środa, 31 stycznia 2018


Po raz kolejny obejrzałem z wielką wnikliwością film pt. Agora hiszpańskiego reżysera Alejandro Amenabara. Opowiada on historię starożytnej filozofki- uczonej- „męczenniczki nauki” Hypatii (ok.355- 415) w kontekście relacji pogańsko chrześcijańskich. Można powiedzieć, że film został nakręcony z rozmachem i wielką uczuciowością, poza jednym- wiernością faktom historycznym i drobnym nieścisłościom kostiumologicznym. Piękna Rachel Weisz próbowała sprostać intelektowi kobiety, której żadno z piśmiennych dzieł nie przetrwało do naszych czasów, a jedynie sama postać odważnej neoplatonicznki dość lapidarnie i bez przekonania została opisana przez chrześcijańskich myślicieli- o dość ambiwalentnym stosunku do „elokwentnej niewiasty.” Pokazanie kobiety „rysującej idee w pisku” było płochym zachwytem nad tym, co tak naprawdę dla nas jest zakryte i owiane tajemnicą. Spróbujmy naszkicować pewien kontekst historyczny dawnej Aleksandrii. Aleksandria, założona przez Aleksandra Wielkiego w 334 roku p.n.e., tak naprawdę nigdy nie była częścią Egiptu. Miasto było usytuowane na wąskim skrawku lądu na brzegu Morza Śródziemnego, a jego mieszkańcy posługiwali się powszechnie językiem greckim. Zachowała się niej starożytna religia Egiptu, a świątynia Serapisa ciągle górowała nad miastem; rzymskie kulty przyłączyły się do tradycji egipskiej, nie próbując jej usunąć. Dla przybysza z przed kliku tysięcy lat Aleksandria sprawiała wrażenie świata odciętego od reszty Egiptu. Za Nilem ludność osiadła mówił głównie po koptyjsku- w języku odległych już faraonów. Ten język został zaadaptowany przez chrześcijan- stąd nazwano ich Koptami. Greckojęzyczna Aleksandra bezsprzecznie była tyglem kulturowym i intelektualnym, a działała tam jedna z najprężniejszych szkół filozoficznych. Jeszcze do początku VI wieku wykładowcami w Akademii byli głównie pogańscy filozofowie, jednakże ich nauczanie było już przeniknięte nowymi ideami, jak również nową i o wiele bardziej chłonną wiedzy grupą chrześcijan. „Byli to autentyczni filozofowie, którzy mieli odwagę poruszać wprost  trudne problemy, wynikające z konfrontacji wiary chrześcijańskiej z systemem neoplatońskim: pochodzenie duszy, zmartwychwstanie ciał, stworzenie czy wieczność świata” (H. Marrou). W Aleksandrii bowiem istniała również gmina chrześcijańska, a nawet szkoła, i to zanim Pantainos, nawrócony stoik, stanął na jej czele. Ów filozof nie zostawił po sobie żadnego dzieła, ale w jego szkole została ukształtowana przenikliwość i rzutkość w myśleniu Klemensa Aleksandryjskiego. Aleksandra wydała tak wielu wybitnych chrześcijańskich myślicieli- najsławniejsi to egzegeta Orygenes, a także Atanazy, angażujący się w spory po Soborze Nicjeskim, czy Cyryl którego tak negatywnie ukazano. Chrześcijanie – wbrew temu co pokazuje film, nie byli intelektualnymi wstecznikami, czy fanatycznymi grupami nieokrzesanych i rządnych krwi bezdusznych mnichów przybyłych z pustyni, aby się  na zawsze rozprawić z pogaństwem. Istniała kultura intelektu, co więcej dyskursu. Drugim bohaterem po Hypatii- wymalowanym w ciemnych filmowych barwach jest postać biskupa gminy aleksandryjskiej Cyryla (rzekomo odpowiedzialnego za spowodowanie śmierci Hypatii). Kim był ów „czarny charakter” tej prawie ledwie możliwej do obronienia historycznej narracji ? Dzisiaj Kościół Wschodni wspomina Go jako świętego i przywołuje w liturgicznej pamięci; stąd należą się mu słowa rehabilitacji, a przynajmniej rozjaśnienia. Cyryl był siostrzeńcem patriarchy Teofila, został jego następcom w roku 412. Jego gwałtowne i bezwzględne występowanie przeciwko nowacjanom i Żydom w Aleksandrii doprowadziło do konfliktu z Orestesem. W historii Kościoła i dogmatów zapewnił sobie miejsce przede wszystkim w walce z Nestoriuszem. Cyryl był nieustępliwym obrońcom tytułu Theotokos- proklamując odważnie i bezkompromisowo, że Święta Dziewica jest Matką Bożą. Był niezwykle płodnym pisarzem, choć jak piszą badacze dość chaotycznym w formułowaniu myśli. Pozostawił dużą spuściznę tekstów o charakterze egezegetczynym i dogmatyczno- polemicznym. Wybitni historycy i znawcy literatury wczesnochrześcijańskiej są zgodni co do tego, że nie można obarczać biskupa Cyryla o bezpośredni wpływ na spisek wymierzony w Hypatię. Świadectwo Sokratesa Scholastyka (żył w Konstantynopolu) o tym, że odpowiedzialnym za śmierć filozofki jest Cyryl jest zwykłym pomówieniem. Sam Sokrates był członkiem sekty nowacjańskiej i był wrogo nastawiony do biskupa- jest tu silny komponent osobistej nienawiści i próba sfabrykowania faktów. „W historycznych źródłach z tamtych czasów nie ma żadnej wzmianki, że Cyryl kiedykolwiek mówił o Hypatii jako czarodziejce; wręcz przeciwnie, wydawał się mieć wielki szacunek dla jej wiedzy naukowej” (I.A. Artemi). Samosąd wobec filozofki był przejawem bezprawia i napięć społecznych w których zawsze może się pojawić grupa agresywnych oprawców. Sam biskup cieszył się ogromnym autorytetem, a jego życie było przeniknięte duchem Ewangelii. Takim go zapamiętały całe pokolenia mnichów wraz z Szenute- opatem największego egipskiego klasztoru, uważany był wręcz za proroka. Trzeba być niezwykle powściągliwym w wypowiadaniu sądów, a już na pewno nie wolno preparować faktów.

wtorek, 30 stycznia 2018


Mk 5, 21-43

Wtedy przyszedł jeden z przełożonych synagogi, imieniem Jair. Gdy Go ujrzał, upadł Mu do nóg i prosił usilnie: «Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła». Poszedł więc z nim, a wielki tłum szedł za Nim i zewsząd na Niego napierał. Gdy On jeszcze mówił, przyszli ludzie od przełożonego synagogi i donieśli: «Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?» Lecz Jezus, słysząc, co mówiono, rzekł do przełożonego synagogi: «Nie bój się, wierz tylko... Tak przyszli do domu przełożonego synagogi. Widząc zamieszanie, płaczących i głośno zawodzących, wszedł i rzekł do nich: «Czemu podnosicie wrzawę i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi»...Ująwszy dziewczynkę za rękę, rzekł do niej: «Talitha kum», to znaczy: «Dziewczynko, mówię ci, wstań!» Dziewczynka natychmiast wstała i chodziła, miała bowiem dwanaście lat. I osłupieli wprost ze zdumienia. Przykazał im też z naciskiem, żeby nikt o tym się nie dowiedział, i polecił, aby jej dano jeść.

Ewangelia Chrystusa jest Ewangelią życia. Proklamuje życie, które niczym gejzer wybucha usuwając cień i znamiona śmierci. „Wiedza staje się miłością”- jak mówił św. Grzgorz z Nyssy. Opowiadanie o uzdrowieniu córki Jaira odsłania aż nazbyt wyraźnie jak współczujący i wyrywający z ramion śmierci jest Chrystus. Darem jest osobowe istnienie człowieka. Człowiek jest tajemnicą, którą On bierze w swoje dłonie (zamyka w nich, chroni ). Dla świata człowiek jest śmiertelny- skazany na samotny niebyt. Dla Boga wszystko żyje, przeznaczone jest dla wzrostu, rozkwitu, otulone światłem jutrzenki. Człowiek nie umiera sam- jak pisał Pascal. Nie jest skazany na samotne przechodzenie; przekraczanie progu śmierci naznaczone jest bliskością Zbawiciela. „To nieprawda, że umierając wchodzi się w czerń tunelu. To przedpokój jasności. Może jest to sięganie poza krąg, po którym światło obiega wszechświat, zataczając krzywiznę o promieniu trzydziestu pięciu miliardów lat ziemskich... W tak wielkiej chwili wystrzelenia swej biologicznej egzystencji, nie wiadomo dlaczego nazwanej śmiercią, sięga się po system wszechświata. Do samej światłości..” Chrześcijaństwo proklamuje radosne umieranie, spowite blaskiem nowego wschodzącego Słońca. Święty Serafin z Sarowa umacniał swych uczniów słowami nadziei: „Dla nas śmierć będzie radosną.” Chrześcijanin jest istotą rezurekcyjną- homo paschalis- wychylający spojrzenie ku „nowej ziemi i nowemu niebu.” Do każdego z nas przyjdzie Chrystus ze słowami: „mówię ci, wstań !” Kiedy inni będą się nad nami pochylali i szeptali coś przez łzy rozstania, pochyli się ktoś jeszcze. Tylko On może obudzić do nowego życia !

niedziela, 28 stycznia 2018


Mk 1, 21-28

W Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: «Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga». Lecz Jezus rozkazał mu surowo: «Milcz i wyjdź z niego!  » Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: «Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne». I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.

Rzeczywistość w której żyjemy jest napęczniała od nauczycieli, terapeutów, trenerów personalnych oraz ludzi którzy mówią innym jak „żyć lepiej.” W synagodze w Kafarnaum też było wielu wybitnych nauczycieli Pisma, biegłych warsztatowo i intelektualnie mówców. Kiedy Jezus zaczyna przemawiać, wszyscy wcześniejsi głosiciele blakną przy Jego mądrości, przenikliwości i władzy która rodzi w odbiorcach zachwyt. Jego słowo posiada moc sprawczą ! „Jezus buntuje się przeciw nauczycielom Prawa, stając po stronie maluczkich. Nauczyciele Prawa narzucają im ciężary nie do zniesienia. Nie wiedzą, że Bóg wyzwala. Przypisują Bogu swoje konwencje społeczne i swoje reguły. Jezus zaś przywraca Bogu wolność, przekraczając nakazy uczonych w Piśmie i faryzeuszów, odrzucając sam fundament władzy” (C. Duquoc). Chrystus odsłania miłosierną twarz Boga- pełnego współczucia, potrafiącego niwelować niesprawiedliwość i przywracać społeczności tych których powszechnie uważa się za chorych i wykluczonych. „Współczujący jest ten, kto w duchu nie czyni różnicy pomiędzy jednymi i drugimi, ale lituje się nad wszystkimi”- mówił św. Izaak Syryjczyk. Tylko On jest wstanie zaradzić sytuacji człowieka zniewolonego duchowo. Święty Augustyn pisał: „Bóg przygotował lekarstwo wiary i nie szczędził go na choroby ziemi, nadając mu potężną skuteczność.”  Chrystus zbawia- to znaczy przywraca pierwotne przeznaczenie człowieka, która jest byciem w Bogu. Czyni nową sytuację ontologiczną, wyprowadzając człowieka z ciemności i demonicznego zniewolenia ku życiu. To terapeutyczne działanie Zbawiciela dokonuje się nieprzerwanie w lecznicy jaką jest Kościół. Wyraża to jedna z modlitw: „Uzdrów swego sługę z choroby duszy i ciała i zgodnie ze swą wolą daj mu życie.”

piątek, 26 stycznia 2018


2 Tm 1,1-8

Paweł, z woli Boga apostoł Chrystusa Jezusa, posłany dla głoszenia życia obiecanego w Chrystusie Jezusie, do Tymoteusza, swego umiłowanego dziecka. Łaska, miłosierdzie, pokój od Boga Ojca i Chrystusa Jezusa, naszego Pana... Z tej właśnie przyczyny przypominam ci, abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez włożenie moich rąk. Albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia. Nie wstydź się zatem świadectwa naszego Pana ani mnie, Jego więźnia, lecz weź udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii według danej mocy Boga.

Często powracam w osobistej medytacji do tego tekstu. W liście skierowanym do Tymoteusza wybrzmiewa bardzo osobiste, nasycone silnym ładunkiem emocjonalnym przesłanie do ucznia, którego prowadził w wierze święty Paweł. „Trzeba na Kościół patrzeć oczyma wiary, by uznać w nim moc udzielania Ducha Świętego i mającego nadejść Królestwa Bożego”- mówił jeden z mnichów góry Athos. Wybrzmiewa z tych słów mocny ładunek wiary i niewiarygodnie silny impuls do podjęcia ewangelizacyjnego działania, a nade wszystko osobistego- spolaryzowanego świadectwa o Chrystusie. Tymoteusz jest „ikoną” każdego chrześcijanina- powołanego i przynaglonego do duchowej aktywności. „Prawdziwe chrześcijańskie pragnienie- powie św. Tichon Zadoński- to pragnienie Chrystusa i Jego skarbów duchowych.” Takie pragnienia w młodym uczniu podsyca apostoł Paweł, roztaczając perspektywę bogactwa duchowych darów. Wyrywa go z poczucia złudzenia, idealizmu, fałszywych wyobrażeń; wprowadza go na trudną drogę miłości, wyposażając w depozyt niezachwianej wiary i posłuszeństwa Kościołowi opromienionemu łaską zmartwychwstałego Chrystusa. Jest to posłuszeństwo wyrastające z głębokiego i uświadomionego sensu przeżywania Ewangelii. „Tylko ten, kto jest posłuszny Kościołowi, ma pewność, że w swoim posłuszeństwie wobec Chrystusa nie idzie za swoją własną przemądrzałością” (H. Baltahasar). Ojcowie Kościoła wielokrotnie akcentują, że każdy człowiek ochrzczony jest na swój sposób „człowiekiem apostolskim.” Jest kimś, kto w sercu Kościoła wydobywa odpowiednie i przeznaczone dla siebie dary i charyzmaty. „W ręku masz pędzel i farby. Najpierw malujesz raj, a potem do niego wchodzisz”- mówił N. Kazantikas. Jesteśmy powołanie do przeobrażenia świata. Jesteśmy powołani do uchrystusowienia świata. Jak to zrobić ? Żyć tak aby inni patrząc na nas powiedzieli, że to niemożliwe żeby Boga nie było !

czwartek, 25 stycznia 2018


Dz 9,1-22

Gdy zbliżał się już w swojej podróży do Damaszku, olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos, który mówił: „Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” Powiedział: „Kto jesteś, Panie?” A On: „Ja jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić”. Ludzie, którzy mu towarzyszyli w drodze, oniemieli ze zdumienia, słyszeli bowiem głos, lecz nie widzieli nikogo. Szaweł podniósł się z ziemi, a kiedy otworzył oczy, nic nie widział. Wprowadzili go więc do Damaszku, trzymając za ręce. Przez trzy dni nic nie widział i ani nie jadł, ani nie pił. W Damaszku znajdował się pewien uczeń, imieniem Ananiasz... Wszedł do domu, położył na nim ręce i powiedział: „Szawle, bracie, Pan Jezus, który ukazał ci się na drodze, którą szedłeś, przysłał mnie, abyś przejrzał i został napełniony Duchem Świętym”. Natychmiast jakby łuski spadły z jego oczu i odzyskał wzrok, i został ochrzczony. A gdy go nakarmiono, odzyskał siły...

Spotkanie, doświadczenie, zdumienie, ogołocenie i zachwyt w ukazaniu się Boga jest największą tajemnicą w jaką może wejść zagubiony- przepełniony pytaniami i wątpliwościami człowiek. „Apofaza, poczucie tajemnicy- powie J.Y. Leloup- prowadzi duchową drogą pokory, a zarazem do przemienienia całej swojej istoty w światłości i miłości.” Są chwile i godziny, które nagle znajdują nas w szczególnym stanie, w którym Istota dotyka nas, nawet jeśli tego nie wiemy, nagle czujemy się w dziwnej atmosferze, jesteśmy całkowicie „obecni”, całkowicie „tam”... czujemy się gładko i harmonijnie w sobie, a jednocześnie otwarci i przepełnieni życiem. Szaweł wszedł w światłość- przemienienie- ujarzmiające jego wzrok i unoszące duszę ku poznaniu Prawdy, którą tak bardzo lekceważył, odrzucał oraz prześladował. To, co do tej pory wydawało się jasno sprecyzowanym celem inteligentnego, gorliwego faryzeusza, przeszło przez moment oczyszczenia- wypalenia, ciemności, metamorfozy, z której zrodził się „nowy człowiek.” Teofan Zatwornik pisał: „Bóg jest Światłością, i ci, których czyni on godnymi oglądania Go, widzą Go jako Światłość; ci, którzy Go otrzymali, otrzymali Go jako światłość. Światło bowiem Jego chwały poprzedza Jego oblicze i nie może On ukazać się inaczej jak tylko w świetle.” Dumny i przekonany o słuszności swoich czynów człowiek z pod Damaszku wszedł w ogień łaski rozpalony przez Ducha Świętego, aby następnie być spowitym mrokiem bezradności, niepoznania, niewiedzy. „Wszedłszy w ciemność ponad wszelkie pojęcie, poczujemy nie tylko własny brak słów, ale absolutną ciszę i niewiedzę. Opróżniony z wszelkiej wiedzy, człowiek zostaje połączony z Tym, kto w sumie jest niepoznawalny i nie wiedząc nic, wie w sposób przekraczający wszelkie pojęcie” (Dionizy Areopagita). Od tego momentu Bóg wszedł w środek jego życia, transcendując wszelkie poznanie, wiedzę, oczywistości; stał się Pawłem- człowiekiem naznaczonym płomienną bliskością Boga. Od tej pory przeszłość staje cieniem, czymś na wskroś iluzorycznym, przeobrażonym, nasyconym sensem. Rozważanie kończę głębokim pouczeniem św. Jana z Kronsztadu: „Zawsze myśl o tym, że bez Boga jesteś biedny, nędzny, ślepy i nagi duchem. Bóg jest bowiem dla ciebie wszystkim: twoją prawdą, twym oświeceniem, bogactwem, odzieniem, twoim życiem i oddechem. Wszystkim !”

wtorek, 23 stycznia 2018


Ps 24
Bramy, podnieście swe szczyty,
unieście się, odwieczne podwoje,
aby mógł wkroczyć Król chwały!
«Któż jest tym Królem chwały?»
«Pan, dzielny i potężny,
Pan, potężny w boju».
Pełne zdumienia słowa Psalmisty wprowadzają czytelnika w atmosferę podniosłą, transcendującą wszystko, co do tej pory było znane i możliwe do wyobrażenia. Jakby rozdarła się zasłona wieczności i zstąpił Ten, którego zewnętrzna cielesność nasycona światłem- jaśnieje niczym słońce na firmamencie nieba- boski Helios zstępujący w świat i unoszący ku górze. Taką wizję próbuje transponować bizantyjska, ruska... i współczesna ikona. „Albowiem to, co nie możemy zobaczyć cielesnymi oczyma, oglądamy duchowymi poprzez wyobrażenie na ikonie” (J. Wołocki). Czyż nie takim- pełnym wykwintu i splendoru jest Chrystus z mozaikowych dekoracji kopuł, sklepień, apsyd, spękanych od czułych pocałunków i pachnących rajem drewnianych desek- nośników archetypicznej świętości ? Ikona „kolorowa kontemplacja Boga”, skracająca dystans między niepoznaniem a poznaniem, lękiem a fascynacją zrodzoną z poszukiwania serca. „W centrum jasności uroczysty Chrystus-Logos siedzi na gwiezdnym łuku. Mocny kontur sylwetki i nieprawdopodobnie wydłużone ręce i ramiona, ich patetyczny, niecielesny gest..., wszystko składa się na obraz zaskakującej ekspresji, mówiący nie o Galilejczyku, ale o Odwiecznym Słowie” (A. Frybesowa).W przestrzeni wzroku uobecnia się, zawsze piękny, dostojny, wiecznie młody, o przenikliwym spojrzeniu- Człowiekolubiec. „Bóg, który jest wszystkim we wszystkich, który jest obrazem swoich przyjaciół, a Jego Oblicze jest opisywane przez kształty i kolory- to Chrystus kosmiczny” (M. Quenot). Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem kiedy czytam ten fragment psalmu, moja wyobraźnia podąża ku miejscom dobrze znanym- teologiczno-malarskim „przedsionkom nieba.” Jednym z takich miejsc jest zespół późnobiznatyjskich malowideł z kościoła w konstantynopolskim monasterze Chora. Wizja która została tam rozpostarta na ścinanych świątyni porywa dynamizmem, świetlistością i subtelnym humanizmem emanującym z każdego kawałka barwnej dekoracji. Ogromne Zstąpienie do Otchłani w apsydzie i wywierający jeszcze silniejsze wrażenie Sąd Ostateczny na sklepieniu kaplicy wskazują nie tylko o niezwykłej biegłości artysty, ale nade wszystko o mistycznej aurze wyrosłej z fascynującej i wielkiej teologii Kościoła Wschodniego- wychylonego ku Paruzji. Tu zaczyna się droga prowadząca oko widza w świat najwyższego splendoru. Człowiek ugodzony przez grzech i lęk, zostaje zaproszony do przemienionego świata Boga. „I odtąd wcielony i ukrzyżowany Bóg staje się między naszym cierpieniem a nicością, między sprzeciwem a beznadzieją, między konaniem a pustką i przywracając nam życie otwiera przed nami drzwi wieczności” (O. Clement). Wstępuje Król Chwały i od tej pory wszystko jest przeniknięte paschalną nadzieją i euforią szczęścia.

poniedziałek, 22 stycznia 2018


Jeżeli rzeczywiście uważamy rozdział Kościołów za nieszczęście, moim zdaniem, nieuniknione, to ich wzajemną nieznajomość należy uznać za jeszcze większe nieszczęście. Nieznajomość ta bowiem utrudnia obustronne zrozumienie i współpracę, co więcej, czyni ją niemożliwą. ... Poznajemy się lepiej, by się lepiej zrozumieć i szanować, i tak czuć się między sobą, aby mimo różnic poglądów uważać, że jesteśmy chrześcijanami o wspólnych celach i wspólnych ideałach – D. Balanos

Jeśli potrafię zjednoczyć w sobie samym, w moim własnym życiu duchowym, myśl Wschodu i Zachodu, Ojców greckich i łacińskich, to stworzę w sobie odnowioną jedność podzielonego Kościoła; ta jedność we mnie może dać początek zewnętrznej i widzialnej jedności Kościoła. Dlatego, jeśli chcemy doprowadzić do połączenia Wschodu z Zachodem, nie możemy dokonać tego przez wzajemne oszukiwanie się. Musimy ogarnąć w sobie jedno i drugie, i jedno i drugie przekroczyć w Chrystusie- T. Merton

 

niedziela, 21 stycznia 2018


Mk 1, 14-20

Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: «Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi». A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.

W tym opowiadaniu z nad brzegu Jeziora Galilejskiego, zawiera się intensywny przekaz miłości, wezwania i natychmiastowej odpowiedzi. Uczniowie zapewne będą wiele razy wracać na ten brzeg i rozmyślać nad pierwszym poruszeniem serca; będzie to dla nich święto, niczym pierwszy pocałunek kochanej osoby- obdarowanie. Spojrzenie Jezusa było tak intensywnym obdarowaniem, że prości rybacy przywiązani do swojego zajęcia- porzucili wszystko. Stali się rybakami ludzi ! „Szczęśliwa zmiana sposobu łowienia- powie św. Hieronim- łowi ich Jezus, aby oni łowili innych rybaków. Oni najpierw stali się rybakami, aby zostać zbawionymi przez Chrystusa, a następnie oni sami mieli łowić innych... Poszli natychmiast, prawdziwa bowiem wiara nie zna wahania: natychmiast słucha, natychmiast wierzy, natychmiast podąża, natychmiast staje się rybakiem...” Uwierzyli w Dobrą Nowinę i zaufali Temu który ich wezwał po imieniu. Nie są idealni, inteligentni, wykształceni i ułożeni, tak jakby tego chciały- dzisiejsze kościelne reguły. Szczerość, spontaniczność i posłuszeństwo tych spracowanych mężczyzn w oczach Jezusa miała o wiele ważniejsze znaczenie. Mistrz doskonale wiedział, że potrafią wszystko poświęcić dla ważnej sprawy. Porzucili sieci, ale nie porzucili  swoich rodzin; one stały się pierwocinami młodego Kościoła. To jest Ewangelia o nas; o naszych wyborach i dylematach, ledwo tlącej się wierze, którą tak intensywnie rozdmuchują usta Boga. Jest w tym przesłanie do wyjścia w świat- aby go przeobrazić mocą i miłością Jezusa. Rybacy doskonale wiedzą że każde wypłynięcie na głębię rozszalałych wód jest ryzykiem i wymaga odwagi. Przypomina mi się piękna modlitwa rybaków bretońskich: „Dobry Boże, bądź dla mnie łaskawy, bo morze takie szerokie, a moja łódka taka mała.” Łódka to Kościół płynący po morzu doczesności, przewożący na swoim pokładzie skarb misteriów Chrystusa, miotany falami i stający nieustannie w obliczu rozmaitych trudności. Rybacy to apostołowie tamtejsi i dzisiejsi- ryzykanci i Boży szaleńcy, przekonujący szorstki świat o tym, że Bóg jest wierny i miłujący człowieka. „Ludzie nie uwierzą, że Bóg ich kocha, dopóki nie zobaczą tego w naszych oczach- przekonywała C.H. Doherty- Każdy z nas jest powołany, aby być ikoną Chrystusa. Czy zrobimy dla Niego wszystko ? Kiedy się na to zgodzimy, kiedy naprawdę uwierzymy, że możemy wziąć dwie ryby i pięć bochenków chleba i nakarmić nimi tłumy, wówczas zrozumiemy, że to my sami mamy być chlebem i rybą, którymi oni będą się karmić. Jest to prawie pewne. Tutaj musimy zaufać, że Bóg da nam to, czego potrzebujemy.” Uwierzyć i pójść za Nim !

piątek, 19 stycznia 2018



Gdy chrzciłeś się, Panie, w wodach Jordanu, objawiła się Trójca najgodniejsza pokłonu. Rodzica bowiem głos dał o Tobie świadectwo, nazywając Ciebie umiłowanym Synem, Duch zaś w postaci gołębicy świadczył o prawdziwości słowa Ojca. Objawiłeś się, Chryste Boże, i świat oświeciłeś, chwała Tobie (Troparion)

 
Kościoły Wschodnie celebrujące liturgię według starego stylu- czyli kalendarza juliańskiego, obchodzą dzisiaj jedno z najbardziej podniosłych świąt, wpisanych w bogatą obrzędowość cerkiewną; nasyconą prawdziwą radością paschalną. Teofania- Kreszczenije- Chrzest Pański lub inaczej zwane Święto Jordanu. Radosne antyfony uroczystości uobecniają wspólnocie Kościoła wydarzenie Chrystusowego Chrztu, jak również sakramentalne zrodzenie w wodzie każdego z jego członków. „Jeśli pragniesz być zbawiony przez wiarę, pokochaj Tego w którego wierzysz” (J. Tołmaczew). Jest to również wyznanie wiary w Boga, który jest Wspólnotą Osób. Oprócz niezwykle barwnej liturgii, wydarzenie to niesie głębokie przesłanie teologiczne. Każdy chrześcijanin przez chrzest upodabnia się do śmierci Chrystusa i Jego zmartwychwstania. Wymiar paschalny zanurzenia i wynurzenia jest nadzwyczaj silnie zaakcentowany. Termin baptisio znaczy zanurzyć, zatopić. Wyrażają to liczne teksty Ojców Kościoła. Hermas mówi o „zstąpieniu w wody,” a św. Jan Chryzostom tłumaczy, że jest to zstąpienie do piekieł śladem Chrystusa. Chrzest wyraża symbolicznie Triduum Paschalne: „Będąc pogrzebani wraz z Nim przez chrzest. Istnieje tylko jedna śmierć dla świata i jedno wskrzeszenie z martwych, którego chrzest jest figurą... Przez trzy zanurzenia i tyleż epiklez dokonany zostaje wielki sakrament- mysterion chrztu, aby została odtworzona figura śmierci i aby przez tradycję poznania Boga dusza ochrzczonych dostąpiła oświecenia” (św. Bazyli Wielki). Woda zatem staje się źródłem ponownych narodzin w łonie Kościoła. „My natomiast rybki zgodnie z naszym Ichtys Jezusem Chrystusem rodzimy się w wodzie i nie możemy się inaczej zbawić jak tylko przebywając w wodzie”- pisał Tertulian. Od starożytności bizantyjskiej obchodom tej uroczystości towarzyszy ryt Wielkiego Poświecenia Wody- akolouthia tou Megalou Hagiasmatos. Wierni w uroczystej procesji udają się z cerkiwii ku jakiemuś większemu zbiornikowi wodnemu- rzeka, jezioro, morze... W wielu krajach wywodzących się tradycji słowiańskiej, wycina się w lodzie krzyż- ewokując tym samym baptysterium- sadzawkę chrzcielną. Kapłan błogosławi wodę trzykrotnym znakiem krzyża i tchnienie w płyną materię dech życia, nadając wodzie moc uświecenia- Hagisma. „Wynika to z wiary, że natura tej wody ulega przemianie podobnej do tej, która ma miejsce w odniesieniu do krzyżma i darów eucharystycznych. Święcona woda jest symbolem odkupionego kosmosu, nosicielką łaski i mocy Ducha Świętego.” Chrześcijanie w Ziemi Świętej, stojąc na wysokim podwyższeniu, opuszczają Krzyż udekorowany kwiatami do wody na długiej wstędze. Jest również taka tradycja, że po poświęceniu kapłan wrzuca do wody krzyż, a stojący nad brzegiem chłopcy skaczą do wody nurkując aby go odnaleźć. Wodę używa się przy licznych cerkiewnych sakramentaliach, wierni zaś zabierają ją ze sobą do domów; będzie przeznaczona do pokropienia domów, obejścia oraz do picia jako wzmocnienie duszy i ciała. Miał rację św. Cyryl Jerozolimski pisząc: „Początkiem świata jest woda, a początkiem Ewangelii Jordan.”

czwartek, 18 stycznia 2018


Racz sprawić, o Panie, byśmy obmywszy serca swoje i oczyściwszy je od wszelkiej skazy i nieczystych myśli, godni byli wejść do Twego miejsca- wyniosłego i wywyższonego świętego świętych, i byśmy stanęli przed Twoim świętym ołtarzem nieskalani i czyści... Liturgia św. Jakuba.

Rozpoczął się tydzień modlitwy o jedność chrześcijan. Ekumenizm u początku był niewiarygodnym tchnieniem Ducha Świętego, tak wiele otwartości i inicjatyw które zaowocowało w Kościołach i wspólnotach chrześcijańskich, zdawało się przezwyciężyć impas i wielowiekowe teologiczne mury dzielące samych chrześcijan. Ruch ekumeniczny bezwzględnie zmienił oblicze chrześcijaństwa- niczym kropla wody rzeźbiąca szczelinę. Minęło tyle lat od pierwszych wspólnych spotkań, marzeń o jedności i bliskości- przytuleniu się do Chrystusa- Źródła duchowej odnowy i nawrócenia. Ekumenizm stał się popularny, ale zatracił ów pierwszy witalizm, stając się tolerancyjną koegzystencją ludzi żyjących wokół siebie oraz próbujących za wszelką cenę uratować własne tradycje i obrzędowość. Jesteśmy obok siebie z Ewangelią na ustach, ale w rzeczywistości ciągle dalecy, bezradni i zakłopotani, niepotrafiący znaleźć adekwatnych słów bliskości; na dodatek pokąsani przez wrogów z zewnątrz: laicyzację, indyferentyzm religijny, napór islamu. W niektórych europejskich krajach chrześcijaństwo stało się skansenem- zaszłym obiektem muzealnym, przebrzmiałym i nienowoczesnym reliktem skostniałego „średniowiecznego sentymentalizmu”. Teologia ekumeniczna zalega biblioteczne półki, a w samych ekumenistach pozostało jeszcze coś, co wymaga rewizji i odkupienia. Poza licznymi deklaracjami przedstawicieli Kościołów, deliberujących myślicieli i kurtuazyjnych spotkań, istnieje wąwóz z nieprzerzuconym mostem; zamiast konsensu- ciągłe rozstania i powroty- „separacja”. Niby bliscy- odrobinę mądrzejsi, a ciągle obcy- jakby nieufni. Czy chrześcijanom braku wyobraźni i ducha odwagi w przezwyciężeniu wzajemnych podziałów ? „Wiemy, że serce Kościoła znajduje się w Ewangelii i w Eucharystii, lecz nie wiemy, gdzie są jego granice...” Być może należy poszukać na nowo granic Kościoła „jednego, apostolskiego, świętego...” Od wielu lat postuluję aby zrobić krok w tył (nie w sensie regresu), ale powrotu do pierwszego tysiąclecia chrześcijaństwa; do tego co było wspólne, jedyne i bliskie chrześcijanom. Kościół nie jest zjawiskiem socjologicznym- to misterium Ciała Chrystusa, zdolnego do ciągłej odnowy, rewizji, a jednocześnie posiadającego swój trwały fundament. To „potęga zmartwychwstania” porywająca na powrót serca zalęknionych i obojętnych uczniów. Jesteśmy powołani do budowania mostów, do stawania się zwornikami jedności. Każdy z nas ma swój udział w leczeniu podziału. „W Kościele trwa nieustannie i niezmiennie jednoczenie się człowieka z Chrystusem. Owo zjednoczenie jest źródłem życia duchowego. Gdzie nie ma zjednoczenia z Chrystusem, następuje duchowa śmierć. Sakrament Eucharystii- oto co jest źródłem życia duchowego i jednoczy ludzi z Bogiem, i łączy ze sobą” (św. Hilarion Wierejski). Potrzeba nam jedności, rozpromienionych światłem Chrystusa ludzkich twarzy, przynoszących zagubionemu często światu jedyną nadzieję na ocalenie. Jakże ciągle aktualne wydają się słowa o. Sergiusza Bułgakowa: „Droga do zjednoczenia Wschodu i Zachodu nie wiedzie przez spory teologów, lecz przez zjednoczenie przed ołtarzem. Członkowie obu hierarchii powinni zrozumieć, że są jednością, a jeśli umysły kapłanów zapłoną tą ideą, to runą wszelkie bariery i jedność dogmatyczna, ściślej, wzajemne zrozumienie w ramach własnej charakterystycznej tradycji, zostanie osiągnięte.” Być może te słowa wziął sobie do serca inny, wielki katolicki teolog o. Yves Congar, pisał: „Od pierwszego dnia mego kapłaństwa, zawsze, gdy mogłem to uczynić, odprawiałem Mszę Świętą za jedność chrześcijan. Kapłan celebrujący ma wartość sakramentalną, przedstawia Chrystusa otoczonego wspólnotą. Celebrując Mszę świętą o jedność chrześcijan, aktualizowałem modlitwę Chrystusa. Ta myśl miała dla mnie wielkie znaczenie.”

środa, 17 stycznia 2018


Panie miłujący ludzi..., wzbudź w nas także bojaźń ku wypełnianiu Twoich błogosławionych przykazań, abyśmy pokonawszy wszelką żądzę cielesną, prowadzili życie duchowe, tak myśląc i czyniąc, aby podobać się Tobie... Życie Chrystusa od samego początku chrześcijaństwa inspirowało prostych i zwyczajnych ludzi do radykalizmu ewangelicznego. Poza gminami chrześcijańskimi dynamika życia duchowego nabrała pędu na pustyniach które zaludniały się licznymi ascetami- atletami ducha. Tej fali mężczyzn i kobiet towarzyszyła niezwykle bogata literatura, najpierw przekazywana ustnie, a później spisana przez wykształconych już mnichów. Jednym z najbardziej znanych tekstów rozpowszechnionych na całym chrześcijańskim Wschodzie był Żywot świętego Antoniego. Jest to biografia pisana przez niemal współczesnego Ojcu mnichów greckiemu biskupowi świętemu Atanazemu, który był pasterzem Kościoła w Egipcie. Wielokrotnie wygnany przez cesarza ze swojej stolicy biskupiej, był zmuszony do szukania schronienia na pustyni; tam również zetknął się z ideałem ascezy preferowanej przez Antoniego. „Samotność na ziemi prowadzi do wspólnoty w niebie” (św. Filaret Moskiewski). Wedle nakreślonego przez niego życiorysu Antoni zmarł, mając 106 lat. Długość jego życia była szczególnym wyrazem błogosławieństwa. Postać tego anachorety mocno zapadła w pamięć pobożnemu wygnańcowi, stąd dość szczegółowo zarysował najważniejsze etapy jego życia. Antoni będąc synem dość usytuowanego rolnika, zrzekł się własności zgodnie z usłyszanym słowem z Ewangelii; porzucił wszystko i wyszedł naprzeciw nowej przygodzie życia. Na początku brał za przykład znanych mu ascetów żyjących w bliskości jego miejscowości- zapewne podpatrywał ich styl życia, szukając własnego sposobu na przeżywanie życia równie doskonałego. Antoni przenosi się w głąb pustyni, szukając samotności i umartwienia. „Mnichem jest ten człowiek, którego życie wewnętrzne jest tak ukształtowane, że jest w nim tylko Bóg, a on sam umiera dla Boga” (św. Teofan Zatwornik). Zwalczywszy pokusy złych duchów, zyskał wielkie poważanie ze względu na moc swoich modlitw i władzę czynienia cudów; to przysporzyło mu licznych uczniów i naśladowców. „Zamieszkaliśmy w przybytku ciemności, gdzie wojna rządzi wszechwładnie”- pisał Antoni w jednym ze swoich listów, oddają charakter duchowej walki. Samotność była dla niego pole bitwy ze złym duchem. Czym się zajmował na pustyni ? Dowiadujemy się z tekstu, że utrzymywał się z pracy własnych rąk, wyplatając kosze by w ten sposób zarobić na pożywienie. Wiedza Antoniego na temat Boga, Chrystusa i ludzkiego serca okazuje się zdaniem biografa nadzwyczaj imponująca. „Był- pisał Atanazy- jakby lekarzem zesłanym przez Boga Egiptowi.” Po dwudziestu latach spędzonych w samotności na pustyni Antoni wyszedł „jak wtajemniczony w święte misteria w sekretnym świętym miejscu i jak człowiek niosący w sobie Boga.” Antoni zapisał się w historii chrześcijaństwa jako wzór życia pustelniczego (podobnie jak św. Paweł z Teb )- anachoreta przeniknięty nieustannym poszukiwaniem Boga.

poniedziałek, 15 stycznia 2018


Sprawiedliwy zakwitnie jak palma, rozrośnie się jak cedr na Libanie (Ps 92,14).

W kalendarzu liturgicznym przypada dzisiaj wspomnienie jednego z pierwszych mnichów i pustelników świętego Pawła z Teb (ok. 341). Dość obszerną opowieść o jego barwnym życiu przedłożył nam św. Hieronim w swoim dziele Żywot św. Pawła Pierwszego Pustelnika. Z tego fascynującego tekstu dowiadujemy się kilka istotnych szczegółów biograficznych, że Paweł pochodził z bogatej rodziny. Wcześnie został sierotą i po rodzicach otrzymał dość zamożne uposażenie. „Jeśli chcesz być doskonałym, sprzedaj wszystko, co masz.” W wieku kilkunastu lat wybrał się na pustynię, a decyzja ta zbiegła się z falą licznych prześladowań chrześcijan za panowania Decjusza. Młodzieniec zapalony ideałem życia w samotności, stał się parenetycznym wzorcem anachorety poszukującego Boga. Monachos to tłumaczenie syryjskiego terminu oznaczającego tyle co: „samotny”, „pojedynczy,” „oddzielony.” Mężczyzna podejmuje więc życie samotne, to znaczy wolne od więzów cielesnych, rodziny i świeckiej społeczności, aby być blisko Boga i wypraszać dla świata zbawienie. Istnieje jeszcze jeden termin który dość precyzyjnie oddaje coś z wyboru życiowej drogi św. Pawła Pustelnika- apotaktikos- „ten, kto zapiera się siebie.” Kasjan mówił o tym wewnętrznym przynagleniu do wyjścia ku trudnej przygodzie: „W swym pragnieniu jawnej i bezpośredniej walki z demonami- mnich- nie bał się zapuszczać w rozległy obszar pustyni.” Monastycyzm rozpoczął się w Egipcie, gdzie głęboki spokój i cisza rozległych pustyni przyciągały mężczyzn i kobiety obierających nowy, tajemniczy oraz fascynujący dla nich styl życia. „Pustynia egipskich mnichów jawiła się jako miejsce ze swej strony pełne cudowności”- pisał A. Guillaumont. Chociaż istotą monastycyzmu było życie w samotności i oderwanie do świata, mnisi nigdy nie byli oderwani od rzeczywistości- zachowywali kontakt ze wspólnotami chrześcijańskimi, niosąc ich troski i duchowe problemy. Dokądkolwiek się udawali, wszędzie ciągnęli za nimi ludzie pobożni, trochę ciekawscy i poddający się urokowi ich świętości. Pustynia- jest to miejsce wyzwolenia dla tych, którzy poszukują wolności w samotności- „przystań zbawienia,” „niczym zaczątek raju”- jak twierdził Cezary z Arles. Z wielką miłością i szacunkiem literatura nakreśla ich sylwetki. Pustynią Pawła jest „jakaś góra, jaskinia, palma i źródło.” Żyje on tam odziany w liście palmowe i spożywa codziennie pół chleba, który przynosi mu kruk.  Po jego śmierci „nabiegają z głębi pustyni dwa lwy, potrząsając karkami o gęstych grzywach.” Pieszczą zwłoki starca swymi ogonami i wydają głębokie pomruki, przypominając modlitwę żałobną, a następnie wykopują swymi łapami grób, w którym go składają. Od Pawła życie pustelnicze będzie wpisane w specyficzny duchowy i materialny pejzaż. Pustynie z miejsc odosobnionych, smaganych piaskami i wszechobecną ciszą przeniosą się w miejsca poszarpane oraz usiane grotami w masywach górskich, czy terenach nizinnych gdzie cysterscy mnisi będą odwracać nury rzek i karczować lasy. Od średniowiecznych klasztorów zapłodnionych regułą św. Kasjana i Benedykta, po te wschodnie- bazyliańskie republiki mnichów osiadłe niczym „arka” na wyspach Atosu. Współcześnie powstają „pustynie” w środku miasta- tętniące wewnętrznym życiem oazy w których można usłyszeć i odczuć obecność Boga. „W sercu miasta możesz więc żyć w sercu Boga, bo miasto jest właśnie w Bożym sercu”- przekonywał sobie współczesnych P. Delfieux. Istnieje dzisiaj może jeszcze bardziej niż u początków chrześcijaństwa, potrzeba życia pustynią i odkrywaniem „piękna komunii.” Miał rację prawosławny myśliciel O. Clement: „Społeczeństwo w którym nie ma mnichów, społeczeństwo, które nie jest w pewien sposób nasączone modlitwą monastyczną, jest społeczeństwem naprawdę chorym. Trzeba, aby w społecznościach były miejsca na podobieństwo laboratoriów, gdzie ludzie poświęcają się temu doświadczeniu głębi, gdzie można powiedzieć słowo Bóg i nie będzie to tylko słowo, ale odczuwalna obecność, odczuwalna coraz głębiej.”

niedziela, 14 stycznia 2018


J 1, 35-42

Jan stał wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś, odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi! – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa.

Pójść za Barankiem w przygodę wiary ! Ewangelia rysuje przed nami atmosferę powołaniową. Najpierw dostrzegamy postać Jana, któremu ludzie spontanicznie nadali przydomek Hamatabil- co się rozumie jako „Chrzciciel.” Mieszkał nieopodal Betanii- miejsca gdzie przepływał wartko Jordan i gdzie przychodziły tłumy po obmycie z brudu grzechu. Niebawem wokół niego zgromadzili się uczniowie- naśladowcy, pragnący dzielić życie w podobny do niego sposób. Z imienia znamy dwóch uczniów Jana Chrzciciela- Andrzeja z Betsaidy i młodziutkiego Jana, syna Zebedeusza. Obaj trudnili się połowem ryb i przywędrowali najprawdopodobniej znad brzegu Jeziora Tyberiadzkiego. Widzimy Jana który wszystko czyni w taki sposób, aby nie zatrzymać spojrzenia uczniów na sobie, lecz na Chrystusie który pojawia się w najbardziej dogodnym momencie. Pierwsi uczniowie którzy podążą za Mistrzem przepowiadając Besorę, będą wędrować po drogach Galilei w poszukiwaniu ludzi otwartych na Boga i co istotne, wyjdą z pod skrzydeł Proroka pustyni. „Jezus nie musi wołać uczniów- oficjalnie, ostateczne powołanie nastąpi później. To oni sami, niejako instynktownie, idą za Nim. Te stronnice Ewangelii wywierają szczególne wrażenie. Uderza nas precyzja w opisie szczegółów- określenie miejsca, daty, nawet godziny; jest to obraz bogaty w zaskakujące obserwacje, w odcienie” (A. Pronzato). Chrystus emanuje tak nieprawdopodobną energią, że uczniowie bez zbędnych pytań idą za Nim niejako na oślep. „Jakaś przejmująca tajemnica, niewytłumaczalna siła przyciągania tworzyła wokół Niego atmosferę miłości, radości i wiary- pisał A. Mień- Nie było w Nim nic z surowego ascety lub posępnego doktrynera... Jasność spojrzenia, trzeźwość- to główne cechy Jego charakteru. Gdy mówi o sprawach niezwykłych, gdy wzywa do trudnych czynów i męstwa, czyni to bez fałszywego patosu i egzaltacji.” Powołanie pierwszych uczniów przeradza się w zaproszenie które będzie subtelnie rozbrzmiewać przez wszystkie czasy Kościoła; przenikając do serc „rybaków” pytających w duszy o sens życia i piękno wiary. W odpowiedzi na słowo podrywające do wyruszenia w drogę, może zrodzić się tylko spontaniczne uwielbienie. Tak śpiewał ugodzony miłością św. Jan Klimak: „Twoja miłość zraniła moją duszę i moje serce nie może znieść Twoich płomieni; idę opiewając Cię.”

sobota, 13 stycznia 2018


Staram się na bieżąco śledzić zachodzące w dynamicznym tempie zjawiska w kulturze. Niby tyle się dzieje w przestrzeni szeroko rozumianej sztuki, iż przegapienie jakiegoś wydarzenia może się zdawać nieodwracalną stratą, albo niewybaczalnym grzechem. Muzea, filharmonie i różnorakie instytucje stają na głowie i prześcigają się w pomysłach, aby przyciągnąć człowieka z ulicy i włączyć go w coś ważnego, wielkiego, ukulturalniającego. Instytucje kultury stają się obiektami konkurującymi z wielkimi kompleksami galeryjnymi, przez które przebiegają w niewyobrażalnym tempie tabuny dwunożnych osobników próbujących poprawić sobie nastrój lub spróbować intelektualnej rozrywki dla oka. Nie będę wnikał w sens i rolę tych skądinąd ważnych instytucji. Pomijając konteksty zewnętrzne o wiele bardziej intryguje mnie amplituda ludzkiej wrażliwości na piękno. Współcześnie wielu „estetów” jest silnie przeświadczonych, że jak przeczytało zalegającą księgarniane półki książkę O sztuce Gombricha, to zdaje się że można powiedzieć wiele, a nawet odrobinę za dużo- dyletanci. Sztuka na wyciągniecie ręki- lekkostrawna i najlepiej opatrzona lapidarnym wyjaśnieniem. Wystarczy wejść w Internet i otwierają się przed nami muzealne skarbnice sztuki; wirtualny spacerek po najpiękniejszych „salonach” najcenniejszych artefaktów. Człowiek styka się ze sztuką „wielką” lub „przeciętną” właściwie codziennie i zdaje się namacalnie. Jakie ona powoduje w nas emocje. Czy pozostawia jakiś istotny ślad ? Nie myślę tu o wernisażowych bankietach na których pokazują się stali bywalcy- już odrobinę znudzeni- choć mający możliwość napicia się odrobiny wina i przeprowadzenia tych samych wynurzeń o sztuce, która ratuje ich przed nudą, przeciętnością i chandrą monotonnie upływającego czasu. Dla innych to biznesowe spotkania, kurtuazyjne wymiany grzecznościowych gestów i ewentualny przegląd świeżych modowych newsów, okraszony lekkostrawną konsumpcją ukrytego pod płaszczem materii piękna. „Bez wątpienia jedna z przyczyn, dla których wielu ludzi nie ma właściwego poglądu na piękno, jest brak subtelnej wyobraźni koniecznej do odczuwania bardziej wyrafinowanych wzruszeń. Wszyscy roszczą sobie pretensję do tej subtelności, wszyscy o niej mówią i chętnie widzieliby w niej sprawdzian wszelkich gustów i poglądów” (D. Hume). Czy sztuka potrafi kształtować naszą wyobraźnię, wrażliwość na piękno- uszlachetniać człowieczeństwo ? Mówiąc anachronicznie i mało nowocześnie: Czyż nie taką role miała pełnić ? Już amerykański historyk sztuki W.J.T. Mitchell, próbuje nas zatrzymać prowokacyjnie pytając: Czego chcą od nas obrazy ? „Obrazy nie tylko żyją, ale też mają własne pragnienia i intencje, które musimy wziąć pod uwagę.” Sztuka poszerza horyzonty naszej wyobraźni i wrażliwości na piękno. „To wyobraźnia nadaje oblicze naszym pragnieniom, aspiracjom i potrzebom, jak również naszym niepokojom i lękom- pisał E. Morin- Ona wyzwala nie tylko nasze marzenia o zdobyciu powodzenia i szczęścia, ale i mieszkające w naszym wnętrzu potwory, które naruszają zakazy prawa, niosą zniszczenie, szaleństwo i grozę. Rysuje przed nami nie tylko to, co możliwe i dające się zrealizować, ale stwarza światy niemożliwe i fantastyczne.” Chrześcijanie w swojej religijnej wrażliwości doskonale zdawali sobie sprawę jak ważna jest sztuka i jak bardzo kształtuje świat ludzkiej wyobraźni i potencjalnych postaw moralnych. Już święty Bonawentura średniowieczny intelektualista mówił: „co widzimy, bardziej pobudza emocje niż to, co słyszymy,” a O. Clement przekonywał: „Człowiek pragnie piękna najgłębszym z okruchów swojej natury, ponieważ nosi w sobie, ukryty poetycki logos. Człowiek wezwany jest do stania się rzeczywiście pięknym, oddając coraz wierniej obraz Boga, który go powołuje, utwierdza, wzywa, a najbardziej osobiste powołanie człowieka zmierza w tym momencie od obrazu do podobieństwa będące uczestnictwem.” Obrazy mają ogromną siłę perswazji- doskonale ten problem naświetlił D. Freedberg w klasycznym już dziele „Potęga wizerunków.” Będą ekspresyjną, sztuka może wyrażać różne treści. Będąc wolną, może wynieść człowieka o wiele wyżej, niż stan płytkiego wizualnego zadowolenia- dotknąć sacrum. Przestrogą wydają się wczorajsze, choć tak niezwykle aktualne intuicje Mikołaja Bierdiajewa: „Dziś stajemy się świadkami barbaryzacji świata europejskiego. Po wyrafinowanej dekadencji, cechującej apogeum kultury europejskiej, następuje inwazja barbarzyństwa...” Postuluję o wrażliwość w percepcji i otwartość na sztukę wielką, zdolną wewnętrznie przeobrazić człowieka.

piątek, 12 stycznia 2018


Mk 2, 1-12

I przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się znajdował, i przez otwór spuścili nosze, na których leżał paralityk. Jezus, widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy». A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich: «Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego Boga?» Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: «Czemu myśli te nurtują w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć paralitykowi: Odpuszczone są twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje nosze i chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje nosze i idź do swego domu!»

Nie musimy sobie zbyt mocno wyobrażać tej sytuacji. Wystarczy udać się do izb szpitalnych, odwiedzić hospicjum, zapukać do sąsiadów w jesieni wieku, aby przekonać się czym jest cierpienie, samotność, bezradność i zależność od innych. Nie wiem, co czuł paralityk kiedy czterech panów o podwyższonym stopniu wrażliwości próbowało przenieść go ponad głowami kłębiącego się tłumu. Ryzykowali niezrozumieniem, może śmiesznością, a na pewno cierpkimi słowami tych którzy stali na końcu kolejki po promyk nadziei. Wepchali się krzepko. Postanowili zaryzykować i przy okazji naruszyć poszycie dachu jednego z anonimowych domów goszczących Chrystusa. Paralityk miał szczęście; to była najkrótsza droga po cud. „Człowiek musi być samotnym (bezradnym i chorym), aby móc dostrzec, że tak naprawdę nigdy nie był sam” (V. Frankl). Czy w dzisiejszej rzeczywistości znaleźliby się ludzie równie wrażliwi i na tyle dyspozycyjni, aby chcieć zdobyć się na tak spontaniczny gest miłosierdzia ? „Jak wierzyć, skoro wokół tylu egoistów- pytał ks. M. Maliński- Jak ufać, skoro wokół tylu zrezygnowanych ? Jak kochać, skoro wokół tylu niemiłosiernych ?” Ten pytajnik można mnoży jeszcze i jeszcze... Pomimo ludzkiej rezerwy wobec cierpienia drugiego, nie znika nigdy z horyzontu duszy nadzieja. Choroba, cierpienie, pustka, bezradność, paraliż- może być jedynie przygotowaniem do doświadczenia cudu. Czasami dopiero po jakimś czasie okazuje się, że to co wydawało się ludzką gehenną – stało się błogosławionym momentem doświadczenia miłości. „On bierze na siebie ludzkie niemoce i boleści” (Iz 53,4). Imię Jezus- Jeszua- znaczy tyle, co „Jahwe zbawia.” Zbawienie zatem oznacza nie tylko wybawienie, ale nade wszystko uzdrowienie. „Cud jest cudem jedynie w oczach tych, którzy są gotowi uznać działanie Boga w najzwyklejszych zdarzeniach” (M. Blondel). Chrystus leczy ciało, ale tak naprawdę najważniejsze jest wnętrze- dusza obmyta z brudu grzechu. Orygenes napisze o Chrystusie Odkupicielu i Lekarzu: „Swoją śmiercią oczyszcza nas wszystkich, śmiercią, która została nam dana jako lekarstwo.” W śmierci i triumfie Chrystusowego zmartwychwstania został unicestwiony grzech, cierpienie i śmierć. W zwycięskim Boguczłowieku człowiek odnajduje zdrowie i „żyje dla Boga.” Dach domu zostaje uchylony, a lekarstwo miłości zostało rozlane dla każdego człowieka.

środa, 10 stycznia 2018


1 Sm 3, 1-10. 19-20

Wtedy Pan zawołał Samuela, a ten odpowiedział: «Oto jestem». Potem pobiegł do Helego, mówiąc mu: «Oto jestem, przecież mnie wołałeś»... Samuel bowiem jeszcze nie znał Pana, a słowo Pańskie nie było mu jeszcze objawione. I znów Pan powtórzył po raz trzeci swe wołanie: «Samuelu!» Wstał więc i poszedł do Helego, mówiąc: «Oto jestem, przecież mnie wołałeś». Heli zrozumiał, że to Pan woła chłopca. Rzekł więc Heli do Samuela: «Idź spać! Gdyby jednak ktoś cię wołał, odpowiedz: Mów, Panie, bo sługa Twój słucha». Odszedł Samuel, położył się spać na swoim miejscu. Przybył Pan i stanąwszy, zawołał jak poprzednim razem: «Samuelu, Samuelu!» Samuel odpowiedział: «Mów, bo sługa Twój słucha».

Za nim otworzysz usta posłuchaj ! Fides ex auditu, mówi św. Paweł (Rz 10,17). Bóg potrzebuje naszych uszu, wewnętrznej dyspozycji do uchwycenia słowa. Historia rozpoczyna się od słowa- tworzywa- wychodzącego z ust Stwórcy. W Księdze Rodzaju Pan przemawia po raz pierwszy do człowieka, oddając mu do dyspozycji wszystkie dobra ziemskiego raju. Człowiek usłyszał słowo i mało nie oszalał z radości ! Nie był sam, lecz został zaproszony do wspólnoty osób- twórczego dialogu, przyjaźni, współodpowiedzialności za kształt wydobywanego piękna z materii tkanej rękami największego Artysty. Losy starotestamentalnego Izraela były silnie naznaczone nakazem wsłuchiwania się w głos Boga. „Szema Israel, Sluchaj, Izraelu !” (Pwt 6,4). To nie tylko nakaz do bycia w dyspozycji, ale pragnienie które wyraża w modlitewnym zachwycie człowiek wiary. Bóg przez wieki historii posługuje się słowem aby dotrzeć do człowieka. Językiem uniwersalnym, przekonującym, barwnym, stwarzającym i przeobrażającym. „Ten język będzie mówił z duszy do duszy, skupiając w sobie wszystko, zapachy, dźwięki, kolory...” (Rimbaud). Tu chodzi o Słowo. O to Słowo, które św. Augustyn nazwał „sakramentem słuchu.” Jest to Słowo które wpada przez uszy i zaczyna kiełkować w głębinach człowieczego serca. Z tego wnętrza- „świątyni” wydobywa się dalej przez wirowanie ust, stając się proklamacją najradośniejszej wieści. „Słowo Boże niech nie schodzi z twoich ust we dnie i w nocy”- zalecał św. Atanazy. Kościół w Eucharystii każdego dnia próbuje nadstawiać uszu i słuchać słów Pana. „Nie chcę pozwolić na to, aby upłynąć choć jeden dzień- przekonywał św. Jan Chryzostom- bez pożywienia was Skarbem Świętych Pism.” O ile Ojcowie Kościoła i święci żyli Słowem Boga, karmili się nic, pokrzepiali w drodze, o tyle człowiek dzisiejszy powinien zatrzymać się w drodze i słuchać. „Biblia to Chrystus, gdyż każde jej słowo prowadzi nas ku Temu, który je wypowiedział i uobecnia Go nam” (P. Evdokimov). Uobecnia- to znaczy odkrywamy radość Jego obecności. Słowo „dane” czyni wówczas z naszego człowieczeństwa Oblubienicę Baranka. „Dziś” w nas „spełnia się” Ten, którego słuchamy.

wtorek, 9 stycznia 2018


On ma wzrastać, a ja stać się małym ( J 3,30). Każdego roku dane jest mi przeżywać święta Narodzenia Pańskiego podwójnie. W mojej rodzinie kalendarz jest tak bardzo ekumeniczny, że znajdują się w nim podwójne obchody ważnych uroczystości; od gregoriańskiego świętowania cudu inkarnacji Boga, po zachwyt i radość juliańskiej Epifanii. Wszystko jest przeniknięte atmosferą radości i dziecięcej prostoty serca. Parafrazując Mistrza Eckharta, osiąga się radość w wierze „przez niewiedzę doprowadzającą ostatecznie do Królestwa kochanków Boga.” W tym czasie modląc się nie odrywam wzroku od ikony Narodzenia Chrystusa. Ta barwna teologia towarzyszy mi przez rozciągnięte w czasie świąteczne dni; stanowi przedmiot moich rozważań- wewnętrznych przemyśleń, wzruszeń i adekwatnego do nich aktu szczerej wiary. Miał rację Bierdiajew: „Istnieje jednak Tajemnica, przed którą zatrzymujemy się właśnie z powodu głębi poznania. Poznanie tajemnicy jest pogłębieniem autentycznej tajemnicy. Bóg jest Tajemnicą i poznanie Boga jest oswojeniem się z tajemnicą, która staje się przez to jeszcze bardziej tajemnicza.” Wcielenie jest taką tajemnicą w nadmiarze i nie sposób o niej nie pisać bez poczucia małości i adekwatności słów. Jezus w całej pełni objawia tajemnicę Boga żywego. Wspaniale to ujmuje św. Ignacy z Antiochii: „Bóg jest jeden i objawił się nam przez Jezusa Chrystusa, swojego Syna. On to jest Jego Słowem wychodzącym z milczenia.” Cudowne obdarowanie które bez reszty przeobraża życie ludzkie !  „Jakże człowiek przyszedłby do Boga, gdyby Bóg nie przyszedł człowieka ? Jakby człowiek wyzwolił się ze zrodzenia śmierci, gdyby nie przeżył w wierze nowych narodzin, szczodrze danych jemu przez Boga i możliwych dzięki Temu, który narodził się z Dziewicy”(św. Ireneusz z Lyonu). Przykro słuchać, gdy ktoś skarży się, że nie jest kochany. Stąd nasze życie jest nieustannym świętem- „Świętem Światła”- schodzącego tak delikatnie, że tylko człowiek o duszy dziecka potrafi wychwycić ten moment i się w nim rozsmakować. Każdego dnia jest święto bliskości Boga- filantropii i obdarowywania miłością. Święta, które przeżyliśmy być może uświadomiły nam jedną ważną sprawę- w ekonomii miłości Bożej posiadamy tylko tyle, ile dajemy. Merton pisał: „Miłość jest życiem i bogactwem Jego Królestwa.” Obrót rzeczy- wirujące święto zachwytu i obdarowania !

niedziela, 7 stycznia 2018


Mk 1, 9-11

W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i ducha jak gołębicę zstępującego na Niego. A z nieba odezwał się głos: «Ty jesteś moim Synem umiłowanym, w Tobie mam upodobanie».

Człowiek duchowy rodzi się z materii wody, tak jak fizycznie wychodzi z łona matki opuszczając najbardziej przyjazny dla niego akwen wodny. Element akwatyczny stanowi zatem fundament ludzkiego życia. Ten życiowy element obrał również Chrystus kiedy wszedł w wody Jordanu i pozwolił się ochrzcić z rąk Jana Chrzciciela. Tym samym nadał płynnej materii moc uświęcenia. Dobrze to oddają słowa Tertuliana: „Woda płynąca z kolebki pierwszego stworzenia jest jednak wytworem ziemi, podczas gdy woda nowego narodzenia stanowi owoc Ducha Świętego.” Chrzest jest najbardziej wyraźnym znakiem Paschy Chrystusa. „On sam przyjął chrzest w wodzie; kiedy został zaproszony na wesele, rozpoczął prezentację swej siły poprzez wodę; kiedy głosił kazania, zaprasza spragnionych do uczestniczenia w jego wiecznej wodzie; wzmacnia swą siłę przy studni; chodzi po wodzie… Świadectwo chrztu kontynuowane jest aż do dnia Pasji. Kiedy zostanie skazany na ukrzyżowanie, znów pojawi się woda; a kiedy jego bok zostanie przebity, z rany wypływa woda.” Chrześcijanin rodzi się w tej materii. Wydarzenie chrztu w życiu każdego człowieka wierzącego jest wydarzeniem zbawczym w którym dynamiczna obecność Chrystusa i Ducha Świętego współtworzą nowego człowieka. „Właśnie w tej percepcji wody jako życia, śmierci i jako narodzenia na nowo tkwi jej sens w sakramencie chrztu- pisał A. Schmemann- Stojąc wokół chrzcielnicy, uczestnicząc w pobłogosławieniu wody, stajemy się świadkami nowego aktu jej przygotowania do nowego życia, do nowego stworzenia.” Katechumen wchodzi do basenu chrzcielnego jak do „płynnego grobu”- następuje antycypacja Paschy wraz z Chrystusem. Święty Jan Chryzostom w swojej katechezie mówi wyraźnie: „Czynność zejścia w wodę, a następnie wynurzenia się z niej symbolizuje zstąpienie do piekieł i wyjście stamtąd.” Chrzest zatem jest odrodzeniem, narodzinami i zmartwychwstaniem- partycypacją w wieczności Boga. Niezwykle ujmujące są wczesnochrześcijańskie opisy praktyki udzielania tego sakramentu. Katechumeni podchodzili do sadzawki chrzcielnej, która mogła mieć od dwóch do trzech metrów długości, metr do dwóch szerokości i około metra głębokości. Do dzisiaj zachowały się baptysteria w kształcie greckiego krzyża, gdzie po bokach były schody prowadzące do wody, a w wielu miejscach przestrzeń oddzielały kotary. Katechumeni wchodzili do basenu nago i zanurzali się w wodzie, podczas gdy biskup wypowiadał donośnie imię każdej osoby i recytował formułę chrzcielną: „Chrzczę cię w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.” Po czym ochrzczeni- christianitas- już należący do Chrystusa wychodzili z wody i byli namaszczani olejkiem i ubierani w białe szaty. Pięknie referuje dla nas sens duchowy tego rytu św. Grzegorz z Nyssy. Mówi o człowieku przed chrztem- przyodzianym niczym rajski i grzeszny Adam w tunikę ze skóry oraz zeschłych liści. Po chrzcie zmienia się wygląd człowieka, bowiem przyoblekł się w światłość, nieśmiertelność i niezniszczalność. „Czymś wielkim jest Chrzest- powie św. Cyryl Jerozolimski do katechumenów- jest okupem dla jeńców, odpuszczeniem grzechów, śmiercią winy, odrodzeniem duszy, świetlaną szatą, świętą i nienaruszalną pieczęcią, powozem do nieba, rozkoszą raju, prawem obywatelstwa w królestwie, darem dziecięctwa”. Kościół w swoim łonie rodzi „nowe ryby” i  daje nieustannie to, czym sam żyje- życiem z Boga !

sobota, 6 stycznia 2018



Powstań! Świeć, Jeruzalem, bo przyszło twe światło i chwała Pańska rozbłyska nad tobą. Bo oto ciemność okrywa ziemię i gęsty mrok spowija ludy, a ponad tobą jaśnieje Pan, i Jego chwała jawi się nad tobą (Iz 60, 1).
Dzisiejszy dzień jest pełen ważnych motywów do świętowania. Chrześcijanie wywodzący się z Kościołów Wschodnich zasiądą po postnym oczekiwaniu do wigilijnych stołów i wejdą w radość Narodzenia Pańskiego; słysząc śpiew aniołów będą im radośnie wtórwać: „Chwała na wysokościach i pokój na świecie.” Jedno jest pewne - chrześcijanie Wschodu i Zachodu spotkają się w jednym betlejemskim punkcie, zgłębiając pokornie prawdę, „że Bóg zechciał stać się człowiekiem w tym celu, żeby człowiek mógł stać się dzieckiem Bożym.” Będą tę prawdę potęgować donośnie wyśpiewywane radosne kontakiony: „Dzisiaj Dziewica powiła pana istnienia i ziemia jaskinię ofiaruje Niedostępnemu. Aniołowie głoszą chwałę z pasterzami, a w ślad za gwiazdą kroczą magowie, to dla nas bowiem urodziło się Dziecię Małe, Przedwieczny Bóg.” Objawienie Pańskie opowiada nam o nieustannym poszukiwaniu Boga. Jesteśmy podobni do Mędrców, opierających swoją barwną przygodę na astronomicznych obliczeniach, przesłankach rozumu i odrobinie intuicji. Ich rozumowe dociekania uległy polaryzacji, pokorze intelektu, uduchowieniu i religijnej fascynacji. „Nie było nowej gwiazdy- pisał J. P. Roux- Była gwiazda Boga, epifania światła, które błyszczało i prowadziło ich, gdyż wyżej stawiali światło iluminacji niż światło poznania rozumowego. Ta gwiazda przywiodła ich do Boga.” Przybyli do Betlejem i zobaczyli młodą Matkę spoglądającą z taką czułością i miłością na Dziecko. Zobaczyli Kobietę uchylającą pieluszki i co chwila zerkającą na synka który był uosobieniem największej Miłości. „Mędrcy byli w pełni świadomi ukrytego aspektu Bożego Narodzenia. Ich oczy były otwarte, aby dojrzeć Jego gwiazdę na niebie; ich uszy były otwarte, aby usłyszeć tajemnicę. Dlatego wszystko zrozumieli, byli posłuszni widzeniu i nie buntowali się wobec usłyszanego głosu”(Matta et Maskine). Podobnie jest z nami, im bliżej jesteśmy poznania Boga, tym bardziej czujemy niedosyt, tym więcej rozumiemy i zaczynamy kochać. Poszukiwanie Boga staje się pragnieniem niezaspokojonym, połączonym z egzystencjalnym trudem; jeżeli nie zabolą nas nogi od wędrówki i oczy od wypatrywania Jezusa, a serce nie będzie biło intensywniej od nadmiaru poszukiwanej bliskości, to ciągle będziemy w miejscu- rozchwiani i pozostawieni z własnymi powierzchownymi wyobrażeniami o Słowie, które stało się dla nas Ciałem. Jest jeszcze druga odsłona w której dowiadujemy się, że również On nas poszukuje i rozszerza dla nas horyzont królestwa zbawienia. Pięknie napisał Ferid Ed- Did Attar: „Przez trzydzieści lat szukałem Boga, a kiedy na końcu mojej drogi otworzyłem oczy odkryłem że On tam na mnie czekał”. W grocie pasterskiej Syn Człowieczy czekał na człowieka, nie chciał się tylko przedstawić i zamanifestować ubóstwo, ale aby spojrzeć w oczy wędrowców i każdego obdarować miłością. Święty Ambroży pisał o tych którzy złożyli wizytę Dziecięciu: „Śpieszą, by ujrzeć Słowo. Gdy bowiem widzi się ciało Boże, widzi się i Słowo, to znaczy Syna”.  On stał się bezbronnym Dzieckiem, by każdy z nas stał się wreszcie dojrzałym w wierze. Urodził się w żłóbku, by każdy z nas mógł stanąć przy ołtarzu; zstąpił na ziemię, aby każdy z nas mógł wznieść się do gwiazd; nie miał miejsca; aby każdy z nas miał mógł otrzymać gotowe mieszkanie w niebie. Jest za co złożyć Bogu dziękczynienie.

czwartek, 4 stycznia 2018


Wielokrotnie przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. (Hbr 1, 1-2a).

Teolog musi być zaintrygowany i podekscytowany wydarzeniem, owym singulare nativitatis Misterium- niepowtarzalną tajemnicą narodzin Bożego Syna. „W Emmanuelu znajdujemy niebo i ziemię, Boga i stworzenie- pisał Odo Casel- Wziął od nas ciało, a dał w zamian swoje Bóstwo w cudownej wymianie.” Jednym z urokliwych przedstawień gotyckiej sztuki jest płaskorzeźba Madonny z Dzieciątkiem w kaplicy św. Pietra dobudowanej do katedry w Chartres. Oglądając tę scenę mimowolnie nasuwa się teologiczny komentarz św. Cyryla z Aleksnadrii: „Cała tajemnica ekonomii polega na wyniszczeniu i poniżeniu Syna Boga.” Płaskorzeźba zachowała się do naszych czasów pod posadzką kościoła. Przedstawia malutkiego Jezusa ciasno owiniętego opaskami i leżącego żłobie służącym do karmienia bydła. Spotykamy jeszcze dziś podobne korytka w kształcie łódki: sypie się w nich jęczmień dla bydła. Maryja okrągłym czułym gestem zdaje się obejmować przestrzeń groty; odpoczywa po rozwiązaniu, a Jej delikatne place rozchylają pieluszkę pod szyją dziecka w taki sposób, jakby chciała sprawdzić, czy się nie spociło, czy równo oddycha i spokojnie śpi. Rzeźba budzi podziw spokojnym rytmem linii- miękkością modelunku, subtelną delikatnością. Fałdy szaty łagodnie spływają na podłogę. Ciekawski osioł wyciąga szyję do żłobu. „Wół rozpoznaje swego pana i osioł żłób swego właściciela” (Iz 1,3), oraz zdanie Habakuka: „W pośrodku dwojga zwierząt oznajmisz się”. Doskonale anonimowy rzemieślnik opowiedział o uniżeniu Chrystusa, który wybrał grotę i koryto na miejsce narodzenia. „Poród między bydlętami, to przemawia do wyobraźni” (J. Gelis). Jest to wyrzeczenie oparte na bezgranicznej miłości do ludzkości. W tym uniżeniu wyraża się największe piękno i pokora. „Ty jeden, o Jezu, wraz z Twoją Matką jesteś piękny w każdy sposób: Albowiem nie ma żadnej skazy w Tobie, mój Panie, niż żadnej wady w Twojej Matce” (św. Efrem Syryjczyk).  Ten obraz to mocne przesłanie dla każdego chrześcijanina: „Pan stał się wszystkim dla ciebie i ty musisz stać się wszystkim dla Pana.”

środa, 3 stycznia 2018


Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania...czas płaczu i śmiechu... czas szukania i czas tracenia (Koh 3, 1- 8)

Na jednej ze średniowiecznych miniatur można przeczytać następującą treść: „Rok nie mogący się zatrzymać biegnie po swoich własnych śladach.” Już sam nie wiem, czy czas gna tak nieubłagalnie, czy może ja próbuje dogonić czas i wywalczyć drogocenne spowolnienie wskazówek zegara przedłużających moją egzystencję. Pewien kleryk zapytany na egzaminie z egzegezy Biblii przez sędziwego profesora: „Jak mierzy się w tradycji żydowskiej upływ czasu,” miał bez wahania powiedzieć: „Nie potrafię odpowiedzieć na tak postawione pytanie. U mnie w rodzinnych stronach (a pochodził ze wsi) czas mierzy się od orki do orki.” Na pytanie nie odpowiedział celnie, ale odwołał się do doświadczenia wyniesionego z domu. Nasze życie mierzy się mniej lub bardziej ważnymi wydarzeniami. Miał rację Guardini nawiązując do św. Augustyna, kiedy mówił o świecie zamkniętym w kole i o bramie, która pozwala nam wyjść z tego świata. Człowiek ciągle jest w drodze ku czemuś lub komuś. Czasami nie potrafi do końca sprecyzować, co jest celem jego tułaczki i jaki jest finalny moment powziętego niegdyś trudu. Żyjemy tak szybko, że nie potrafimy już zauważyć iż z horyzontu znikają nam twarze osób bliskich- znanych z imienia, a często o zapamiętanym tembrze głosu i kolorze oczu. Wszystko jest tak dynamiczne niczym splot postaci i fantazyjnych zwierząt wypełniających romańskie portale, czy gotyckie belkowania sklepień. „Tempo, tempo, tempo- skandują tłumy na stadionach. To włoskie słowo, oznaczające po prostu czas albo pogodę, stało się synonimem szybkości. Zrywamy się szybko, przełykamy szybko śniadanie, pędzimy do pracy...” (J. Pasierb). Jednych zabija narastające z każdą chwilą tempo życia, innych smog wdychany mimowolnie, a jeszcze innych poczucie bezsensu i przejmująca nostalgia za Bóg wie czym. Poczciwy Rilke pisał: „... każde miejsce tego głazu widzi cię. Musisz twoje życie zmienić.” Często czytam smutek na twarzach młodych ludzi. Niby mają wszystko, rodzice zabezpieczają im byt, wychodzą naprzeciw ich oczekiwań i pasji, zostawiają pieniądze na wszystko. Pomimo tego rysuje się pesymizm i poczucie straty,  niezrozumienia, przygniatającej chęci ucieczki od świata który wydaje się krępujący niczym kaftan, za ciasny... Czy te „zakurzone” smutkiem twarze mogą zajaśnieć radością istnienia ? Czy euforia szczęścia niczym promienie słońca może spowić poczucie pustki, bezsensu, igraszek losu i dojmującego poczucia fatum ? Myślę, że można przekroczyć ten impas. Najważniejsze jest to aby świat przestał krążyć wokół mnie, abym wszedł w radość istnienia- która niczym nurt rzeki wpływa do świata Boga. „Najważniejsze dla człowieka jest wejście w wielką radość... Gdzie w największych ciemnościach mego piekła Przyjaciel- Bóg patrzy na mnie wzrokiem, który nie paraliżuje, lecz wyzwala” (O. Clement). Nie pozwólmy, aby czas stał się własnością człowieka, a przestał być własnością Boga.

wtorek, 2 stycznia 2018


Powtarzam: dokąd wiodła nas droga- Ku Narodzinom czy ku Śmierci ? W słowach T.S. Eliota opowiadających o wędrowaniu Trzech Króli odkrywam owo przechodzenie które odmierzają szeleszczące karty kalendarza. Uczestniczyliśmy w narodzinach Bogaczłowieka, antycypowaliśmy Jego nadejście, miłość Maryi i odwagę Józefa. Czym jest Jego narodzenie jak nie świętem pełni życia- triumfem istnienia- czasem wyjątkowego obdarowania. Święty Izaak Syryjczyk modlił się, że wobec słonecznego Dziecięcia trzeba stać niczym mrówka. Bóg rozdarł zasłonę wieczności, wszedł pokornie i bez narzucania się w nasz świat. „Spójrzcie, bracia, na pokorę Boga !”- wołał św. Franciszek. W Greccio, gdzie zbudował pierwszą szopkę u stóp żłóbka zalewał się łzami radości patrząc na osamotnioną Miłość. Biedaczyna z Asyżu nie był aż tak sentymentalny jakim byśmy chcieli go widzieć. Był człowiekiem głębokiej wiary i to pozwalało mu na ckliwość, która dla współczesnych może się wydawać miłosną gwałtownością. Ciągle odczuwam zaproszenie do kontemplacji misterium Wcielenia. Święta się nie skończyły wraz z dniami wolnymi od pracy, czy separacją od suto zastawionego stołu. Teraz dopiero, w opróżnieniu z blichtru komercyjnej zawieruchy, można swobodnie pochylić się nad sprawami ważnymi. Boże Narodzenie potrafi każdego dnia świętować ten, kto ma odwagę zgiąć kolana i milczeć. „Tak bowiem Bóg umiłować świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby kto w Niego wierzy, nie zginął...(J 3,16). Jaki ciężar i siłę niosą te słowa świadectwa. Tak umiłował świat, że ofiarował nam swojego Syna. „Trzeba- napisał H. Lubac- aby świat o tym wiedział: objawienie Boga, który jest miłością, obala i burzy wszystko, co świat wymyślił na temat boskości.” Bóg przybliżył się do człowieka w sposób najbardziej namacalny, dosłowny, wyrazisty, dotykalny... Przyszedł On- Światło które oświeca- Miłość wskrzeszająca,  ponieważ „Bezładne były serca ludzi... i ciemności spowijały otchłań.”

Rozpoczął się również nowy czas- nowy rok 2018. Wraz z nieuchronnym upływem czasu uświadamiam sobie jak wiele nieudało mi się zrealizować spraw. „Czas jest bezwzględnym rzeźbiarzem ludzi”- w tym obrocie czasu i spraw, jedno jest pocieszające- nieustanna bliskość Boga wychodzącego ku człowiekowi. „Nie potrafimy jednak zacząć dnia dzisiejszego od wczoraj i fakt, że początek możemy w teorii przemieścić i zawrócić rzekę od ujścia do źródeł, nie wpłynie na nasze codzienne doświadczenie” (M. Jastrun). Wbrew plotkarskiej prasie napuchniętej od przewidywania przyszłości i snucia utopijnych scenariuszy na nowy rok, najbardziej godne uchwycenia wydaje się pewność płynąca z wiary. Nasze życie jest rozpostarte między Narodzinami i Śmiercią. Wszystkie inne pewniki są tylko miałkimi spekulacjami, nic nieznaczącymi gdybaniami- banialukami. Wcielenie i Zmartwychwstanie- dwa bieguny życia chrześcijanina; a to, co jest pomiędzy nimi to Spotkanie !