Zapytał
Go pewien zwierzchnik: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie
wieczne?» Jezus mu odpowiedział: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest
dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie cudzołóż, nie zabijaj, nie
kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij swego ojca i matkę!»* On odrzekł: «Od
młodości przestrzegałem tego wszystkiego». Jezus słysząc to, rzekł mu: «Jednego
ci jeszcze brak: sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał
skarb w niebie; potem przyjdź i chodź ze Mną». Gdy to usłyszał, mocno się
zasmucił, gdyż był bardzo bogaty (Łk 18,18-27).
Podziwiam odwagę
człowieka stawiającego Mistrzowi tak bezpośrednie i ważkie z punktu widzenia
życia duchowego pytanie. Probierz wątpliwości targający każdym kto szuka drogi
wyjścia z egzystencjalnego impasu. Z drugiej strony zasmuca mnie jego
natychmiastowa odmowa i rezygnacja z próby podjęcia wyzwania, aby choć spróbować
myśleć i żyć inaczej. Tak radykalna decyzja wyzbycia się wszystkiego,
szczególnie dzisiaj zakrawałaby na akt szaleństwa i niezrozumienia ze strony
świata, który potrzebę posiadania i pomnażania dóbr postawił jako priorytet
tzw. szczęścia. „Maski społeczne, które
człowiekowi nękanemu przez brak tożsamości zapewniają sztuczne oddychanie”(G.
Thibon). Rozpaczliwe zobojętnienie na wartości ducha i nieustannie podsycane
pragnienia bogacenia się, przeniknęło umysłami tych którzy wpatrzeni w siłę
pieniądza modelują rzeczywistość podłóg zachcianek i jakże często osobistego
nieumiarkowania- czasami pogardy wobec tych słabych i nieporadnych życiowo.
Jakże ciężko jest zakorzenić w przestrzeni którą kreśli Chrystus, zrodzić w
sobie człowieka absolutnie wolnego od wszystkiego, co może zniewalać, blokować,
nie pozwalając biec ku przygodzie wiary, budowanej na ufności i dyspozycyjności.
Sprzedaj ! Upłynnij swój majątek- potraktuj go jak balast który ciągnie ciebie
w dół i nie pozwala wznieść się wyżej. Dłoń zaciskająca banknot i oko w którym
przesuwa się wyobrażenie zakupionych dzięki niemu rzeczy, może stać się krokiem
ku czemuś destruktywnemu. To wielka próba dojrzałości, tygiel w którym hartuje
się uczeń na kształt mnicha pozwalającego umrzeć wszystkiemu czego dotykały
myśli, spojrzenia, dłonie, opuszki palców pozostawiające na wszystkim swój ślad.
„I znużyło mnie bycie istotą stworzoną”- wyznał Valéry. Stać się ryzykiem Boga,
bogatym ubóstwem. Drwiną ze wszystkiego, co uchodzi za kulturę sukcesu i
prestiżu ! Dla stojących na zewnątrz ten wybór to rodzaj niezrozumiałej i
nieakceptowalnej bezczynności- szaleństwa którego sens z tak wielką presją
paraliżuje i zawstydza. Zgodnie z intuicją Mertona „stajemy się jako naczynia,
z których wylano wodę, ażeby można je było napełnić winem. Jesteśmy podobni do
szkła, oczyszczonego z pyłu i żwiru, ażeby mogło przyjąć blask słońca i zniknąć
w jego świetle.” Ewangelia potrafi poderwać na nogi niedowiarków i próżniaków;
obudzić z letargu lekkomyślności zapatrzonych w sobie młodzieńców; zrodzić
charyzmatyków zdolnych jak święty Franciszek z Asyżu- obnażyć się i oddać swoje
odzienie ojcu- zaślubiając panią biedę. Taka rezygnacja rzeźbi świętych i
otwiera na rozcież bogactwa ducha. Brzmią mi w uszach słowa które Dostojewski
włożył w usta błogosławionego starca z Młokosa:
„Człowiek musi umrzeć w pełnym świetle
swego ducha, w szczęściu i pięknie, pragnąc swojej ostatniej godziny, i
odchodzi radosny, jak kłos w stogu siana, w spełnieniu tajemnicy.”






