czwartek, 31 października 2019


W przeddzień uroczystości wszystkich Świętych, chciałbym scharakteryzować oblicza świętości. Sacrum- sanctus – świętość jest tą rzeczywistością która jednych zawstydza, onieśmiela, a jeszcze innych wprawia w zakłopotanie lub bulwersuje. „Twoje światło, o Chryste, lśni na twarzach Twoich świętych.” Świętość jest maksymalnym człowieczeństwem; transparencją i cudowną opowieścią heroicznych ludzi którzy zakochali się w Bogu do szaleństwa. Stali się oni lustrami w których Jego blask, miłość i piękno odbija się w całym bogactwie treści. Święci są wielkim i mieniącym się złotem „ikonostasem świątyni”, obwieszczającym obecność Chrystusa Przyjaciela i Zbawiciela człowieka. Miał rację Rudolf Otto, pisał jakby intuicyjnie (badając wyżyny duchowości) o mistykach których „nieśmiałość staje się oddaniem”- intymnością spotkania, powiewem Ducha w receptywnej, przeistoczonej Ogniem duszy. W starożytnym chrześcijaństwie każda wspólnota była „Kościołem świętych,” komunią przyjaciół Oblubieńca który otworzył ranę swego boku i rozlał obficie miłość. Agape społeczności przechadzającej się w radości paschalnej i obwieszczającej światu, że Pan żyje ! Świętość splatała się z prozą życia, przenikała tkankę rodzin, poszczególnych osób i emanując siłą dobra przemieniała życie tych, których oczy zagarnął blask przemieniającej światłości. „Miłość jest bezgraniczna”- jak powtarzał Mnich Kościoła Wschodniego. Ta bezgraniczność przyciągała rzesze kobiet i mężczyzn do radykalizmu ewangelicznego; wzlotu ponad przeciętność, świadectwa proklamowanego na dachach świata: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.” Liturgia bizantyjska nazywa „apostołami apostołów” kobiety niosące wonności do grobu, pierwsze które spotkały Zmartwychwstałego i obwieściły o tym światu. „Cała teologia żywi się epoką sięgającą od apostołów aż po średniowiecze- pisał H.U. Balthasar- epoką w której wielcy teologowie byli świętymi. Tutaj życie i nauka, ortopraksja i ortodoksja interpretowały się wzajemnie, zapładniały się i rodziły jedna drugą. W nowszych czasach teologia i świętość rozwijały się różnymi torami, z wielką szkodą dla obydwóch.” Tylko męczeństwo- starożytne i współczesne- stało się pierwszą formą świętości nasyconego dynamizmem rezurekcyjnym Kościoła. Pierwsi chrześcijanie zignorowali śmierć, śmiali się jej w oczy. Obłaskawiali swoich prześladowców szaleństwem radości, oddania i przebaczającej miłości. Atleci ducha wymieniający między sobą pocałunek pokoju, aby w objęcia śmierci wejść pojednanymi z Tym, który umiłował ich do końca. Jakże potężne i wzruszające jest świadectwo młodej chrześcijanki Felicyty, która będąc wstanie błogosławionym nie bała się oddać swego życia. Miała być rzucona z rzeszą innych wyznawców na pożarcie dzikich zwierząt. Jakże głębokie są jej słowa świadectwa: „Teraz ja cierpię sama, ale tam będzie we mnie cierpiał ktoś Inny, gdyż ja będę cierpiała za Niego.” Męczennicy stali się ziarnami Kościoła rzuconymi w nieurodzajną glebę świata. Stali się „gronami winnicy Bożej, których winem pijany jest Kościół”(Rabula z Edessy).  W świętych Kościół staje się sakramentalnym wydarzeniem przejścia Boga- Jego obdarowania, charyzmatycznej dyspozycyjności, uzdrawiającej mocy, podniesienia z brudu grzechu. W zlaicyzowanym świecie świętość staje się tematem złośliwych kpin, uśmiechów, wątpliwości i niedowierzania. Patrzymy na świętość szablonowo- a na świętych jako wykadrowanych z ikon- legendarnych herosów, których niesie legenda mitycznej zgoła nadprzyrodzoności. Musimy zdjąć ten kostium pieszczotliwej wyobraźni.  Ponieważ oni byli nami, tak jak my możemy stać się nimi. Ludzie z krwi i kości- pełni słabości i upadków, które pokonywali niczym milowe kamienie w pocie czoła i łez. To ci, którzy ze swoimi brakami i karkołomnymi słowami, weszli w świat Boga i opowiadali o nim tak fascynująco- że życie innych zaczęło mienić się promieniami słońca. „To bardzo ważne, żeby istnieli ludzie, dzieła i miejsca, które pytają o tajemnicę egzystencji, o tajemnicę Boga”(O. Clement). Święci są obok nas, kiedy pokonujemy codzienną drogę do pracy. „Człowiek w innych ludziach”(B. Pasternak). Święci są wśród nas- matki i ojcowie, mnisi, duchowni, młodzi i starzy- pełni mistycznych doznań o twarzach świetlistych i sercach bijących delikatnością. Przed ich spojrzeniem nie można się schronić. Burzyciele sumień wyhartowani w ogniu cierpliwości i pokory. Cudowni ludzie, biegnący ile tchu pod prąd świata, których „życie wewnętrzne stanowi najgłębsze i najczystsze źródło szczęścia”(Edyta Stein). Potrzeba nam dzisiaj takich świadków, których życie będzie roztaczało aurę wieczności. Ludzie modlitwy dźwigający na swoich barakach świat i czyniący z niego wspaniałą katedrę ducha-  proklamujący Dzień Pański.  Uczymy się od nich nieporadnie życia godnego nieba.