścianach i sklepieniu. Finezja form wyraża finezję duchową tego, kto te formy tworzył. Charakterystyczną cechą tych malowideł jest dość zawężona gama kolorystyczna; od intensywnie brązowo-czerwonych odcieni do szaroniebieskich, przypominających trochę późniejsze francuskie arrasy. Wszystkie przedstawienia zostają oplecione fantazyjnymi ornamentami pnących się roślin. Świat idyllicznej szczęśliwości człowieka, zwierząt i natury. Wśród bogatego repertuaru tematów, szczególnie przyciąga oko przedstawienie Chrystusa Pantokratora. Zamknięty w charakterystycznej mandorli i zasiadający na sklepieniu, w zamaszystym geście dłoni wskazuje ku górze. Z energetycznej i świetlistej wizji zostaje wypowiedziane przesłanie: „Ja jestem światłością świata.” Jego obecność uświadamia wszystkim, że partycypuje On w życiu ludzi, „podtrzymuje wszystko słowem swej potęgi” (Hbr 1,3). Ojciec „wszystko poddał pod Jego nogi, a Jego samego ustanowił nad wszystkim” (Ef 1,22). Sztuka zatem wyrywa się ku Chrystusowi, który przychodzi o poranku „nowego dnia,” aby wyzwolić człowieka. Ikona przypomina o dniu objawienia, kiedy słudzy Jego „będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego będzie wypisane na ich czołach” (Ap 22,4).

niedziela, 26 listopada 2017

Mt 25, 31-46

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: „Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu,
a przyszliście do Mnie”...

Czas teraźniejszy jest oczekiwaniem na przyjście Syna Człowieczego. Pewnie dlatego w kalendarzu chrześcijańskim wszystko zatacza krąg i powraca do punktu wyjścia; ale to co początkowe zmierza ku temu, co ostateczne. Ewangelia zaprasza nas do kontemplacji wizji finalnej, której głównymi bohaterami są Chrystus- Sędzia i ludzkość poddana sprawdzianowi wiary. Chrystus, który na ziemi przeszedł drogę ogołocenia, odrzucenia i pogardy, przychodzi jako Basileus- Władca żądając od zranionego przez grzech człowieka dowodu miłości. „Oczekiwanie na Paruzję stanowi o postawie chrześcijańskiej w stosunku do ludzkiego życia. Określa obecny stan Kościoła jako napięcie między tym, co już jest spełnione, a tym, co jeszcze pozostało do spełnienia” (J. Danielou). Przypowieść o sądzie jest przypomnieniem i uwrażliwieniem na takie kształtowanie własnego życia, aby było w nim miejsce na miłość. Bardzo mocno wybrzmiewa tutaj przesłanie do nawrócenia serca, bowiem Bóg będzie nas sądził z miłości i odpowiedzialności za innych. To odzwierciedla niezwykle głęboką intuicję chrześcijaństwa; człowiek nie zbawia się pojedynczo, lecz we wspólnocie ludzi powiązanych ze sobą nicią miłości. Eschatologia jawi się zatem, nie jako przepowiadanie wydarzenia pełnego lęku, ale pedagogią miłości na wskroś przeszywającą serce człowieka. Bóg jest Miłością, a Jego działanie jest naprawcze- zbawiające. Jak pisał K. Barth: „Sędzia to nie ten, kto jednych nagradza, a innych karze, lecz mąż, który zaprowadza porządek i naprawia to, co zniszczone. (naprawia siłą miłości- moje wtrącenie). Musimy powrócić do prawdy, iż Sędzia, który jednych ustawia po lewej, a drugich po prawej, jest wszak Tym, który zamiast mnie stanął przed Bożym Sądem i zdjął ze mnie wszelkie przekleństwo. Jest Tym, który umarł na krzyżu i powstał w Wielkanoc.” Przeistoczony w blask prawdy Bóg- Sędzia, staje przed człowiekiem oczekując tylko jednego: miłości ! „Nie ma jednak całkiem doskonałych świętych, podobnie jak w każdym grzeszniku istnieje przynajmniej jakaś cząstka dobra- pisał   prawosławny teolog- Z punktu widzenia sprawiedliwości wszyscy powinni iść do piekła, ale w każdym znajduje się część raju i część piekła.” Źródłem tajemniczej siły, która pozwala ludziom przekraczać siebie jest ukryta w głębinach serca zdolność do kochania. Takowa jest w Bogu miłującym bezgranicznie człowieka. On nie chce czynić jakiegoś negatywnego oczyszczenia, a w konsekwencji wiecznego obozu koncentracyjnego dla zagubionych kozłów. Apokalipsa jest krzykiem o przemianę świata; utopieniem grzechów w oceanie miłosierdzia. Miłość jest mocniejsza niż śmierć i kara wejścia w niebyt istnienia. Tylko miłość może zbalansować to rozdarcie i uleczyć obojętność, przeobrazić świat w święto zbawionych- zanurzonych w wiecznej miłości Boga. Eschatologia musi mieć świetlaną postać otwartą na nadchodzącego Chrystusa. „Koniec świata jest dziełem Boga i człowieka. Jest nie tylko zniszczeniem świata i sądem, lecz jego przeobrażeniem, nadaniem mu blasku. Jest to dalszy ciąg dzieła stworzenia”(T. Spidlik). Jedne, co pozostaje nam dzisiaj zrobić, to nadać życiu profil miłości. Stać się współpracownikiem Kochającego. Miłować i nie przegapić dzielenia tej wskrzeszającej siły na ułomki. Wołam zatem pokornie, dotykając śladów Miłości: „Należę do Ciebie – zbaw mnie !”

sobota, 25 listopada 2017


Ps 9

Chwalić Cię będę, Panie, całym sercem moim,
opowiem wszystkie cudowne Twe dzieła.
Cieszyć się będę i radować Tobą,
zaśpiewam psalm na cześć Twego imienia, Najwyższy.

Wczoraj pisałem o teologicznym zachwycie nad światem i rozpoznawaniu subtelnych śladów obecności Boga. Pragnę jeszcze pogłębić te myśli i nadać im pewien patrystyczny wydźwięk. W Wyznaniach św. Augustyna znajduje się rozmyślanie dotyczące miłości do świata: „Jeśli podobają ci się rzeczy stworzone, chwal w nich Boga ! Skieruj swoją miłość na ich Twórcę, abyś w tym, co się tobie podoba, nie przestał podobać się Bogu. A jeśli podobają ci się ludzie, to kochaj ich w Bogu, ponieważ oni też mogą ulec zmianie, a tylko w Nim się utrzymują na stałe przy życiu, bo inaczej zginęliby niechybnie. W Bogu kochaj wszystko, i, o ile możesz, wszystkich pociągaj do Niego.” Ojciec Kościoła uświadamia istotną kwestię. Nie chodzi tylko o pełen wrażliwości i estetycznej afirmacji ogląd świata, ale dojście do źródła tego piękna- samego Boga. „Możemy łatwo odrzucić te rzeczy, które urzekają nas swym pięknem, bogactwem i rozmaitością, tylko wtedy- powie św. Leon Wielki- kiedy w pięknie tego świata kochamy więcej Stwórcę niż stworzenie.” Myśliciele jednoznacznie ukazują ścieżkę jaką powinien podążać chrześcijanin dokonując mądrego i pokornego oglądu rzeczywistości. Życie i harmonia piękna obecna w stworzonym świecie, ustawia człowieka w pozycji niewypowiedzianego zachwytu- ku Temu, który każdego dnia powołuj coś z niebytu do istnienia. Jesteśmy częścią nieustannie dokonującego się cudu w nas i obok nas. „I jeśli ktoś, oglądając, rozumie, co widzi, to musi też wiedzieć, że nie ogląda Boga samego, lecz tylko jakieś byty dzięki Niemu istniejące i dające się poznać... Największą bowiem i najdoskonalszą niewiedzą jest wiedza o Tym, który przekracza wszystko, co poznawalne”- będzie przekonywał w swojej Teologii mistycznej Pseudo- Dionizy Areopagita. Bóg mnie przekracza. Choćbym się nie wiem jak wysilał intelektualnie, wszystko co o Nim będę orzekał będzie wątłe, niepełne, nieadekwatne... Ale byty stworzone opowiedzą znacznie więcej. „Niebo, ziemia, morze, po prostu cały ten świat jest wielką i chwalebną księgą Bożą, w której Bóg otwiera się samym swym milczeniem” (św. Grzegorz Teolog). Człowiek posiada w sobie głębokie pragnienie i przeświadczenie, że chciałby wznieść się poza tym oglądem i wiedzą, zatapiając się całkowicie w Nim. Mamy tu potrzebę przejścia od materii ku zjednoczeniu z Bogiem, które mistyka zgrabnie nazwie przemienieniem lub przeobrażeniem. „W swej nieopisanej dobroci, Bóg transcendentny wobec wszystkich rzeczy, niepojęty i niewypowiedziany, zezwala nam uczestniczyć w sobie samym... i jest niewidzialnie widzialny”- będą wspólnie orzekać myśliciele chrześcijańscy. Jakże płynnie można przejść od zachwytu sensualnego do duchowego oglądu i stania się „uczestnikiem Bożej natury” (2 P 1,4). Tak rozumiana kontemplacja wchodzi w wizję eschatologiczną. Przemienienia dostąpi ostatecznie nie tylko ludzkie ciało, jak również całe stworzenie- metamorphosis. „Królestwo Boże- pisał z należytą głębią Fiodorow- jest dostępne dla ruchu molekuł i atomów we wszechświecie, co sprawia, że zmartwychwstanie i przemienienie wszystkich rzeczy jest możliwe.” Człowiek który potrafi się nad tym zdumieć, potrafi jednocześnie wejść w przestrzeń Tego, który przychodząc, czyni wszystko nowym.

piątek, 24 listopada 2017


Twoja jest wielkość, moc i sława, majestat i chwała,
bo wszystko, co jest na niebie i ziemi, Twoje jest, Panie

Niejednokrotnie snuję refleksję o świecie jako projekcie Boga. W metafizyce bytu słowo „stworzenie” oznacza udzielenie bytu temu, co nazywamy stworzeniami, przez najwyższy Byt- Stwórcę. „Stworzenie” zatem oznacza manifestację jedności poprzez wielość. Mamy do czynienia z filozoficznym pojęciem, choć niepozbawionym teologicznych zabarwień. Stwarzać to dla Boga tyle, co objawiać siebie- przynajmniej tak to rozumieli średniowieczni filozofowie, a ja im wtóruję. W Nim-Bogu- zawiera się świat; uczestniczy w akcie stawania się, a zarazem ten sam „wytwór” odbija obecność i piękno samego Stwarzającego. Stworzenie jest dziełem myśli- pragnienia Boga, żywym dziełem artysty. „Wszechświat nie jest słabą kopią nadzmysłowego modelu, tak jak w różnych odmianach platonizmu. Wytryska z rąk żyjącego Boga. Biblię przenika kosmiczna radość... Bóg w nim umieszcza napięcie ku transcendencji” (O. Clement). Dla człowieka choć trochę zajmującego się sztuką i towarzyszącym jej pięknem, ślad Boga odciśnięty w naturze- a wiernie oddany za pomocą talentu i biegłości pędzla artysty, jest czymś na wskroś epifanicznym i doksologicznym. Malarz przenosi odprysk Bożego piękna w świecie na płótno i nadaje mu status „nieśmiertelności”. To trochę jest tak, jakby chciał zawrzeć w kadrze ( ex post), to co wyszło z pod palców udzielających życie. Zatrzymać i poddać medytacji. Bóg istnieje, ponieważ piękno świata o Nim najpewniej opowiada ! Często przyglądam się licznym pejzażom, które tak mocno eksponuje zachodnioeuropejskie malarstwo. Nie są to obrazy religijne. Ile tam jest ukrytego piękna, podprowadzającego mimowolnie oglądającego pod doświadczenie wiary. Takie zdumienie wywołuje u mnie chociażby pejzaż luministyczny, francuskiego malarza Claude’a Lorraina. Jego krajobrazy skąpane są w świetle; utkane z emanacji słońca wschodzącego lub zachodzącego na horyzoncie. Metafizyczny nastrój i spokój, jaki emanuje z jego obrazów nastraja do kontemplacji i zachwytu nad Bogiem. Zgadzam się z Poussinem, „Nic nie jest widzialne bez światła. Nic nie jest widzialne bez przeźroczystego ośrodka.” Takie wrażenia zapadają tak głęboko, że stają się Teologią.

środa, 22 listopada 2017


Ps 17   

Strzeż mnie jak źrenicy oka,
ukryj mnie w cieniu Twych skrzydeł.
A ja w sprawiedliwości ujrzę Twe oblicze,
ze snu powstając, nasycę się Twoim widokiem.

Sen jest przyjacielem śmierci ! Psalmista zaprasza nas do zastanowienia się również nad własną śmiercią. Nie potrafię wskazać, czy istnieje jak dawniej, mądra, pokorna i przeniknięta spokojem refleksja nad przemijaniem i przechodzeniem. Czy możemy z pewną swobodą ducha powiedzieć, że żyjemy w czasie pięknych śmierci ? Człowiek niechętnie przyjmuje narzucaną mu myśl o tym, że będzie musiał rozstać się ze światem. „O życiu nikt nie mówi tak dobrze jak śmierć”- pisał J. Green. Śmierć może zadawać się naszą jedyną towarzyszką, która może przyprawiać o zawrót głowy i nasilający się niepokój. Każde odejście bliskiej nam osoby uświadamia nam nieuchronne nadejście czasu naszego pochwycenia i rozstania się z tym, co uważamy za bezpieczne lub oswojone- przynajmniej nam się tak wydaje. Tylko chrześcijaństwo potrafi dumnie spoglądać śmierci w oczy; pozbawione lęku i paraliżującego poczucia niewiadomej, wychodzi na wprost „tajemniczej i wyrachowanej przewodniczki w zaświaty.” Miał rację przenikliwy biskup Massillon, mówiąc: „Mniej boimy się śmierci, kiedy spokojni jesteśmy o to, co po niej nastąpi.” Dzień śmierci chrześcijanina jest jednocześnie dies natalis- dniem narodzin, wejściem w sen i oczekiwaniem na wybudzenie lub bezpośredni ogląd Boga. Święty Serafin z Sarowa proklamował życie i uczył pogodnego odchodzenia. Powtarzał uśmiechając się niczym dziecko: „Dla nas śmierć będzie radością.” Święci byli mistrzami pogodnego naigrywania się ze śmierci, zaglądania jej w oczy; odzierali ją z szaty paraliżującego lęku, odbierając jej niejako władzę. Oni doskonale zdawali sobie sprawę, że Bóg jest tym, który okrywa ich skrzydłami, przebudza ze snu i nie odbiera światła które tak intensywnie zaświadczyło o triumfie życia, kiedy Chrystus wyszedł zwycięski z objęć śmierci. Zatem śmierć dla nas jest nieuniknionym wydarzeniem, do którego winno się przybliżać z wewnętrznym spokojem. Śmierć jest naszym osobistym sprawdzianem z przeżywania życia. „Być może nasza końcowa śmierć- pisał K. Ware- będzie podobnym odświeżeniem- zaśnięciem, po którym nastąpi przebudzenie. Nie obawiajmy się zapaść w ten sen każdego wieczora, ponieważ następnego ranka spodziewamy się ponownego przebudzenia.” Najpiękniejszym marzeniem  wierzącego jest obudzić się ramionach Boga. To niczym prenatalny powrót do początku- wejście w łono Życia i pozostanie w nim. Zakończę słowami paschalnej homilii św. Jana Chryzostoma, ku pokrzepieniu serca: „Niech nikt nie lęka się śmierci... Zmartwychwstał Chrystus- i życie zajaśniało pełnią. Zmartwychwstał Chrystusa- i nikt nie pozostał w grobie martwy.”

wtorek, 21 listopada 2017

Łk 19, 1-10

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A pewien człowiek, imieniem Zacheusz, który był zwierzchnikiem celników i był bardzo bogaty, chciał koniecznie zobaczyć Jezusa, któż to jest, ale sam nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: «Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu». Zszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: «Do grzesznika poszedł w gościnę». Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: «Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogoś w czymś skrzywdziłem, zwracam poczwórnie». Na to Jezus rzekł do niego: «Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło».

Jerycho, sykomora i zapętlony w sobie Zacheusz- to również obraz naszego zbawienia. Dzisiejszym Jerychem, miastem filantropii, finansjery, wyzysku i rozwiązłości, może być miasto nam znane, to w którym żyjemy. Niejednokrotnie przesiąkamy atmosferą miejsca w którym przyszło nam egzystować; oswajamy się z jego ciemnymi stronami, akceptujemy moralne rozedrganie, idziemy na kompromisy z otaczającym nas złem. Tak wcale nie musi być. Nawet w centrum najbardziej kotłujących się wydarzeń, może dokonać się jakieś duchowe przeobrażenie- refleksja nad własnym życiem i postępowaniem. Największym dramatem ewangelicznego Zacheusza było życie wypełnione kompleksami. Ciągle postrzegał siebie jako małego i niewiele znaczącego człowieka. Swoje braki leczył chciwością i zachłannością. Wyspecjalizował się do perfekcji w rujnowaniu innym życia. Na krzywdzie innych wybudował sobie swój bezpieczny- „przyjazny świat”. Otaczał się ludźmi swojego pokroju, pyszałkowatymi ciułaczami pieniędzy. Taki człowiek musi sobie kupować szczęście i przyjaciół. Znienawidzony przez innych za fasadą własnych rządz, przeżywa życie na podobieństwo bankietu. Święty Nil Sorski przekonywał: „Jeśli ta choroba się w nas zakorzeni, jest ona gorsza od wszystkich innych.” Egoizm posunięty do granic absurdu. „Miłość ta zwycięża wszelką inną miłość- powie św. Jan Chryzostom- wypycha ją i wypędza z duszy.” Ilu w naszym świecie jest takich Zacheuszów ? Ludzi wyzutych z elementarnej wrażliwości. Ludzi o wypłukanych sercach z miłości; zapatrzonych w siebie i tylko w siebie. Nicestas Stethaos, wielki znawca życia duchowego pisał, że chciwość „pobudza ludzi do przedkładania miłości do pieniędzy nad miłość do Chrystusa, stawia ona Twórcę materii niżej od samej materii, przekonuje do czczenia jej bardziej niż Boga.” Dzięki Bogu istnieje coś tak oczywistego jak „sykomora”- miejsce, przestrzeń, dogodny moment na spotkanie i zwrot. Nie trzeba się wspinać na drzewo, aby spotkać cudowne spojrzenie Boga. Wystarczy niekiedy zamienić schemat własnego życia na spontaniczne poddanie się sytuacji w której Bóg będzie mógł coś zakomunikować. „To nie jest droga niemożliwa, to niemożliwe staje się drogą” (P. Evdokimov). Ile razy nie dopuszczam do siebie głosu: „Zejdź prędko,” „Spróbuj na nowo,” „Jesteś wstanie zmienić własne życie”- zobaczyć siebie w perspektywie miłości Patrzącego. Nie wystarczy powtarzać sobie naiwnie: myślę pozytywnie, dam radę się zmienić. Chrystus przychodzi do naszego życia- „domu,” dostrzegając autentyczną szczerość naszych intencji. Zaproszenie Boga pod swój dach wiąże się z przeorganizowaniem życia- czasami z pozostawieniem go, zmianą kształtu i odbudowaniem na powrót relacji z innymi. Nowe życie !

poniedziałek, 20 listopada 2017

Łk 18, 35-43

Kiedy Jezus przybliżał się do Jerycha, jakiś niewidomy siedział przy drodze i żebrał. Gdy usłyszał przeciągający tłum, wypytywał się, co to się dzieje. Powiedzieli mu, że Jezus z Nazaretu przechodzi. Wtedy zaczął wołać: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Ci, co szli na przedzie, nastawali na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: «Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!» Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się przybliżył, zapytał go: «Co chcesz, abym ci uczynił?» On odpowiedział: «Panie, żebym przejrzał». Jezus mu odrzekł: «Przejrzyj, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim, wielbiąc Boga. Także cały lud, który to widział, oddał chwałę Bogu.

Człowiek posiada zmysł wzroku- zatrzymujący się na ludziach, rzeczach, otaczającej i dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Za pomocą wzroku większość ludzi doświadcza momentów radości, jak również rozczarowania i bólu. Ile to razy słyszymy z ust innych takie słowa: Gdybym nie zobaczył tego, to bym zachował spokój ducha ! Żyjemy w świecie „zbiorowego podglądactwa”- czasami posuniętego do jakiego paskudnego ekshibicjonizmu i bycia bezmyślnym intruzem. Nasz wzrok jest tak często rozproszony i koncentrujący na milionach niuansów i detali, tak iż człowiek staje się niekiedy jednostką chorobową. Jest jeszcze jedna odsłona postrzegania (aspekt pozytywny)- to wrażliwość na piękno i towarzyszące mu zdumienie. Istnieją ludzie o pięknym spojrzeniu- pełnym czułości, miłości; sile duchowego przyciągania wydobywającej się wprost z głębi serca. Często marzę o świecie i ludziach w kategorii pięknego spojrzenia- postrzegania. Oczy w których odbija się drugi człowiek, tak wiele mówią o patrzącym się... Boimy się wzroku mętnego, błądzącego wszędzie i nigdzie, uciekającego od udzielenia odpowiedzi, przygaszonego, wypalonego, mówiącego stop spotkaniu. Wyobrażam sobie, że człowiek któremu Chrystus przywrócił dar wzroku, stał się widzącym inaczej- lepiej, subtelniej i głębiej. To było Święto ! Nie tylko świat stał się dla niego ciekawszym i bardziej kolorowym, ale wzrok utkwiony na Uzdrawiającym pozostawił swój wieczny ślad. Po takim darze, nie sposób jest nie patrzeć na ludzi z wdzięcznością; nawet jeśli wcześniej zachowywali się ohydnie: szturchali, naśmiewali się, czy ignorowali nieobecnego. Hosanna- człowieka niewidzącego, przerodziło się w uwielbienie i   wychwytywanie blasku tak intensywnie udzielającej się od Widzącego w miłości i światłości. „Bóg jest światłem i jego widok jest światłem”- powie św. Symeon Nowy Teolog. To Światło jest łaską, która jest objawiana i komunikowana człowiekowi. Jest to również droga poznania Boga. Apostoł pisał: „Bóg, który rozkazał, aby z ciemności zabłysło światło, sam rozjaśnił nasze serca światłością poznania chwały Bożej na obliczu Chrystusa” (2 Kor 4,6). A święty Grzegorz Palamas z całkowitym przekonaniem będzie objaśniał: „Światło duchowe jest nie tylko przedmiotem widzenia, ale także zdolnością, która pomaga widzieć.” Niewidomy został przeobrażony mocą Ducha, a światło napełniające jego oczy rozświetliło w nim wszystko. Dusza została zalana łaską wiary, a wzrok umożliwił zjednoczenie z Bogiem.

niedziela, 19 listopada 2017

1 Tes 5, 1-6

Nie potrzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach, sami bowiem dokładnie wiecie, że dzień Pański przyjdzie tak jak złodziej w nocy. Kiedy bowiem będą mówić: «Pokój i bezpieczeństwo» – tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie umkną. Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy ani ciemności. Nie śpijmy przeto jak inni, ale czuwajmy i bądźmy trzeźwi.

Pawłowa eschatologia na wskroś aktualizująca się w czasie i dojrzewająca do wyklucia, może stanowić dla wielu ludzi „zadomowionych” w świecie rodzaj pewnej przestrogi- przebudzenia ze stanu ambiwalencji i egzystencji bez celu. Jakby chciał doświadczony wędrówką przez życie głosiciel Ewangelii, każdemu z nas powiedzieć: Twoje „teraz” nie może się oddalać od Chrystusowego „już.” W Chrystusie zostają zatarte wszelkie granice, a to co wydaje się niemożliwe do poznania, staje się faktem- „Nadzieja zawieść nie może,” ponieważ w Boguczłowieku objawia się pełnia istnienia- Życie. „Ów dzień”- o którym rozpisuje się Apostoł z wielkim poczuciem czegoś ważnego, mówi nam o Epifanii i Paruzji Chrystusa- dniu sądu nad światem i uwielbieniu Kościoła. Jednocześnie będący już w jesieni wieku św. Paweł, wskazuje na moment śmierci każdego chrześcijanina jako na wychodzeniu naprzeciw Pana. Słowa które z wyjątkową częstotliwością i powagą rozbrzmiewają w listopadowe dni, to takie które zwiastują nadejście Zbawiciela i wymagają od chrześcijan jednego- czujności. „Pan ukrył przed nami tę chwilę, aby każdy z nas czuwał i nie wykluczał, że może to nastąpić jeszcze za jego życia”- mówił św. Efrem Syryjczyk. Nie potrafimy określić czasu Jego przyjścia, a żaden z najbardziej przebiegłych wizjonerów nie będzie wstanie przewidzieć chwili naszego nawiedzenia. Mamy być stróżami poranka- synami światłości, na których to twarzach wypisuje się blask niewzruszonej nadziei i głębokiej wiary. Mamy być w oczekiwaniu ! Czasy ostatecznie już się rozpoczęły, a świat jęczy w bólach duchowej metamorfozy. „Należy oczekiwać, że stworzenie będzie cierpiało, jakby skazane na śmierć w okresie prześladowania, lecz po to, aby zostać odbudowane, a nie zginąć, abyśmy odnowieni żyli w nowym świecie... Umarłe ciała ponownie ożyją i staną się płodnymi” (św. Metody z Olimpu). Ostatnia Księga Nowego Testamentu, zapisana jest językiem płomiennej tęsknoty: „Zaiste, przyjdę niebawem. Amen. Przyjdź, Panie Jezu !” (Ap 22,20).  

sobota, 18 listopada 2017

Łk 18,8

Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?»

Chyba nie ma bardziej niepokojącego pytania które stawia przed nami Ewangelia. Czy jesteśmy dostatecznie przygotowani na spotkanie z Bogiem ? Dostojewski napisał, że człowiek często wierzy w Boga z pychy. W tych paradoksalnych słowach zawiera się jakaś trudna do scharakteryzowania pokusa ludzkiej izolacji od świata, innych ludzi, często opatrzona fałszywym- pozornym skoncentrowaniem się na Bogu. Tak naprawdę jest to tylko koncentracja na sobie i swoich projekcjach. Dla niektórych ludzi, poruszanie się w przestrzeni religii przyjmuje formę pewnego wentylu bezpieczeństwa- wierzę, ponieważ to przynosi mi jakieś profity, czuję się bezpiecznie; w tej postawie nie ma nic z „zakładu Pascala”i ryzyka, a jedynie chęć pewnej stabilizacji którą umożliwia ta specyficzna i wieloobszarowa instytucja. Człowiek autentycznie przeniknięty Bogiem, potrafi wziąć na siebie odpowiedzialność nie tylko swój los, ale również za tych którzy razem z nim podążają ścieżką wiary. Chrześcijanin- człowiek miłości i współczucia. Jak mówił M. Bierdiajew: „Miłość jest Bogoczłowiecza i tylko wtedy jest ludzka.” Żywa wiara wytryskuje z człowieczego serca, z najpiękniejszego miejsca- gdzie Bóg i człowiek się spotykają. Wiara jest dialogiem- często trudnym do uchwycenia, zrodzonym w duchowej wędrówce przez wątpliwości, złudzenia i częste pomyłki. Wiara to nieustanne i mozolne powracanie do podstawowych pytań: Skąd przychodzę i w jakim kierunku zmierzam. Wiara nigdy nie jest samotnym przemierzeniem życia. „Ciebie, Panie, pragnę; kiedy Cię szukam, walczę i krzyżuję siebie wraz z Tobą, aby razem z Tobą żyć” (M. Kabasilas). Czytałem kiedyś pewną historię o domu, w którym wybuchł pożar. Rodzice wybiegli z płonącego domu, trzymając na ramionach dwoje młodszych dzieci. Nie byli wstanie wziąć na ręce trzeciego dziecka. Był on starszy, stąd wołali usilnie aby biegł za nimi. Ale ten będąc sparaliżowany strachem pozostał w ogarniętym ogniem pomieszczeniu. Wyszedł na balkon i wołał przerażony: Tatusiu, ratunku ! Ojciec zobaczył syna i krzyknął: Nie bój się dziecko, skacz w dół, a ja cię złapię ! Syn nie widział ojca, przestrzeń była zadymiona. Przestraszony zaczął płakać: Tatusiu, nie widzę cię ! Ojciec jeszcze raz zawołał: To nie ważne, że ty mnie nie widzisz. Najważniejsze, że ja cię widzę, proszę skacz ! Chłopiec zebrał w sobie odwagę i skoczył w ramiona ojca. W tym opowiadaniu zawiera się głęboka prawda o naszej kondycji. Wiara to zaufanie, ryzyko i odwaga. „Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak zeschła, spragniona ziemia” (Ps 63,2). Mistrzowie życia duchowego mówią, że większość czasu spędzamy jak lunatycy: wykonujemy mnóstwo nic nieznaczących- banalnych rzeczy, zamiast żyć w zadziwieniu, miłości i dobru które tak marnujemy. Patriarcha Bartłomiej przypominał światu o tym, że tylko wiara jest wstanie utrzymać świat harmonii: „W naszych miastach widzimy dzieci źle ubrane, niedożywione, bezbronne; bezrobotnych i przemoc; rozbite rodziny, rozdarte serca, zdruzgotane marzenia. Dlaczego ? Odpowiedzią może być tylko wiara... Tylko wiara otwiera ludzkie serca. Bogactwo wznosi domy, ale wiara może dokonywać tego, co niemożliwe.” Taką wiarę będzie chciał zobaczyć Chrystus kiedy przyjdzie powtórnie.

czwartek, 16 listopada 2017


Miłosierdzia drzwi otwórz nam, Błogosławiona Bogarodzico, abyśmy pokładający w Tobie nadzieję nie zginęli, lecz przez Ciebie zostali wybawieni od nieszczęść: Ty bowiem jesteś zbawieniem rodu chrześcijańskiego- słowa tej wschodniej modlitwy poleciłem utrwalić na pomniku nagrobnym mojego taty, tym samym kierując spojrzenie nawiedzających i modlących się stronę Ostrej Bramy i cudownego wizerunku Matki Bożej Miłosierdzia. Mój Ojciec urodził się w Wilnie, zawsze z wielkim rozrzewnieniem opowiadał o wileńskich uliczkach prowadzących do bramy, przed którą zatrzymywał się każdy przechodzień. To były najpiękniejsze obrazy jego dzieciństwa- jak sam mówił „z nad Wilii”, gdzie zapach kresowych kwiatów wtapiał się cudowną panoramę miasta przodków. Jako mały chłopiec utrwalił w pamięci przechodniów, którzy klękali, zatrzymywali się, zdejmowali czapki z głów przed wizerunkiem Niewiasty obleczonej promieniami słońca. Katolicy, prawosławni, żydowscy cadykowie i przypadkowi przybysze, nie potrafili przejść obojętnie wobec Kobiety która czułym spojrzeniem zatrzymywała na moment swoje dzieci. Matka, która jednoczy chrześcijańskie dzieci w jeden Wieczernik. „Najświętsza, oznacza skądinąd Jej solidarność z ludzkością uświęconą, to znaczy z członkami ciała Chrystusa- pisał N. Nissiotis- ponieważ oni nie tylko uznają w Niej swoją symboliczną reprezentację, lecz uczestniczą  w świętości danej przez Ducha, który wciela w Theotokos Logos Boga.” Jest to jeden z tajemniczych wizerunków maryjnych. Nie znamy artysty tego dzieła- za anonimową osobą kryję się ktoś, kto w sposób głęboki odsłonił miłujące oblicze „Apokaliptycznej Niewiasty.” Obraz powstał na dwóch dębowych deskach, o wymiarach 165 x 200 cm, techniką temperową na zaprawie kredowo-klejowej; tak jak wykonuje się ikony. Łatwiej mi myśleć o niej jak o ikonie. W okresie międzywojennym w wyniku licznych pracy konserwatorskich odkryto liczne przemalowania farbami olejnymi z XVII i XVIII wieku. Jedynie twarz Madonny nie została poddana żadnej malarskiej ingerencji. Jest to jedna z nielicznych „ikon” przedstawiających Maryję bez Dzieciątka. Twarz oddana z wielką subtelnością i delikatnością; głowa przechylona na prawo, tak jakby miała niewidzialnie spocząć na twarzyczce dziecięcia ( przytulając do siebie twarz każdego człowieka), szyja smukła o pięknej linii, oczy lekko zamknięte, ręce skrzyżowane na piersiach (jakby zabrała cierpienia świata i przyłożyła je do swego serca). Usta cicho szepczące. Jak powie Filaret: „Duch Święty, któremu oddała się w zachwycie modlitwy, poruszył Jej usta i wypowiedziała Ona to, co zamierzyło wobec Niej Bóg i co pod kierownictwem Jej Opatrzności powinien był w stosunku do Niej spełniać Kościół.” Dziewica, która będzie przez całe życie zachowywać słowa Syna w swym sercu. Głowę przykrywa biała chusta, a szyja jest owinięta szalem. Maryja ma na sobie założony płaszcz w odcieniu zielonkawoniebieski, pod nim czerwona powłóczysta tunika o zwiniętych szeroko rękawach. Nie możemy tego teraz dostrzec, gdyż Jej ciało przykrywa srebrno-złota suknia. „Obraz pod względem artystycznym ma niezwykłą wartość. Malowany szeroko, śmiało, posiada ogromna siłę wyrazu, ale zarazem tak subtelną, że twarz Bogurodzicy wydaje się żywa, zmienia wyraz zależnie od światła i miejsca, z którego się na Nią patrzy.” Nad głową Maryi artysta umieścił złocistą aureolę z licznymi promieniami i dwunastoma srebrnymi gwiazdami. Mamy tu silne odniesienie do majestatycznie skomponowanego obrazu Apokalipsy: „Wielki znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12,1-7). Obraz ten suponuje ostateczną przemianę świata- przeobrażenie wszystkiego dzięki Oblubienicy- jako matki ludzkości odnowionej w Chrystusie. Emanuje z niej piękno kobiecości i macierzyństwa. Piękno Niewiasty utkanej w przebóstwiającej światłości Boga. Matko Miłosierdzia, pod Twoją obronę uciekamy się !

 

środa, 15 listopada 2017


Co księga przekazuje nam w słowach, ikona obwieszcza przy pomocy farby i uobecnia- ten ważny zwrot soborowej deklaracji dotyczącej Ikony był kanwą mojego dzisiejszego wykładu w Muzeum Narodowym. Po raz kolejny opowiadałem o cudownym świecie bizantyjskich i ruskich ikon, odsłaniając zawiłe i nasycone mistycyzmem zakamarki „boskiej sztuki.” Ikona najbardziej katalogatyczny argument za istnieniem Boga- wizerunek, miejsce reprezentacji, medium łaski i emanującej świetlistości. Nigdy nie zmęczę się opowiadaniem o sztuce- najsubtelniejszej, wyrafinowanej- teologicznym traktacie zagarniającym zmysł wzroku i serce. Z tradycji bizantyjskiej przenika ciągle świeży sens linii i barwy. Kolory posiadają miękkość; urzeka widza blask kwiatów i zapach ziemi której rozdrobnione drobinki stają się konturem utrwalającym wieczną twarz Boga, lub Madonny której kolor skóry ewokuje urodzajną glebę rodzącą Życie.  Chrystologiczne przedstawienia mimowolnie odsyłają do słów Chrystusa z Ewangelii: „Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca” (J 14,9). Ciągle wyczerpujące wydają się słowa O. Clementa i nic nie tracą ze swojej aktualności: „Ikona więc, poprzez sztukę powściągliwie przemieniającą, stawia przed nami osobową obecność Chrystusa, stającą się jakby sakramentem Boskiego Piękna. Ta obecność zaprasza nas do komunii.” Mam nadzieję, że choć fragment tego Piękna udało mi się w nieudolnych słowach przemycić moim słuchaczom. Dziękuję za uwagę i cierpliwość.

wtorek, 14 listopada 2017


Mdr 2, 23 – 3, 9

Do nieśmiertelności Bóg stworzył człowieka – uczynił go obrazem swej własnej wieczności. A śmierć weszła w świat przez zawiść diabła i doświadczają jej ci, którzy do niego należą. A dusze sprawiedliwych są w ręku Boga i nie dosięgnie ich męka. Zdało się oczom głupich, że pomarli, zgon ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju.  

Ad Sanctos; Apud Eccelesiam- Przy Świętych w pobliżu Kościoła, takie pragnienie nosili w sobie chrześcijanie pierwszego tysiąclecia, być pochowanym w świętej przestrzeni- poświęconej ziemi. Wierzącym towarzyszyło głębokie przekonanie, że sąsiedztwo ciała męczennika skróci ich drogę ku niebu. „Męczennicy- komentował Maksym z Turynu- strzegą nas, którzy żyjemy w naszych ciałach, i biorą w opiekę, gdy nasze ciało opuścimy.” Święty Paulin kazał pochować swojego syna Celsusa koło męczenników w Aecola, „aby połączyć go z męczennikami przez wspólnotę grobu, aby przez bliskość krwi świętych nabrał tej cnoty, która niby ogień oczyszcza dusze nasze.” Potwierdzają to przekonanie i praktykę rozmaite inskrypcje zdobiące sarkofagi zmarłych: „Który zasłużył, aby go dołączyć do grobów świętych, nich spoczywa w pokoju i cieniu męczenników.” Pewna szlachcianka z okresu karolińskiego prosiła usilnie swoich bliskich, aby pamiętali że jej pragnieniem jest być pochowaną przy murze kościoła; w takiej bliskości, aby woda spadająca z rynny zwilżała jej duszę kiedy będzie doświadczała duchowych cierpień. Dla całych pokoleń ochrzczonych ludzi, cmentarz stanowił „łono kościoła”- przestrzeń uświęconą towarzystwem licznych świadków wiary. Dlatego w miejscu dawnych pochówków budowano martyria i bazyliki, gromadzono się, aby na grobach celebrować liturgię- Pamiątkę Pana. Cmentarz był miejscem odpoczynku- snu- cmentarium, sypialną w której oczekuje się na przebudzenie. W tym miejscu przypomina mi się opowiadanie pt. Larwy i ważki D. Stickney, próbujące przybliżyć dzieciom fakt śmierci: „Po przebudzeniu rozejrzała się z niedowierzaniem. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Jej stare ciało zaczęło się zmieniać... promienie słońca osuszyły jej wilgotne nowe ciało... Zamieniał się w ważkę. Śmigając, zataczając szerokie koła, unosiła się w powietrzu. Poczuła się jak nowo narodzona w tej nowej atmosferze.” Ten piękny obraz oddaje jakiś fragment z przeobrażenia które dokona się, kiedy człowiek zostanie wybudzony ze snu i wprowadzony przez Zbawiciela w nowy eon. Zatem dla chrześcijan miejscem pochówku nie jest nekropolis- miasto umarłych, ale sypialnia na wzór Chrystusa którego ciało również zostało złożone do grobu (łożnicy), a następnie przebudzone ożywczym tchnieniem Boga Ojca. Pewnie dlatego wielu świętych ludzi wylegiwało się w trumnie niczym w łożu małżeńskim. Wiara w zmartwychwstanie ciał wyróżnia chrześcijan i jest źródłem głębokiej nadziei. Tertulian w swoim dziele De resurrectione carnis, adresowanym do tych którzy nie wierzą w życie po śmierci pisał: „Nadzieją chrześcijan jest zmartwychwstanie umarłych. Przez nią jesteśmy wierzącymi.”

poniedziałek, 13 listopada 2017


Łk 17, 1-6

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Niepodobna, żeby nie przyszły zgorszenia; lecz biada temu, przez którego przychodzą. Byłoby lepiej dla niego, gdyby kamień młyński zawieszono mu u szyi i wrzucono go w morze, niż żeby miał być powodem grzechu dla jednego z tych małych. Uważajcie na siebie!

Być może istnieją jeszcze tacy ludzie, którzy nigdy nie stali się obiektem zgorszenia lub nie zgorszyli swoją postawą innych. Pomimo większości szlachetnych i dobrodusznych ludzi, istnieje zawsze niewielki procent tych, którzy pragnąć zmącić pewien poprawny moralny porządek. Kto sobie nigdy nie odmawia dozwolonych przyjemności, ten łatwo sobie pozwoli na rzeczy zakazane”- pisał św. Grzegorz Wielki. Świat się broni kurczowo przed tym nieładnym zwrotem- „zgorszenie”- obnażającym złe postawy; chce je nawet wyretuszować. Zdawać się może nawet, że słowo „zgorszyć kogoś,” zostało jakoś po cichu eksmitowane z języka, aby przypadkiem nie uruchomić w człowieku podstawowego elementarza moralności. Upomnienie Jezusa dotyczy dwóch rzeczywistości: zgorszenia maluczkich (dzieci) i zgorszenia, które się może rodzić w nas. Zgorszenie tych najmniejszych i najbardziej kruchych w słowach Chrystusa przybiera ton nadzwyczaj srogi- pozbawiony jakiegokolwiek marginesu i spotykający się z natychmiastowym potępieniem. Zniszczenie wiary w sercu dziecka jest największym przestępstwem. Tak, w dzisiejszej- naszej rzeczywistości istnieją gorszyciele najmniejszych. Wdzierają się zakamuflowanie do ich umysłów i serc przez tak wiele środków komunikacji, że nie sposób tej fali niejednokrotnie zahamować. Tak zwani „ojcowie pornografii, narkomanii...” wyciągają ogromne zyski z tego niecnego procederu, handlując wulgarnością, czy próbując urozmaicić rzeczywistość środkami których działanie jest ostatecznie destruktywne. Myślę o dzieciach i młodzieży zniszczonych przez pornografię, wstrętne i pokrętne manipulacje ludzi dorosłych, oraz przemoc skanalizowaną tak konkretnie, iż pozostaje po niej tylko zniszczenie cudownego- wielkodusznego i pełnego ufności świata maluczkich. „Wstydu strata- wielkiego zła rodzicielką się staje” (św. Grzegorz z Nazjanzu). Dostojewski mówił, że świat zginie nie z powodu wojen, lecz z powodu nieznośnej śmiertelnej nudy, gdy z ziewających, otwartych jak stodoła ust wyjdzie diabeł. Wychodzi przez działanie zepsutych i pozbawionych zahamować ludzi nad których głowami już wisi niewidzialny powróz Bożej sprawiedliwości. Każdy będzie odpowiadał nie tylko za własne grzechy, ale również za dokonane zgorszenie które dokonał lub któremu się nie przeciwstawił.

piątek, 10 listopada 2017

Rz 15, 21

A poczytywałem sobie za punkt honoru głosić Ewangelię jedynie tam, gdzie imię Chrystusa było jeszcze nieznane, by nie budować na fundamencie położonym przez kogoś innego, lecz zgodnie z tym, co jest napisane: «Ci, którym o Nim nie mówiono, zobaczą Go i ci, którzy o Nim nie słyszeli, poznają Go».

Nie sposób badając zawiłe dzieje chrześcijaństwa wymienić liczby osób których życie przemieniły słowa Ewangelii. Zachowane dla nas liczne świadectwa o cudownych życiowych przewrotach, fascynują niejednego współczesnego poszukiwacza własnej duchowej drogi. Z przekazu Atanazego z Aleksandrii wiemy o świętym Antonim- egipskim arystokracie, który rozmyślając nad własnym życiem, usłyszał w kościele następujące słowa: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie” (Mt 19,21). Miał wrażenie, że Jezus kieruje te słowa wprost do niego. Rozdał wszystko i zaczął nowe życie na pustyni z Bogiem w sercu; stał się „zapaśnikiem” podejmując sparing ze złym duchem w przestrzeni najtrudniejszej z możliwych-samotności. Po nim byli inni: św. Benedykt, św. Franciszek, czy św. Dominik który nigdy nie rozstawał się z kieszonkowym przekładem Ewangelii. Takich postaci znanych lub anonimowych były całe rzesze, nie tylko w pierwszym tysiącleciu Kościoła, ale na każdym etapie jego historii. Mężczyźni i kobiety którym słowa Chrystusa odebrały niejednokrotnie argumenty i przewartościowały sposób myślenia; odryglowały kanały łez, wstrząsnęły w posadach serca. Ewangelia poruszała i zapalała ludzkie wnętrza, wzniecając miłość do Boga i spraw wyższych. Dostojewski nawrócił się na skutek lektury Ewangelii, której egzemplarz otrzymał po przybyciu na syberyjskie zesłanie od żony dekabrysty von Vizine’a. Po katordze tematyka religijna stała się głównym duchowym celem pisarza. Wielkie powieści które wyszły z pod jego pióra, stały się ilustracją zawiłych ludzkich losów, które odnalazły swoje spełnienie w kochającym Bogu, który ostatecznie ocala. Dla Romana Brandstaettera jedna z pisarskich nocy była momentem spotkania z Jezusem z Nazaretu. Ewangelia w formie obrazu spłynęła na niego w taki sposób w jaki światło pod Damaszkiem zalało oczy i serce Szawła. Pisał o tym wydarzeniu z wielkim przejęciem: „Skończyłem pracę o północy. Zapaliłem papierosa. Wstałem od stołu, rozejrzałem się po pokoju i przypomniałem sobie, że nie mam nic do czytania.” Wyciągnął jedną z przypadkowy gazet, wypadła z niej karta papieru na której znajdowała się reprodukcja rzeźby ukazująca ukrzyżowanego Chrystusa z kościoła San Damiano w Asyżu. Podniósł ją „wyobrażała Chrystusa chwilę po Jego śmierci... Miał oczy zamknięte, ale widział. Głowa Jego wprawdzie opadła bezsilnie ku prawemu ramieniu, ale na twarzy malowało się skupione zasłuchanie we wszystko, co się działo. Ten martwy Chrystus żył. Pomyślałem: Bóg... Dzieje tej biblijnej nocy są dla mnie smugą najwspanialszego światła, ajkie widziałem w moim życiu.” Ten moment zrodził go jako chrześcijanina. „Nie chodzi o mówienie o Bogu. Trzeba nim żyć” (R. Habachi). Ludzie porwani zdumiewającą siłą Słowa Życia, nie potrafią usiedzieć w miejscu, chcą mówić o Chrystusie, krzyczeć niczym szaleni z miłości, stawać się miejscem Jego obecności i Jego słowa.

czwartek, 9 listopada 2017


Ez 47

Podczas widzenia otrzymanego od Pana zaprowadził mnie anioł z powrotem przed wejście do świątyni, a oto wypływała woda spod progu świątyni w kierunku wschodnim, ponieważ przednia strona świątyni była skierowana ku wschodowi; a woda płynęła spod prawej strony świątyni na południe od ołtarza. I wyprowadził mnie przez bramę północną na zewnątrz i poza murami powiódł mnie od bramy zewnętrznej, skierowanej ku wschodowi. A oto woda wypływała spod prawej ściany świątyni, na południe od ołtarza...

Ezechielowa wizja świątyni z pod której wybija źródło wody i rozlewa się w kierunku wschodnim, nie jest splotem przypadkowych skojarzeń, czy grą semickich symboli wyłonionych z tajemniczej i niepozbawionej napięcia wizji proroka. Posługując się stwierdzeniem Rimbauda, „słowa staje się myślą... Ten język będzie mówił do duszy, skupiając w sobie wszystko, zapachy, dźwięki, kolory.” Tylko spragniony „wody” człowiek, może odsłonić w najdrobniejszych szczegółach przestrzeń tętniącą życiem Boga. Świątynia to Raj- źródło z którego wypływają rzeki i rozlewają się tak intensywnie żłobiąc katarakty świata. Bóg rozpieczętowuje źródło- a ono wybija niczym gejzer- aby w nim zrodził się Kościół. Świątynia odtwarza świat, Boże dzieło, wyraża także obecność Transcendentnego, jest „Domem Bożym” i „Bramą niebios” (Rdz 28,17). Guardini powie o przestrzeni nadprzyrodzonej, której fundamentem jest misterium. Świątynia goszcząca promienie słońca  emanujące z ciała Bogaczłowieka. Anioł „ukazał mi rzekę wody życia, lśniącą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka...”, napisze w swojej ostatniej wizji, widzący niczym starotestamentalny nabi Apostoł z Patmos. Opowiada o działaniu Trójcy Świętej w sercu mesjańskiego Jezruzalem- to obraz Kościoła w czasach ostatecznych, naszych czasach. Ten, który został „zrodzony przed wszystkimi wiekami” zaprasza nas do wejścia w świętą przestrzeń, gdzie Chrystus jest „Słońcem sprawiedliwości,” „Wschodem” (Za 3,4) i miejscem o którym Biblia powie: „Święte Świętych.” To Kościół „pierworodnych, zapisanych w niebie”- tych którzy zostali zanurzeni w kąpieli odrodzenia i zmartwychwstania. Tymczasem my rozmyślający o tych sprawach, „jesteśmy jeszcze poranieni przez śmierć, ale to zranienie nie będzie prowadzić do zniszczenia. Jest to bowiem zranienie ziemi, która się otwiera i z której wnętrza wypłynie rzeka wody życia” (J. Corbon). Czuję niesamowity spokój i widzę kontury światłości- wyszeptał mi umierający na łożu śmierci bliski mi kapłan. Trzymałem go za dłoń, ale on już widział Raj i Źródło !

środa, 8 listopada 2017

Łk 14, 25-33

 Kto nie dźwiga swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem...

Chrześcijaństwo widziało w krzyżu najgłębszy sens i najbardziej wiarygodny argument miłości Boga do człowieka. Patriarcha Atenagoras, mówił: „Całe chrześcijaństwo polega na tym, że On bardzo umiłował.” Krzyż symbolizuje cztery strony świata, a jednocześnie wszystkie jego ramiona opasują całego chrześcijanina- czyniąc go na wzór Tego, który zaświadczył o miłości do końca. „Niech Chrystus zamieszka przez wiarę w waszych sercach- pisał św. Paweł- abyście w miłości wkorzenieni i ugruntowani, wraz ze wszystkimi świętymi zdołali ogarnąć duchem, czym jest szerokość, długość, wysokość i głębokość, i poznać miłość Chrystusa, przewyższającą wszelką wiedzę, abyście zostali napełnieni całą Pełnią Bożą” (3,17-19). Grecy nazywali krzyż „znakiem rozciągłości,” a chrześcijanie widzieli w nim znak zwycięstwa- triumfu Ukrzyżowanej i Zmartwychwstałej Miłości. Konsekwencją sakramentu Chrztu staje się przyobleczenie w Chrystusa- najgłębsze i najprawdziwsze przyjęcie ciężaru krzyża- „znaku odkupionego człowieka.” W III wieku Hipolit Rzymski objaśniał: „To drzewo jest moim zbawieniem na wieki. Żywię się nim i raduję, czerpię siłę z jego korzeni... Rozkwitam jego kwiatami...” Tylko w przyjęciu krzyża- tego własnego, ciężkiego i chropowatego, chrześcijanin staje się przeniknięty dynamizmem zmartwychwstania i przemieniony Miłością (wytryskującą z boku Baranka). „Jest to droga ubóstwa, łez, łagodności, głodu, sprawiedliwości i prześladowania dla sprawiedliwości Królestwa, droga miłosierdzia, oczyszczenia serca, pokoju, radosnego przyjmowania zniewag i oszczerstw, a przede wszystkim droga miłości nieprzyjaciół. Droga ta jest niczym miecz, który odcina nasze ciężary; niczym trudny do uniesienia krzyż, który złączony ze zwycięskim krzyżem Zbawiciela, jako jedyny- poprzez ciągłe odnawianie Śmierci- Zmartwychwstania- umożliwia przejście od „życia umarłego” do życia zmartwychwstałego”(O. Clement). Pozwól mi Panie, każdego dnia odkrywać wartość własnego krzyża i stawać się dla świata znakiem Twojej zwycięskiej miłości !

wtorek, 7 listopada 2017


Rz 12, 5-16a

Bracia: Wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie, a dla siebie nawzajem jesteśmy członkami. Mamy zaś według udzielonej nam łaski różne dary: bądź dar proroctwa – aby go stosować zgodnie z wiarą; bądź to urząd diakona – dla wykonywania czynności diakońskich; bądź urząd nauczyciela – dla wypełniania czynności nauczycielskich; bądź dar upominania – dla karcenia. Kto zajmuje się rozdawaniem, niech to czyni ze szczodrobliwością; kto jest przełożonym, niech działa z gorliwością; kto pełni uczynki miłosierdzia, niech to czyni ochoczo...

„Nie ma chrześcijaństwa bez Kościoła”- pisał biskup, zesłaniec i ostatecznie męczennik za wiarę rosyjskiej Cerkwi Hilarion Troickij. W jego pismach wybrzmiewa wizja Kościoła jako organizmu w którym każdy z członków spleciony jest więzami miłości. To perspektywa na wskroś przeniknięta wrażliwością i profetycznością św. Pawła, który nakreślił ideę Kościoła w kategorii „Ciała Chrystusa”- Ludu Bożego, ukonstytuowanego w tajemnicy Wcielenia, Paschy i Zesłania Ducha Świętego. Wraz z Pięćdziesiątnicą zostają udzielone obfite dary, czyniące uczniów „duchowymi”- pneumatikoi. „W tym rozumieniu Kościół jako ciało zmartwychwstałego Chrystusa- pisze J.D. Zizioulas- był jednocześnie Kościołem jako komunią Ducha Świętego. Rolą Ducha było umacnianie ciała Chrystusa- tu i teraz. Duch działa ze względu na osobę i „ciało” Chrystusa, Chrystusa zaś pojmowano nie jako oddzielnie indywiduum, lecz zawsze „w Duchu,” jako osobę zbiorową- jednego, który jest zarazem wieloma. Podobnie „wielu” nigdy nie postrzegano w oderwaniu od jednego- Chrystusa.” Zatem Kościół jawi się jako mistyczny organizm- sakramentalne, napełnione darami i charyzmatami Ciało Chrystusa. To odsłania niezwykle istotną prawdę, że tak rozumianej wspólnoty religijnej nie sposób opisać w kategoriach socjologicznych, czy czysto historycznych. Duch Święty jest źródłem tej komunii- życia, którego nie sposób zamknąć w jakiś poznawczym schemacie. Duch przechodzi przez mury i ludzkie serca uposażając wszystko nowym sposobem istnienia, myślenia, działania. Stąd pojęcie katholike- mówi o całości, jedności wszystkich członków scalonych w ogniu charyzmatycznego powiewu. Teksty liturgiczne wyrażają ciągle aktualne pragnienie uczniów: „Przyjdź do nas Duchu Święty, spraw, byśmy się stali uczestnikami Twej świętości i niezachodzącej światłości, i Boskiego życia, i wonnych darów, o Ty który jesteś rzeką Bóstwa, od Ojca przez Syna pochodzący.” Wierni splecieni modlitwą zwracają się usilnie przez wstawiennictwo Pneumatofory i Matki Pasterza: „Raduj się, która napełniasz sieci rybackie. Raduj się, Któraś wiernych złączyła z Bogiem.”  Przeniknięty mocą z wysoka „organizm” zostaje powołany do dania świadectwa na zewnątrz. Dary zostają udzielone ku zbudowaniu, pouczeniu, przedłużeniu misji. Nie jest to ekskluzywny prezent dla nielicznych, lecz dary zagarniające rzesze do Chrystusowej Owczarni. Congar twierdził, że Duch Święty udzielający łaski- współdziała z apostolskim organizmem Kościoła dla dynamicznego urzeczywistnienia w świecie tego, co zawiera w sobie tajemnica Chrystusa, będącego zbawczym dobrem dla wszystkich. Stąd wspólnota wiary jest na wskroś epikletyczna. Oblubienica Baranka nieustannie woła z głębin własnego jestestwa: Przyjdź !

poniedziałek, 6 listopada 2017


Łk 14, 12-14

Jezus powiedział do pewnego przywódcy faryzeuszów, który Go zaprosił: «Gdy wydajesz obiad albo wieczerzę, nie zapraszaj swoich przyjaciół ani braci, ani krewnych, ani zamożnych sąsiadów, aby cię i oni nawzajem nie zaprosili, i miałbyś odpłatę. Lecz kiedy urządzasz przyjęcie, zaproś ubogich, ułomnych, chromych i niewidomych. A będziesz szczęśliwy, ponieważ nie mają czym tobie się odwdzięczyć; odpłatę bowiem otrzymasz przy zmartwychwstaniu sprawiedliwych».

Kościół jest miejscem darmowej miłości, bezinteresownego gestu wobec tych którzy są niewidzialni dla świata zaganianego i skoncentrowanego na aranżacji wystawnego bankietu dla uposażonych wielmożów. „Jesteśmy żebrakami żyjącymi na koszt Boga,” powtarzał św. Bernard, zaś Biedaczyna z Asyżu przekonywał „Ci, którzy otrzymują władzę, na tyle mogą się nią szczycić, na ile szczyciliby się, gdyby im zostało powierzone zadanie obmycia nóg braciom.” Tylko ten, co nie posiada dosłownie nic, potrafi być naprawdę wdzięcznym. Doskonale to odzwierciedla wychodzenie Chrystusa ku człowiekowi. Zmarginalizowani i dotknięci chorobą stają się uprzywilejowanymi odbiorcami daru miłosierdzia. Prostaczkowie otrzymują zaproszenie na wieczerzę miłości. Zbyt wielu chrześcijan zapomina, że historia Kościoła ma swój początek na peryferiach miast- w slumsach. Tam zostali zwerbowani pierwsi wyznawcy i tam miała początek subtelna teologiczna refleksja zrodzona pod wpływem ludzkiego cierpienia i bezradności. Elity „kościelnego establishmentu” pojawiły się znacznie później, często zapominając iż pulsujące życie pierwszych wspólnot było oparte na darmowej miłości do Chrystusa; celebrowanej i spożywanej- w Eucharystii i sakramencie brata. Bosset pisał: „Kościół jest naprawdę miastem ubogich. Bogacze, nie obawiam się tego stwierdzić, należąc przez swe bogactwo do plemienia tego świata, są w Kościele zaledwie tolerowani... Bogaci są cudzoziemcami, jedynie służba na Recz ubogich nadaje im obywatelstwo.” Człowiek prawdziwie wierzący jest wypełniony po brzegi współczującą miłością; widzi dalej i głębiej. „Jeśli widzisz swego brata popełniającego grzech, zarzuć mu na ramiona płaszcz twojej miłości”- mówił św. Izaak Syryjczyk. Nawet najbardziej wzgardzeni, poturbowani przez życie- dzięki prostym ludzkim gestom miłości, stają się posiadaczami Królestwa Bożego. „Niech nikt nie pyszni się tym, że daje coś ubogiemu. Niech nikt nie mówi w swym sercu: Ja daję, a on otrzymuje, ja go przygarniam, a on nie ma dachu. Może więcej brakuje tobie. Może ten którego przyjmujesz, jest człowiekiem sprawiedliwym: on potrzebuje dachu, ty nieba, on nie ma pieniędzy, ale tobie brak sprawiedliwości”- przestrzegał św. Augustyn.

niedziela, 5 listopada 2017


Mt 23, 12

Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony».

Dzięki kilku moim znajomym zawodowo parającym się psychologią, psychoterapią i różnymi pokrewnymi dziedzinami tej dyscypliny wiedzy- praxis, przebrnąłem przez lekturę w ich przekonaniu ważnych pozycji książkowych. To, co mnie zdziwiło że wśród wielu skądinąd mądrych i godnych polecenia publikacji, nie pojawiło się lub rzadko wybrzmiało zagadnienie pokory- które na płaszczyźnie religijnej- patrz chrześcijańskiej jest dźwigarem licznych refleksji filozoficznych i teologicznych. W „płynnym społeczeństwie” ludzi ukierunkowanych na osiągnięcie sukcesu i zaistnienie w jak najszerszym spektrum społecznym, pokora wydaje się czym „zdewaluowanym.” To smutne i zatrważające, że jesteśmy już blisko antypodów napuszonego egoizmu; rozkrzyczanego człowieczego „ja.”Czy przestaliśmy już się przechadzać po ziemskich ścieżkach pokory- jak mawiali starożytni herosi mądrości. „Nie chwal nigdy siebie”- powtarzał Meander. Dzisiaj w obliczu różnych- narastających sytuacji bez wyjścia, przyjęcie szlachetnej ewangelicznej postawy, może się jawić jako szaleństwo lub daleko posunięta słabość. Jakże to różna postawa od tej którą przed nami pielęgnowały całe rzesze ludzi przenikniętych pięknym człowieczeństwem, wielkością ducha, kreatywnością... Poruszyły mnie wewnętrznie słowa papieża Franciszka „Pokora i delikatność nie są cnotami ludzi słabych, lecz mocnych, którzy nie potrzebują źle traktować innych, by czuć się ważnymi.” Pokora jest jakąś przestrzenią prawdy i umiejętnego (krytycznego) spoglądania na przestrzeń własnej egzystencji. Zbyt wielu jest w świecie zarozumiałych: naukowców, napuszonych biurokratów, oderwanych od rzeczywistości i przekonanych o swojej wielkości duchownych... Każda grupa społeczna  (zawodowa) pozbawiona tego konstytutywnego elementu jest skazana na próżność i godną pożałowania śmieszność. Charakterystyczną cechą ludzi wielkich, szlachetnych i niekoniecznie wierzących jest pełna prostoty pokora. Święty starzec Paisjusz Hagioryta, mówił o chrześcijanach następująco: „Chrześcijanie powinni wyróżniać się duchowymi walorami, szlachetnością, zdolnością do ponoszenia ofiar. Kochajcie Chrystusa, bądźcie pokorni, wypełniajcie obowiązki- a Chrystus ujawni waszą cnotę przed ludźmi.” Pokora otwiera przestrzenie duchowe na  inny rodzaj percepcji. „Doskonałość polega na prostocie zbieżności, nadprzyrodzeni współnaturalnej z wolą Bożą. Można ją osiągnąć tylko przez wzniesienie się ponad wszelkie uzewnętrznianie relacji” (P. Evdokimov). Maryja powiedziała o sobie: „pokorna służebnica,” stając się anawim dla wszystkich ludzi wzgardzonych, zmarginalizowanych, odsuniętych na bok i słabych według standardów postnowoczesności. „Bóg sprzeciwia się pysznym, pokornym zaś daje łaskę” (Jk 4,6). Święty Jan Chryzostom z właściwym uznaniem dla takiej postawy napisze: „Człowiek pokorny i skruszony nie będzie się wynosił nad innych, nie będzie się gniewał, nie będzie nienawidził bliźniego, ani nie podda się żadnej innej namiętności.” Zatem nie pozostaje nam nic innego jak zawalczyć o świat ludzi pokornych, wrażliwych, bezpretensjonalnych, wielkich duchem. Podpisuje się obiema rękami pod słowami Bernanosa: „Świętość jest wybuchającą prostotą.” O taką każdego dnia proszę Boga na modlitwie.

czwartek, 2 listopada 2017


1 Kor 15,20-24

Bracia: Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli. Ponieważ bowiem przez człowieka przyszła śmierć, przez człowieka też dokona się zmartwychwstanie. Jak w Adamie wszyscy umierają, tak też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni...

Z premedytacją pragnę moich czytelników pomęczyć jeszcze tematem śmierci; dosłownie tak mało się o niej mówi, a jedyną- choć karykaturalną jej twarz znamy z filmów grozy i banalnych thrillerów przy których próbujemy się bać. W każdym bądź razie chrześcijaństwo nie odpuściło sobie i nie zrezygnowało z opowiadania o śmierci. Wspominałem już że cmentarze nastrajają do przemyśleń nad przemijaniem..., chyba się za bardzo pospieszyłem z tą opinią. Wybrałem się wczoraj, uświęconą tradycją ojców na nawiedzenie cmentarza. Tak na marginesie, w moim rodzinnym mieście cmentarz i rynek są usytuowane blisko siebie; dosłownie przedziela je ulica stanowiąca limes świata żywych i tych oczekujących na przebudzenie ze snu śmierci. Wczorajsza wizyta na cmentarzu uświadomiła mi głęboko zamianę owych miejsc; rynek przeniósł się do nekropolii, a w świecie umarłych zrobiło się tak gęsto, duszno i niekomfortowo, że trudno byłoby usłyszeć apokaliptyczne trąby zapowiadające dzień Sądu Ostatecznego. Ludzie niczym tragarze obładowani zniczami, sztucznymi abakanami i nad wyraz wyhodowanymi kwiatami, (których egzystencja jest równie wątpliwa jak „pobożna pamięć” spacerujących niekiedy raz do roku przypominających sobie o swoich „nieobecnych” krewnych), przemierzali w jakimś trudnym do opisania amoku wytyczone trakty komunikacji. „Równie samotnym jest się wśród ludzi” (A. Exupery). Obserwowałem to zjawisko i towarzyszyły mi jakieś tragikomiczne myśli. Tak jestem krytyczny, choć słowo irytacja lepiej by odpowiadało jarmarcznemu pochodowi, czy rewii najnowszych modowych trendów, które można z łatwością zaobserwować oszczędzając pieniądze na kolorowo ilustrowanej prasie dla kobiet. Gdzieś nam się zaplątały priorytety w rozsądnym przeżywaniu pamięci o bliskich zmarłych. Przysłoniliśmy ich naszym zaganianiem, egocentryczną maską, banalnymi dyskusjami, pączkiem kupionym przed cmentarzem i papierosem zapalonym w gronie rodziny (dla której cmentarz niejednokrotnie staje się jedynym miejscem spotkania i wymiany kurtuazyjnych westchnień). Refleksja o przemijaniu, śmierci i życiu wiecznym uleciała prędko poza komercyjne propozycje tegorocznych mistrzów od marketingu. Jest szansa, że kolejne dni przysporzą okazję do spokojnego nawiedzenia i modlitwy nieprzerywanej dyskusjami o polityce, pieniądzach i atutach władzy rządzącej lub jej braków. Zagubił nam się temat śmierci. Wróciłem do domu i na jednym wdechu przeczytałem felieton Umberto Eco pt. Gdzie się podziała śmierć ? Autor wskazywał że dawniej dzięki religiom, mitom czy starożytnym rytuałom śmierć, mimo że budziła lęk, była oswojona. Człowiek poprzez rzetelną formację ludzką i religijną, potrafił bez trudu stanąć naprzeciw trumny z ciałem zmarłego wyrażając bez rezerwy miłość i szacunek. Dla „dawnych ludzi” pamięć o śmierci był czymś tak oczywistym jak celebracja miłości, przychodzenie dzieci na świat, radość życia itd. Splatanie się tych wszystkich elementów stanowiło przygotowanie- ćwiczenie na niezapowiedziane nadejście śmierci. Dzisiaj wszystko wygląda inaczej. „Śmierć odbywa się z dala od nas, w szpitalach; nie chodzi już się w kondukcie za trumną, nie patrzy się już na zmarłych. Ale czy naprawdę nie patrzy się na zmarłych ? Cały czas na nich patrzymy. Patrzymy, jak ich mózgi rozbryzgują na szybach taksówek, jak wylatują w powietrze, jak dogorywają na chodnikach, jak opadają na dno morza w betonowych butach, jak ich głowy toczą się po bruku. Ale to nie jesteśmy my ani nasi najbliżsi, to tylko aktorzy. Śmierć stała się spektaklem, nawet wtedy gdy w mediach słyszymy o jakiejś dziewczynce naprawdę zgwałconej czy zamordowanej przez seryjnego zbójcę. Nie widzimy okaleczonego ciała, bo to by za bardzo przypominało nam o śmierci. Pokazuje się nam tylko opłakujących ją przyjaciół, składających kwiaty na miejscu zbrodni, albo wykazując się jeszcze większym sadyzmem, dzwoni się do drzwi jej matki, by zapytać: Co Pani czuła, gdy zamordowano pani córkę ?” Żeby zrekompensować poczucie stresu i ewentualnie głęboką medytację o eschatologii, współczesność podążyła za wynaturzonym celtyckim mitem, który zataczając krąg topograficzny spadł niczym amerykański prezent w postaci Halloween. Jak zwykł mawiać mój przyjaciel: „Głupi i bezrefleksyjni ludzie, którzy zamienili zdrowy rozsądek na wypróżnioną z wnętrzności dynię z perfidnym uśmiechem.” Jako człowiek wierzący nie pozwolę się ogłupić tymi komercyjno-okultystycznymi gadżetami. Zdecydowanie bliższe są mi słowiańskie Dziady które ze smakiem i głębią nakreślił na wieszcz Mickiewicz. Jedynie św. Paweł wyprowadza mnie z tego kołowrotku pesymistycznego myślenia, odsłaniając tajemnicę śmierci człowieka w ożywieniu które dokona się dzięki Chrystusowi. Wszyscy zostaniemy ożywieni- taka dynamika i taki zgiełk jest jak najbardziej pożądany. Na koniec oddaję głos św. Ambrożemu z Mediolanu: „Świat został odkupiony przez śmierć Jednego. Chrystus bowiem mógłby nie umrzeć, gdyby zechciał. Uznał jednak, że nie należy unikać śmierci jako bezużytecznej. Nie mógł skuteczniej nas zbawić, jak właśnie umierając. Jego śmierć dała życie wszystkim. Jego śmiercią jesteśmy naznaczeni. Jego śmierć ogłaszamy w modlitwie, Jego śmierć przepowiadamy w czasie składania ofiary. Jego śmierć jest sakramentem. Jego śmierć jest doroczną uroczystością świata.”

 

 

środa, 1 listopada 2017


Media vita in morte sumus. Jesień to szczególnie wymowna pora roku; zmieniająca się dynamicznie aura na zewnątrz komunikuje nam przechodzenie przyrody w stan śmierci- powolny i choć przeniknięty cudownym kolorytem. Drzewa zrzucają liście mieniące się niepowtarzalną paletą odcieni. Szum wiatru jakoś bardziej wyczuwalny przemieszcza drobne partykuły tego, co niegdyś żyło w zupełnie inne miejsca. Zdawać się może, że wcześniej istniejące mikrostruktury tego co żywe- witalne, powracają do ziarna ponownego zaistnienia. Wchodzą w śmierć- choć tak bardzo nie lubimy tego słowa i kurczowo separujemy się od tej odpowiedzialnej gry słów. Comte twierdził, że świat jest bardziej zaludniony zmarłymi niż żywymi, a milczenie tego olbrzymiego i niemego tłumu ciąży na żywych. Człowiek jest jedyną istotą która do końca nie potrafi zaakceptować faktu śmierci; wypiera ją ze swojej świadomości, odkłada myślenie o niej na później, wyszukując tematy zastępcze które nie pozwolą skoncentrować się na fakcie który i tak nastąpi. „Obecnie śmierć jest z naszych obyczajów tak wymazana, że z trudem ją sobie wyobrażamy i pojmujemy- pisał P. Aries- Dawna postawa, kiedy śmierć była jednocześnie bliska, swojska i pomniejszona, słabiej odczuwana, zbyt kontrastuje z naszą postawą, kiedy budzi taki strach, że nie śmiemy już wymówić jej imienia.” Człowiek przestał być oswojony ze śmiercią. Przestał spoglądać jej odważnie w oczy, zatracił zdolność godnego przechodzenia w stan „jesieni”. Na początku listopada jesteśmy społecznie i obyczajowo przynagleni do udania się na cmentarze, stając naprzeciw mogił i kamiennych pomników pod którymi pochowani są nasi bliscy. Nawet gwar jarmarczny przeniesiony na nasze nekropolie nie jest wstanie zagłuszyć w nas ważnych pytań. Nie sposób nie myśleć o przemijaniu, przygodności życia i możliwym wejściu w ramiona siostry śmierci. Skąd pochodzi człowiek i dokąd zmierza ? Czasami cmentarze okazują się jedynymi miejscami gdzie możemy wejść w ciszę i usłyszeć siebie; usłyszeć ciche przesłanie przodków uczących nas ars bene vivendi i bene mortis. „Człowiek nie należy do żadnej ziemi, póki nie ma w niej nikogo ze swych zmarłych”- pisał G. Marquez. Tak naprawdę jesteśmy częścią tej ziemi, przyjmując pozycję opadających, już obumarłych liści. Z drugiej strony nie jesteśmy częścią ziemi która próbuje nas przykryć niczym kołdra. Ona nie jest naszym ostatecznym przeznaczeniem- zamkniętym, niemym grobem melancholijnej wieczności. „Życie to raj, do którego klucze są w naszych rękach”- przekonywał F. Dostojewski. Do śmierci nie należy ostatnie słowo. „Nie mamy bowiem tutaj miasta trwałego, ale przyszłego szukamy” (Hbr 13,14). Nieobecność naszych bliskich ukazuje nam najbardziej wyraźnie, że nicią oplatającą te dwa odległe od siebie światy jest tęsknota i miłość. Dla chrześcijanina śmierć nie jest przerażającą kostuchą intruzem- jak pokazywała ją w swojej plastyce średniowieczna sztuka- to raczej chwilowa „przyjaciółka” z których ramion człowiek wyrywa się niczym młody pisklak z gniazda. „Gdy się ukaże Chrystus, nasze życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale” (Kol 3,4). Śmierć pozbawia nas ciała materialnego, które przywraca nam zmartwychwstanie. Starożytne Ody Salomona głoszą: „Poza Panem nic nie istnieje...,” „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze mnie”- przekonuje sam Chrystus (J 14, 6). Chrześcijańskie przesłanie rozbrzmiewa jako pełne nadziei- już dokonanego triumfu- akcentując centralną tajemnicę Chrystusa, Jego zwycięstwo nad śmiercią. „Obalił potęgę śmierci i przekształcił ciało dla niezniszczalności” (św. Cyryl Aleksandryjski). Apokaliptyczny Baranek przyjmuje świat i rozświetla go życiem, którego nic nie jest wstanie zatrzymać. Śmierć przestaje być przerażająca, stając się możliwą do zaakceptowania i przyjętą z radością. „Twój grób piękniejszy jest niż raj”- śpiewa Kościół w rezurekcyjnym porywie szczęścia. Grób staje się „rajem,” ponieważ z niego wydobywa człowieka Zbawiciel. „Jeśli więc ktoś pozostaje w Chrystusie jest nowym stworzeniem. To, co dawne minęło, a oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5,17).