Pragnę przywołać esej pt. "Katedra symbol Europy", napisany przed laty przez wybitnego uczonego, poetę i historyka sztuki, Księdza Profesora Janusza Pasierba. Tekst był pisany ponad dwadzieścia lat temu, ale nic nie traci ze swojej mądrości i świeżości myśli. Autor snuje rozważania o fenomenie kulturowym jaki jest Katedra- specjalnie napisałem przez duże K. abyśmy poczuli gdzie są nasze korzenie...Katedra to symbol, a może nawet coś więcej, warto się dzisiaj zdumieć nad tym fenomenem zrodzonym w sercu Europy i ludzkiej wyobraźni z gruntu chrześcijańskiej.
Katedra. Słowo, którego obcości
nie odczuwamy w żadnym języku europejskim, chociaż wiąże nas z Grecją.
Oznaczało tam siedzibę, legowisko, krzesło, siedzenie (także w anatomicznym
sensie), bazę kolumny. O ile w starożytności pogańskiej mogło określać
siedzenie bezczynne, w dobie Nowego Przymierza stało się nazwą siedziska
dla nauczyciela. Krzesło tego, kto uczy, zaczęło oznaczać miejsce, gdzie
się naucza: kościół biskupa. Potem był to kościół biskupi i królewski,
kościół miejski, ale jak soczewka odbijający w sobie życie okolicy, wsi,
rolników i myśliwych, ich pracę jako «zajęcia miesięcy». Miasto Boga
wypełniały symbole odniesione do kosmosu i do człowieka. Znaczenie miały
strona prawa i lewa i strony świata, gdzie południe i wschód oznaczały Chrystusa
– «Słońce sprawiedliwości», Ducha Świętego i żar wiary, a zachód i północ
– Antychrysta, szatana, królestwo ciemności, także złych ludzi. Rzut
odzwierciedlał ciało ludzkie, ciało Chrystusa: prezbiterium odpowiadało
głowie, transept – rozkrzyżowanym ramionom, nawy stanowiły korpus – corpus.
Bryła kamiennych ciosów symbolizowała wspólnotę, a wierni dopasowani
do siebie przez miłość byli „żywymi kamieniami” – homines quadrati.
Gdy kolumn było dwanaście, przypominały one apostołów, okna – nauczycieli
wiary, kaznodziejów, a serce świątyni – ołtarz – oznaczał samego Zbawiciela,
jego betlejemski żłóbek lub jerozolimski grób. Tu, w obrębie świętego
kręgu, panował święty porządek, kosmos. Każdy był na swoim miejscu: biskup,
władca, kanonicy, wierni podzieleni na mężczyzn i kobiety. Była tu Jerozolima
i Rzym, labirynt i łacińska jasność.
W średniowieczu Europa była
tam, pokąd sięgały katedry. Najdalej na wschód wysunięte prezbiterium
katedralne ma Gniezno. Przez ten pierwszy, co do rangi, kościół kraju zaczęliśmy
należeć do «głównego lądu», bowiem gdzie katedra, tam była Europa. Z katedry
wyszły podstawowe instytucje tworzące kulturę europejską. Przez wieki
kwitły w jej cieniu szkoły katedralne. Gdy powstały uniwersytety, profesorowie,
jak biskupi w swoich świątyniach, zasiedli na katedrach, i tak jest do
dziś, na wieczną tych związków pamiątkę.
W katedrze nauczał biskup, ale
uczyła także architektura, rzeźba i malarstwo. Od dawna kojarzono katedrę
z summą wiedzy, a równocześnie z arcydziełem sztuki. Dla Wiktora Hugo
ostatnią katedrą była twórczość Szekspira, a dla współczesnego nam Georgesa
Duby – Boska komedia Dantego.
Tak jak ongiś katedry wyrastały
ponad miasta i orientowały wędrowców, ponieważ górowały nad okolicą, tak
dziś górują ponad historią. Wracamy do nic, szukając swoich korzeni.
Uczone studia poświęcili im Gunter Pandmann, Heinrich Dittmar, Georges
Duby, Friedrich Hobius, Hans Sedlmayr, Otto von Simson, nie licząc autorów
monografii poszczególnych świątyń. Mnożą się albumy i wydawnictwa popularne.
Kultura masowa, choć pragnie wciągnąć katedry na obszar swojej symboliki,
staje przed nimi onieśmielona: można powiedzieć turystom, ile schodów prowadzi
na wieżę, ale trudno określić, jak ona wysoko sięga.
Złotym wiekiem katedr było
gotyckie i katolickie średniowiecze. Emblematycznie ukazują to dzieje
katedry w Kolonii. Jej budowę, rozpoczętą w roku 1248, przerwały w roku
1560 renesans i reformacja. W wieku XVIII katedra przestanie być znakiem wyłącznie religijnym
i stanie się także świeckim symbolem kulturowym, związanym z historią
Europy, poczynając od wielkiej rewolucji francuskiej, aż po nasze dni.
Wiek XIX, odkrywając
gotyk, podniesie katedrę na wyżyny mitu.
Wielka rewolucja francuska
potraktowała katedry jak symbole ancien regime: z jednakową siłą
uderzyła w tron i w ołtarz. Na fasadzie katedry Notre Dame ścięto głowy
biblijnym królom. Ale to nie rewolucja wymyśliła taką identyfikację
sacrum i profanum. To już średniowieczni legiści głosili, że rex Francorum
est quidam Deus corporalis, i jeszcze Chateaubriand w Odzie
ku czci Karola X w 1824 roku powtórzy, że władca Francji to «kapłan i król w
jednej osobie». Teraz, w dobie rewolucji, arcybiskup Paryża składa wraz z
dwoma innymi biskupami swoje insygnia i wyrzeka się kapłaństwa, podobnie
jak uczyniło to pięć szóstych spośród trzydziestu tysięcy księży francuskich.
Wcześniej, tysiące księży, którzy nie złożyli przysięgi na konstytucję,
została w różny sposób straconych lub deportowanych. W katedrze Notre
Dame odbyła się inauguracja nowego Kultu Rozumu. Był dzień 10 listopada
1793 roku, kiedy w katedrze ustawiono konstrukcję w kształcie skały, na
której wznosiła się budowla przypominająca antyczną świątynię. U podnóża
i na zboczach tej góry stały dziewczęta, które na widok «bogini Rozumu»,
która wyszła ze świątyni, zaintonowały hymn uwielbienia. Aktorka odgrywająca
rolę bogini ubrana była w szaty trójkolorowe: na białą szatę miała narzucony
niebieski płaszcz, a na głowie – czerwony czepek. Zasiadała na tronie
okrytym zielonym aksamitem, a wyznaczony mówca oznajmił, że: oto fanatyzm
religijny ustąpił miejsca sprawiedliwości i prawdzie. Odtąd nie będzie
już więcej księży, bogów i wierzeń, prócz tych, jakie Natura objawiła ludzkości.
Tę swoistą liturgię powtarzano i poza Paryżem. Wiele francuskich katedr
przekształcono w «świątynie Rozumu», a Chartes ledwo uniknęło zburzenia.
Jednak interwencja w klubie jakobinów spowodowała, że Konwent Narodowy
zabronił dalszego prześladowania ugodowego Kościoła «konstytucyjnego»,
zamykania świątyń i propagandy bezbożnictwa. Stopniowo księża wychodzą
z konspiracji, podczas której odprawiali Msze w domach prywatnych i stodołach,
a wierni łączyli się z tymi nabożeństwami duchowo, często na wielką odległość
(tzw. «Msze ślepe»), i wracają do świątyń. Katedry ożywają. Reszty dokona
później konkordat napoleoński z dnia 15 lipca 1801 roku i les lois de
Separation (1905, 1907 i 1908). Z symbolu monarchii i reakcji katedra
staje się symbolem narodowym.
Kiedy młody Goethe, przechorowawszy
się i ze względu na nieprzyjemnie układające się stosunki z ojcem pragnący
opuścić rodzinny dom we Frankfurcie, przybywa do Strasburga z zamiarem
kontynuowania rozpoczętych w Lipsku i przerwanych w 1768 roku studiów,
ledwie złoży swe rzeczy w oberży «Pod Duchem», pierwsze swe kroki kieruje
do katedry. Jeszcze w drodze, kiedy dojeżdżał do miasta, pokazywali mu
ją, widoczną z daleka, towarzysze podróży. Wpatrywał się w nią «spory kawał
drogi» – teraz doszło do głosu «gorące pragnienie» ujrzenie jej z bliska.
«Gdybym teraz – cytuję ciągle księgę IX Zmyślenia i prawdy – nagle w wąskiej uliczce zobaczył
ten gigantyczny gmach, a potem na bardzo wąskim placyku zbyt blisko przed
nim stanąłem, doznałem osobliwego wrażenia, którego jednak na razie
myślą objąć nie mogłem: wchłonąłem je tylko w siebie, bo pilno mi było wejść
na górę, by pochwycić jeszcze pełnię słonecznego blasku, która miała mi
nagle objawić obraz rozległego żyznego kraju», który podziwia jak czystą
kartę, gdzie mają się zapisać przyszłe radości i smutki. Dopiero po zejściu
stanął Goethe «przez pewien czas w kontemplacji przed tym wspaniałym gmachem;
ale nie wtedy, ani później nie mogłem – wyzna – pojąć, czemu to cudo architektury,
które było dla mnie czymś niesamowitym i powinno było mnie przerazić,
wydawało mi się jednocześnie, dzięki swej szlachetnej w liniach kompozycji
oraz precyzji wykonania całkiem proste, a nawet przyjemne dla oka. Nie
starałem się wcale dociekać, na czym ta sprzeczność polega, lecz poddawałem
się spokojnie wrażeniom, jakie ten zdumiewający zabytek przez samo swe
istnienie na mnie wywierał». Jakże znamienne są dla okresu «burzy i naporu»
(Sturm und Drang) oba te uczucia: klasycystycznej niechęci i romantycznej
fascynacji średniowiecznym zabytkiem! Do tego przeżycia odwoła się dwukrotnie,
pisząc nie o gotyckiej, a o niemieckiej architekturze w roku 1772 i 1823.
(…)
Młody Goethe wyznaje, że do tej
pory z gotykiem kojarzyły mu się «nieokreśloność, bezład, nienaturalność,
klecenie, łatanie, przeładowanie» ozdobami. Wspomina, że kiedy po raz
pierwszy zbliżał się do katedry w Strasburgu, obawiał się «widoku szpetnego,
zjeżonego potwora», tymczasem doznał nieoczekiwanego uczucia, którym
«mógł się rozkoszować i upajać, ale nie mógł go zrozumieć ni wyjaśnić».
Było to wrażenie harmonii wielu części, napełniające «niebiańsko –
ziemską rozkoszą»! Przeżywał je wielokroć, wracając w różnych porach
dnia, by podziwiać «wielkiego ducha naszych starszych braci», niemieckich
artystów. Arcydzieło «sztuki charakterystycznej» jest tworem narodu i
epoki, ale przede wszystkim geniusza, wielkiego twórcy, dziełem porównywalnym
do cudownych tworów natury. Jeśli dla geniusza «szkodliwsze od przekładów
są zasady», to dla odbiorcy dzieła – teoria «pięknoduchów» w rodzaju
Sulzera.
(…)
Tymczasem Goethe zwiedził już
katedrę w Mediolanie, której styl zniekształciły «późniejsze zmiany»,
dopiero katedra kolońska dała mu przeżycie porównywalne z tym, jakiego
doznał przed laty w Strasburgu, przeżycie niepokoju, nie dającego się
nawet określić. Było to wrażenie «czegoś niedoskonałego, niesamowitego,
gdzie właśnie to, co nieukończone, przypomina nam o ograniczoności
człowieka, skoro tylko ośmiela się stworzyć coś ponad swoje możliwości».
(…)
Można by powiedzieć, że w XIX wieku dojdzie do symbolicznej wojny katedr. Stulecie
to stworzy mit katedry. Stanie się to we Francji za sprawą Wiktora Hugo,
którego Katedra Notre Dame wyjdzie w 1831 roku. Mit ten nie nabrałby
jednak konkretyzacji i siły bez «filozofa – konserwatora»,
Viollet-le-Duca, który zapożyczył swoją wiedzę od Ludwika Viteta, konserwatora
zabytków, autora monografii o katedrze Notre Dame (1845). O ile wizja Wiktora
Hugo wiąże się z falą nostalgii za średniowiecznym chrystianizmem, opiewanym
przez Rene Chateaubrianda w jego Geniuszu chrześcijaństwa, to Vitet dopatruje
się w katedrze wyrazu laicyzacji społeczności miejskiej.
Viollet-le-Duc dopowie, że katedry były wzniesionym w kamieniu protestem
miast przeciw feudałom, że były kamiennym krzykiem ludu o wolność. Posłużył
się tu przykładem katedry w Laon: zburzenie chóru z półokrągłym obejściem
i zastąpienie go długim prostokątnym prezbiterium miało, jego zdaniem,
służyć… zgromadzeniom ludowym. Z tych fantastycznych, nie opartych na
gruntownych badaniach źródłowych, twierdzeń narodziła się jednak – jak
słusznie podkreśla Alain Erlande-Brandenbourg – nowa wizja katedry jako
symbolu «czystego», odpreparowanego od kontekstu, wyniesionego ponad
otoczenie, a jakie katedra zawsze tuliła do siebie i pragnęła spirytualizować.
Konsekwencją stało się zniszczenie otoczenia katedry, to co Bernard
Huet, czyniąc aluzję do tytułu sztuki Eliota, nazwał «morderstwem obok katedry».
Tak stało się z Notre Dame i wieloma katedrami Europy. Pisał o tym już Wiktor
Hugo, opisując zniszczenie przez purystów, fanatyków gotyku, otoczenia
Notre Dame.
Katedra Notre Dame jest nie
tylko hymnem ku czci katedry, ale i realistycznym opisem jej losów. W pełnym
uwielbienia opisie Hugo «sędziwa królowa naszych katedr, swoisty twór człowieka,
potężny i płodny niczym twór boski», odznacza się takimi przymiotnikami,
jak: «rozmaitość i wiecznotrwałość». Hugo zauważa to samo, co w Strasburgu
dostrzegł Goethe: powagę i potęgę, która przeraża: quae mole sua terrorem
incutit spectantibus. Onieśmielający majestat nie powstrzymał jednak
profanatorów, tych wszystkich, co oszpecili lub ogołocili ten zabytek.
Są nimi «architekci, artyści naszych dni», a także «arcybiskupi – wandale,
którzy oszpecili swoją katedrę tynkami barwy żółtej, jaką kat zamalowywał
ongiś budynki zhańbione zbrodnią». A «mody zrobiły więcej złego niż rewolucje»
– ciągnie Hugo, piętnując także barbarzyńców w togach profesorów.
Poeta doskonale czuje gotyk, jego arystoteliczną pasję eksperymentowania:
katedra nie jest «budowlą jednolitą, określoną, skończoną», i dzięki temu
może być symbolem o wiele pojemniejszym niż dzieło jednolite: «jest to
budowla okresu przejściowego, równocześnie opactwo romańskie, kościół
filozoficzny (…), sztuka gotycka, sztuka saksońska (…) jest [ona] wśród starych
kościołów Paryża czymś w rodzaju Chimery – ma głowę jednego, kończyny drugiego,
grzbiet trzeciego. To wszystko mówi nam, jak bardzo pierwotnym zjawiskiem
jest architektura (…), [że] najwspanialsze osiągnięcia tej sztuki są bardziej
dziełami społeczeństw niż jednostek, że rodzą się one raczej z pracy ludów
niż wytryskają z geniusza jednostki, że jest to wkład całego narodu, spuścizna
stuleci». Katedra jest więc symbolem syntetyzującym czas («czas jest
architektem») i przestrzeń, symbolem dynamicznym, znakiem stawania
się. Jest ona dziełem człowieka, ale przypominającym działanie przyrody,
przywodzi bowiem na myśl skały, rośliny i zwierzęta: ten «wielki symbol
architektury, wieża Babel, ma kształt ula».
«Katedry w gruncie rzeczy nie
istnieją, lecz stają się» – mówi Hugo – a tym, co w nich trwa, jest chrześcijańska
koncepcja: «wszystkie te różnice (stylistyczne) dotyczą tylko
powierzchni budowli. Sztuka zmieniła skórę. Lecz plan i zasada chrześcijańskiego
kościoła nie zostały naruszone z tej przyczyny (…), skoro zapewnione i zabezpieczone
zostały warunki dla wypełnienia religijnego obrzędu – architektura może
robić wszystko, co się jej podoba (…), stąd to bierze się cudowna rozmaitość
zewnętrzna tych gmachów, u których podstaw leży tak wielki ład i jednolitość.
Pień drzewa jest niezmienny, liście są kapryśnie różnorodne».
Jedna katedra jest symbolem
całego miasta (…), w niej są obecne wszystkie jego kościoły, ale i coś więcej:
«to, co powiedzieliśmy o katedrze paryskiej – trzeba powiedzieć o wszystkich
średniowiecznych kościołach chrześcijaństwa». Katedra symbolizuje
więc całe chrześcijańskie i europejskie universum historyczne.
Ten znak został jednak zakwestionowany:
«księga zabije gmach». Katedra była księgą, którą wynalazek druku uczyni
zbędną.
(…)
Aż do wieku XV wszystko było zapisywane w kamieniu. Teraz «architektura
zostaje zdetronizowana. Miejsce kamiennych liter Orfeusza zajmą ołowiane
litery Guttenberga». I tu Hugo zaczyna opłakiwać architekturę, której
kształt «teokratyczny» przed chwilą oskarżał. Od renesansu począwszy,
architektura przestaje wyrażać społeczeństwo, a my, Europejczycy, to
«zachodzące słońce», jakim było odrodzenie, «bierzemy za jutrzenkę». Cóż
się stało? Oto «geniusz gotycki zgasł na zawsze na widnokręgu sztuki, architektura
traci blask». Jej ostatnim, zrozpaczonym obrońcą był… Michał Anioł. Obecnie
wszędzie widać «objawy wyczerpania i osłabienia – niechaj nikt się nie
łudzi, architektura umarła, umarła bezpowrotnie, zabita przez drukowaną
książkę», ponieważ «książka tak szybko gotowa, tak niewiele kosztuje i tak
daleko dociera [cóż za świetny opis mass mediów! — przyp. J. St. P.], podczas
gdy każda katedra to miliard».
Jedno jednak pozostaje: wartości
symboliczne, choć zmieniają się ich treści. Katedra – księga nie przestaje
być «czytana» (…). Kiedy próbujemy stworzyć jeden obraz ze wszystkich,
«wytworów druku», jakie się od Guttenberga po nasze dni pojawiły, «czyż
całość ta nie staje przed nami niby ogromna, wsparta na całym świecie
budowla?» Jest to nawa wieża Babel, której szczyt gubi się w chmurach.
Książka – katedra – oto nowy emblemat Europy. Będzie tak dopóty, dopóki nie
zdewaluują go elektroniczne środki przekazu w XX wieku. Przez pięć wieków cała ludzkość była zajęta
budowaniem królestwa druku, tego nowego gmachu o tysiącu pięter. Były tu,
jak w gotyckiej katedrze, mroczne kaplice, «jaskinie nauki i krzewiące się
na zewnątrz arabeski, rozety i koronki» sztuki. Powstała nowa harmonia, równie
zaskakująca jak tamta, gotycka. «Od katedry Szekspira po meczet Byrona
tysiąc wieżyczek tłoczy się bezładnie na tej metropolii powszechnej
myśli. U fundamentów gmachu wypisano kilka starych tytułów ludzkości,
których nie zanotowała architektura»: to Homer, Biblia, Wedy i Nibelungi.
Podobnie jak ongiś średniowieczna katedra, «ów cudowny budynek jest
zresztą zawsze nieskończony», podobnie jak ona jest on dziełem wielkich
anonimowych mas: «cała ludzkość stoi na rusztowaniach».
Póki co, w XIX wieku książki próbują ratować katedry. Papierowa
wieża Babel próbuje ocalić kamienne średniowieczne miasto Boga. Mnożą się
dzieła. Powstaje teoria i filozofia konserwacji. Nigdy też literatura
piękna, poeci i powieściopisarze nie czynili tyle, co w tym stuleciu, na
rzecz architektury.
(…)
Kiedy Marcel Proust pisze 16
sierpnia 1904 roku w «Figaro» o «śmierci katedr», jeszcze przez 10 lat katedry
europejskie, zwłaszcza francuskie, będą raczej zagrożone powolnym umieraniem,
niż tragiczną śmiercią. Ta rozwinie nad nimi swój płomienny sztandar podczas
I wojny światowej, w latach 1914–1918. W 1916 roku padnie jej ofiarą katedra
w Reims i stanie się takim samym symbolem jak Verdun. W czasie I wojny
światowej rodzi się katedra – męczennica, reduta ducha narodowego, broniącego
się przed najazdem nowych Hunów, pod jej rozdartymi sklepieniami pojednają
się republikanie i ultramontanie, socjaliści i katolicy.
Druga wojna światowa pomnoży
ilość katedr – męczennic. Będą to przede wszystkim katedry krajów zjednoczonych
w wielkiej koalicji antyhitlerowskiej. Zbombardowana katedra w Coventry
pozostanie ruiną, pomnikiem, do którego zostanie dobudowana nowa świątynia.
Alianci bombardowali o wiele celniej, oszczędzając na ogół zabytki: katedra
w Kolonii tkwiła na Renem przez pierwsze powojenne lata jak sczerniały
okręt na morzu gruzów miasta. Katedra w Gnieźnie została jeszcze przed
zniszczeniem w 1945 roku zbezczeszczona: umieszczono w niej na stoliku,
który miał imitować ołtarz, portret Hitlera. W Pelplinie urządzono w katedrze
promocję absolwentów szkoły policyjnej, przeciwko czemu zaprotestował
z Gdańska biskup Splett. Katedrę warszawską burzono i palono metodycznie:
po wojnie w jej murze umieszczono na straszną pamiątkę – gąsienicę, wymierzonego
w nią przez hitlerowców, «goliata»… Katedra św. Jana stała się pierwszą z
polskich katedr – męczennic; w jej dźwiganych z gruzów murach kazał się
pogrzebać pierwszy prymas, który przyszedł z Gniezna do Warszawy, kardynał
Hlond. Symboliczną rolę trzech polskich katedr, ofiar II wojny światowej, określa właściwie odbudowa:
wszystkie trzy – gnieźnieńską, warszawską i poznańską regotyzowano,
jakby szukając głębiej, pod powierzchnią, w dawności, korzeni jakże
potrzebnych w sytuacji, gdy miał się walić wszelki stary porządek. Katedra
warszawska zaczęła być miejscem pamięci. Zaczęto tu gromadzić pamiątki rzeczy
polskich, gdzie indziej zagrożonych czy niszczonych, jak choćby płytę upamiętniającą
Cmentarz Orląt. Będąc nekropolią (choć w stolicy będzie pod tym względem z
nią współzawodniczył kościół św. Krzyża, jak z Wawelem – Skałka), jest
znowu miejscem, gdzie obchodzi się wielkie rocznice i współczesne wydarzenia
narodowe.
(…)
Trudno jest dziś odróżnić w
wielu przypadkach turystów od pielgrzymów. Jeśli idzie o Polskę, nawet
turyści są w dużej mierze pielgrzymami, podczas gdy na zachodzie Europy
na ogół bywa odwrotnie. Jednego dnia, 1 maja 1987 roku, odwiedziło katedrę,
a raczej zwiedziło (choć jakie to zwiedzanie w takiej masie) 50 tysięcy osób
– odnotowujący to publicyści, podkreślają w imię prawdy, że tego dnia
muzea były zamknięte, a za wstęp do katedry się nie płaci.
Czy nie jest to ostanie wcielenie
katedry: czy stała się ona obiektem kultury masowej, symbolem ładnej i
szybkiej konsumpcji przelotnych estetycznych wrażeń? Czy są to wrażenia
wywołane dawnością obiektu, bo przecież wszyscy rozpaczliwie szukają
jakiegoś fundamentu? Czy jest to wyraz nostalgii za przeszłością?
Katedra europejska jest zjawiskiem
historycznym. W Europie nie buduje się nowych katedr. Nowe katedry powstają
w nowym świecie, można by tu wskazać Brazylię, Tokio, jakieś kraje misyjne.
Katedrami XX wieku stają
się, zwłaszcza gdy przybywa niestrudzony papież, place, stadiony, lotniska,
błonia.
(…)
Katedra Europa. Wynurzywszy
się z romantycznych mgieł XIX wieku jak okręt – widmo, katedra średniowieczna zolbrzymiała w
katedrę – nostalgię, katedrę – utopię. Czym tłumaczyć fakt, że my,
Polacy, po przejściu przez ogień i wodę drugiej wojny światowej, zapragnęliśmy
stworzyć swoją nową przeszłość, regotyzując katedry w Warszawie, Gnieźnie,
Poznaniu, jak nie pragnieniem podkreślenia naszej europejskiej przynależności?
Czymże innym jest jak nie marzeniem, utopią i projektem rekonstruowana
współcześnie w takim trudzie, na wzór średniowiecznego universum,
Europa? Europa zawsze była konstrukcją, dziełem kultury. Naturalnie biorąc,
istnieje tylko Eurazja. Europa nie jest wyodrębniona w sposób naturalny
od Azji. Jej granice od Wschodu wyznacza kultura. Europę zawsze trzeba było
tworzyć i budować, zapewniać jej ciągłość. I taka jest dziś: różnorodna
aż do niekształtności – to ją opisywał Wiktor Hugo, pisząc o katedrze –
nigdy nie ukończona, dziedziczona i zadawana jak najtrudniejsza lekcja
nowym pokoleniom, pełna odrębności, aż do niepodobieństwa, pomimo murów
i drutów naszego stulecia, zawsze jakoś jedna“.