środa, 15 października 2025

 

Słoneczne popołudnie to przywilej nielicznych, przemierzających miasto wbrew obezwładniającej sile hałasu i ludzkiej obojętności. Intensywnie rozmyślam nad życiem i dokonuję pewnego rodzaju streszczeń i podsumowań. Oparty o barierkę w tramwaju spoglądam ukradkowo na ludzi, widząc w nich coś więcej niż otępiałą pracą i pogonią zbiorowość, lecz sumę indywidualnych historii czekających uzewnętrznienia w dobrze skrojonych i na miarę ich potencjału słowach. W mitologii greckiej matką muz była Mnemosyne- Pamięć ! Dla mnie to nie bogini, lecz rezerwuar wspomnień, galeria zarejestrowanych poruszeń, natychmiastowych natchnień, sentencji i obrazów za pomocą których można rzeźbić wizję świata o wiele bardziej interesującą, niż ta- do której potrafi przywyknąć nasza uwikłana w poznanie czegokolwiek- sfera zmysłów. Tak jak w przeczytanych książkach zachowują się idee i barwne opowieści, tak pamięć określa świadomość tych którzy twórczo i niebezboleśnie przeżywają życie w sobie i innych. Gdyby nie ta błogosławiona predyspozycja notowania świata w labiryncie naszych synaps i utrwaleń, czyniących z człowieka istotę na wskroś intrygującą i twórczo percypującą świat; wbrew pokusie stagnacji i bezmyślnej nonszalancji- to wszystko wydawałoby się jedynie płochym zadowoleniem lub bolesnym rozczarowaniem. „Ludzi dręczy mniemanie, jakie mają o rzeczach, a nie rzeczy same”- odsłania nam jedną z wypartych prawd mądrość Epikura. W miejsce ideałów lęgną się kłamstwa które przywdziewają kostium prawdy. Przestałem oglądać telewizję, ponieważ wyjawia umysł i nic konstruktywnego nie wnosi, poza dojmujący niepokój o kształt jutra. „Media są ekranem świata, na którym bez przerwy pojawiają się coraz to nowe, wybrane obrazy. Ale kto je wybiera i według jakiego kryterium- pyta wciąż aktualnie Kapuściński. To jedna z tych władz, aż nazbyt kosztowna dla człowieka z wyraźnie ukształtowanym poglądem i wysublimowanym smakiem, którego jakość wzrasta wraz wyostrzoną obserwacją, a nie narzucaną wprost manipulacją, dobiegającą natarczywie z trzeszczących niczym stado szerszeni ekranów. Wolę pobiec ku słowom szeleszczącym milcząco w nieprzeczytanych i wymagających wtargnięcia książkach. Ponieważ „słowo jest bramą do nowej perspektywy, materią dla dalszej syntezy.” W przygodnym i rozdzieranym sporami świecie człowiek „już nigdzie nie ma domu, tęskni więc do stron, w których mógłby się poczuć choć trochę jak u siebie.” Wczoraj rozmawiałem z moim przyjacielem który uparcie i niezmienne podróżuje do Florencji, delektując się malarstwem renesansowych mistrzów. Zna każdy zakamarek tego miasta ze smaczkami, których nie potrafią dostrzec grupy turystów wlepione w przewodniki lub bezmyślnie zawierzające opowieściom lokalnych przewodników. Efektem tych twórczych tułaczek mojego rozmówcy są opowiadania o których istnieniu dowiedziałem się dopiero wczoraj z dozą nieukrywanego zadziwienia i szacunku. Najboleśniejsze jest to, że nikt ich nie przeczyta poza gronem wtajemniczonych osób. Pozostaną w folderze, co do którego pewności otwarcia nie ma za jakieś kilkanaście lat. Pamięć to ważna sprawa, a to co w niej przechowujemy nie jest tylko nasze; czasami wymaga opowiedzenia, zobrazowania, zaufanie powierzenia innym- coś na kształt testamentu- być może jedynego który przyjął papier.   

niedziela, 12 października 2025

 

Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka, i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny (Łk 6,31-36).

Myślę, że zakulisowo każdy ma w swoim życiu jakiś wrogów- zewnętrznych lub wewnętrznych- którzy na peryferiach naszej niewidoczności w sposób ukradkowy o nas źle pomyśleli, wyrazili jakąś krzywdzącą opinię, hejtowali, złorzeczyli, a może przyłożyli rękę do jakiegoś naszego niepowodzenia, cierpienia w życiu osobistym lub zawodowym. „Zaciśnięta dłoń jest śmiercią”(L. Bloy). Nasz świat zużyty i zmęczony jest naznaczony mechanizmami ludzkiego cynizmu, wyrachowania, zazdrosnego uprzykrzenia komuś życia tylko dlatego, że  ten drugi ma więcej powodów do zadowolenia niż ci, którym się coś nie udało i próbują swoją winę za niepowodzenie scedować na innych. „Człowiek jest zamknięty w samym sobie i wszystko widzi przez siebie i w odniesieniu do siebie samego. Człowiek jest oszalały na punkcie samego siebie, na punkcie swojego „ja”. Wszyscy jesteśmy grzeszni przez egocentryzm”- pisał M. Bierdiajew. Wrogość to jednostka chorobowa- zakrzep serca, niepotrafiącego kochać, rozpadającego się przy pierwszym potencjalnym odruchu bycia naprzeciw bliźniego. To jakiś rodzaj kalectwa i duchowej niepełnosprawności. Kilka mrocznych myśli i wyszeptanych słów, może zmienić wszystko.- nakreślić kontury piekła „drwiny szydzącej ze wszystkich.” Paskudnie upodlić i zranić to perfidna strategia nieprzyjaciół. Tylko bezinteresowna miłość i przebaczenie, przynosi moc zmartwychwstania. „Miłość jest prawem ludzkiego serca, prawem każdej moralnej, rozumnej istoty- pisał Cyryl Pawłow- Prawo to jednoczy wszystko, co żyje, wszystkie stworzenia w jedną integralną harmonię. A jeśli ludzkość nie podporządkuje się temu prawu, to skazuje się na cierpienie, błąd i śmierć.” Biegnący tłum ludzi będących analfabetami miłości; kapryśnych istot w pośpiechu depczących wartości w imię których egzystencja może być przestrzenią zadomowienia, międzyludzkiego szacunku i współodpowiedzialności za siebie. Trzeba odważyć się na przebaczającą miłość. „Pokochać wroga- to najlepszy sposób, żeby uczynić go przyjacielem”(J. Tołmaczew). W tym świecie przepastnego egoizmu, podglądactwa i zazdrości rozlewanej różnymi kanałami, Chrystus pokazuje swoje przebite dłonie, aby przez nie rozlała się dobroć, łagodność i miłosierdzie na zasklepione i przeszyte chłodem ludzkie dusze. Na początek tej wielkiej szkoły miłości, zasadne jest modlitewne westchnienie: Panie, Boże nasz, którego… miłosierdzie jest bez granic i miłość ku ludziom niewypowiedziana… Przemień nas w siebie.

wtorek, 7 października 2025

 

Za oknem taniec różnobarwnych drzew przeistaczających się muśnięciami śmierci. Bruzdy uwierających myśli obficie szturmujące przedsionku duszy. Wszystko jest wielkim wyziewem życia- przeobrażeniem, uświadamiającym nam istotom refleksyjnym- ulotność chwil i migawkowość pragnień po które sięgamy nienasycenie. Mistyczna muzyka natury docierająca nawet do tych, co mają przytępiony słuch i wydaje się, że już nic nie słyszą, a tak naprawdę słyszą, ale boleśnie. Konwulsja śmiertelnych bytów zagarniętych w wir życia, szept ust Przedwiecznego trzymającego wszystko w dłoniach, niczym różnobarwnego motyla któremu nadmiar wolności odbiera tlen do życia. Przenikają mój umysł słowa greckiego poety Kawafisa: „Jeśli nie możesz ukształtować swojego życia, tak jak chcesz, przynajmniej o to się staraj tak, jak możesz: aby go nie upodlić w ciągłym ze światem obcowaniu, w bieganiu i gadaniu.” Człowiek dzisiejszy za wiele mówi, a za mało kontempluje to, co wymaga zachwytu, zatrzymania i uwagi. Młóci słowa jak słomę, nie pozostawiając miejsca na wtargnięcie poruszeń które mogą obezwładnić i rzucić na kolana. Takie życie jak pisał Iwaszkiewicz „staje się pustynią, wyschłą równiną bez zdarzeń.” Młodzi kurczowo zaciskający w dłoni telefon, stawiają pytania sztucznej inteligencji- substytutowi ludzkiego geniuszu i lenistwa- nie dostrzegając tego, że odpowiedzi na nie udziela natura i stojący naprzeciw ich człowiek- o wyczulonym i zadrażnionym łamigłówką egzystencji spojrzeniu i słuchu. Jesteśmy nasyceni złymi informacjami o wojnach, wszędobylskiej śmierci, łzach osieroconych dzieci i gwałtach jakie jedna istota może zadać drugiej. Świat pozbawiony barw postarza nas i odbiera tlen do życia naznaczonego sensem. Każdego dnia Kain niesie na swoich ramionach zwłoki zabitego brata. Widzimy powtarzalność tej drogi i ciężaru, który spada na kolejne plecy tych, dla których przemoc jest silniejsza niż język miłości, którego lekcję wynosi się z rodzinnego domu, religii, szkolnej ławki, wpatrywania się w oczy pięknej istoty w cieniu orzechowego drzewa. Nitkowata ludzka natura, zapętlająca w kokon obojętności i unicestwienia, może być rozsupłana przez wrażliwców- potrafiących zrezygnować z siebie w imię szlachetniejszych spraw i ideałów- gotowych na poświęcenie a nawet męczeństwo, oplatając złotą aureolą głowę świadka odbijającego na zarysowanej powierzchni świata obraz Boga. Filozofia codzienności przeniknięta wewnętrznym autorytetem, staje się przestrzenią wolności w której człowiek- byt zagubiony i ślepy- zostaje dostrzeżony, odnaleziony i podniesiony ku górze- naprzeciw Innego.

niedziela, 5 października 2025

 

„Wypłyń na głębie i zarzuć sieci na połów”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynił, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać… Lecz Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim (Łk 5,1-11).

Brzeg jeziora Genezaret- słońce rzuca refleksy światła na spokojną toń wody. W kadrze wyobraźni zatrzymują się dwie łodzie. Niewyraźna twarz nieznajomego człowieka stojącego na brzegu; kontury twarzy niewidoczne, oczy lśniące i pełne zaufania, ledwo zauważalne z daleka- otulone promieniami. Gra spojrzeń przełamująca anonimowość. Za plecami wyjątkowej postaci kłębiący się tłum, interesanci ze spółki rybackiej, ciekawscy przechodnie, zwyczajni ludzie czekający na świeżo ułowione ryby, które będzie można nabyć po przyzwoitej i niewygórowanej cenie. W łodziach spracowani rybacy, o oczach zaropiałych i znużonych, mało rozmowni, lekko podenerwowani, utrudzeni całonocnym i pozbawionym sukcesu połowem ryb. Łodzie rybackie wydają się stare, trzeszczące, trudne do określenia kolorystyczne- lekko zbutwiałe i wyeksploatowane, skropione potem i zroszone krwią od przecinających dłonie sieci rybackich. Taką scenerię odsłania przed nami Ewangelia. Pomiędzy wierszami istnieje pewna doza intymności- Mistrz i Szymon- oraz ja na własnym brzegu wybrania i powołania. Wydaje się, że każde słowo wypowiedziane przez Chrystusa ociepla atmosferę niepowodzenia i zawodowego rozgoryczenia. Jednak zrezygnowanie i marzenie o zacienionym domu z łóżkiem, nie bierze góry nad intrygującym przynagleniem- „Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów”. W tych słowach zawiera się cała, jeszcze tak słabo uchwytna przez spracowanych mężczyzn, przygoda wiary. W tych słowach zostaje zawarta najbardziej zapierająca dech w piersiach misja do przekroczenia siebie, swojego życia, osobistych planów. Z tego zawierzenia słowom i ryzyka, pomimo lęku oraz niedowierzania dokona się cud- tak wielkie mnóstwo ryb wypełniło sieci, tak mocno, iż zaczęły się rwać. Na twarzach mężczyzn wypisuje się dawno zagubiony uśmiech; jak to wytłumaczyć, zmierzyć się z tym, ogarnąć rozumem- nie sposób. Tutaj potrzeba wiary. Podekscytowanie uwikłane w pytanie na krawędzi zmęczonego umysłu: Jak to możliwe ? To wydarzenie zmieniło tych ludzi, zmieniło Szymona Piotra. „Nie bój się ludzi będziesz łowić”- będą rozbrzmiewać te słowa, przez całe wieki Kościoła w posłudze posłanych, świadków, męczenników, charyzmatyków, błogosławionych szaleńców- opromienionych światłem poranka, łaską tak obficie rozlaną na synów świtu. „Zbawić siebie- pisał Bierdiajew- znaczy przeobrazić ten świat, żeby nie panowała nad nim śmierć, żeby wszystko, co żywe, w Nim zmartwychwstało.” Zrozumieją to uczniowie po zmartwychwstaniu kiedy Chrystus podzieli z nimi smaczne ryby ułowione i usmażone na kamieniach. Będą wracać do tych chwil i iść przed siebie, nazanczeni stygmatem miłości.

wtorek, 30 września 2025

 

Słowa wyłaniają się przenikającej wszystko ciszy. Powstają frazy na podobieństwo plam którymi artysta maluje świat widziany i przeżywany w sobie. Kiedy dorastam do przypływu myśli które się we mnie kotłują, to zaraz obezwładnia mnie przeświadczenie, że ktoś mi przerwie ten intensywny namysł nad światem- tracąc ów strumień wyobrażeń i pozostając wobec nich w punkcie wyjścia. „Poryw myśli rodzi się z wołania bytu i z namiętności tego wołania. Wtedy właśnie rodzi się słowo, które stanowi o naszym życiu”- ekstrakt z filozofii Heideggera. Euforia to pokłosie zdumienia, obezwładnienia, degustacji rzeczywistości przeżywanej na sposób natychmiastowego uszczęśliwienia które wbrew otrzeźwiającemu podszeptowi rozumu, chcę się zatrzymać jak najdłużej i trwać. Miałem wczoraj rozmowę telefoniczną z moim kolegą z dzieciństwa który podzielił się myślą, że w wieku już dojrzałym- grubo po czterdziestce, rozpoczyna studia teologiczne. Nie byłem zdziwiony jego wyborem i nawet ucieszony, podekscytowaniem mężczyzny wobec faktu, że zasiądzie w uniwersyteckiej ławce i będzie spijał nektar Bożej nauki. Po paśmie życiowych wzlotów i upadków, gnębiących umysł i duszę rozterek, podjął decyzję o studiach które w gruncie rzeczy mogą go przybliżyć do Boga lub od Niego oddalić. Wobec tak licznych projekcji Boga, trzeba obrać właściwą ze ścieżek i ostatecznie spotkać Go w drodze, jak sparaliżowani strachem i ciężarem krzyża uczniowie podążający do Emaus. Nie przekonywałem go o niebezpieczeństwach czyhających na niego i o konsekwencjach rozlicznych dylematów, wobec których będzie musiał przyjąć postawę przetrwania, walki, albo mistycznego przeczekania- niczym święty Antoni z Tebaidy- naprzeciw wyłaniających się naprzód fantasmagorii i wzruszeń wojownika, który ostatecznie z wewnętrznych potyczek wyszedł cało. Kogoś kto dzięki niezachwianej wierze był przekonanym, że „Bóg zamknął otchłań demonów.” Teologia może być źródłem zachwytu i zatracenia w Obecności wobec której staje się jak dziecko- które stawia pytania za pytaniem- kłopocząc się kto na nie odpowie, kiedy On milczy. Być może w tym strumieniu ciszy jest odpowiedź ? „Teolog to ktoś kto się modli”- oddycha i żyje w Nim- przekonywali nas Ojcowie Kościoła. W tej pierzei odrobinę mądrych podpowiedzi, zawsze jest troska o człowieka, który przychodzi z pewnymi ideami, wyobrażeniami i intuicjami stanowiące na pozór pewniki lub ich brak, w konfrontacji spraw które boleśnie się piętrzą i przerastają; uwierając boleśnie, będą zrozumiałymi w pełnym oglądzie dopiero zapewne po śmierci. Jesteśmy „katechumenami” ostatniej godziny, czekającymi na chrzest eschatologicznej Pięćdziesiątnicy, po której wszystko będzie świetliste i poddane konfrontacji z Prawdą która zbawia. Być może trzeba kierować się pełną przekonania i prostoty mądrością rosyjskiego pielgrzyma: „Ach, jakże zachwycające są dzieła Boga… wydaje mi się, że widzę Chrystusa nie tyle w niebiosach, ile raczej jako żyjącego pośród nas na ziemi.” Nasza codzienność jest zaludniona dobrze wykształconymi teologami którzy wynajdują alibi jak się Go pozbyć, pomniejszyć i ośmieszyć, spychając na rubieże miejsca, gdzie nikt się nie będzie Nim interesował, sprowadzając go do stanu ułomnej ludzkiej projekcji, odrętwienia i zaciemnienia przestraszonego umysłu. „Bóg odszedł z poczuciem winy”- tak zatytułował jedną z książek „teolog” którego myśl nie wykarmiła modlitwa, lecz własne „ja”- zadając gwałt wszystkim wartościom które zapewne stały u podstawach jego pierwszych życiowych wyborów i pasji. Wszystko wedle wypłowiałej zasady sceptyków i dobrze wyedukowanych malkontentów: „Bóg jest kimś, kto przeszkadza być szczęśliwym.” Bycie inteligentnym cenzorem Boga i chrześcijaństwa stało się dobrze opłacaną profesją. Można pobłądzić i uparcie w poczuciu jakiego psychologicznie wytłumaczalnego cierpienia, przeraźliwie krzyczeć, negując wszystko- włącznie z sobą samym. „Ateizm jest szaleństwem dotykającym niewielu’- przekonywał święty Augustyn, choć na tą jednostkę chorobową jest zawsze jakieś antidotum. „Tam, gdzie nie ma Boga, nie ma też człowieka”- to czytelny bilans religii zastępującej Boga człowiekiem. U góry umieściłem obraz Wojciecha Weisa pt. Opętanie to jedynie mądra przestroga dla tumanu słów które przynoszą pustkę i purpurową zmazę judaszowego porzucenia i zdrady. Odpowiedź chrześcijanina na ten stan rzeczy jest zwyczajnie prosta. To wolność w której to On mnie spotyka i ja Jego. Życie staje się przeżyciem Jego miłości w każdym włóknie mojego poranionego przez grzech człowieczeństwa. Od tej pory jesteśmy nierozłączni, wbrew skowytowi wykwalifikowanych i zagniewanych na religię elit. „Dobroczynny Bóg kochający ludzi prosi, aby w zamian kochano Go dla Niego samego”- to wymagająca kapitulacji i bezbronności prawda zmieniająca wszystko.   

sobota, 27 września 2025

 

Zbaw, Panie, lud Twój i błogosław dziedzictwo Twoje, zwycięstwem prawowiernych nad przeciwnikami obdarzaj i przez Krzyż Twój ochraniaj społeczność Twoją. Pewnie zabrzmi to paradoksalnie, ale chrześcijaństwo nieprzerwanie proklamuje miłość wyrażoną w misterium Krzyża. Wszystko jest naznaczone tym znakiem. „Historia krzyża, nie jest taka prosta- zauważa R. Jensen- Czy to znak, artefakt, instrument, czy postać, krzyż został wrzucony w niezliczoną ilość ról. Jaką dziś rolę odgrywa krzyż ?” Jeżeli byśmy stracili z perspektywy obraz rozpiętego na drzewie Baranka, zagubilibyśmy fundament naszej wiary. To, co w oczach świata wydaje się absurdem, skandalem, spektaklem okrucieństwa, zbroczonym narzędziem tortury- dzięki największemu aktowi miłości Syna Człowieczego, rozświetla wszystko oczywistością sensu. „Nie istnieje kult samego drzewa- twierdził N. Perrot- pod tym wyobrażeniem kryje się zawsze jakiś duchowy byt.” Wielu chrześcijan przez całe wieki historii postrzegało krzyż wyłącznie jako narzędzie kaźni, pogrążając się w cierpiętliwym współczuciu i dolorystycznej poufałości z Tym, którego przytwierdziło ludzkie poczucie wolności i władzy. Kontemplacja nieprawdopodobnej agonii rozciągniętej w czasie, zatrzymała spojrzenie tak wielu. Lecz czy rozświetliła ich życie blaskiem wielkanocnego poranka ? W mojej głowie postrzegam dziesiątki średniowiecznych krucyfiksów i tych późniejszych przedstawiających Chrystusa w niewyobrażalnej agonii; pot, brud, konwulsyjnie wygięte ciało i krew tryskająca z ran tak intensywnie, iż za nim spadnie na ziemię przemienia się w grona które można zebrać do czaszy kielicha. W tych licznych krucyfiksach przejawiają się dwie druzgoczące treści: cierpienie i miłość !  Na pewnym etapie trzeba przekroczyć ten miażdzący obraz cierpiącego i martwego już człowieka. Trzeba pójść dalej... Krzyż z rozpiętym i rozpostartym Barankiem, musi jawić się zawsze jako chwalebny- zwycięski znak powodujący tąpnięcie w posadach piekła i świata zaślepionego grzechem. To ukazują bizantyjskie przedstawienia na których Chrystus jest spokojny, śpi, ugodzony w boju za chwilę zejdzie z drzewa kaźni i świat stanie się przejrzystym w podarowanej mu przez akt ofiary miłości. W tym miejscu nasuwa mi się fragment hinduskiej Rigewdy mówiącej o kosmicznym drzewie: „W dół kierują się gałęzie, w górze znajdują się korzenie, a promienie rozchodzą się ku nam.” Ukrzyżowany Chrystus jest już zwycięski- emanujący niczym Słońce wschodzące na horyzoncie przebudzonego z nocy dnia. Taka jest Boża filantropia. „Bez krzyża człowiek znalazłby się w niebezpieczeństwie uważania tego świata za ostateczną rzeczywistość.” Krzyż spina ziemię z niebem, a jego belki przecinają się w sercu człowieka- przenosząc go na powrót do Raju naprzeciw drzewa które nigdy nie przestało owocować. Cerkiew podnosi krzyż do góry i egzorcyzmuje nim rzeczywistość, naznaczając wszystko zwycięstwem i Życiem które proklamuje już naszą paschę.

wtorek, 23 września 2025

 

Ostatnie akordy lata i oprószone promieniami słońca dni, których czas skraca się pod wpływem kaprysów przyrody i zmieniającej bez naszej zgody pory roku. Rotacja poszarpanych refleksji mężczyzny osadzonego w krześle, naprzeciw wszystkiego, a szczególnie przeistoczonej w dialog samotności. W momencie w którym ludzkość przestanie się dziwić, zapadnie w obłęd dezorientacji i afirmacji siebie; przestanie oddychać. Zdumienie to milczący i ponadczasowy język dialogu w sobie i z innymi. Dzięki niemu można zrozumieć tak wiele. Fromentin w kontekście twórczości jednego z holenderskich pejzażystów powie: „To wielkie oko, szeroko otwarte na wszystko, co istnieje, to oko przyzwyczajone ogarniać zarówno wysokość, jak odległość, wędruje nieustannie nie pomijając niczego.” Rozedrgany takt melodii ukryty w szumie drzew, gwarze ptaków- quasi sakralnego pejzażu istnień. „Szukamy tego kosmicznego dotyku w naturze, owego mistycznego momentu zmysłów. Jaka więź istnieje między prawdziwą naturą a tą chwilą”- pytał z wrażliwością mędrca Hamvas. Ostrość i rozstrzygnięcie tego zapytania dokonuje się w każdym człowieku indywidualnie i nie pozostawia w tym samym punkcie zatrzymania. Wielu przechodzi z dozą obojętności wobec bytów, obrysowanych figlarnie niewidzialną dłonią Obecności. Jeszcze trochę i przyroda zrzuci swój kostium zieleni, przywdziewając koloryt nad którym wzdychał nie jeden artysta pióra i pędzla, obezwładniony powabem przekwitającego świata. Kiedy śmierć pochłania życie, pojawia się nie spotykania konfuzja odczuć, myśli i wrażeń- obłaskawiających wszystkie zmysły- którymi człowiek czyta rzeczywistość i przeżywa ją dogłębnie w sobie wszystkimi porami ciała i duszy. Natarczywość wzroku i kołatanie muzyki w czeluści ucha, to najpiękniejsze z doznań wędrowcy na skraju nowego dnia, bo jak powie poeta: „bo każde spojrzenie jest spojrzeniem pierwszym albo nie dostrzega nic.” Zachwyt uwalnia od ociężałych pułapek intelektu, kaprysów utrudzonego rozumu, czy algorytmu perfekcyjnie przeżytego dnia- podłóg podszeptów sztucznej inteligencji. To, co zewnętrzne i pozornie oswojone jest jedynie powłoką pod którą znajdują się ukryte źródła i konstelacje prawd czekających rozszyfrowania i przeniknięcia. „Dramat ludzkich poszukiwań znajduje ostateczne rozstrzygnięcie dzięki temu, iż jedynie Bóg może wznieść naszą kruchą skończoność w wymiar nieskończoności”- pisał J. Życiński. Być może wiara jest jednym z tych kluczy, dzięki którym możemy uchylać szczelinę, aby niezwykle wątła i ledwie dostrzegalna struga światła, przeniknęła na wskroś źrenicę oka. Żyjemy w zbyt niespokojnych czasach, aby marnotrawić czas na pesymizm i pośpiech, śmieci którymi przekarmione są nasze zmysły i sumienia. „Piękno, jedna z najbardziej dyskretnych postaci obecności”- powie Jean Mouton. Jedyna warta i godna poświecenia sprawa dla której warto żyć i ostatecznie zbawić się.  Elementarz prostaczków czytających wszystko wokół siebie, podłóg teologii którą oznajmia pierwszy krzyk narodzonego dziecka, śpiewa ptaka, muśnięcie wiatru na matowym policzku starca zwracającego swój wzrok ku ziemi. Pozostawiam moich czytelników z wierszem George’a Herberta The Elixir „Naucz mnie, Królu mój i Boże, we wszystkich rzeczach Ciebie widzieć. I cokolwiek czynię, czynić to dla Ciebie. Człowiek, który spogląda na szkoło, na nim jego wzrok mógłby spocząć, lub, gdyby chciał, przeszedłby przez nie. A wtedy niebiosa by oglądał.”