wtorek, 24 października 2023

 

Ponad tydzień spędziłem w Italii, wędrując po najważniejszych miastach i przyglądając się uważnie interesującym i nieprzedawnionym w czasie dziełom kultury tak rozpoznawalnym, lecz nie zawsze namacalnie mi bliskim. Żyją we mnie słowa Muratowa, tak ciągle aktualne i niepodważalnie piękne: „Włochy, przyśpiesza bicie naszego serca – święte piękno antyku, kwitnąca sztuka, mowa Dantego w ustach ludu, uczucie wypełnionej powietrzem, rozległej przestrzeni, tchnąca delikatną mocą ziemia, która od wieków rodzi oliwki, symbol pokoju, i winogrona, symbol upojonej obecności.” Kto chce zrozumieć fundamenty europejskiej kultury musi poczuć muśnięcia wiatru, spiekotę słońca, zapach cyprysów, blask kamienia i świętość ziemi tak płodną, iż rodzi od tak olbrzymów, wobec których współczesność zdawać się może płochą igraszką apolińskiego żaru. „Każda epoka odnawia swe spojrzenie”- zauważył Max Jakob Friedländer. To przyczynek do korekty opinii, sądów, czy poetyckich westchnień oddalonych w czasie przewodników- spoglądających na te same, choć z odmiennym zabarwieniem emocjonalnym dzieła. Średniowieczna Siena z uliczkami tak kapryśnymi, iż można poczuć się częścią labiryntu, którego środkiem jest owalny plac na którym coroczna gonitwa koni - Palio – przyciąga rzeszę rozrzutnych turystów, zaludniających surowe zaułki miasta tak intuicyjnie blisko spowinowaconej z Asyżem i kuglarskimi figlami świętego Franciszka. Na obrazach takich mistrzów jak Martini, czy Duccio, kolory pachną kwiatami a święci układają swoje ciała w bezpośrednim poddaniu Bogu i Maryi. Patrzysz zaczarowany i składasz nogi do tańca, niczym aniołowie zwiastujący najważniejszy telegraf od Przedwiecznego. Piza miasto pochylenia na którego katedralnym placu, rzesze młodych ludzi próbują w fotograficznym kadrze powstrzymać zawalenie słynnej dzwonnicy. Florencja to miasto renesansowego snu i przepychu; eksperymentu sztuki, zabawy doprowadzającej do maestrii fascynację ludzką cielesnością i pięknem, uchwyconym na progu czegoś zagadkowego i czarująco monumentalnego. Cielesność którą stworzyła miłość, płomień kaligraficznie wykreślonych kobiet Botticellego i niespotykanie muskularnych efebów oraz herosów Michała Anioła. Nieustanne batalie pomiędzy światem ducha i ciała, dychotomią odczuć tak raptownie buzującą pod nawarstwieniem epok, dostrzegających w renesansie przebudzonego ku wolności człowieka. Poezja szaleńców, wznoszących pomosty słowa i umykającej spełnieniu miłości. Miejsce, gdzie jak wzmiankował Dante, dusze „niegodne ani piekła, ani raju.” Rzym mnie oczarował i przygniótł ciężarem historii, od legendarnych protoplastów wykarmionych mlekiem wilczycy- wyłonionych z konstelacji mitu, po barokowe postacie – których usta i gesty nie przestają wciąż mówić o Wiecznym Mieście, którego sercem stanie się obmyte krwią świętego Piotra wzgórze i uświęcone palmą męczeństwa rzeszą kobiet i mężczyzn, wydanych w ramiona Ukrzyżowanej Miłości i zaklętych w murach stacyjnych bazylik. Tak silne kontrasty przyprawiające o zawrót głowy w tłumie pędzących ku nasyceniu wszystkiego pielgrzymów i turystów. Czas odsłania prawdę i ukryte źródła sensów. Każdy kto znajdzie się choć na chwilę w Rzymie, chciałby tam pozostać na zawsze, stając się kurzem opadającym na bazaltowych chodnikach Forum Romanum; cząstką ruin rozsianych na ziemi cezarów, papieży, świętych i wydanych grzesznej próżności ludzi. Chrześcijaństwo tak zakorzenione w pogańskiej ziemi, nasączonej sokami starożytności. „Urok Rzymu nie ogrania nas nagle, ani niespodziewanie. Nie działa na podróżnego od razu, nie razi go jak piorun. Powoli, miarowo, lecz nieustannie sączy się w jego duszę, drąży ją, wnika coraz głębiej, wypełnia ją, a wreszcie pochłania na całe życie”- twierdził Gaspard Valette.  To, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to nie bazylika św. Piotra na Watykanie. Ogrom przybytku i papieskiego triumfu zdumiewa, ale nie pobudza do modlitwy, czy liturgicznego uniesienia. Moje oczy uwiodła Wenecja z bizantyjskimi formami i wnętrzem bazyliki świętego Marka, gdzie anonimowi artyści greckiego rodowodu, w dekoracji mozaik, odsłonili zaczarowany świat Biblii i oplecionego roślinnością Kościoła. „Każdy punkt na ścianie staje się jakby żywy po wpływem obecności tego, co niewidzialne. Otoczony swoimi starszymi bliźnimi: świętymi, prorokami, apostołami i męczennikami, każdy wierny rzeczywiście składa wizytę w biblijnym świecie, żyje obcowaniem świętych. Teksty abstrakcyjne w swojej powłoce słownej, ucieleśniają się, zyskują twarze w postaciach, linie, barwy – staja jedną wielką pieśnią tętnicą życiem w której wszystko zbiega się ku sobie, wzajemnie się przenika i przemawia do człowieka”(P. Evdokimov). Przeniknięty nadzieją Noe, wyłaniający się ze świata pierwszego muśnięcia Boga i katastrofizmu potopu, otwiera okno arki i wypuszcza gołębicę. To poderwanie nadziei, że świat choć taki zagoniony, próżny i zaborczy, w ostatecznym akordzie dziejów- po nowej Pięćdziesiątnicy, odnajdzie swój ląd ocalenia i łaski.