wtorek, 17 czerwca 2025

 

Ulicami Warszawy przeszedł „Kolorowy Marsz Równości” lub zwany inaczej „Paradą Równości” legitymizowany przez władze Stołecznego Miasta, a reprezentowany przez byłego kandydata na urząd prezydenta. Ideologiczna destylacja trucizny. To kolejna odsłona prawdy o inferalnym raju, redukującym człowieka do najniższych instynktów i fałszywie pojmowanej wolności w której to stworzenie próbuje zdetronizować Boga i stworzyć świat podłóg własnych – urojonych pragnień. Świat bez wartości, ogarnięty satanistyczną siłą zamętu, podziału i destrukcji. Mamy tu replikę rzeczywistości, jakby wykadrowaną z obrazów Boscha; przejmująco dramatyczną w spazmie radości otwierającej nieświadomie bramy piekła. Tu wszystkie potęgi otchłani koncelebrują spektakl pogardy wobec człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. W zdecydowanej większości, paskudny i ekshibicjonistyczny rechot przebierańców, próbujących widowni dać substytut orgii w której to mężczyzna może wdziać kostium wulgarnej kobiety, stać się psem lub wcieleniem diabła z przytwierdzonymi do głowy plastikowymi nóżkami zamordowanego dziecka. „Ludzkość składa się z ludzi o obliczach anielskich i z ludzi noszących maskę bestii”(św. Grzegorz z Nyssy). Wulgarny tłum, niosący na transparentach żądania do zabijania dzieci, obalania praw płynących z Ewangelii, ciała które można zużyć w seksie wedle obsesyjnej filozofii markiza de Sade. „Miłość wyzuta z duchowości ofiarowuje jedynie ciała, w których brakuje duszy i powoduje spustoszenia umysłowe.” W tym tyglu prowokacji i wyzutych ze wszystkiego rozmaitości, miesza się zło różnej maści które podsyca ten, którego imię jest Legion – co się tłumaczy „bo nas jest wielu.” Jakże wielu z nich próbuje wtargnąć i przekroczyć granicę wykreśloną przez Boga. Pomimo pozornej radości tłumu utrzymanego w rozbudzonej atmosferze commedia dell'arte, każdy z tych ludzi wydaje się samotnym i szukającym akceptacji w ogłupiałym tłumie inności i różnorodności. To rozkrzyczenie i bunt jest zasłoną dla grzechu, który chce się wyeksponować i uczynić normą zagubionego w egoizmie stworzenia. O zamkniętych w piekielnej niewoli wspominał w Apoftegmatach mnich Makary: „Przez mgnienie oka widzą wzajemnie swoje twarze…” Wszystko jest tak upiornie groteskowe i przerysowane, że odtrąca i rodzi odruch wymiotny. „Tytaniczna moc odrzucenia Boga jest najbardziej wysuniętym punktem ludzkiej wolności; takiej właśnie chciał Bóg, czyli wolności bez granic – pisał P. Evdokimov – „Bóg nikogo nie może zmusić do tego, aby Go kochał” uczą Ojcowie i jest to – niemal nie ośmielamy się tego wypowiedzieć – piekło Jego Miłości, niebieski wymiar piekła, smutna wizja człowieka, powtarzającego z nudzenia gest Adama albo Judasza uciekającego w noc samotności.” Takie wydarzenia muszą obudzić świadomość chrześcijańską z letargu, obojętności i bierności. Na trasie takiego marszu winny być punkty z pomocą psychiatryczną lub posługą egzorcysty który modlitwą i błogosławieństwem naznaczy ten stan obłędu i duchowej choroby. Gdzie jest rzymskokatolicki Episkopat, czy Sobór prawosławnych biskupów w Polsce ? Zabarykadowani w pałacach próbują przeczekać czas pożogi i zamętu, zostawiając Owczarnię na pastwę grasujących zewsząd wilków. Przecież w tych marszach podążają również ci, którzy otrzymali sakramenty wtajemniczenia chrześcijańskiego i mieli być nosicielami światła a nie ciemności. Dlaczego pasterze schowali głowę w piasek i nie reagują na sytuacje w których słowa świadectwa powinny podnosić dachy i napominać do opamiętania; natychmiastowego przebudzenia sumień. Wykrzyczcie swój znak sprzeciwu, a zagubionych przyobleczcie w Chrystusa !

niedziela, 15 czerwca 2025

 

Do każdego więc, który się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie ( Mt 10,32-33).

Bardzo trudno jest szukać szczęścia poza sobą, własnymi kalkulacjami i światem którego powabność staje się dręczącą siłą obezwładnienia. W pełnym zabiegania i rozproszenia życiu jakże trudno jest podejmować akt przybliżenia i stanięcia naprzeciwko Boga. Przyznanie się do Niego w świecie podeptanych prawd, wyświechtanej moralności, zakrzyczanej ciszy, czy przemęczenia natłokiem zewnętrznych bodźców, wydaje się nie łatwą sprawą i wymaga osobistego heroizmu – świadectwa. Intensywna praca i histeryczna gonitwa w poszukiwaniu straconego czasu, zabija ten miłosny poryw duszy. To obezwładnia witalne siły, prowadząc do duchowego wyjałowienia i apatii. „Ileż to dyskusji między narodami czy miedzy jednostkami kończy się krzykiem z powodu miłości własnej albo przebiegłości złej wiary, ponieważ słowa spadają z zewnątrz jak uderzenia tarana, choć winny rodzić ciszę jako świadkowie Prawdy”(M. Zundel).Czytam ten fragment Ewangelii nie w perspektywie eschatologii – wydarzenia finalnego którego ostatnią scenę dopisze dłoń przenikającego historię i czas Boga. Rozmyślam o tym, co jest teraz i tutaj, codzienności utkanej z sukcesów i niepowodzeń człowieka wędrującego w cieniu Boga i zakrzątanego wobec Jego spraw. Powtarzalny i codziennie ponawiany wybór Obecności, musi zakładać element pokory, uległości i dyspozycyjności którą przenika powiew Ducha. Ostatecznie wszystko pochodzi od Niego. Święty Jan Chryzostom twierdził, że stając się chrześcijaninem przez zanurzenie w wodzie, zaczyna się dostrzegać błysk prawdziwego oświecenia, ale później skrywa się ono w podświadomości. Trzeba zatem pracować, aby stać się świadomym tej obecności, która wypełnia głębię istoty. Pozostaje jedynie nasze pragnienie przybliżenia się i orientacji własnego życia ku Źródłu. Święci Ojcowie powtarzali: „Oddaj Bogu swój zamiar, a otrzymasz siłę !” Jeżeli człowiek zapragnie być w Bogu, to również i On będzie w tym, który wzbudza to pragnienie, uzdalniając tym samym do świadectwa na zewnątrz – peryferii, gdzie już wiara ledwie się tli. „Naśladujący wpatruje się jedynie w Tego. Którego śladem kroczy – pisał D. Bonhoffer – Naśladujący, noszący obraz Chrystusa, który stał się człowiekiem, został ukrzyżowany i zmartwychwstał; żyjący na podobieństwo Boga jest – rzecz można w końcu – powołany do tego, by być naśladowcą Boga.” Dopiero tak przemieniony i usposobiony atleta wiary, wychyla się ku wieczności, ku Królestwu będącemu już w nim samym. Chrystus jest wśród nas !

wtorek, 10 czerwca 2025

 

Zaprzyjaźnieni ze mną ojcowie franciszkanie w tym roku przeżywają jubileusz 800 – lecia Pieśni Słonecznej świętego Franciszka. To nie tylko doskonała okazja do świętowania, ale nade wszystko ważny przyczynek do zagłębienia się w historię i duchowość Biedaczyny z Asyżu. Święty kuglarz i trubadur, jakim był przez wieki podziwiany, zakochany w świecie natury i odpryskach jego piękna; mistyk z umbryjskiej krainy. Myślami powracam do średniowiecznego Asyżu, zawieszonego na grzbiecie wzgórza Subasio, otoczonego wyprażonymi w słońcu winnicami i oliwnymi gajami. Z tyłu głowy paraliżuje mnie myśl, że Niemcy w czasie wojny mieli plany wysadzenia w powietrze tego cudownego miejsca. Byłby to niepowetowany zamach na kulturze i kolebce zakonu, który jest tam zakorzeniony i czerpie swoje witalne soki. Na szczęście ocalało. Terra mystica. W powietrzu unosi się zapach mięty, cyprysowych drzew i oliwy tłoczonej, która ponoć czyni ten naród najbardziej żywotnym z pośród mieszkańców Europy. „Wolno nam wałęsać się kamiennymi ulicami, jakby wyciętymi z kubistycznej dekoracji teatralnej, tymi samymi placykami, które niespodziewanie wynurzają się spoza wąskich, romańskich łuków, tymi samymi spadzistymi zaułkami, którymi chadzał św. Franciszek… Wszystkie bowiem zmysły, dzięki nadzwyczajnej jednolitości przyrody, religii i sztuki, ogarnia owo mistyczne zestrojenie koloru murów z kolorem góry i zielenią doliny, ujarzmia ta harmonia, jaka istnieje między surowością architektury XII i XIII wieku a łagodnym pejzażem”- pisał J. Wittlin. Dzieje tego miasta splotły się z życiorysem świętego i dają nam wgląd w świat w którym ukształtowała się dusza młodzieńca – syna bogatego handlarza sukien - tak radykalnie, aż do obnażonej nagości, odczytując głos wezwania Chrystusa i zaślubiny z panią Biedą. „Wzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmierci, bylebym pozyskał Chrystusa i w Nim się znalazł”(Flp 3,8). Topografia średniowiecznych uliczek zachowała klimat wczorajszy; kamienie na których odcisnęły się stopy bezdomnego kaznodziei w łachmanach, wyśpiewującego poemat na cześć Stwórcy i stworzenia. Młodzieńca ściskającego w dłoniach chleb i dzielącego go pośród bezdomnych, wykluczonych i trędowatych. Sono idiota głoszący kazanie do ptaków i zawierającego pakt o nieagresji z bratem wilkiem. Ten „najświętszy ze wszystkich Włochów i najbardziej włoski ze wszystkich świętych” - jak o nim się mówią z dumą mieszkańcy Umbrii, zapominając że i krople prowansalskiej krwi płyną w jego żyłach od jego matki Piki. Joergensen, mówiąc o religijnej poezji braciszka, podkreśla, że w słynnej Pieśni Słonecznej „nie ma nic greckiego czy germańskiego, uczucie to wyrażone jest na wskroś biblijnie, a więc na wskroś chrześcijańskie.” To cudowna kontynuacja starotestamentowej pieśni, którą Ananiasz, Azariasz i Miszael wyśpiewywali Bogu w tyglu spadających gwałtownie prób i prześladowań. Owe fratre i suore brzmiały w ustach świętego Franciszka jako najpiękniejsza modlitwa w której stworzenie partycypuje w cudownym ogrodzie Boga, utkane nicią życia. Nie trzeba zagłębiać się w pełne apoteozy malowidła Giotta czy Fra Angelica, aby zrozumieć jak pociągające było życie Franciszka i prostoduszne rozumienie najbardziej skomplikowanych zagadnień teologii do której zostaje włączony świat żywiołów, źdźbła trawy, kwiatów i oswojonych dobrocią zwierząt, składających się na  paletę barw i zdumień największego i wiecznego Artysty. Grecki pisarz Kazantzakis w usta Franciszka wkłada intrygujące słowa mądrości: „W drodze między nicością a Bogiem tańczymy i płaczemy.” Jakże wiarygodna recenzja życia kogoś, które to stało się wędrówką, kantykiem, psalmodią której wtórował śpiew deszczu, ruch wiatru i szum kotłujących rzek. Droga człowieka nie posiadającego nic, oprócz przekonania że wszystko, co czyni jest warte jedynie uśmiechu Ukrzyżowanej Miłości, która odciśnie swoje ślady na jego dłoniach i stopach – pieczętując poprzez cierpienie – przymierze pełne światła i nadziei. Czerwień i eteryczność cudu zapisanego w umysłach ubogich braci posłanych z błogosławieństwem na krańce świata. Okruchy światła na ciele prostaczka dźwigającego na swych barkach Kościół w ruinie. Pokora jako remedium na grzech i zagubienie pośród cierni. „Musimy narodzić się ciała, a następnie z duszy. Pierwsza rzuca ciało w ten świat, druga unosi duszę do nieba.” Franciszek zapisał swoje myśli i pragnienia duszy na ziemi, polecając aby jego ciało dotknięte śmiercią, niczym ziarno w niej złożyć. Ojciec seraficki był przyjacielem wszystkich – bratem pośród braci, kwiatem w wielkim kobiercu rozsianego Bożego piękna. Ubogi duchem, geniusz wiary i charyzmatyk, bezkompromisowy piewca pokoju i prekursor tego, co dzisiaj podzieleni chrześcijanie nazywają ekumenizmem. Kończę to rozważanie słowami modlitwy franciszkańskiej: „O, Panie, uczyń nas narzędziami Twego pokoju, abyśmy siali miłość tam, gdzie panuje nienawiść; wybaczenie tam gdzie panuje krzywda; wiarę, tam gdzie panuje zwątpienie; nadzieję, tam gdzie panuje rozpacz; światło, tam gdzie panuje mrok; radość, tam gdzie panuje smutek…”

niedziela, 8 czerwca 2025

 

Zstąpił Ogień ! Wytrysnęło Źródło Życia, poruszyło w posadach grunt pod nogami bojaźliwych i niepewnych własnego jutra apostołów. Młody Kościół poczuł tak wielkie drżenie… Rozległ się tak gwałtowny szum i płomienie ognia przepruły na wskroś mury Jerozolimskiego Wieczernika. Ten żar przepływa przez mury Wieczerników historii. Wielkie bierzmowanie czasu, przestrzeni, stworzenia, a nade wszystko ludzkości zwołanej od tej chwili jako Kościół. Eksplozja Miłości ! Bez Ducha Świętego nie jesteśmy wstanie zrozumieć Kościoła - On jest „duszą Kościoła”, nieustannym źródłem życia, piękna i duchowej harmonii. Duch Święty sprawia, że grzeszna społeczność ludzka staje się wspólnotą uświęconą i przebóstwioną- „nowym stworzeniem”. „Jesteście bowiem kamieniami świątyni Ojca- powie św. Ignacy Antiocheński- przygotowani na budowę, jaką sam wznosi. Dźwiga was do góry machina Jezusa Chrystusa, którą jest Krzyż, a Duch Święty służy wam za linę”. Wydarzenie Pięćdziesiątnicy odsłania życiodajną - napełnioną „szumem z nieba” i „ogniem”- całkowicie nową rzeczywistość. Rodzi się Kościół „wydobyty” z boku Baranka, upieczony w ogniu rozdzielających się niczym języki płomieni. „Duch tworzący, na nowo budujący przez chrzest, przez zmartwychwstanie; Duch poznający wszystko, uczący, wiejący gdzie chce i ile chce, prowadzący, mówiący, posyłający, odłączający, odkrywający, oświetlający, ożywiający, raczej zaś sam światło i życie budujący świątynie; czyniący Bogiem, wtajemniczający, tak że nawet uprzedza chrzest i szukany po chrzcie; czyniący to wszystko, co Bóg, rozdzielony w językach ognistych, rozdzielający dary, czyniący apostołów, proroków, ewangelistów, pasterzy, nauczycieli; rozumy, wieloraki, otwarty, wyraźny, niepowstrzymany…, wielostronny w działaniu” (św. Grzegorz z Nazjanzu). W tej słownej ektenii pochwalnej wyraża się ludzki podziw teologa wobec zdumiewającego działania Tego, którego święty Andrzej Rublov na ikonie Trójcy Świętej wymalował jako najbardziej pokornego sługę miłości. Pięćdziesiątnica to wylanie Ducha, które zapowiedział przed wiekami prorok Joel, Ezechiel i wielu innych posłańców. To wydarzenie które ciągle trwa w intensywności modlitwy Kościoła, który niczym Oranta rozkłada ręce i woła z głębin jestestwa: Przyjdź ! Czy nosimy w sobie ten sam Ogień, co uczniowie w Wieczerniku ? „Piećdziesiątnica jest życiem w obecnej, Boskiej mocy Chrystusa - powie Odo Casel- która uzdalnia do heroizmu w życiu moralnym…, (to zarazem pewność), że już teraz jako chrześcijanie chodzimy w nowym życiu, które kiedyś, w wiecznej, przepełnionej szczęściem Pięćdziesiątnicy zwycięsko zajaśnieje i niepodzielnie zapanuje”. Duch Święty- „palec Boży” dotyka każdego z  nas, abyśmy byli mężni i napełnieni wiarą; byśmy poruszając się w miłości, zaowocowali na Dzień w którym Uświęciciel odsłoni nam piękno „Wieczernika” w którym blask Trójcy zajaśnieje oczom ludzkim. I dlatego zdaniem św. Serafina z Sarowa, celem życia chrześcijańskiego jest osiągnięcie Ducha Świętego, bowiem przez niego urzeczywistnia Królestwo Niebieskie.

czwartek, 5 czerwca 2025

 

Egzegeza polityki jest trudna, a kłopoty ze słusznym wyborem dotknęły każdą świadomą jednostkę o ile odkryła w sobie ważkość odpowiedzialności za jutro. „Deprymuje mnie jednak ta atmosfera społeczna, która sprawia, że podejrzliwość i brak zaufania stają się konieczne” – pisał jakby wczoraj Gustave Thibon. Każdego dnia wymieniało się niewiele prawdziwych słów, aż napompowany na siłę balon pękł. Wybory prezydenckie za nami, choć wrzawa po nich jeszcze nie opadła i zdaje się utrzyma się na jakiś dłuży czas. Układ sił politycznych się zmienił, a pewność domknięcia systemu przez obóz władzy spełzła na niczym – ku bolesnemu rozczarowaniu unijnych elit z lewej strony barykady. Polska niczym nadwyrężone żywiołami drzewo - pękło na pół - choć jedna połowa zdynamizowała się w obronie wartości i duszy narodu, nad którego przyszłością i losem czyhało mnóstwo niebezpieczeństw i zakulisowych rozgrywek. Jakże nieprzedawniona jest spostrzegawczość Wata: „Wiedza nasza o ludziach i czasach zyskuje na tym, że głównym przedmiotem psychiatrii jest nie chory, ale człowiek zdrowy w chorej historii, w czasie, który się obłąkał.” Sycylijska zasada Lampedusy, „żeby wszystko zostało po staremu” przedawniła się i straciła moc sprawczą. Po wyborczej nocy wielu zaniemówiło, a nawet zostało spowitych czymś na kształt histerycznie przeżywanej „żałoby.” Tęczowa flaga nie zawiśnie na Belwederze, a zieloni ekoaktywiści nie wdzieją luksusowych garniturów i nie rozsiądą się na lukratywnych posadach. Można wejść do miejsca pracy i zderzyć się z milczącą, a niekiedy wykrzyczaną pogardą wobec prawideł i reguł demokracji. Nierówna była potyczka dwóch kandydatów do prezydenckiego tronu. Za jednym stały potężne media i gigantyczne środki finansowe, mające zabezpieczyć wielopłaszczyznowo triumfalne zwycięstwo. Nawet po wylaniu szlamu pomówień, konfabulacji, notorycznego deptania –  godności kontrkandydata – zwycięstwo okazało się płochą iluzją i społeczną kompromitacją. „Jedno kłamstwo powoduje więcej hałasu niż sto prawd”- twierdził Berananos. Naskórek kłamstwa został zerwany i zabolał najmocniej tam, gdzie nikt się tego nie spodziewał. Retoryka pogardy i fałszu ustąpiła zdroworozsądkowej refleksji i dalekowzroczności. Niektórzy w fabrykowanej permanentnie podłości okazali się perfekcyjni, opłacając farmy trolli i różnej maści szkodników preparujących na zamówienie nieprawdę i piętrząc społeczny niepokój. Pretendujący do zwycięstwa, potykając się o zastawione przez siebie pułapki – okazali się nieudolni, cyniczni i śmieszni. Egoizm materialny, ideologiczna zachłanność i przepuszczona walka wobec wartości chrześcijańskich znalazła opór w ludziach dobrej woli. Najwyższa wartość chrześcijaństwa znajduje remedium na zepsucie i fałsz w wolności którą od zawsze przynosi Chrystus. W duszy człowieka drzemie tak wielka energia zdolna obudzić rzeczywistość do dojrzenia prawdy i podążenia za nią. Do najważniejszych spraw państwa w cieniu dziejącej nieopodal wojny, nie jest temat zabijania nienarodzonych dzieci, legalizacja związków partnerskich, czy różnej maści hedonizm redukujący człowieka do kogoś, kogo życie naznaczają najniższe instynkty – mające być potwierdzeniem rzekomej wolności człowieka, choć są w gruncie rzeczy niedostrzeżoną niewolą. Świat paradoksu który zdemaskował odlegle Dostojewski słowami Szigalewa: „Wyszedłem od założeń nieograniczonej wolności, a doszedłem do tyranii bez granic.” Bez znaczenia okazały się zwiotczałe wynurzenia tzw. „intelektualnych elit” próbujących za wszelką cenę utorować drogę władzy która przez długi okres czasu, oddolnie zabezpieczała ich partykularne interesy i wzajemne salonowe afirmacje. W dyktaturach – według przenikliwej diagnozy Orwella – wszystkie zwierzęta są równie, ale niektóre równiejsze. Z grubsza naszkicowałem natężenie tych kilku dni, których uwierająca ociężałość, stała się czymś w rodzaju kategorycznego imperatywu, milcząco wykrzyczanego przy plastikowych urnach i szepcie spadających na dno kart. Być może monolog jest jedyną formułą dotarcia do tych, którzy usadowili się w miejscu pełnym cieni i czekają jeszcze na poruszenie.

wtorek, 3 czerwca 2025

 

Czułe macierzyństwo i Czuła Dziewica– to najpiękniejsze określenie względem ikony Matki Bożej Włodzimierskiej. W tak wielu komentarzach na jej temat, słowo – czułość – wybrzmiewa najmocniej i rezonuje ponad warstwę estetyczną która bez wątpienia przyciąga zmysł wzroku. Milcząca Miłość którą w Niej inicjuje Paraklet. Anonimowy artysta wywodzący się ze środowiska bizantyjskiego, musiał być człowiekiem ogromnej wiary i miłości, iż potrafił stworzyć arcydzieło które oparło się naciskowi czasu. Prawosławie rosyjskie jest naznaczone obecnością ikon maryjnych z których szczególnie ta, spleciona jest z losami narodu i jego duchowej tożsamości. Jeżeli historia sztuki jest nabrzmiała od przedstawień Maryi, to ten wariant ikonograficzny jest rozpoznawalny poza granicami bezkresnego kraju, który tak pieczołowicie i ze wszech miar pielęgnuje kult dziewictwa i macierzyństwa. Ona rozświetla kraj w którym „najmniejsza przyjemność znajduje swoją karę, a człowiek łańcuchem przeklął swoje niewolnictwo.” Aura towarzysząca temu przedstawieniu ma wymiar mistyczny, w którym kobiecość emanuje kontrastowością i siłą szlachetnej prostoty. Złocistooliwkowa karnacja twarzy, zatrzymująca na powierzchni odczucie spokoju i niepewności zarazem. Święte zaskoczenie wobec dramatu Misterium. „Kobiecość to dar i los – pisał Turczyński – Coś niezmiennie stałego w tym nieustannie zmieniającym się świecie. Ona to wie. I właśnie tę wiedzę sygnalizuje Jej umykające spojrzenie, pochylenie głowy. Jej pełna napięcia twarz… Ona. Bogurodzica. Theotokos, Matka Boga. Pneumatofora. Nosicielka Ducha.” Jest tu silna sublimacja emocji, wobec których widz zostaje wciągnięty w coś, co jest poza czasem i przestrzenią. Obok tych odczuć, pojawia się stan wyciszenia i świętości – wykraczający poza język teologicznego objaśnienia rzeczywistości do której wejścia jesteśmy zaproszeni jakby ukradkowo i w tajemnicy przed zgiełkiem rozkrzyczanego zewsząd świata. Maryja nawiązuje kontakt wzrokowy, nie z dzieckiem garnącym się do matki, lecz z druzgocącą serce wizją przyszłości. Jej źrenica to jakby cienka zasłona, za którą jest światło nowego dnia stworzenia. Z drugiej strony, w tych oczach rysuje się przyszłość pełna cieni. „W chwili gdy mi się pojawiasz, moje serce miało całe niebo, aby je oświecić. Musisz drżeć, żeby się rozwijać”- nasuwają mi się słowa poety. Ból cierpiącej miłości Tego, dla którego przygotowany jest Krzyż – narzędzie kaźni i materia uświęcenia – rosochate drzewo błogosławieństwa, którego drzazgi będą drogocennymi klejnotami. Piękno oszpecone, zmiażdżone, przygniecione krzykiem tłumu domagającego się krwi Sprawiedliwego. Taka sceneria rysuje się w oczach Dziewicy, które jakby obawiały się spotkania ze wzrokiem małego Jezusa. „Oczy Matki bez przerwy towarzyszą losowi każdego człowieka i nic nie może zatrzymać porywu Jej matczynego serca”(P. Evdokimov). Jego prawa rączka próbuje objąć Ją za szyję, znaleźć punkt zaczepienia, oparcia, pulsu który synchronizuje się, czyniąc dwa naprzeciw obecne się siebie istoty – jednością, która w tym przypadku ma już wymiar transcendentny. Usteczka dziecka szukają zespolenia, a wdech i wydech powietrza jest jakby tchnieniem wieczności, czekającej na przebudzenie w czasie ostatecznym – muśniętym dłonią Ducha. Matka gestem lewej dłoni wskazuje na Syna, odsyłając do Źródła Miłości. Dłoń wyznacza również kierunek serca w którym miesza się niczym w drogocennej szkatule: siła miłości, pokory, zawierzenia, przyzwolenia, a nade wszystko cierpienia które ma wymiar odkupieńczy. Apokaliptyczna Niewiasta wyznaczająca nam drogę ku „niezachodzącym dniu Twego Królestwa.”

niedziela, 1 czerwca 2025

 

Słowa bowiem, które mi powierzyłeś, im przekazałem, a oni je przyjęli i prawdziwie poznali, że od Ciebie wyszedłem, oraz uwierzyli, że Ty Mnie posłałeś. Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi (J 17, 1-13).

Rzeczywistość która jawi się naszemu poznaniu jest tylko fragmentaryczna, częściowa, widmowa, nasycona ulotnymi spostrzeżeniami które uwikłane są w krosnach czasu i miejsca. Bóg postrzega rzeczywistość szerzej, wyraźniej, całościowo, nie pozwalając światu być na opak. Nie ma dla Niego zdarzenia które można opisać karkołomnym słowem: przypadek. Kiedy wybija właściwa godzina – staję błogosławioną i świętą – ponieważ w niej dokonuje się dzieło zbawienia i uświęcenia. „To dla Chrystusa zostało stworzone serce ludzkie, wielka szkatuła, dość obszerna, by pomieścić w sobie samego Boga. Dlatego tu na ziemi nic nas nie nasyci… Gdyż dusza ludzka pragnie tego, co nieskończone…, wszystko stworzone dla celu, a pragnienie serca – by wzbić się ku  Chrystusowi”( M. Kabasilas). Pękają stągwie historii,  a czas otwiera się na inny wymiar, pozwalając ujrzeć Męża Boleści zmiażdżonego cierpieniem, jako Żyjącego, którego moc odryglowuje bramy Otchłani i detonuje kamień grobu. To objawienie miłości Ojca która uzewnętrznia się w ikonie Chrystusa, przenikniętego energiami Ducha, które lada moment przenikną uczniów włączonych i zaproszonych do posługi świadectwa. Jakże wzruszająca i intymna jest modlitwa Jezusa zwrócona do Ojca, aby dzieło które zostało powołane i napełnione siłą Ewangelii – mogło być kontynuowane, aż do wydarzenia Pięćdziesiątnicy i Paruzji. Nie wszystkim jest dana tak klarowna konstrukcja myślenia o sprawach wiary i pewnościach, które osadzają się na kamieniach milowych nadziei i miłości. Na opłotkach są również i tacy, dla których Bóg zniknął z przestrzeni ich życia, „albo może nawet nigdy nie istniał. Obiektywnie, nasze wybory, złudzenia i fascynacje nie zmieniają niczego w Bogu. Bóg odrzucony, zapomniany, czy systematycznie ignorowany, pozostaje niezmiennie bliskim, kochającym Bogiem, który nie chce narzucać swojej obecności ani uszczęśliwiać swymi wzorcami piękna”- pisał J. Życiński. Pomimo tego, jest Bogiem pragnienia i daru, który jako najlepszą z propozycji tego świata, przedkłada każdemu tak – jak to uczynił najpierw względem uprzednio powołanych ludzi. Droga chrześcijanina jest wędrówką pełną duchowego sensu, nie wolną od błądzeń i upadków, ale drogą po śladach Mistrza z Nazaretu. W wieku przyszłym, twierdził Orygenes, „wszyscy znajdą spełnienie w Człowieku doskonałym i staną się jednym słońcem.”