I
przyszli do Niego z paralitykiem, którego niosło czterech. Nie mogąc z powodu
tłumu przynieść go do Niego, odkryli dach nad miejscem, gdzie Jezus się
znajdował, i przez otwór spuścili nosze, na których leżał paralityk. Jezus,
widząc ich wiarę, rzekł do paralityka: «Dziecko, odpuszczone są twoje grzechy».
A siedziało tam kilku uczonych w Piśmie, którzy myśleli w sercach swoich:
«Czemu On tak mówi? On bluźni. Któż może odpuszczać grzechy, prócz jednego
Boga?» Jezus poznał zaraz w swym duchu, że tak myślą, i rzekł do nich: «Czemu
myśli te nurtują w waszych sercach? Cóż jest łatwiej: powiedzieć paralitykowi:
Odpuszczone są twoje grzechy, czy też powiedzieć: Wstań, weź swoje nosze i
chodź? Otóż, żebyście wiedzieli, iż Syn Człowieczy ma na ziemi władzę
odpuszczania grzechów – rzekł do paralityka: Mówię ci: Wstań, weź swoje nosze i
idź do swego domu!»
Nie musimy sobie zbyt
mocno wyobrażać tej sytuacji. Wystarczy udać się do izb szpitalnych, odwiedzić
hospicjum, zapukać do sąsiadów w jesieni wieku, aby przekonać się czym jest
cierpienie, samotność, bezradność i zależność od innych. Nie wiem, co czuł
paralityk kiedy czterech panów o podwyższonym stopniu wrażliwości próbowało
przenieść go ponad głowami kłębiącego się tłumu. Ryzykowali niezrozumieniem,
może śmiesznością, a na pewno cierpkimi słowami tych którzy stali na końcu
kolejki po promyk nadziei. Wepchali się krzepko. Postanowili zaryzykować i przy
okazji naruszyć poszycie dachu jednego z anonimowych domów goszczących Chrystusa.
Paralityk miał szczęście; to była najkrótsza droga po cud. „Człowiek musi być
samotnym (bezradnym i chorym), aby móc dostrzec, że tak naprawdę nigdy nie był
sam” (V. Frankl). Czy w dzisiejszej rzeczywistości znaleźliby się ludzie równie
wrażliwi i na tyle dyspozycyjni, aby chcieć zdobyć się na tak spontaniczny gest
miłosierdzia ? „Jak wierzyć, skoro wokół tylu egoistów- pytał ks. M. Maliński-
Jak ufać, skoro wokół tylu zrezygnowanych ? Jak kochać, skoro wokół tylu
niemiłosiernych ?” Ten pytajnik można mnoży jeszcze i jeszcze... Pomimo
ludzkiej rezerwy wobec cierpienia drugiego, nie znika nigdy z horyzontu duszy
nadzieja. Choroba, cierpienie, pustka, bezradność, paraliż- może być jedynie
przygotowaniem do doświadczenia cudu. Czasami dopiero po jakimś czasie okazuje
się, że to co wydawało się ludzką gehenną – stało się błogosławionym momentem
doświadczenia miłości. „On bierze na siebie ludzkie niemoce i boleści” (Iz 53,4).
Imię Jezus- Jeszua- znaczy tyle, co „Jahwe
zbawia.” Zbawienie zatem oznacza nie tylko wybawienie, ale nade wszystko
uzdrowienie. „Cud jest cudem jedynie w oczach tych, którzy są gotowi uznać
działanie Boga w najzwyklejszych zdarzeniach” (M. Blondel). Chrystus leczy
ciało, ale tak naprawdę najważniejsze jest wnętrze- dusza obmyta z brudu
grzechu. Orygenes napisze o Chrystusie Odkupicielu i Lekarzu: „Swoją śmiercią
oczyszcza nas wszystkich, śmiercią, która została nam dana jako lekarstwo.” W
śmierci i triumfie Chrystusowego zmartwychwstania został unicestwiony grzech,
cierpienie i śmierć. W zwycięskim Boguczłowieku człowiek odnajduje zdrowie i „żyje
dla Boga.” Dach domu zostaje uchylony, a lekarstwo miłości zostało rozlane dla
każdego człowieka.