Gdy
Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona,
zwanego Piotrem, i brata jego Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli
bowiem rybakami. I rzekł do nich: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami
ludzi”. Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. A gdy poszedł stamtąd
dalej, ujrzał innych dwóch braci, Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana,
jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A
oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim.
W tym opisie powołania
apostołów wybrzmiewa jakaś urzekająca wrażliwość Chrystusa na człowieka.
Czytałem ten fragment wielokrotnie i za każdym razem przykuwa moją uwagę jakiś inni
szczegół. Ewangelia odsłania prostotę tych relacji, głębię spotkania i dojrzewającego
w duszach dialogu osiągającego swoje apogeum w spontanicznym zadziwieniu: Kim
jest ten człowiek ? Pomimo tylu kłębiących się ludzi na brzegu jeziora,
Chrystus spogląda uważnie w oblicza tych, którzy za monet zmienią swoją
profesję i wejdą w świat z przemieniającą siłą Dobrej Nowiny. Widzi twarz
Szymona i Andrzeja kierując do nich imienne zaproszenie. „Gdzie jest we mnie to
miejsce, do którego mogę Cię zaprosić Boże”- pytał z przejęciem św. Augustyn. Powołanie
to zaskakujący moment konfrontacji z Tym, który czyta człowieka niczym książkę,
wie wszystko, ale nie pozbawia wolności wyboru. Bóg przedstawiając ofertę, nie
odwołuje się do argumentów sukcesów, władzy, pozycji i kariery... Pójście z Nim
jest naznaczone „umieraniem” dla wielkiej sprawy. Powołanie to ogołocenie z
siebie, pomniejszenie i ostatecznie krzyż. Zawiera się w tej decyzji szlachetna
i pełna dyspozycyjności wiara człowieka, który wyruszając w misję nie wie jaki
będzie jej ostateczny akord. „Tylko ci, którzy ryzykują pójście daleko dowiedzą
się jak daleko można dojść” (T. S. Eliot). Często powracam do malarstwa
Francisco Ribalta, a szczególnie do obrazu Chrystusa
ze św. Bernardem. Poza zwiastowaniem hiszpańskiego- ekstatycznego barokowego
malarstwa, obraz niesie przesłanie na wskroś mistyczne- choć nie szybujące w
obłokach. W omdlewającym w ramionach Chrystusa Bernardzie można uchwycić bliskość ucznia,
który na miłość odpowiada całym sobą. Jakby chciał powiedzieć: Jestem Twój,
uczyń ze mną cokolwiek pragniesz. „Krzyż narzuca temu, kto wkracza na jego
drogę, wysiłek ujednolicenia, który popycha ku heroicznym dążeniom woli” (G.
Bevilacqua). Nasze wzrastanie w Chrystusie jest wzrastaniem w miłości, omdlewaniem
i powstawaniem; codziennym, choć nie pozbawionym wątpliwości wypowiadanym:
zgadzam się !