Wtedy
Jezus rzekł do swoich uczniów: «Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze
samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce
zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie
je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na
swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi i
wtedy odda każdemu według jego postępowania».
Od krzyża nie można
uciec, jest on wpisany w egzystencję człowieka. Każdy człowiek w pewnym
momencie ociera się o krzyż; szczególnie wtedy kiedy inni go przygniatają
ciężkim balastem lub pojawi się choroba, a co najbardziej tragiczne odejście
kochanej osoby. Chrystus rozpostarł swoje ramiona na drzewie w niesamowitej
wolności i bezgranicznej miłości- sam przyjął na siebie ciężar grzechu i
ludzkiej pogardy. Tylko Wcielona Miłość mogła udźwignąć ten ciężar. Ojciec
Sergiusz Bułgakow w doświadczeniu choroby nowotworowej krtani w swoim duchowym
dzienniku zapisał pełne zadumy słowa: „Umierałem w Chrystusie i Chrystus ze mną
oraz we mnie umierał. Takie był straszne i wstrząsające objawienie, którego
wtedy nie mógłbym wyrazić w słowach i pojęciach, a co uświadomiłem sobie
znaczniej później... Znałem Chrystusa w swoim umieraniu, odczuwałem Jego
bliskość do mnie, prawie cielesną, ale jako leżącego ze mną, „związanego,
poranionego i martwego.” On mógł pomóc mi w
moim cierpieniu i umieraniu tylko współcierpiąc i umierając ze mną.
Widziałem ten obraz wewnętrznym okiem, czułem Go tak, jak Go czuł Holbein, a po
nim Dostojewski w swoim strasznym obrazie śmierci Chrystusa, w którym
przekazano jednak nie śmierć, a umieranie, nie moc pośmiertnego przemienienia,
zmierzającego do zmartwychwstania i na drodze ku niemu, a zastygłą śmierć,
która zatrzymała się na umieraniu... Teraz ożył on dla mnie właśnie w tym
obrazie śmierci w ludzkim umieraniu w Bogułczowieku.” Ile jest intensywności
uczuć i głębi wiary w tym wyznaniu umierającego kapłana; przyjęty krzyż !
Bierdiajew w swojej Egzystencjalnej
dialektyce, pisał ostatecznie o nadziei i miłości: „Niesienie krzyża
oznacza pełne światłości przeżywanie cierpienia, to znaczy całkowicie inne, niż
w mrocznym przeżywaniu cierpienia.” Pamiętam jak towarzyszem intensywnie
rodzinie chorej na nowotwór mózgu dziewczynki. Ile tam było łez, westchnień,
duchowej szamotaniny, modlitwy, próbowania wszystkich możliwych środków aby
uratować dziecko. Bóg miał swój własny plan- Krzyż- rozświetlony blaskiem
Nieba. „Ona nie umarła tylko śpi”- weszła w sen i przebudziła się w objęciach
Miłości. Tak trudno po ludzku spokojnie o tym pisać; nasza pamięć o cierpieniu
i przemijaniu jest również dotknięta stygmatami Bożej Obecności. Dlatego należy
nieść krzyże „każdego dnia” i nie musimy sami ich wybierać- pojawią się wraz z
intensywnością Bożej miłości w nas. „Patrzysz na krzyż na opak !- pisał
Teilhard de Chardin- Trzeba widzieć nie tylko krzyż, lecz wiszącego na nim
Jezusa Chrystusa.” Bez Niego jakiekolwiek życiowe doświadczenie będzie cięższe
niż głaz. „Daj mi punkt oparcia, a uniosę świat. Tym punktem oparcia jest
krzyż”- mówiła poszukująca Boga Simone Weil. To z Krzyża rozświetlony blaskiem
światła Chrystus, mówi do każdego z nas: Moje kochane dziecko, wszystko będzie
dobrze !