W przeddzień
uroczystości wszystkich Świętych, chciałbym scharakteryzować oblicza świętości.
Sacrum- sanctus – świętość jest tą
rzeczywistością która jednych zawstydza, onieśmiela, a jeszcze innych wprawia w
zakłopotanie lub bulwersuje. „Twoje światło, o Chryste, lśni na twarzach Twoich
świętych.” Świętość jest maksymalnym człowieczeństwem; transparencją i cudowną
opowieścią heroicznych ludzi którzy zakochali się w Bogu do szaleństwa. Stali
się oni lustrami w których Jego blask, miłość i piękno odbija się w całym
bogactwie treści. Święci są wielkim i mieniącym się złotem „ikonostasem
świątyni”, obwieszczającym obecność Chrystusa Przyjaciela i Zbawiciela człowieka.
Miał rację Rudolf Otto, pisał jakby intuicyjnie (badając wyżyny duchowości) o
mistykach których „nieśmiałość staje się oddaniem”- intymnością spotkania,
powiewem Ducha w receptywnej, przeistoczonej Ogniem duszy. W starożytnym
chrześcijaństwie każda wspólnota była „Kościołem świętych,” komunią przyjaciół
Oblubieńca który otworzył ranę swego boku i rozlał obficie miłość. Agape społeczności przechadzającej się w
radości paschalnej i obwieszczającej światu, że Pan żyje ! Świętość splatała
się z prozą życia, przenikała tkankę rodzin, poszczególnych osób i emanując
siłą dobra przemieniała życie tych, których oczy zagarnął blask przemieniającej
światłości. „Miłość jest bezgraniczna”- jak powtarzał Mnich Kościoła
Wschodniego. Ta bezgraniczność przyciągała rzesze kobiet i mężczyzn do
radykalizmu ewangelicznego; wzlotu ponad przeciętność, świadectwa
proklamowanego na dachach świata: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus.” Liturgia bizantyjska nazywa „apostołami apostołów” kobiety niosące
wonności do grobu, pierwsze które spotkały Zmartwychwstałego i obwieściły o tym
światu. „Cała teologia żywi się epoką sięgającą od apostołów aż po
średniowiecze- pisał H.U. Balthasar- epoką w której wielcy teologowie byli
świętymi. Tutaj życie i nauka, ortopraksja i ortodoksja interpretowały się
wzajemnie, zapładniały się i rodziły jedna drugą. W nowszych czasach teologia i
świętość rozwijały się różnymi torami, z wielką szkodą dla obydwóch.” Tylko
męczeństwo- starożytne i współczesne- stało się pierwszą formą świętości nasyconego
dynamizmem rezurekcyjnym Kościoła. Pierwsi chrześcijanie zignorowali śmierć,
śmiali się jej w oczy. Obłaskawiali swoich prześladowców szaleństwem radości,
oddania i przebaczającej miłości. Atleci ducha wymieniający między sobą
pocałunek pokoju, aby w objęcia śmierci wejść pojednanymi z Tym, który umiłował
ich do końca. Jakże potężne i wzruszające jest świadectwo młodej chrześcijanki
Felicyty, która będąc wstanie błogosławionym nie bała się oddać swego życia.
Miała być rzucona z rzeszą innych wyznawców na pożarcie dzikich zwierząt. Jakże
głębokie są jej słowa świadectwa: „Teraz ja cierpię sama, ale tam będzie we
mnie cierpiał ktoś Inny, gdyż ja będę cierpiała za Niego.” Męczennicy stali się
ziarnami Kościoła rzuconymi w nieurodzajną glebę świata. Stali się „gronami
winnicy Bożej, których winem pijany jest Kościół”(Rabula z Edessy). W świętych Kościół staje się sakramentalnym
wydarzeniem przejścia Boga- Jego obdarowania, charyzmatycznej dyspozycyjności,
uzdrawiającej mocy, podniesienia z brudu grzechu. W zlaicyzowanym świecie
świętość staje się tematem złośliwych kpin, uśmiechów, wątpliwości i
niedowierzania. Patrzymy na świętość szablonowo- a na świętych jako
wykadrowanych z ikon- legendarnych herosów, których niesie legenda mitycznej
zgoła nadprzyrodzoności. Musimy zdjąć ten kostium pieszczotliwej
wyobraźni. Ponieważ oni byli nami, tak
jak my możemy stać się nimi. Ludzie z krwi i kości- pełni słabości i upadków,
które pokonywali niczym milowe kamienie w pocie czoła i łez. To ci, którzy ze
swoimi brakami i karkołomnymi słowami, weszli w świat Boga i opowiadali o nim
tak fascynująco- że życie innych zaczęło mienić się promieniami słońca. „To
bardzo ważne, żeby istnieli ludzie, dzieła i miejsca, które pytają o tajemnicę
egzystencji, o tajemnicę Boga”(O. Clement). Święci są obok nas, kiedy
pokonujemy codzienną drogę do pracy. „Człowiek w innych ludziach”(B.
Pasternak). Święci są wśród nas- matki i ojcowie, mnisi, duchowni, młodzi i
starzy- pełni mistycznych doznań o twarzach świetlistych i sercach bijących
delikatnością. Przed ich spojrzeniem nie można się schronić. Burzyciele sumień
wyhartowani w ogniu cierpliwości i pokory. Cudowni ludzie, biegnący ile tchu
pod prąd świata, których „życie wewnętrzne stanowi najgłębsze i najczystsze
źródło szczęścia”(Edyta Stein). Potrzeba nam dzisiaj takich świadków, których
życie będzie roztaczało aurę wieczności. Ludzie modlitwy dźwigający na swoich
barakach świat i czyniący z niego wspaniałą katedrę ducha- proklamujący Dzień Pański. Uczymy się od nich nieporadnie życia godnego
nieba.