wtorek, 31 maja 2016

Łk 1,39-56
Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w pokoleniu Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona okrzyk i powiedziała: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana”.

Liturgia przywołuje Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Tak naprawdę to święto kobiecości i macierzyństwa: delikatności, wdzięku, wzajemnego spontanicznego zachwytu, duchowej wymiany darów, zwiastowania dobrych wieści. Podczas zwiastowania anioł wyszeptał Maryi o jej krewnej, która mimo podeszłego wieku oczekuje narodzin dziecka. Maryja więc udaje się więc w góry, do miasta w którym mieszkali Elżbieta i Zachariasz. Dwie cudowne kobiety, dwa nieprawdopodobne poczęcia. Dwóch wielkich mężczyzn: Zbawiciel i Nowotestamentalny Eliasz ! Przy pełnym radości spotkaniu Maryja zostaje nazwana błogosławioną, ponieważ uwierzyła słowu Pana: Matka Mesjasza jest Matką wiary. Guardini pisał, że „człowiek jest językiem na który trzeba przekładać Boga”. Maryja uczyniła to w sposób najbardziej czytelny- język doświadczenia i świadczenia o Bogu, został wypowiedziany za pomocą uzewnętrznionego szczęścia. Dwie witające i obejmujące się kobiety przedstawiają wydarzenie nawiedzenia, które drobiazgowo utrwala Ewangelia, a wraz z tym przekazem chrześcijańska ikonografia. Swój przyczynek do zaistnienia tego święta w kalendarzu Kościoła mieli również franciszkanie, którzy w swojej pobożności pod wpływem św. Franciszka dali silny impuls ku rozwojowi pobożności maryjnej, a szczególnie radości, której ogromny ładunek emanował ze spotkania dwóch Kobiet- uśmiech, radość- tak bliska franciszkańskiej percepcji życia. Wyraża to rzeźbiarski program wydobyty dłutem znajdujący się w portalu zachodnim gotyckiej katedry w Chartres. Mamy tam wydobyte z kamienia dwie sceny przejmującej radości- Zwiastowanie okraszone uśmiechem Archanioła i spotkanie dwóch pięknych- dostojnych Kobiet, których łona wypełnione są łaską. Natrafiamy również na ujmująco chrystologiczny asumpt tego święta; spotkanie Maryi i Elżbiety jest również spotkaniem Jezusa i Jana. „Elżbietę napełnił Duch dany jej synowi i uświęcał ją Duch Syna Maryi. Jest bowiem tak napisane: „Skoczyło dzieciątko w jej łonie i napełniona została Duchem Świętym”. Zwróć uwagę na właściwe znaczenie poszczególnych słów- pisał św. Ambroży. Elżbieta wprawdzie pierwsza usłyszała głos Maryi, ale Jan pierwszy odczuł łaskę Pana… One głoszą łaskę, ci działają wewnątrz i zaczynają sprawować tajemnicę miłości w łonie matek, które, choć nierówne godnością  przez podwójny cud prorokują natchnione duchem niemowląt. Kto jest sprawcą tego cudu ? Czyż nie Syn Boży będący stwórcą nienarodzonych ?” Należy również podkreślić, że miłosierdzie Matki rozprzestrzenia miłość Syna. „Ona wyjawia odnalezioną zdolność duszy witającej swego Boga, aby dostrzec Go w obliczu bliźniego. To kondycja „ikoniczna”, spojrzenie „ikoniczne” (O. Clement). Dziewica Matka- Błogosławiona między niewiastami jest obrazem Kościoła, jako wspólnoty wierzących, którzy dzięki uczestniczeniu w Misterium Eucharystii- niosą w swoich duszach uobecnionego sakramentalnie Chrystusa. „Pewnego dnia- napisał Borys Pasternak- pewnego dnia młoda dziewczyna w milczeniu i w tajemnicy dała życie dziecku, dała światu życie, cud życia, życie wszystkich rzeczy, Tego, który jest Życiem, jak Go później nazwano”. Na wzór Maryi i Elżbiety w sercu świata niesiemy życie, abym nim wypełnić świat- rozświetlić człowieczy los. Mamy wraz z Maryją uwielbić Boga, wypowiedzieć nasze: Magnificat anima mea Dominum…

poniedziałek, 30 maja 2016

„Ikona kolorowa kontemplacja Boga”- to tytuł wystawy ikon autorstwa Andrzeja Binkowskiego, zapożyczony z książki rosyjskiego badacza księcia Eugeniusza Trubieckoja.  Po raz kolejny możemy spotkać się ze sztuką ikony, nie tyle szukając wrażeń estetycznych, ile raczej podążyć po tropach przemienionego świata. Ikona- obraz dogmatyczny- wyraża głębię ducha, „przeistacza” Kościół w świętość i piękno…  Mamy do czynienia z malarstwem przemienionym, odzwierciedlającym światło Dnia Paruzji.  Dotykamy cielesnymi oczami blasku piękna, zatrzymanego w materii i przekraczającego determinanty rzeczywistości, która jest nam bliska i taka pozornie oswojona. Nie spoglądamy na deski z których wychylają się nieznajome twarze, czy połyskuje złoto wabiąc nasze zmysły splendorem; tak naprawdę wzrok podąża dalej ku odbitej świętości- archetypom. Widzimy świat wchodzący w relację z Bogiem, który wychodzi przyobleczony w energie, a w Jego oczach można dostrzec własne oblicze. „Odwrócona perspektywa sprawia, że ikona wychodzi do człowieka, z emanującym z twarzy postaci i kompozycyjnym spokojem, bogatą treścią historyczną i teologiczną. Stąd też obraz angażuje patrzącego w inny sposób. Stanowiąc okno ku wieczności, wciąga modlącego w kolorową kontemplację” (T. Gełon).  Zapraszam do duchowej impresji; pozwólmy się poprowadzić zmysłowi wzroku i biciu serca- zagarnąć wiecznemu i przemieniającemu świat Pięknu. Otwarcie wystawy w piątek (03.06. 2016) o godz. 17.00 (Liceum Plastyczne im. Constantina Brancusi, ul. Kurkowa 1 Szczecin).
Mk 12, 1-12
Jezus zaczął mówić w przypowieściach do arcykapłanów, uczonych w Piśmie i starszych: «Pewien człowiek założył winnicę. Otoczył ją murem, wykopał tłocznię i zbudował wieżę. W końcu oddał ją w dzierżawę rolnikom i wyjechał. Gdy nadszedł czas, posłał do rolników sługę, by odebrał od nich należną część plonów winnicy. Ci chwycili go, obili i odprawili z niczym. Wtedy posłał do nich drugiego sługę; lecz i tego zranili w głowę i znieważyli.. I posłał wielu innych, z których jednych obili, drugich pozabijali. Miał jeszcze jednego – umiłowanego syna. Posłał go do nich jako ostatniego, bo mówił sobie: „Uszanują mojego syna”. Lecz owi rolnicy mówili między sobą: „To jest dziedzic. Chodźcie, zabijmy go, a dziedzictwo będzie nasze”. I chwyciwszy, zabili go i wyrzucili z winnicy. Cóż uczyni właściciel winnicy? Przyjdzie i wytraci rolników, a winnicę odda innym. Nie czytaliście tych słów w Piśmie: „Ten właśnie kamień, który odrzucili budujący, stał się głowicą węgła. Pan to sprawił i jest cudem w naszych oczach”»…  

Przypowieść, którą opowiada Chrystus może mieć dwa tytuły: „O przewrotnych (nieuczciwych) rolnikach” lub „O dylematach rozczarowanego właściciela winnicy”. Obraz winnicy, rolników i samego właściciela był obrazem powszechnym w Palestynie. Chrystus konstruuje prostą opowieść, która stanowi w pewnym sensie rozprawę z historią Izraela. Bóg to zatroskany o swój inwentarz, winnicę  i najętych ludzi właściciel. Dzieje Narodu są burzliwe, nacechowane ucieczkami, zdradami i porzuceniami wierności wobec przymierza zawartego z  Bogiem. Sługami, którzy mieli zaapelować do sumień byli prorocy- posłani, aby uzdrowić sytuację i przywrócić porządek. Dzierżawcy winnicy to przede wszystkim przywódcy religijni- „ślepi przewodnicy ślepych”, „groby pobielane pełne plugastwa i nieczystości”. Zamiast dojrzałych winogron, posłańcy Właściciela doznają niesprawiedliwości, a nawet zostają zamordowani- stąd mamy Chrystusowe odwołanie do nagrobnych kamieni, czy funeralnych monumentów stawianych ku pamięci proroków (aby uspokoić sumienia i zatuszować historię), których paradoksalnie- nie chciano słuchać i zabijano. „Synteza ta została doprowadzona aż do przyjścia Chrystusa, dziedzica, który został brutalnie wyrzucony ze swojej własności i zabity.” W ten sposób w przypowieści historia nie staje się tylko przywołaniem przeszłości o charakterze retrospektywnym, ale staje się też proroctwem, bowiem zapowiada centralne i przełomowe wydarzenie w sercu dziejów, jakim będzie śmierć Chrystusa na Krzyżu- Cierpiący Sługa Jahwe. „Przypowieść sugeruje, iż w Jezusie dramatyczne dzieje narodu wybranego z Bogiem osiągnęły swój punkt kulminacyjny, a konflikt religijny doprowadzi Go do nieuchronnej śmierci” (W. Hryniewicz). Przypowieść nie jest tylko adresowana do zagubionych na drogach ortodoksyjności lub jej braku Żydów. Opowieść jest również adresowana do chrześcijan, do tych którzy tworzą wspólnotę Kościoła. Największym nadużyciem jest uznanie siebie za prawdziwego właściciela- nie trzeba drobiazgowo znać historii Kościoła, żeby uchwycić nieprawidłowości szczególnie wtedy, kiedy niektórym pasterzom służba może pomylić się z nadmierną władzą, czy przywilejami. Pokusa czerpania profitów z „Winnicy” była, jest i będzie problem wspólnoty uczniów Chrystusa. Wielu zapomina, że w Kościele urząd, władza, nie mają służyć windowaniu się ku wyżynom materialnego zabezpieczenia, lecz po to, aby wydawać owoce. „Przypowieść ta odnosi się do chrześcijan z zaciśniętymi dłońmi, z zamkniętym sercem, właścicieli jednego prawa, moralności i  prawdy, chrześcijan zamkniętych w swoim mocnym przekonaniu, iż są dziedzicami z natury i z Bożej łaski… Syn został jednak zabity tylko raz, a jego przebite, wiecznie otwarte dłonie pokazują nam, że Bóg nie zamknie swoich rąk. Oby dzięki temu otworzyły się nasze ręce !”(A. Maillot). Kościół nie może zatrzymać się na przekonaniu o swojej nieskazitelności i wszechwiedzy, czy moralizowaniu- taka postawa jest destruktywna i bardziej odstrasza niż przyciąga. Jego zadaniem jest odsłanianie Królestwa Bożego, tak jak to czyni w czasie celebracji Liturgii; wyrazem tego jest zaistnienie w świecie pokoju, sprawiedliwości, miłosierdzia, przebaczenia  bezinteresownej służby wobec braci.
 

niedziela, 29 maja 2016

Łk 7, 1-10
Gdy Jezus dokończył wszystkich swoich mów do słuchającego Go ludu, wszedł do Kafarnaum. Sługa pewnego setnika, szczególnie przez niego ceniony, chorował i bliski był śmierci. Skoro setnik posłyszał o Jezusie, wysłał do Niego starszyznę żydowską z prośbą, żeby przyszedł i uzdrowił mu sługę. Ci zjawili się u Jezusa i prosili Go usilnie: «Godzien jest, żebyś mu to wyświadczył – mówili – miłuje bowiem nasz naród i sam zbudował nam synagogę». Jezus przeto zdążał z nimi. A gdy był już niedaleko domu, setnik wysłał do Niego przyjaciół ze słowami: «Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa odzyska zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu: „Idź!” – a idzie; drugiemu: „Przyjdź!” – a przychodzi; a mojemu słudze: „Zrób to!” – a robi». Gdy Jezus to usłyszał, zadziwił się nad nim, i zwróciwszy się do tłumu, który szedł za Nim, rzekł: «Powiadam wam: Tak wielkiej wiary nie znalazłem nawet w Izraelu». A gdy wysłańcy wrócili do domu, zastali sługę zdrowego.

Lubię ten fragment Ewangelii; scena z setnikiem uczy mnie zdrowej pokory w odkrywaniu rozległych horyzontów wiary. Kiedy człowiek zbyt swobodnie porusza się w chrześcijaństwie- wśród teologicznych wsporników i łatwych wytłumaczeń, może przyjść moment zbyt wielkiej pewności siebie… zachwiania; określam to mianem poruszania się po udeptanym gruncie-  taka postawa bardzo często rodzi poczucie duchowej lekkomyślności, a nawet na pewnym etapie pretensjonalności wobec Boga. Wierzcie mi, że można być nachalnym i bezpardonowo bezczelnym wobec Boga ( nie jest to jakubowe mocowanie się z Bogiem, ale bycie aroganckim i egoistycznym ). „Nie jestem godzien…,” ten zwrot niesie potężny ładunek treści, powinien rozedrzeć serce zadufanych w sobie pewniaków. Uświadomienie swojej niemocy, ograniczoności, niewystarczalności, niemożliwości w sytuacji kryzysowej uczynienia czegokolwiek. Wielu ludzi ucieka od myśli, że może być zależnym od kogoś. Kiedy przychodzi nieuleczalna choroba, agonia wypełniona cierpieniem lub powolne gaśnięcie w ramionach śmierci- wtedy jakiekolwiek możliwości każdego człowieka nie znaczą już nic. Nasze poczucie władzy zostaje zdeptane przez tragizm sytuacji; wszystko wymyka się z pod kontroli. Co w takiej sytuacji robi Bóg ? Ewangelia nam podpowiada: On spogląda na człowieka i próbuje w nim odkryć choćby mikroskopijnej wielkości wiarę. „Tak wielkiej wiary nie znalazłem w Izraelu”- powiedział Chrystus o poganinie, którego wnętrze był piękniejsze, niż pobożnych Żydów rozczytanych w słowach Tory. „Warto zwrócić uwagę na słowa „gdy Jezus to usłyszał”. Jezus nie zna tego człowieka, podobnie jak ów człowiek nie zna Chrystusa. Jezus nie słyszy jego głosu. Również o setniku mówi się, że „posłyszał o Jezusie”. Mamy wrażenie, że jest to rozmowa na odległość dwu osób, które porozumiewają się tajemniczym, niedostępnym zmysłom językiem” (A. Pronzato). Co chce nam zakomunikować Ewangelista Łukasz ? Podpowiada nam niezwykle ważną sprawę: wiara stanowi konieczny warunek cudu, a nie fizyczna obecność, czy egzaltacja osobą Nauczyciela z Nazaretu. „Ten kto wierzy, jest większy niż ten kto wskrzesza umarłych”- mawiał jeden z Ojców Pustyni.
 

sobota, 28 maja 2016


Mk 11, 27-33

Jezus wraz z uczniami przyszedł znowu do Jerozolimy. Kiedy chodził po świątyni, przystąpili do Niego arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi i zapytali Go: «Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę, żebyś to czynił?» Jezus im odpowiedział: «Zadam wam jedno pytanie. Odpowiedzcie Mi na nie, a powiem wam, jakim prawem to czynię. Czy chrzest Janowy pochodził z nieba, czy też od ludzi? Odpowiedzcie Mi». Oni zastanawiali się między sobą: «Jeśli powiemy: „Z nieba”, to nam zarzuci: „Dlaczego więc nie uwierzyliście mu?” Powiemy: „Od ludzi”». Lecz bali się tłumu, ponieważ wszyscy rzeczywiście uważali Jana za proroka. Odpowiedzieli więc Jezusowi: «Nie wiemy». Jezus im rzekł: «Zatem i Ja wam nie powiem, jakim prawem to czynię».


W nauce a szczególnie w dziedzinie filozofii funkcjonuje przestrzeń poznania w dużej mierze oparta na szeregu postawionych pytań. Czasami próba odpowiedzi na nie może być problematyczna, ale dobrze postawione pytanie przeciera ścieżkę poznawczego dochodzenia. „Cywilizacja rozwija się przez wzrost liczby operacji, które możemy wykonać…” (A. Whithead). Ludzkie działania skonstruowane na fundamencie postawionych pytań i usilna próba odnalezienia adekwatnej odpowiedzi. Chyba nie ma człowieka, który nie stawia sobie czy innym ludziom pytań. Pytania są składową naszej egzystencji, często rozwijają nasze wyobrażenie o świecie, pogłębiają horyzonty intelektu i poszerzają zasoby mądrości. Pytania powinny prowadzić do prawdy. W chrześcijaństwie również dokonuje się dochodzenie do poznania prawdy o Bogu, sobie i otaczającej rzeczywistości. Pytania o wiarę: trudne- często rozbijające się niczym fala o klify brzegu, pytania do których człowiek musi dorosnąć, bez względy na posiadane wykształcenie i zasobność skomplikowanych pojęć. „Wiara jest odważnym, ryzykownym krokiem naszej wolności poza ciasny krąg tego, co jest zagwarantowane dowodami” (T. Halik). Za każdym postawionym pytaniem- krok po kroku, kształtuje się człowiek ciekawy świata i dojrzały. Pisał o tym o. Krąpiec: „Zatem, by stać się człowiek dojrzałym, trzeba maksymalnie wchłonąć w siebie zasadnicze momenty kultury- samo poznanie i jej rezultaty”. Dzisiaj w Ewangelii, niczym za kotary wyłaniają się ludzie którzy próbują przyprzeć Chrystusa do muru swoimi pytaniami. Te pytania nie poszerzą ich serca, czy dają zadowolenie intelektowi- służą tylko jednemu celowi jakim jest wyeliminowanie kogoś, kto przewraca ich świat. Wyeliminować Burzyciela sumień. Chrystus odpiera ten atak wykorzystując te same narzędzia stawiając swoich adwersarzy w sytuacji kłopotliwej; jedyne co pozostaje im zrobić to uczynić krok do tyłu i wycofać się. Istnieją pytania popychające świat do przodu, jak również pytania niszczące.  Pytania !

 

piątek, 27 maja 2016


Nigdy więc nie możemy powiedzieć, że Bóg nie wysłuchał naszej modlitwy z faktu, że nie nastąpiło to czego pragniemy, nigdy nie możemy wnioskować, że Bóg odwrócił się od nas i że nasza prośba przeszła niezauważona. Powinniśmy raczej przyjmować, że Bóg wie lepiej niż my, co nam jest przydatne do zbawienia, że właściwa intencja naszej modlitwy, dotycząca naszego prawdziwego szczęścia, w niespełnieniu naszych konkretnych życzeń zostaje właśnie wysłuchana

D. Hildebrand  

czwartek, 26 maja 2016

Łk 9, 11b-17
Lecz On rzekł do nich: «Wy dajcie im jeść!» Oni zaś powiedzieli: «Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i zakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi». Było bowiem mężczyzn około pięciu tysięcy. Wtedy rzekł do swych uczniów: «Każcie im rozsiąść się gromadami, mniej więcej po pięćdziesięciu». Uczynili tak i porozsadzali wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy nad nimi błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali tłumowi. Jedli i nasycili się wszyscy, a zebrano jeszcze z tego, co im zostało, dwanaście koszów ułomków.

Uroczystość Bożego Ciała- święto rozmnożenia chlebów, mistyczne wzniesienie na którym zostaje zaspokojony największy głód człowieka. Ewangelicznemu wydarzeniu rozmnożenia chlebów i ryb towarzyszy aura nadprzyrodzoności, a zarazem zdumiewającej hojności Boga. „Cud ten miał jeszcze inne, pozaludzkie znaczenie. „Kto żywi wszechświat- zapytuje św. Augustyn- jeżeli nie Ten, który z kilku ziaren wyprowadza żniwo ?” Jezus dokonał tego, czego mógł dokonać tylko Bóg” (D. Rops). Cud ten stanowi zapowiedź pokarmu, który nie może się równać z żadnym innym, choćby najsmaczniejszym pokarmem- Chleb Życia Wiecznego- Eucharystyczne Ciało Boga. „Tylko wiara pozwala przeniknąć nadprzyrodzone światło tajemnicy. Bóg bowiem nie wyjawia nam swoich prawd inaczej, jak tylko pokazując sam ich zarys, kiedy widzimy wszystko zakryte pewnego rodzaju zasłoną, która ma chronić zbyt słabe oczy naszej duszy przed oślepieniem. Bóg, nie chce oślepić tych, których oświeca. Nie możemy kontemplować Jego blasku twarzą w twarz, dopóki nasze nadprzyrodzone spojrzenie nie będzie wystarczająco przygotowane do postrzegania Go. Oczekując na to, Pan ukrywa się przed nami, ziemskimi „podróżnikami”, pod postacią znaków, jakim jest Najświętszy Sakrament”(J. Ladame). Obecność Chrystusa w Eucharystii rozpoznajemy dzięki duchowej percepcji- widzeniu bardziej sercem, niż rozumem. Tak wielką Tajemnicę, jak mówił św. Tomasz z Akwinu „możemy pojąć jedynie przez wiarę opartą na autorytecie Boga”. Ile człowiek musi mieć pokory, aby przybliżyć się do takiego wielkiego Misterium. Cała zgromadzona wiedza świata, odkrycia nauk empirycznych, fizykalne zjawiska są niczym przy uobecnieniu Boga w kruchej materii świata. Kiedyś zapytano św. Ojca Pio: „Czym jest dla niego Msza Święta ?” Odparł: „Odpowiedź znajduje się na ołtarzu, wystarczy tylko pomyśleć o tym, co się tam dzieje !” Trzeba przyjść i stanąć naprzeciw Ognia Hostii, pozwolić się ogarnąć całkowicie synergii miłości w której Bóg staje się wszystkim we wszystkich. Ten cud spotkania próbują oddać ekstatyczne słowa św. Symeona Nowego Teologa: „Jest ze mną całkowicie spleciony, całuje mnie całego i całkowicie mi się oddaje, a ja niegodny, napełniam się Jego miłością i pięknem, nasycam Jego radością i Boską słodyczą. Biorę udział w światłości…, wszystkie części mojego ciała stają się nośnikami radości”. Jednym słowem każdy kto przyjmuje eucharystycznego Chrystusa, przemienia się w Tego, którego z wiarą pożywa. Święto obdarowania i miłości ! Dzisiaj, nie tylko stajemy się uczestnikami Wieczerzy Mistycznej, ale wynosimy Życie zawarte w Hostii na ulice naszych miast. Dla wielu letnich chrześcijan, to tylko piękny i godny sfotografowania folklor. Wynosimy Boga na ulice naszych miast i wsi; wcale nie po to, aby ucieszone tłumy mogły uczestniczyć w społecznym- sakralnym show. Wychodzimy z Bogiem- ponieważ tylko On jest godny czci i uwielbienia, do Niego należy otaczające nas życie, czas i wszystko co pozornie wydaje się tylko naszą własnością. Ulice stają się kobiercami utkanymi z kwiatów, a ludzkie kolana zginają się przed kimś Nieogarnionym. Jeżeli wśród tego tłumu gapiów, folklorystów, naiwnych estetów, niedowiarków i spacerowiczów- znajdzie się choć kliku prawdziwie wierzących, to świat z całą pewnością po raz kolejny napełni się błogosławieństwem Chrystusa. Tego dnia Pan przejdzie jak uliczkami Jerozolimy, czy innych miejscowości Galilei; mijając obojętnych, pijących w zadowoleniu piwo, złorzeczących lub wieszających na balkonach swoich domów pranie. Każdemu z nich powie jedno milczące słowo: JA JESTEM !

środa, 25 maja 2016

Mk 10, 32-45
 … A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: «Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie  niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu».

W człowieku istnieje pokusa zasiadania na pierwszym miejscu; bycia dostrzeżonym i „zaprezentowanym publiczności”- czasami taka egzystencja może przybierać znamiona krótkometrażowego show… Niejednokrotnie to pragnienie może zbyt szybko przerodzić się w pokusę pozostania w permanentnym stanie poklasku. Pierwsze krzesła zajmują często ci, których poczucie wyższości uwarunkowane jest ukrytymi i szczelnie zaszufladkowanymi kompleksami. Tacy ludzie ciągle czują się mali i niedowartościowani; często tracą całe życie, aby innym udowodnić, że jest inaczej. To smutne, a zarazem tragikomiczne. Synowie Zebedeusza, nie przemyśleli swojej prośby, skompromitowali się na całej linii. Chrystus nie potrzebuje dostojnych figurantów, narcyzów, wygodnisiów zasiadających na zaszczytnych miejscach. Ewangelia, którą przynosi jest przesłaniem o najbardziej pokornych, zdolnych do porzucenia zapędów pierwszeństwa. Chrześcijanin to niewolnik, ktoś kto pomimo odrzucenia potrafi być najbardziej szczęśliwym…, nie potrzebne są mu certyfikaty operatywności i rankingi określające popularność oraz poklask społeczny. Wyznawcy Chrystusa- to „święci kloszardzi”- szaleńcy, widzący i czyniący wszystko wbrew poprawności świata. Bywają skryci i niedostrzegalni na pierwszy rzut oka, lub hałaśliwi tak mocno, że wyrzucani są tylnymi drzwiami. Czasami chrześcijaństwo przeżywało momenty ludzkich wspinaczek po władzę, zaszczyty i wdrapywanie się nachalnie na  "boski tron". Ilu to chciało przypisać sobie wszelakie- boskie prerogatywy (taki zapędy zawsze miały opłakane skutki). Papieże czy biskupi, którzy często rozmieniali posługę miłości na umacnianie ziemskiej władzy i własnego splendoru- jakby to miało świadczyć o triumfalizmie ziemskiej świętości. Nic bardziej mylnego. „Bywa nieraz tak, że Kościół nie umie należycie oprzeć się pokusie lenistwa i łatwizny. Wierni bowiem i rządcy Kościoła nie przestają być ludźmi. Pociąga ich zatem wygoda, bogactwo i władza. I wtedy przychodzi upadek. Trwa on tak długo, dopóki jakiś wysłaniec Boży nie przypomni Kościołowi, że chociaż żyje w świecie, nie jest jednak ze świata. Wysłaniec ten wydobywa Kościół z kolein, w jakich ugrzązł i każe mu znowu poddać się surowym wymaganiom powołania… W dziejach tych, zgodnie z prawami przyrody, przeplatają się kolejno okresy wytężonej pracy z okresami oziębłości, okresy żarliwości z okresami wygodnictwa…”(L. Genicot). Chrystus na końcu czasów rozpozna swoich uczniów wśród prostaczków, pokornych- zajmujących ostatnie miejsce, których jedynym zaszczytem i bogactwem będzie miłość do ludzi i stworzeń. Właśnie im- prostaczkom, wskaże Sędzia obleczone w atłasy trony i powie: Błogosławieni jesteście wy, ubodzy, albowiem do was należy Królestwo Boże”.

wtorek, 24 maja 2016


Mk 10, 28-31

Piotr powiedział do Jezusa: «Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą». Jezus odpowiedział: «Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci lub pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym. Lecz wielu pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi».


Pomimo dzielącej nas odległości czasu od pytającego Piotra, ciągle pozostają podobne problemy- zajmujące nasz umysł i serce; kalkulacje, osobiste zabezpieczenia, pytania: Czy to się opłaca ? Jaka będzie z tego korzyść…? Człowiekowi często towarzyszy litania interesownych pytań. Nawet apostołowie, nie byli wolni od próby zabezpieczenia swojego życia na przyszłość. Chrystus rozpościerał przed nimi idealne krajobrazy Królestwa Bożego, a oni po ludzku- trochę przekornie robili bilans przewidywanych gratyfikacji za wierną służbę. Wędrowanie z Chrystusem po ścieżkach Galilei służyło oczyszczeniu ich pragnień, motywacji- ugruntowaniu postawy służby i szlachetnej bezinteresowności. Po dwóch tysiącach lat chrześcijaństwo, nie poradziło sobie pokusą zagarnięcia czegoś dla siebie, eksponowania ludzkich atutów i deponowania materialnych zabezpieczeń. Pierwsi chrześcijanie próbowali żyć ideałami- spacerowali po ziemi, a wzrok mieli wlepiony w niebo. Ta optyka widzenia przybierała różne kąty i nie zawsze ogniskowała się na tym, co dobre i do zbawienia duszy koniecznie potrzebne. Dzisiaj wielu chrześcijan żyje w świecie i zmaga się podobnymi pytaniami: wierzę- ale co otrzymam w zamian ? Jakie jest sens praktykowania, chodzenia do kościoła, osobistych wyrzeczeń ? Do każdego z tych pytań podwieszone jest niewidzialne pragnienie ubicia intratnego interesu. Psychologia sukcesu zagarnęła umysłami wielu ludzi- wyposażając ich w ciągle nowe narzędzia manipulacji i sposoby komunikacji; wszystko po to, aby sfera materii przeważyła tęsknotę duszy za sprawami nadprzyrodzonymi. Życie człowieka zostało oblepione tanimi i płytkimi hasłami: „Jesteś projektem swojego przeznaczenia. Jesteś jego autorem. Sam pisz historię własnego życia…”(L. Nicholson). Przemysł pozytywnego myślenia i działania, uczynił z ludzi egzystujących samolubów, goniących w wyścigu o pierwsze fotele. Chrystus w Ewangelii przedstawia inne priorytety, burzy wyimaginowany pęd ku byciu na pierwszym miejscu. Wskazuje na bezinteresowny dar z siebie…, postawę, która przekracza potencjalną zdolność do altruizmu i doraźnego dostrzeżenia drugiego człowieka koło siebie. To propozycja życia przekraczająca wszystkie świecidełka i mamidła na których zatrzymuje się chęć ludzkiego posiadania, czy kolekcjonowania. Przeżyć życie w niesamowitej wolności, zdrowym dystansie do posiadanych dóbr- nie poddając się marketingowym manipulacjom. Odkryć swoje życie jako zadanie; misję w której dorasta się do pełni człowieczeństwa na miarę myślenia i działania Chrystusa. To droga człowieka, który zamiast zagarniając daje…, bo jego celem i spełnieniem jest Niebo. „Jeśli chcesz być doskonały, idź sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”- słyszeliśmy wczoraj w liturgii słowa. Było wielu ludzi, którzy potrafili się zdobyć na wewnętrzną wolność porzucenia siebie i wyruszenia ku fascynującej przygodzie. „Te ewangeliczne słowa, odczytane w kościele, zapadły w serce ubogiego fellaha Antoniego, który stanie się ojcem „ojców pustyni”. Dziesięć wieków później zawezwą one młodego szlachcica włoskiego Franciszka z Asyżu, aby zaślubił ubóstwo Chrystusa pośrodku świata. W tak twórczy sposób Duch działa w ludziach, którzy się na niego otwierają” (E. Sigel). Myślę również o moich przyjaciołach młodym małżeństwie, które potrafiło sprzedać dom, porzucić zawodową karierę, swoje plany i ze swoimi dziećmi wyjechać na misję do Afryki. Nie stawiali interesownych pytań: czy warto ? Wyruszyli tak jak stali w przygodę z Bogiem, wbrew logice świata. Jestem przekonany, że otrzymają stokroć więcej !

poniedziałek, 23 maja 2016

Mk 10, 17-27
Gdy Jezus wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, zaczął Go pytać: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę». On Mu odpowiedział: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości». Wtedy Jezus spojrzał na niego z miłością i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną». Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. Wówczas Jezus spojrzał dookoła i rzekł do swoich uczniów: «Jak trudno tym, którzy mają dostatki, wejść do królestwa Bożego»…

Myślę, że każdy człowiek wierzący przeszedł podobną drogę ewangelicznego młodzieńca. Młodość określają specyficzne zachowania: spontaniczność, krótkotrwały idealizm, iluzoryczność własnego „ja”, chwilowe fascynacje przybierające na sile niczym sinusoida- niekiedy tak intensywnie, że człowiek głupieje. Każdy ma swoją drogę młodzieńca, pełną gwałtownych zrywów i szybkich rezygnacji. Młodzieniec, który przychodzi do Chrystusa nosi w sobie fascynację i własne wyobrażenia bycia szczęśliwym. Pewnie się nie spodziewał, że ideał który tak szczelnie nosił w sobie, będzie musiał zmierzyć się z wymaganiem i projektem, który już posiada Bóg. Zderzenie dwóch pragnień i pomysłów. Jeden szybujący ponad, drugi zakłada postawę rezygnacji z siebie i porzucenia tego wszystkiego, co wydaje się być oczywistym i nieodzownie potrzebnym. Musiała szybko posmutnieć twarz młodzieńca. Nie potrafił porzucić siebie- odszedł rozczarowany. Ewagriusz z Pontu- wielki mistyk i praktyk życia duchowego, a jednocześnie jeden z najbardziej twórczych „psychologów” pustyni, napisał mądre słowa w komentarzu do modlitwy Ojcze Nasz: „Nie módl się o spełnienie swych własnych pragnień; niekoniecznie muszą się zgadzać z wolą Boga. Raczej módl się tak, jak się nauczyłeś, słowami: bądź wola Twoja we mnie. I w każdym sprawie proś Go, aby spełniała się Jego wola. Bo przecież chce On tego, co dobre i korzystne dla twojej duszy- ty zaś nie zawsze tego szukasz”. Nasza rzeczywistość w której żyjemy również nie sprzyja tak poważnym decyzjom na miarę poszukującego sensu życia młodzieńca. Łatwo jest realizować swoje pragnienia, marzenia, czy pomysły; zdecydowanie trudniej jest zmienić kierunek i pójść niewiadomą ścieżką- bez gwarancji, zabezpieczeń, ryzykując bardziej stratami niż zyskiem. Thomas Merton- mnich żyjący pośród pulsującego świata dogłębnie scharakteryzował lęk przed porzuceniem czegokolwiek. „Wielu ludzi religijnych, którzy powiadają, że kochają Boga, lęka się samej myśli o ubóstwie, które miałoby z sobą przynieść głód, brud i brak poczucia bezpieczeństwa. A tymczasem ciągle spotyka się ludzi, którzy żyją pośród biednych nie dlatego, że kochają Boga, ani nawet nie dlatego, że kochają biedaków, lecz wyłącznie z tego powodu, że nienawidzą bogaczy i chcą w biedakach wzbudzić taką samą nienawiść, jaka drzemie w ich sercach”. Sztuka życia polega na przyjęciu „ubóstwa z miłości”- ponieważ tylko w taki sposób można spotkać Boga, przybliżyć się do Niego i zafascynować Nim innych. Mniszka Maria Skobcowa apelowała z całych sił, aby chrześcijanie potrafili w poczuciu osobistej wolności pójść za Chrystusem i przyczynić się do naprawy świata. „Chrześcijanie są więc wezwani do wypowiedzenia słowa uzdrawiającego i naprawczego, do przywrócenia do życia nawet tego, co martwe”. Odkrywanie naszego ubóstwa- porzucenia wszystkiego dla Chrystusa dokonuje się w naszym osobistym przyzwoleniu, wewnętrznym- zgadzam się. „W końcu wszyscy jesteśmy ubodzy. Lecz nawet na twarzach najbardziej dotkniętych grzechem, pulsuje maleńki promyk światła. Ikonograf na początku tworzenia ikony oznacza sfery strefy światła na twarzach malowanych postaci” (M.P.Jegou). Chrześcijanin, który odpowiedział pozytywnie na przynaglenie Chrystusa, stał się ubogim, owiniętym w miłość, przenikniętym światłością- transparentnym tak mocno, iż można dostrzec kontury Królestwa Bożego.

niedziela, 22 maja 2016

J 16, 12-15
Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi».

Prawda o Bogu, który jest Wspólnotą Osób- Trójcą, przysparza wielu chrześcijanom wiele trudności, a poszukującym racjonalnych uzasadnień tego faktu, liczne zawroty głowy. Najprościej można określić to teologiczne zmaganie, krótkim stwierdzeniem: Misterium Fidei ! Tajemnica wiary, do której się bardziej dochodzi sercem, niż rozumem. Chrześcijanin kontemplując Boga w Trzech Osobach, odkrywa nadzwyczajną zdolność do relacyjności- bliską ludzkiemu budowaniu więzi i wzajemnemu komunikowaniu się. Odsłania to przed nami liturgia, która słowami modlitwy prefacyjnej przybliża nas ku Tajemnicy Boskich Osób: „Panie, Ojcze Święty, wszechmogący, wieczny Boże. Ty, z Jednorodzonym Synem Twoim i Duchem Świętym jednym jesteś Bogiem, jednym jesteś Panem, nie przez jedność osoby, lecz przez to, że Trójca ma jedną naturę… Tak iż wyznając prawdziwe i wiekuiste Bóstwo, wielbimy odrębność Osób, jedność w istocie i równość w majestacie…” Otwierając Słowo Boże, chrześcijanin spotyka Boga, który jest „ponad”, a zarazem jest ciągle obecny tu i teraz. To Bóg Ojciec- Stworzyciel, kochający Rodzic wychodzący naprzeciw zagubionych dzieci, jak ten z przypowieści o Marnotrawnym Synu. Człowiek wierzący, spotka również Boga, który w Chrystusie stał się człowiekiem- kimś najbardziej bliskim, podobnie odczuwającym i przeżywającym świat w kategoriach nam najbardziej adekwatnych i bliskich. W Nim widzimy naszego brata, przyjaciela- z którym możemy się utożsamić w sposób najbardziej rzeczywisty. Jest jeszcze jedno spotkanie- z Bogiem, który jest Duchem. Ten Trzeci najbardziej subtelny, lekko wycofany, a jednocześnie ożywiający i pośredniczący we wszystkich ludzkich relacjach. Mamy do czynienia ze Wspólnotą Miłości- najdoskonalszą i udzielającą na zewnątrz miłość, niczym odpryski ognia. Bóg nie jest samotnikiem, jest Wspólnotą odwiecznego dialogu, zatroskania i czułej miłości. „Poprzez tę zdolność „perychorezy” Ojciec, Syn i Duch Święty- pisał Ware- trwają w sobie nawzajem, każdy spoczywa w dwu pozostałych poprzez nieustanne poruszanie wzajemnej miłości- „korowód” Trójcy. Trwa pomiędzy Nimi ponadczasowy dialog, co tak przepięknie oddał św. Andrzej Rublov na ikonie przedstawiającej trzy anielskie postacie. Pierwsza Osoba odwiecznie mówi do drugiej: „Tyś jest Syn mój umiłowany” (Mk 1,11); druga Osoba odwiecznie odpowiada: „Abba Ojcze” (Rz 8,15; Ga 4,16); Duch odwiecznie składa swą pieczęć na tej wzajemnej wymianie. My sami zaś włączamy się w ten boski dialog poprzez modlitwę”. Modlitwa stawia nas w samym centrum tajemnicy Trójcy, stajemy się bliżsi sobie, a nade wszystko bliżsi ogarnięcia sercem paradoksów i tajemnicy obecności Boga. Jak pisał św. Augustyn: „Bóg, który jest bliższy mnie niż ja sam”. Kończąc to rozważanie, chciałby westchnąć w modlitewnym zauroczeniu i zwrócić się do Boga słowami św. Teresy od Dzieciątka Jezus: „Wykuj w mym sercu jak w marmurze Twą cudowną i niepojętą Twarz”.

sobota, 21 maja 2016

Jk 5, 13-20
Najmilsi: Spotkało kogoś z was nieszczęście? Niech się modli! Jest ktoś radośnie usposobiony? Niech śpiewa hymny! Choruje ktoś wśród was? Niech sprowadzi kapłanów Kościoła, by się modlili nad nim i namaścili go olejem w imię Pana. A modlitwa pełna wiary będzie dla chorego ratunkiem i Pan go podźwignie, a jeśliby popełnił grzechy, będą mu odpuszczone…

Kościół to wspólnota braci i sióstr, którzy nie tylko przemierzają wspólnie drogę wiary, ale dźwigają toboły swojego cierpienia wzajemnie…, taki przynajmniej jest ideał. To również zdumiewająca i nakreślająca kontury chrześcijańskiej wiarygodności miłość podnosząca wzwyż i kształtująca postawę współodpowiedzialności za siebie. To głębokie przekonanie towarzyszyło św. Jakubowi, który nie tylko dookreślił teologicznie sakramentalną posługę uzdrawiania, ale nade wszystko wskazał na wrażliwość serca i ducha modlitwy na wzór przejętego ludzkim cierpieniem Pana. Kochać Boga- to tyle, co wypowiadać życie innych w pokornej modlitwie zawierzenia i uzdrowienia. Sens namaszczenia odsłania nam również ewangeliczny epizod namaszczenia w Betanii stóp Jezusa. Ryt miłosierdzia uczyniony przez grzesznicę wskazuje na namaszczenie uzdrawiające, które dokonuje się w niej samej; a jednocześnie zapowiada namaszczenie na dzień pogrzebu Chrystusa. Właśnie dlatego, że tego „namaszczenia chorych” dokonała grzesznica, staje się jasne, iż sakrament ten służy nie tylko umocnieniu chorego na ciele, ale także oczyszcza duszę- wyzwolenie od chorób, przebaczenie grzechów i duchowe zmartwychwstanie. Chorego zbawia jego własna wiara i wiara Kościoła. Wiara ta odnosi się do Misterium Paschalnego. Jezus sam kładł ręce na chorych i uzdrawiał: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mk 2,17). Ogarniał swoim spojrzeniem i miłosierdziem wszystkich tych, którzy mieli wiarę. Następnie Jego uczniowie posłani do pełnienia posługi „wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali” (Mk 6,13). Doświadczenie choroby, samotności i lęku, zamiast stawiać człowieka w poczuciu bezradności i absurdu niemocy, zostaje prześwietlone wskrzeszającą miłością Chrystusa. Namaszczenie i modlitwa pragnienia, nie tylko mogą uzdrowić, czy w jakiś sposób zaradzić poczuciu pustki; ale nade wszystko pozwalają jak pisał Bierdiajew- „nieść swój krzyż w sposób prześwietlony”. Sam wielokrotnie widziałem jak na twarzach ludzi cierpiących przy obrzędzie namaszczenia olejem i słowach modlitwy wypisywała się radość, a w przypadku agonii siła do ostatniego pożegnania się z najbliższymi. „W Chrystusie cierpienie nie zostało zniesione, lecz przetworzone w zwycięstwo… Oto człowiek na łożu boleści. Kościół przychodzi, aby udzielić mu sakramentu uzdrowienia. Nie przychodzi przywrócić zdrowie w tym człowieku; nie przychodzi tylko po to, by zastąpić medycynę, kiedy ta wyczerpała już swoje możliwości. Kościół przychodzi, aby wprowadzić tego człowieka w miłość, światło i życie Chrystusa” (P. Evdokimov). Zawsze pozostaje źródło nadziei, w Tym który umacnia i podnosi. „Wzywać imienia Chrystusa to uznawać za pewne, że w każdym momencie wyjście istnieje w Nim” (F. Stoop). Euchologion bizantyjski, rozpoczynając modlitwę uzdrowienia posługuje się następującymi słowami: „O święty Ojcze, Lekarzu naszych dusz i ciał…” Dusza i ciało człowiek zostają przeniknięte działaniem Ducha Świętego- Mistagoga Miłosierdzia. Jak pisał J. Corbon: „Namaszczenie Duchem, owa tajemnicza oliwa, która przenika nasze śmiertelne ciało, jest niczym nowa wonność, którą Oblubienica obdarza cierpiące członki swego Pana. Wonność należna jest zmarłym, a Ciało Chrystusa pozostaje niezniszczalne. Widoczne zranienia grzechem, które stopniowo kaleczą nasze ciała, są już w ten sposób, w nadziei, uleczone”.

piątek, 20 maja 2016


Nie może istnieć życie wewnętrzne niepowiązane z wiarą. Doświadczenie pokazuje mi, że już od czasu mojego dzieciństwa wszystko obracało się właśnie wokół tego najważniejszego centrum. Usunięcie z życia człowieka czegokolwiek wydaje mi się być ogromną niewdzięcznością w stosunku do Boga, nieusprawiedliwionym odcięciem, zubożeniem chrześcijaństwa, które właśnie przeciwnie- jest wezwaniem do nasycenia życia, do dawania życia w obfitości

o. Aleksander Mień

czwartek, 19 maja 2016




XI Europejska Noc Muzeum 2016 w Szczecinie. Zapraszam na mój wykład pt. „Graffiti chrześcijańskie- sztuka katakumb”, w Liceum Plastycznym im. Constantina Brancusi ul Kurkowa 1 (godz. 19.00).  Będę opowiadał o malowidłach pierwszych chrześcijan; mistagogia wiary, przejście od znaku do symbolu, kerygmatyczna funkcja sztuki.  Zapraszam serdecznie.
J 17, 1-2. 9. 14-26
W czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus, podniósłszy oczy ku niebu, rzekł: "Ojcze, nadeszła godzina. Otocz swego Syna chwałą, aby Syn Ciebie nią otoczył i aby mocą władzy udzielonej Mu przez Ciebie nad każdym człowiekiem dał życie wieczne wszystkim tym, których Mu dałeś. Ja za nimi proszę, nie proszę za światem, ale za tymi, których Mi dałeś, ponieważ są Twoimi…Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie. Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, by świat uwierzył, że Ty Mnie posłałeś…  

Od wielu lat w moich poszukiwaniach teologicznych, próbuję odkrywać różne aspekty jedności pomiędzy chrześcijanami- szukam tej jedności- unum- na drogach refleksji religijnej, kultury, przygodnych dyskusji i zwyczajnych pozbawionych uprzedzeń spotkań z różnymi ludźmi. Utracona jedność jest powodem wielu nieporozumień, wzajemnych oskarżeń, nawarstwień stereotypów o sobie i po ludzku niesmacznych oraz niezdrowych rywalizacji. Czasami mam takie głębokie przeświadczenie, jakby chrześcijanie czytając słowa Chrystusa o wzajemnej jedności, spychali je na margines potencjalnych możliwości- to, co wydaje się priorytetem zostało przesunięte w kolejce tłumu wierzących na sam koniec. Czasami takie odczucia rodzą chwilowe poczucie wewnętrznego niezadowolenia, irytacji, wycofania i założenia rąk. Jakże trudno zawalczyć o jedność: w świecie, społecznościach, rodzinach, w sobie samym. Poważne wyzwania, muszą rodzić się w trudzie naprawy własnego życia… Nie można reperować innych, nie zaczynając od przeglądu własnego serca, nastawienia, myślenia i postrzegania… Jestem zakochanym w prawosławiu katolikiem i bardzo leży mi na sercu urzeczywistnienie chrześcijaństwa niepodzielonego, przenikniętego duchem pierwszego tysiąclecia, wypełnionego prostotą Ewangelii i ideą wzajemnego braterstwa. Jakże trudno dokonać duchowej symbiozy bogactwa Jerozolimy, Aten i Rzymu. Ocalić tradycję pierwszych wieków i odnaleźć w niej kolebkę pierwotnych westchnień ludzi wiary i mądrości ukrytej w różnorodności myślenia oraz współodczuwania Kościoła. Jak pisał w swoim studium Poczucie jedności Bardy: „Wschód bardziej mistyczny, cały pogrążył się w kontemplacji tajemnic Bożych i w rozważaniu „przebóstwienia”; Zachód, bardziej moralizatorski, zajął się sposobem, w jaki zda sprawę Bogu ze swojego życia”. Jakże dwie odmienne perspektywy, kategorie myślenia- choć niepozbawione możliwości stanowienia jednej drogi, prowadzącej ku Zwycięskiemu Chrystusowi. Chrześcijanie Wschodu i Zachodu, tak naprawdę mówią jednym językiem, posługując się różnymi „dialektami” w wyrażaniu tych samych tajemnic. W dekrecie o ekumenizmie Soboru Watykańskiego II, we fragmencie dotyczącym Kościołów Wschodnich, czytamy następujące słowa: „Owe Kościoły, mimo odłączenia posiadają prawdziwe sakramenty, szczególnie zaś na mocy sukcesji apostolskiej kapłaństwo i Eucharystię, dzięki którym wciąż są zjednoczone jednym węzłem”. Myślę, że jedna i druga strona współodczuwają to podobnie i z tą samą intensywnością. Na koniec pozostawiam do osobistej refleksji słowa Thomasa Mertona: „Jeśli potrafię zjednoczyć w sobie samym, w moim własnym życiu, myśl Wschodu i Zachodu, Ojców greckich i łacińskich, to stworzę w sobie odnowioną jedność podzielonego Kościoła; ta jedność we mnie może dać początek zewnętrznej i widzialnej jedności Kościoła. Dlatego, jeżeli chcemy doprowadzić do połączenia Wschodu z Zachodem, nie możemy dokonać tego przez wzajemne oszukiwanie się. Musimy ogarnąć w sobie samych jedno i drugie, i jedno i drugie przekroczyć w Chrystusie”.
 

środa, 18 maja 2016

Mk 9, 38-40
Apostoł Jan rzekł do Jezusa: «Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zaczęliśmy mu zabraniać, bo nie chodzi z nami». Lecz Jezus odrzekł: «Przestańcie zabraniać mu, bo nikt, kto uczyni cud w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami».

Widzimy w Ewangelii, że obok wybranych uczniów Chrystusa na peryferiach miast podążają jeszcze inni głosiciele- być może zafascynowani misją, którą zapoczątkował wędrowny kaznodzieja z Galilei. Czy w słowach Jana możemy odczuć zazdrość ? Nie sądzę, aby był zaniepokojony konkurencją. Spośród licznej gromady odbiorców zasiewanego słowa, zawsze mogą znaleźć się ludzie, którzy sami z siebie będą próbowali zmieniać świat siłą dobra. „Człowiek tkwi w konstelacji współludzi. Jeden jedyny człowiek byłaby to wewnętrzna sprzeczność; nie można go pomyśleć nawet abstrakcyjnie, gdyż bycie człowiekiem jest współbyciem”- pisał H. Balthasar. Idea głoszenia Królestwa Bożego może zataczać szerokie kręgi i inspirować ludzi, o których na pierwszy rzut oka nigdy byśmy nie pomyśleli, że mogą być naśladowcami Chrystusa- a tacy również byli. Na peryferiach Kościoła, zawsze egzystowali charyzmatyczni świadkowie wiary, bezkompromisowi atleci prawdy, Boży szaleńcy bezwzględnie przekonani o słuszności swojej misji. Ewangelia ich ogarnęła całkowicie, przeobraziła sposób myślenia i działania. Tacy ludzie często stają się wyrzutem sumienia dla innych, znakiem sprzeciwu i niewyobrażalnej mocy detonującej u samych fundamentów struktury pogańskiego świata. Każdy ma prawo być przyjacielem i odbiorcą Jezusowego testamentu miłości: „Jesteście przyjaciółmi moimi, jeśli czynić będziecie, co wam przykazuję…” (J 15,14). Ojcowie Kościoła, a wraz  z nimi obdarzeni intuicją świętości ludzie, przepowiadali o konieczności bycia człowiekiem apostolskim. Papież Franciszek z całą mocą apeluje, aby Kościół z Ewangelią wyszedł na peryferia ludzkiej egzystencji, wyszedł z kokonu wygodnictwa, pobożnych dywagacji, a przystąpił do działania. Porzucenie duszpasterstwa statycznego- zbiurokratyzowanego, na rzecz wyjścia ku człowiekowi spragnionemu wiary. Zamiast teologicznych komunałów i nic nieznaczących recept na życie, pokazać Chrystusa- Wcieloną Miłość, która zbawia. „Myślę-mówi Franciszek- ze wielokrotnie Jezus puka od środka, abyśmy pozwolili Mu wejść. Kościół zachowuje się, jakby pragnął zamknąć Jezusa wewnątrz i nie pozwolił Mu wyjść”. Chrześcijanie nie powinni zazdrośnie oglądać się jeden na drugiego, dokonując bilansu zysków i strat ewangelicznej skuteczności… Trzeba wyjść i głosić z taką mocą, aby skruszyły się socjologiczne struktury świata, aby świętość stała się pragnieniem każdego człowieka. Chrześcijańska wspólnota ma wedrzeć się w świat i uobecnić obecność Boga. Tu nie chodzi o spontaniczność i improwizację, ale przemyślaną i zdeterminowaną postawę świadka, który jest przekonany o jednym: „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.
 

wtorek, 17 maja 2016



Mk 9, 30-37

Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: «Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie». Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: «O czym to rozprawialiście w drodze?» Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: «Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich». Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: «Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał».


Dziecko potrafi postawić dorosłego w zakłopotaniu, zawstydzić i dać pstryczek w nos. Chrystus posługuje się dzieckiem- małym, bezbronnym, a jednocześnie najbardziej transparentnym; niezainfekowanym dwulicowością ludzi dorosłych. Przyjąć dziecko, to tyle co odkryć w sobie najbardziej niezablokowane obszary swojego wnętrza- beztroskę i prostotę wiary. Świat dorosłych jest często rzeczywistością skomplikowaną, trudną, często będącą terenem mniejszych lub większych bitew, przestrzenią w której rozpychając się złośliwie łokciami jeden chce zająć miejsce drugiego. Tylko dziecko potrafi w świat chaosu wprowadzić poczucie spełnienia, spokoju i prostoty wiary. Z drugiej strony dziecko w czasach Chrystusa było niczym, bez praw i należytej opieki- obojętnie egzystujące w świecie dorosłych. Jezus utożsamia się z tym, co „nieważne”, wykluczone, pominięte, kruche, potrzebujące pomocy. Dorośli często nieodwracalnie tracą czas na kłótnie, spory, wyścigi o przywództwo i dominację nad innymi; zapominając, że największym jest człowiek pokorny. Kościół może stać się również przestrzenią skorumpowanego egoizmem świata dorosłych. Towarzystwo rozkapryszonych homo religiosus, odbitych według matrycy tego świata. Jedynie chrzest stanowi wyróżnik inności… Wspólnota wierzących, którzy zamiast być Capax Dei- ludźmi otwartymi na Boga, stali  się Casta meretix- czystą nierządnicą, w której tylko ludzkie sprawy biorą górę nad wrażliwością i pedagogią Bożej miłości. W Kościele wszystko miesza się jak w wielkim kotle: światło i ciemność, dobro i zło, prawda i kłamstwo, piękno i brzydota, nadzieja i rozpacz, profanum i sacrum. Z perspektywy duchowości ważniejsza niż wszystkie projekty, marzenia i intelektualne dywagacje jest umiejętność przyjmowania.     Przyjmowanie drugiego człowieka, spojrzenie i przytulenie nacechowane dziecięcą temperaturą uczuć. Może powinniśmy sobie wziąć do serca mądre słowa Carlo Caretto: „Są plany Boga i one jedynie się liczą; są też plany ludzi, lecz te nie mają znaczenia, lub tylko wtedy, kiedy zgadzają się z tymi pierwszymi”.

poniedziałek, 16 maja 2016

J 19,25-27
Obok krzyża Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie

Wczoraj przeżywaliśmy wydarzenie Pięćdziesiątnicy; liturgia utkana z ozdobników i inwokacyjnych westchnień do Ducha Świętego, rozszczelniła serca świątyń i ludzkich wnętrz. Wszystko pulsowało nastrojem podniosłości i szczęścia- takiego ludzkiego, lekko podnoszącego człowiecze stopy powyżej ziemi. Kiedy Ruah zstępuje w gwałtownym huraganie, lub rozdzielających się ognistych językach- wszystko zostaje nieprawdopodobnie przeobrażone. Świat zdaje się być innym, a ludzie stają się o jeden metr bliżsi siebie niż dotychczas. Duchowe przeżycia zawsze odciskają się na zwykłej codzienności; wiara jest częścią życia, nie czym wyabstrahowanym i szczelnie zamkniętym. Charyzmatyczne uniesienie wczorajszego dnia rozciąga się dalej w czasie. Dziś staje przed nami Maryja- Matka Kościoła. Jakiekolwiek myśli o Dziewicy z Nazaretu wydają się zbyt małe, banalne, nieudolne. Najprościej można powiedzieć o Niej, że jest Gospodynią Wieczernika. Historia Maryi w Ewangeliach rozpoczyna się od Jej osobistej Pięćdziesiątnicy. „Duch Święty zstąpi na ciebie” (Łk 1,35). Już u początku przepowiadania Kościoła, zostaje ukazana bardzo intymna, szczególna relacja pomiędzy Niewiastą, a Osobą Ducha Świętego. „Ta, która przez Ducha Świętego przyjęła do swego ciała Boską Osobę Syna, teraz otrzymuje Ducha Świętego posłanego przez Syna… Syn Boży zstąpił z nieba i przez Najświętszą stał się człowiekiem, aby ludzie mogli zostać wyniesieni do przebóstwienia przez łaskę Ducha Świętego” (W. Łosski). Maryja otwiera oczy wierzących na sprawy najważniejsze- rozlewające się i ożywiające działanie Ducha Świętego. Niewiasta Apokalipsy, uchylająca drzwi na inny świat i kierująca ludzkie spojrzenia ku wieczności. „Jeśli wiemy „coś” o Królestwie Bożym, o tym, co to znaczy być dopełnionym w Bogu, być przebóstwionym, być podniesionym do chwały, być światłością, pokojem radością, być w pełni sobą, a jednak być w pełni zjednoczonym z Bogiem, być „niczym innym”, a jednak „wszystkim”, być stworzeniem, a jednak być podniesionym do Nieba, nieśmiertelnym pełnym życia, to wiemy to przede wszystkim, ponieważ w Kościele znamy Maryję”(A. Schmemann).  Matka Jezusa, stojąca pod Krzyżem- uczy Kościół najważniejszego; pokornego przyzywania Ducha Świętego i świętości, nie budowanej w na fundamencie abstrakcyjnych marzeń, ale jako możliwości przekroczenia siebie i świata. Kończę słowami liturgicznej poezji św. Efrema: „Ona jest okrętem pełnym bogatego skarbu, wiozącym dla ubogich dary nieba. Przez Nią umarli stali się bogaci- nosiła bowiem Życie. Przez Maryję wstała światłość, co rozproszyła przez Ewę rozlaną na świat ciemność. Pokryta nią ziemia, przez Maryję stała się światłem”.

niedziela, 15 maja 2016

Bez Ducha Świętego- Bóg jest daleko. Chrystus pozostaje w przeszłości, Ewangelia jest martwą literą, Kościół zwykłą organizacją, władza panowaniem, misja propagandą, kult archaizmem, a działanie moralne człowieka - działaniem niewolników. Ale w Duchu Świętym kosmos zostaje uszlachetniony przez zrodzenie Królestwa, a Chrystus Zmartwychwstały uobecnia się, Ewangelia staje się mocą życia, Kościół urzeczywistnia komunię trynitarną, władza przekształca się w służbę, liturgia jest pamiątką i antycypacją, działanie ludzkie zostaje przebóstwione. (Patriarcha Atenagoras)

 
Kościół po raz kolejny w pokorze serca pragnie doświadczyć bogactwa daru Pięćdziesiątnicy. Piszę pokornie, z tym mocnym akcentem na wewnętrzną dyspozycyjność, uniżenie i otwartość, to wszystko dokonuje się w modlitwie przyzywania (Epikleza), tak jak to czynił Chrystus: Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Pocieszyciela da wam, aby z wami był na zawsze (J 14, 16). To wołanie z głębin ludzkiego jestestwa, aby Duch Święty urzeczywistnił Miłość. Tak głęboko o tym napisał o. Matta el-Maskine „Obietnica Ojca, ze ześle nam Ducha Świętego, została dotrzymana i proces przybrania za synów, wielokrotnie obiecanego przez Pana i oczekiwanego przez uczniów, dobiegł końca, gdy Syn przygotował w samym sobie wszystko, co było konieczne do tego. Uczniowie byli zgromadzeni w Sali na górze, zgodnie nakazem Chrystusa, aby tam czekać na obietnicę Ojca, i wszyscy trawli na modlitwie. Wtedy obietnica została spełniona przez namaszczenie ogniem…” Z Wieczernika każdy powinien wyjść inny, nie wiem jaki..., ale lepszy jako człowiek i świadek wiary. To pewnie trudne zadanie szczególnie dzisiaj w sercu dziwnego świata, w swoistym Babel globalizacji, która nie przybliża i nie otwiera na drugich…, gdzie języki się pomieszały i w polifonii krzyku współczesności zakładającej słuchawki na uszy i pędzi się Bóg wie gdzie, w takiej atmosferze nie można  uchwycić wiatru, gwałtownego szumu z Nieba, chcącego odnawiać oblicze ziemi tworzącego życie Parakleta. Duch Święty zstępuje na świat, wyraża się przez swoje dary i charyzmaty, urzeczywistnia się w serdecznym uśmiechu każdego dziecka, miłości ludzi i szczerym pragnieniu dawania dobra. Okrywa Go wielka tajemnica… O tej Tajemnicy sformułowanej jako modlitwa i antidotum na ból świata napisze Simone Weil: „Wzywać Ducha Świętego zwyczajnie i po prostu; wołanie, krzyk. Podobnie kiedy jest się u kresu pragnienia, kiedy jest się chorym z pragnienia, nie wyobraża się sobie czynności picia w odniesieniu do siebie ani czynności picia ogólnie. Wyobraża się sobie tylko wodę, wodę samą w sobie, lecz ten obraz wody jest niczym krzyk całej istoty”. Chyba jeszcze nigdy jak dzisiaj człowiek jest tak mocno spragniony Wody (łaski Ducha Świętego), zmęczony i bezradny, zagubiony i kołaczącym sercem człowiek pragnie zaspokoić największe pragnienie. Kiedy otworzymy nasze wnętrze i pozwolimy się mimo naszej grzeszności poprowadzić przez pustynię, doświadczymy święta o którym niewiarygodnie napisał Exupery w Małym Księciu kiedy jego mały bohater doszedł strudzony do wyczekiwanej długo studni aby wreszcie zaspokoić swoje pragnienie: „Zrozumiałem już, czego szukał. Podniosłem wiadro do jego warg. Pił, mając oczy zamknięte. To było tak piękne jak święto. To było czymś więcej niż pożywieniem. Ta woda była zrodzona z marszu pod gwiazdami, ze śpiewu bloku, z wysiłku mych ramion. Sprawiała radość w sercu-jak podarek…” Zstąpienie Ducha Świętego to wyjątkowe dla każdego święto, które wypełnia..., odnawia..., przeobraża i przebóstwia.
 
 
 

sobota, 14 maja 2016

J 7, 37-39
W ostatnim, najbardziej uroczystym dniu Święta Namiotów Jezus wstał i zawołał donośnym głosem: «Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Rzeki wody żywej popłyną z jego wnętrza». A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego; Duch bowiem jeszcze nie był dany, ponieważ Jezus nie został jeszcze uwielbiony.

Doświadczenie wylania Ducha Świętego, zostaje zapowiedziane na sposób płynącej rzeki- wody żywej wytryskującej z serca Baranka. Każdy człowiek zostaje zaproszony, aby przyjść do źródła- pozostawić wiele spraw za sobą, wyciągnąć swoje czerpaki i sycić się życiem. Ta rzeka przepłynie przez całe człowieczeństwo, a najbardziej zrosi wysuszone obszary duszy. Dzisiejszy fragment Ewangelii jest niezwykle symboliczny. Istotny jest kontekst w którym zostają wypowiedziane słowa Chrystusa. Dokonuje się to w żydowskie Święto Namiotów, kiedy każdego ranka kapłani wychodzili, aby czerpać wodę z sadzawki Siloe. Następnie przynosili ją do świątyni, a tej obrzędowości towarzyszyły słowa radosnego Hallelu, oraz werset zaczerpnięty z Proroka Izajasza: „Wy zaś z weselem wodę czerpać będziecie ze zdrojów zbawienia” (Iz 12,3), i rozlewali napełnioną błogosławieństwem wodę na ołtarzu- wszystkie te czynności miały być uwielbieniem Boga Jahwe. Był to ryt oczyszczenia, a także modlitwa o deszcze jesienne. To zapowiedź wylania Ducha Świętego. Przejmie to liturgia chrześcijańska, kiedy kapłan w czasie anafory, będzie się modlił słowami epiklezy: „Uświęć te dary rosą swojego Ducha”. Woda symbolizuje życie, a jednocześnie życie któregu udziela Duch Święty. Kiedy zstępuje Rosa- pustynia zamienia się w piękny i kwitnący ogród. „Kiedy zstępuje w glinę tworzy człowieka”.  To Epifania Życia, która swój początek miała w akcie stworzenia- a zarazem dokonuje się każdego dnia. Chrystus jest wielkim Prekursorem Ducha Świętego. Święty Atanazy napisał: „Słowo przyjęło ciało, abyśmy mogli otrzymać Ducha Świętego. Bóg stał się sarkoforem, aby człowiek mógł stać się pneumatoforem”. To Misterium inkarnacji i uświęcenia rodzaju ludzkiego- więcej całego kosmosu. „W dzień Piećdziesiątnicy Duch Święty dokonuje w sposób dziewiczy poczęcia Ciała Chrystusa, utkanego z naszego człowieczeństwa- czyli Kościoła. Duch, który pochodzi od Ojca, zostaje udzielony przez Baranka zabitego, a odwieczna liturgia wdziera się nagle w nasz świat. Tak właśnie pojawia się nowe stworzenie- Ciało Chrystusa nie tylko pomiędzy ludźmi, ale zaczyna jednoczyć w sobie wszystkich ludzi. W dniu Pięćdziesiątnicy  z małej „reszty ubogich” Duch Święty czyni Kościół” (J. Corbon). Mamy do czynienia z nowym Świętem Namiotów, gdzie wszystko zaczyna żyć w miłości Trójcy Świętej- Panta estin di Patros para Hion en Pneumati.