Wybrałem się na spacer po
cmentarzu kiedy go opuściły tłumy ludzi i komercyjna zawierucha opadła. To już
jedno z niewielu miejsc w hałaśliwej topografii miasta, gdzie można usłyszeć
własne myśli- można zarejestrować innymi zmysłami szepty tych, którzy odeszli-
a w jakiś trudny do zracjonalizowania sposób próbują się z nami komunikować.
Jak bluszczem obrośnięte drzewa, tak piętrzą się wspomnienia z których
wyłaniają się sylwety bliskich oraz brzmiąco znajome słowa, będące już poza
strefą zapomnienia czy wyparcia. Rozciągający się krajobraz świateł i cieni,
promienie zachodzącego słońca i dojmujące przeświadczenie o tym, że to
nieunikniona konieczność każdego człowieka- spotkanie ze śmiercią. „Człowiek
zmierza ku własnemu końcowi powoli, potykając się. Wszyscy są w tym samotni- i
to jest dobre w tej ostatniej wędrówce”- pisał Marai. Rozstanie z czasem i
wejście w zupełnie inny, absolutnie odmienny sposób bytowania. Wątpliwości
zawsze się pojawiają i spowijają umysł niczym mgła po której pojawia się brzask
świtu i śpiew ptaków. Sztuka opromieniona mądrością religii próbuje dotykać
tych tropów; rozsuwać nieporadnie i odrętwieniu zasłonę tajemnicy. Po każdej
rozmowie z moją ponad osiemdziesięcioletnią mamą, odnoszę wrażenie, iż jej
każdy dzień to rodzaj duchowych ćwiczeń i powolnego oswajania się z tym, co
nieuniknione. „Synku, tak się źle czułam tej nocy, iż bałam się zamknąć
powieki. Bałam się, że to już koniec.” Uporczywe rozterki w jesieni życia i
kurczowe trzymanie się powierzchni, ponieważ strumień czasu i jego możliwe
spowolnienie należy już nie od nas, lecz od Boga. W pewnym hinduskim sanskrycie jest opowieść o
pustelniku który usłyszał wewnętrzny głos: „Wybierz jedno z twych pragnień.”
Przychodzi w życiu taka chwila, że już nic nie potrzebujemy poza możliwością
cofnięcia zegarka i bezbolesnym wstaniem z łóżka. Ogłuszenie, zaćmienie oczu i
kołatanie serca, jednym słowem bezradność na które jedynym środkiem
„farmaceutycznym” jest wiara i święty spokój. Działają tu siły wymykające się
teologicznej spekulacji, sytuują się one na krawędzi doświadczenia prawie quasi
mistycznego. „Milczenie umarłych ciąży żyjącym. Jednak od Chrystusa śmierć ma sens
chrześcijański, nie jest już intruzem, lecz wielką inicjatorką”(P. Evdokimov). Ludzie wierzący pogodniej przeżywają chwilę przejścia,
konfrontacji z bólem i rozstaniem z innymi. Przenika ich dusze i oczy nadzieja,
świetlistość horyzontu za którym pojawi się coś nie tyle spektakularnie ważnego
czy oszałamiającego, lecz zarys pejzażu miłości- rzeczywistości wolnej od trosk,
rozczarowań, zranień i wzdęć historii. „Pojawienie się tęsknoty już jest
zbawieniem”- twierdził Bierdiajew, orientując człowieka w wolności i optymistycznym
scenariuszu końca. Stąd jest mi myślicielem najbardziej bliskim, a jego
wrażliwość najmocniej koresponduje z moją, przechylając wszystkie piętrzące się
rozterki w kierunku nadziei, która nie może zawieść. „Człowiek zbudowany jest z
nadziei. Gdyby ją odebrać- cóż zostaje z człowieka ? Nasze życie jest zaczynaną
każdego ranka nieustanną walką ze zniechęceniem, smutkiem i rozpaczą, które
nabierają siły, w miarę jak słabniemy, jak posuwamy się w latach, gdy powoli
opuszcza nas radość. Póki nadziei- póty życia. Ona jest siłą i motorem”-
kreślił na kartce swojego dziennika Pasierb. Wszystko jest wielką szkołą
ufności i oczekiwaniem na spotkanie z Obecnością !






