niedziela, 8 marca 2020


Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca. A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go. A syn rzekł do niego: "Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie, już nie jestem godzien nazywać się twoim synem". Lecz ojciec rzekł do swoich sług: "Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się"(Łk 15, 21-24).

Przypowieść o Synu Marnotrawnym. Ilu to malarzy chwytało za pędzel i próbowało oczami wyobraźni prześledzić tę scenę. Zatrzymać w najbardziej rozdrobnionych niuansach egzystencję lekkomyślnego i wychłostanego przez grzeszną mieliznę życia młodzieńca. Czy potrafimy zrozumieć głęboki sens opowiadania Jezusa ? Zrozumieć strategię miłosierdzia, której siła jest większa niż pośpieszne osądzenie i pozbawienie człowieka miejsca naprzeciw przebaczającego Boga. Przyzwyczailiśmy nasze oczy do malarskiej- pełnej emocjonalnego napięcia wizji Rembrandta. Chciałbym odsunąć poza margines naszej imaginacji scenę czule przytulających dłoni Boga. Zamierzam spojrzeć na tę narrację oczami brodzącego w demonicznej ciemności Hieronima Boscha. „Tylko ten, kto przewędrował labirynty skruchy i doświadczył na sobie skutków ulegania pokusom, mógł ten wyraz twarzy tak wnikliwie uchwycić i skondensować do psychicznego wstrząsu, żeby w spojrzeniu wstecz Syna Marnotrawnego naprawdę przytłoczyła nas nędza całej ludzkości” (W. Fraenger). Obraz spowija aura wszechobecnej ciszy. Zdaje się jakbyśmy słyszeli mozolny oddech kogoś, kto jest na granicy pomiędzy rozpaczą a nadzieją. „Cisza leczy duszę”(W. Rozanow). Jego bohater jest przygnieciony ciężarem źle spożytkowanej wolności. Przemierza drogę, sprawiając wrażenie wraku- istoty zdruzgotanej lękiem; jakby najmniejszy powiew wiatru miałby go strącić w otchłań potępienia. Z każdym postawionym krokiem jest coraz gorzej. Każda przelatująca przez umysł myśl, jest jak uwierające kajdany rozpaczy, przywołujące momenty zmarnowanej młodości i ześwinienia. Człowiek o błędnym spojrzeniu i chwiejnym kroku. Przyodziany w szatę, która niegdyś była odzieniem panicza- syna; któremu nic nie brakowało, oprócz trzeźwości umysłu i wiary w miłość ojca. Marzenie o innym życiu sprowadziło go na miraże- stało się doświadczeniem bytu wykolejonego, przetrąconego kaprysami fałszywie pojmowanego szczęścia. Wszedł w przestrzeń grzechu ! Uwiedziony urokami szemranego towarzystwa, rozpusty i nieograniczonych możliwości- roztrwonił nie tylko pieniądze z przydzielonego spadku, lecz człowieczeństwo. Piękno synowskiej duszy ! Rozmienił na drobne godność i wiarę w siebie. Uwierzył na krótko nic nieznaczącym słowom biesiadnych pochlebców którzy wraz z nim z apetytem przepijali brzęczący ojcowski trzos. Bosch osadził swoją postać w niezwykle symbolicznej scenerii. Każdy detal jest wyraźnym odwołaniem do procesu który dokonywał się umyśle i duszy przegranego człowieka. Redukcja kolorystyczna i surowy krajobraz potęgują nastrój synowskiego zakłopotania i lęku przed możliwością spotkania starszego brata, nie wspominając już o spojrzeniu w popękane o zmartwień oczy ojca. Niegdyś panicz- teraz żebrak z wiklinowym koszem na plecach i podartych spodniach. Ktoś, komu nikt już nie współczuje; nawet przydrożny pies mierzy go obojętnym spojrzeniem i warczeniem. Z kaftana wystaje mu świńskie kopyto- symbol niskich popędów i rządz. Świńska racica przywiązana do sznurka- odzwierciedla kogoś kto jest nieczysty i wraz ze świniami rył w rynsztoku. Brama za którą stoi juczne zwierzę- krowa „strażniczka progu”- rozciąga się granica świata zatracenia i horyzont domu Ojca. Na plecy tego zwierzęcia chciałby się przerzucić ciężary syna, odwołując się ekspijacyjnej praktyki Izraela. Powiew nadziei został ukryty w rozkwitającym pośrodku drzewu. Ono wyrasta wbrew całemu złu, którym jest obarczony i ogarnięty skruchom wędrowiec. Jest w tym silny element edeniczny, zwiastujący powrót pierwszego człowieka do stanu pierwotnej szczęśliwości- komunii z Bogiem. Kij w jego dłoniach wypuszcza młode pędy- nic nie jest stracone, istnieje nadzieja na duchowe zmartwychwstanie. Ostatnim najbardziej przejmującym akordem jest zamknięcie przez malarza sceny powrotu w formie oktogonu i wpisanego w niego koła. Mamy tu reminiscencję  tekstów biblijnych mówiących o ocaleniu. „W liczbie osiem jest pełnia zmartwychwstania”- pisał św. Ambroży z Mediolanu. Ten ósmy dzień jest figurą zmartwychwstania Chrystusa, które nastąpiło nazajutrz po szabacie; jest figurą chrztu, który obmywa z grzechu i przeobraża człowieka nowe istnienie „...Pan daje początek zmartwychwstaniu z umarłych ósmego dnia, kiedy po pobycie w grobie, jak Noe w arce, kładzie kres potopowi nieczystości i ustanawia chrzest odrodzenia, abyśmy pogrzebani wraz z Nim we chrzcie, stali się uczestnikami Jego zmartwychwstania”- czytamy w starożytnym kazaniu Asteriusza o Psalmie szóstym. Zatem marnotrawny syn był umarły, a jego powrót jest drogą ku ocaleniu. Jest jeszcze koło- jako powracająca do siebie linia, której wszystkie punkty są oddalone od centrum, a drugiej strony stanowi pełnię wszystkiego. Pełnię istnienia i doskonałości. To symbol wywyższenia-podniesienia człowieka z bagna grzechu. To zanurzenie w wieczności Boga. Koło to można interpretować również jako źrenicę Boga Ojca. W jego pełnym miłości spojrzeniu tli się nowa szansa na życie odzyskane. „Grzesznik- jak pisał Bernanos- może się ponownie narodzić, gdyż nie narodził się jeszcze do życia w łasce.” Dla strzaskanego przez odmęty życia młodzieńca rozbłyska świetlista przyszłość, tęsknota z uściskiem kochającego Boga. Przez spieczone od strąków gardło słyszymy ujmujące serce słowa dziecka: Przebacz mi, że byłem ci wierny bez miłości.