wtorek, 30 września 2025

 

Słowa wyłaniają się przenikającej wszystko ciszy. Powstają frazy na podobieństwo plam którymi artysta maluje świat widziany i przeżywany w sobie. Kiedy dorastam do przypływu myśli które się we mnie kotłują, to zaraz obezwładnia mnie przeświadczenie, że ktoś mi przerwie ten intensywny namysł nad światem- tracąc ów strumień wyobrażeń i pozostając wobec nich w punkcie wyjścia. „Poryw myśli rodzi się z wołania bytu i z namiętności tego wołania. Wtedy właśnie rodzi się słowo, które stanowi o naszym życiu”- ekstrakt z filozofii Heideggera. Euforia to pokłosie zdumienia, obezwładnienia, degustacji rzeczywistości przeżywanej na sposób natychmiastowego uszczęśliwienia które wbrew otrzeźwiającemu podszeptowi rozumu, chcę się zatrzymać jak najdłużej i trwać. Miałem wczoraj rozmowę telefoniczną z moim kolegą z dzieciństwa który podzielił się myślą, że w wieku już dojrzałym- grubo po czterdziestce, rozpoczyna studia teologiczne. Nie byłem zdziwiony jego wyborem i nawet ucieszony, podekscytowaniem mężczyzny wobec faktu, że zasiądzie w uniwersyteckiej ławce i będzie spijał nektar Bożej nauki. Po paśmie życiowych wzlotów i upadków, gnębiących umysł i duszę rozterek, podjął decyzję o studiach które w gruncie rzeczy mogą go przybliżyć do Boga lub od Niego oddalić. Wobec tak licznych projekcji Boga, trzeba obrać właściwą ze ścieżek i ostatecznie spotkać Go w drodze, jak sparaliżowani strachem i ciężarem krzyża uczniowie podążający do Emaus. Nie przekonywałem go o niebezpieczeństwach czyhających na niego i o konsekwencjach rozlicznych dylematów, wobec których będzie musiał przyjąć postawę przetrwania, walki, albo mistycznego przeczekania- niczym święty Antoni z Tebaidy- naprzeciw wyłaniających się naprzód fantasmagorii i wzruszeń wojownika, który ostatecznie z wewnętrznych potyczek wyszedł cało. Kogoś kto dzięki niezachwianej wierze był przekonanym, że „Bóg zamknął otchłań demonów.” Teologia może być źródłem zachwytu i zatracenia w Obecności wobec której staje się jak dziecko- które stawia pytania za pytaniem- kłopocząc się kto na nie odpowie, kiedy On milczy. Być może w tym strumieniu ciszy jest odpowiedź ? „Teolog to ktoś kto się modli”- oddycha i żyje w Nim- przekonywali nas Ojcowie Kościoła. W tej pierzei odrobinę mądrych podpowiedzi, zawsze jest troska o człowieka, który przychodzi z pewnymi ideami, wyobrażeniami i intuicjami stanowiące na pozór pewniki lub ich brak, w konfrontacji spraw które boleśnie się piętrzą i przerastają; uwierając boleśnie, będą zrozumiałymi w pełnym oglądzie dopiero zapewne po śmierci. Jesteśmy „katechumenami” ostatniej godziny, czekającymi na chrzest eschatologicznej Pięćdziesiątnicy, po której wszystko będzie świetliste i poddane konfrontacji z Prawdą która zbawia. Być może trzeba kierować się pełną przekonania i prostoty mądrością rosyjskiego pielgrzyma: „Ach, jakże zachwycające są dzieła Boga… wydaje mi się, że widzę Chrystusa nie tyle w niebiosach, ile raczej jako żyjącego pośród nas na ziemi.” Nasza codzienność jest zaludniona dobrze wykształconymi teologami którzy wynajdują alibi jak się Go pozbyć, pomniejszyć i ośmieszyć, spychając na rubieże miejsca, gdzie nikt się nie będzie Nim interesował, sprowadzając go do stanu ułomnej ludzkiej projekcji, odrętwienia i zaciemnienia przestraszonego umysłu. „Bóg odszedł z poczuciem winy”- tak zatytułował jedną z książek „teolog” którego myśl nie wykarmiła modlitwa, lecz własne „ja”- zadając gwałt wszystkim wartościom które zapewne stały u podstawach jego pierwszych życiowych wyborów i pasji. Wszystko wedle wypłowiałej zasady sceptyków i dobrze wyedukowanych malkontentów: „Bóg jest kimś, kto przeszkadza być szczęśliwym.” Bycie inteligentnym cenzorem Boga i chrześcijaństwa stało się dobrze opłacaną profesją. Można pobłądzić i uparcie w poczuciu jakiego psychologicznie wytłumaczalnego cierpienia, przeraźliwie krzyczeć, negując wszystko- włącznie z sobą samym. „Ateizm jest szaleństwem dotykającym niewielu’- przekonywał święty Augustyn, choć na tą jednostkę chorobową jest zawsze jakieś antidotum. „Tam, gdzie nie ma Boga, nie ma też człowieka”- to czytelny bilans religii zastępującej Boga człowiekiem. U góry umieściłem obraz Wojciecha Weisa pt. Opętanie to jedynie mądra przestroga dla tumanu słów które przynoszą pustkę i purpurową zmazę judaszowego porzucenia i zdrady. Odpowiedź chrześcijanina na ten stan rzeczy jest zwyczajnie prosta. To wolność w której to On mnie spotyka i ja Jego. Życie staje się przeżyciem Jego miłości w każdym włóknie mojego poranionego przez grzech człowieczeństwa. Od tej pory jesteśmy nierozłączni, wbrew skowytowi wykwalifikowanych i zagniewanych na religię elit. „Dobroczynny Bóg kochający ludzi prosi, aby w zamian kochano Go dla Niego samego”- to wymagająca kapitulacji i bezbronności prawda zmieniająca wszystko.   

sobota, 27 września 2025

 

Zbaw, Panie, lud Twój i błogosław dziedzictwo Twoje, zwycięstwem prawowiernych nad przeciwnikami obdarzaj i przez Krzyż Twój ochraniaj społeczność Twoją. Pewnie zabrzmi to paradoksalnie, ale chrześcijaństwo nieprzerwanie proklamuje miłość wyrażoną w misterium Krzyża. Wszystko jest naznaczone tym znakiem. „Historia krzyża, nie jest taka prosta- zauważa R. Jensen- Czy to znak, artefakt, instrument, czy postać, krzyż został wrzucony w niezliczoną ilość ról. Jaką dziś rolę odgrywa krzyż ?” Jeżeli byśmy stracili z perspektywy obraz rozpiętego na drzewie Baranka, zagubilibyśmy fundament naszej wiary. To, co w oczach świata wydaje się absurdem, skandalem, spektaklem okrucieństwa, zbroczonym narzędziem tortury- dzięki największemu aktowi miłości Syna Człowieczego, rozświetla wszystko oczywistością sensu. „Nie istnieje kult samego drzewa- twierdził N. Perrot- pod tym wyobrażeniem kryje się zawsze jakiś duchowy byt.” Wielu chrześcijan przez całe wieki historii postrzegało krzyż wyłącznie jako narzędzie kaźni, pogrążając się w cierpiętliwym współczuciu i dolorystycznej poufałości z Tym, którego przytwierdziło ludzkie poczucie wolności i władzy. Kontemplacja nieprawdopodobnej agonii rozciągniętej w czasie, zatrzymała spojrzenie tak wielu. Lecz czy rozświetliła ich życie blaskiem wielkanocnego poranka ? W mojej głowie postrzegam dziesiątki średniowiecznych krucyfiksów i tych późniejszych przedstawiających Chrystusa w niewyobrażalnej agonii; pot, brud, konwulsyjnie wygięte ciało i krew tryskająca z ran tak intensywnie, iż za nim spadnie na ziemię przemienia się w grona które można zebrać do czaszy kielicha. W tych licznych krucyfiksach przejawiają się dwie druzgoczące treści: cierpienie i miłość !  Na pewnym etapie trzeba przekroczyć ten miażdzący obraz cierpiącego i martwego już człowieka. Trzeba pójść dalej... Krzyż z rozpiętym i rozpostartym Barankiem, musi jawić się zawsze jako chwalebny- zwycięski znak powodujący tąpnięcie w posadach piekła i świata zaślepionego grzechem. To ukazują bizantyjskie przedstawienia na których Chrystus jest spokojny, śpi, ugodzony w boju za chwilę zejdzie z drzewa kaźni i świat stanie się przejrzystym w podarowanej mu przez akt ofiary miłości. W tym miejscu nasuwa mi się fragment hinduskiej Rigewdy mówiącej o kosmicznym drzewie: „W dół kierują się gałęzie, w górze znajdują się korzenie, a promienie rozchodzą się ku nam.” Ukrzyżowany Chrystus jest już zwycięski- emanujący niczym Słońce wschodzące na horyzoncie przebudzonego z nocy dnia. Taka jest Boża filantropia. „Bez krzyża człowiek znalazłby się w niebezpieczeństwie uważania tego świata za ostateczną rzeczywistość.” Krzyż spina ziemię z niebem, a jego belki przecinają się w sercu człowieka- przenosząc go na powrót do Raju naprzeciw drzewa które nigdy nie przestało owocować. Cerkiew podnosi krzyż do góry i egzorcyzmuje nim rzeczywistość, naznaczając wszystko zwycięstwem i Życiem które proklamuje już naszą paschę.

wtorek, 23 września 2025

 

Ostatnie akordy lata i oprószone promieniami słońca dni, których czas skraca się pod wpływem kaprysów przyrody i zmieniającej bez naszej zgody pory roku. Rotacja poszarpanych refleksji mężczyzny osadzonego w krześle, naprzeciw wszystkiego, a szczególnie przeistoczonej w dialog samotności. W momencie w którym ludzkość przestanie się dziwić, zapadnie w obłęd dezorientacji i afirmacji siebie; przestanie oddychać. Zdumienie to milczący i ponadczasowy język dialogu w sobie i z innymi. Dzięki niemu można zrozumieć tak wiele. Fromentin w kontekście twórczości jednego z holenderskich pejzażystów powie: „To wielkie oko, szeroko otwarte na wszystko, co istnieje, to oko przyzwyczajone ogarniać zarówno wysokość, jak odległość, wędruje nieustannie nie pomijając niczego.” Rozedrgany takt melodii ukryty w szumie drzew, gwarze ptaków- quasi sakralnego pejzażu istnień. „Szukamy tego kosmicznego dotyku w naturze, owego mistycznego momentu zmysłów. Jaka więź istnieje między prawdziwą naturą a tą chwilą”- pytał z wrażliwością mędrca Hamvas. Ostrość i rozstrzygnięcie tego zapytania dokonuje się w każdym człowieku indywidualnie i nie pozostawia w tym samym punkcie zatrzymania. Wielu przechodzi z dozą obojętności wobec bytów, obrysowanych figlarnie niewidzialną dłonią Obecności. Jeszcze trochę i przyroda zrzuci swój kostium zieleni, przywdziewając koloryt nad którym wzdychał nie jeden artysta pióra i pędzla, obezwładniony powabem przekwitającego świata. Kiedy śmierć pochłania życie, pojawia się nie spotykania konfuzja odczuć, myśli i wrażeń- obłaskawiających wszystkie zmysły- którymi człowiek czyta rzeczywistość i przeżywa ją dogłębnie w sobie wszystkimi porami ciała i duszy. Natarczywość wzroku i kołatanie muzyki w czeluści ucha, to najpiękniejsze z doznań wędrowcy na skraju nowego dnia, bo jak powie poeta: „bo każde spojrzenie jest spojrzeniem pierwszym albo nie dostrzega nic.” Zachwyt uwalnia od ociężałych pułapek intelektu, kaprysów utrudzonego rozumu, czy algorytmu perfekcyjnie przeżytego dnia- podłóg podszeptów sztucznej inteligencji. To, co zewnętrzne i pozornie oswojone jest jedynie powłoką pod którą znajdują się ukryte źródła i konstelacje prawd czekających rozszyfrowania i przeniknięcia. „Dramat ludzkich poszukiwań znajduje ostateczne rozstrzygnięcie dzięki temu, iż jedynie Bóg może wznieść naszą kruchą skończoność w wymiar nieskończoności”- pisał J. Życiński. Być może wiara jest jednym z tych kluczy, dzięki którym możemy uchylać szczelinę, aby niezwykle wątła i ledwie dostrzegalna struga światła, przeniknęła na wskroś źrenicę oka. Żyjemy w zbyt niespokojnych czasach, aby marnotrawić czas na pesymizm i pośpiech, śmieci którymi przekarmione są nasze zmysły i sumienia. „Piękno, jedna z najbardziej dyskretnych postaci obecności”- powie Jean Mouton. Jedyna warta i godna poświecenia sprawa dla której warto żyć i ostatecznie zbawić się.  Elementarz prostaczków czytających wszystko wokół siebie, podłóg teologii którą oznajmia pierwszy krzyk narodzonego dziecka, śpiewa ptaka, muśnięcie wiatru na matowym policzku starca zwracającego swój wzrok ku ziemi. Pozostawiam moich czytelników z wierszem George’a Herberta The Elixir „Naucz mnie, Królu mój i Boże, we wszystkich rzeczach Ciebie widzieć. I cokolwiek czynię, czynić to dla Ciebie. Człowiek, który spogląda na szkoło, na nim jego wzrok mógłby spocząć, lub, gdyby chciał, przeszedłby przez nie. A wtedy niebiosa by oglądał.”

niedziela, 21 września 2025

 

Gdy faryzeusze posłyszeli, że zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» On mu odpowiedział: «„Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem”. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego”. Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy» (Mt 22,35-46).

Miłość do Boga i człowieka, nie można opisać tylko i wyłącznie słowami oscylującymi w kategorii uczuć, pragnień, tęsknot, szczęścia… Właściwie na gruncie teologii i praktycznego przekraczania jej- miłość- implikuje wszystko w człowieku, całe jestestwo zostaje zdeterminowane, aby być naprzeciw tego Drugiego. „Miłować to odnajdywać własne dobro poza samym sobą i wiedzieć, że nie można go osiągnąć inaczej, jak tylko przez wolny dar z siebie”(S. Tugwell). Ten stan odniesienia wypływa z przestrzeni serca i jest mniej dyskursywny, niż komuś się może wydawać. Miłość wymaga czytelnych i jednoznacznych aktów. „Prawdziwa wartość miłości polega na tym, że zawsze rozrzutnie darzy sobą niegodnych”(R. Tagore). Miłość wymaga przestrzegania przykazań- to fundament na którym powstaje gmach uczuć, emocji, gestów i pragnień skierowanych ku Bogu oraz drugiemu człowiekowi. „Kto kocha Boga, kocha też bez reszty swego bliźniego”- pisał św. Maksym. Taka miłość kosztuje; nie jest płytka, krótkowzroczna, opakowana kaprysami chwili czy zmieniających się nastrojów. Miłość prawdziwa jest stała, kreatywna, detonująca przytwierdzone do serca znamiona egoizmu i pychy. Miłość otwiera i udrażnia zatamowane arterie dobra. Miłość jest „lekarstwem na nasze grzechy”- rodzi współczucie, wrażliwość, współodczuwanie cierpienia z innymi, uśmierza ból egzystencjalnych porażek. Aby kochać prawdziwie, trzeba przejść przez doświadczenie cierpienia. „Boga trzeba kochać, by bolały mięśnie i kości”- mówił św. br. Albert. Z tego „bólu” rodzi się świat przepełniony ogniem miłości. „Kiedy Twoja miłość jest już przyjęta i otwierają się przed Tobą ramiona, wówczas proś Boga, niech zachowa tę miłość od zepsucia…”(A. Exupery). Jak sobie poradzić z tą koncepcją Chrystusowej miłości ? Możemy przytaknąć i przyznać rację jak faryzeusze; ale za chwilę wrócić do swojego schematu myślenia. A może spróbować żyć inaczej- nasycać życie Miłością.

środa, 17 września 2025

 

Krucha chronologia ery dobiega końca. Gubimy się w przedsionkach historii, zdezorientowani i wystraszeni tego, co może nadejść niespodziewanie i przynieść nieoswojony ból. Być może to czas próby. Ostatnie dni pokazują, że nie istnieje coś takiego jak szczelna i bezpieczna granica. Rosyjskie drony- choć atrapy- wywołały zamęt i komunikacyjny chaos w państwie które od miesięcy chełpi się sojuszniczą potęgą wojska i gotowością na każdy, nawet najbardziej dramatyczny scenariusz. Sytuacja na Ukrainie niczego nas nie nauczyła, a co gorsza uśpiła naszą czujność na zagrożenie które przychodzi raptownie i bez zasygnalizowanych zamiarów. Bezsilność wobec ataku z powietrza i szlamu półprawd kolportowanych przez postawiony na baczność rząd, stawia pod znakiem zapytania mechanizmy bezpieczeństwa, wobec których każdy obywatel powinien mieć odrobinę zaufania, a nie ma. Ta semantyka języka bulwersuje ! Inżynieria społeczna nie pozostawia złudzeń i pod naporem idiotycznych wykrętów kapituluje pod wpływem podskórnie skrywanego strachu. „Czas historyczny, jak codziennie czeka, aby spuścić z łańcucha sforę rozwścieczonych możliwości. Nikt nie wie, co zarządzi los”(R. Przybylski). Istnieje rzeczywistość rozgrywająca się na ekranie telewizora i ta obok której rytm i zanurzenie pod powierzchnię wydarzeń, stawia w gotowości do konfrontacji z piętrzącymi się niebezpieczeństwami. Nieznany pejzaż jutra- matowy i wypłowiały- podszyty paraliżującą niepewnością i bezradnie wypatrywanymi instrukcjami wyjścia. Wiele spraw rozgrywających się za naszymi plecami zaczynamy rozumieć przedawnienie i z opóźnieniem dzieci które zapomniały drogę do bezpiecznego miejsca schronienia. Trapi mnie smutek, ponieważ kiedy mówię o wojnie, to inni zmieniają temat rozmowy lub się milknąco ewakuują. Obca mi jest stoicka strofa Flauberta: „Ukrywaj swoje życie.” Nie mogę go ukryć w granicach moich obaw i uciętych fraz. Udręka „czasu utraconego” i brak należytego brzmienia słów wobec kruchej i zmiennej teraźniejszości. Nikt nie myśli o wojnie, bo taka rozgrywa się na innym podwórku i rzeźbi jedynie cierpienie naszych sąsiadów. Wolność jest w impasie, ale tylko nieliczni to rozumieją i nie próbują tego wypierać ze świadomości. Przechodziłem obok osiedlowego śmietnika, a tam bochenki chleba walające się niczym poszarpane gazety. Zbyt szybko zapomnieliśmy co to wojna i głód. Konsumpcja wcisnęła nas w pozornie bezpieczne nisze i pozbawiła instynktu samozachowawczego- przyzwoitości i szacunku to tego, co kruche- a zarazem podtrzymujące w istnieniu substancję naszego ciała i tych których brzuchy napęczniały od dostatku. Czy w obliczu mglistego jutra będziemy potrafili ochronić nasze dzieci i osoby starsze ? „Nieskończony dystans dzieli dobro od konieczności” – pisała S. Weil. Jakże wielu ludzi młodych otwarcie sugeruje ucieczkę w momencie zagrożenia. Co za chybiona i wadliwa logika strachu. Panika to najgorsze, czym można się zbiorowo zatruć. Tchórzostwo psychologiczne i umysłowe, objawia się już na tym etapie skołowaciałej świadomości. „Nasze życie jest łamigłówką”- ale tylko my możemy je rozwiązać i wziąć za nie w pełni odpowiedzialność. Ostatecznie każdy i ukradkowo rozpisany scenariusz, może mieć moment zaskakującego zwrotu, że jest jednak lepiej niż gorzej. Obyśmy na skutek odwetu i rządzy krwi, nie musieli odwiedzać królestwa mitycznej Persefony. Dlatego tak intensywniej wybrzmiewa w czasie każdej liturgii usilne wezwanie: „O wybawienie nas od wszelkiego utrapienia, gniewu i niebezpieczeństwa, do Pana módlmy się.”

niedziela, 14 września 2025

 

A Jezus znowu w przypowieściach mówił do nich: «Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść. Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: "Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę!" Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy [ich], pozabijali. Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić. Wtedy rzekł swoim sługom: "Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie"…(Mt 22,1-14).

W Ewangelii Chrystus tworzy obrazy które mają sugestywnie dotrzeć do odbiorcy. „Żyć w Chrystusie, to żyć już tu i teraz poza śmiercią, to pozwolić zakiełkować w sobie ziarnu „ciała chwalebnego”(O. Clement). Przypowieści są wielką szkołą mądrości, ale jednocześnie zaszyfrowanym i nie łatwym do bezpośredniego odczytania przesłaniem. W przekazie Mateusza wyłaniają się dwa plany – weselna uczta królewska i motyw biesiadnika nie ubranego w strój weselny. „Wiara jest początkiem rozumienia”- przekonuje nas św. Cyryl Aleksandryjski. Kluczowe dla rozszyfrowania tego eschatologicznego przesłania są słowa klucze- zaproszenie i ostrzeżenie przed wypowiedzeniem Bogu „biletu wstępu.” Akcent zostaje silne położony na wolność człowieka i jego osobisty wybór. Przyjęcie lub odmowa zaproszenia. Pan domu którym jawi się sam Bóg, wyraża pragnienie i przynagla, aby wszyscy stali się uczestnikami jego radości; obficie czerpali z owoców zbawienia. Z przypowieści emanuje prawda o ludzkim nawróceniu, perspektywie serca, otwartych oczach, dostrzegających już dalekosiężnie przygotowane dary szczęśliwości do których dostęp ma każdy bez wyjątku. On jest przyszłością i Tym w którym dokonuje się odkupienie czasu i determinującym przez miłość optymistyczne wydarzenie końca. Nie stwarza miejsca eksterminacji i cierpienia, ale nadziei z której wyłania się „nowe stworzenie”- istota świtu. „Oko, którym dostrzegam Boga, jest zarazem okiem, przez które patrzy na mnie Bóg”- powie Mistrz Eckhart. Los człowieka jest losem Boga i przenika go czułość, miłość i troska. „W domu Ojca jest mieszkań wiele”(J 14,2). „Z przypowieści Jezusa wyłania się obraz Boga jako miłosiernego Ojca- pisał W. Hryniewicz- który oczekuje powrotu tych, którzy pobłądzili, wybacza winy, przekonuje, zaprasza, wzywa do zmiany myślenia i sposobu życia. Bóg Jezusa dale wszystkim szansę nowego początku. Nikomu tej szansy nie odmawia… Siła illokucyjna przypowieści skierowana jest dla każdego, przekracza wszelkie granice, etniczne, kulturowe i religijne.” W perspektywie przyszłości rysuje się wizja ludzkości przenikniętej obecnością Boga i darem nieśmiertelności. „Byt skończony powraca do Nieskończonego, z którego wyszedł, do którego zmierza, w którym już jest”- rozmyślał J.Y. Leloup. Chrześcijanin staje się ikoną Obecności. Promieniem w Słońcu. Kroplą wody w ocenie wiecznego drgania i istnienia. Materią przebóstwioną. Biesiadnikiem Miłości !

czwartek, 11 września 2025

 

Jeśli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem (2Kor 5,17). Wczoraj pochowałem moją siostrę Annę. Wiele razy sprawowałem obrzędy pogrzebu towarzysząc ludziom w ich dramatycznych przeżyciach i umacniając w nich nadzieję, że śmierć- choć jest intruzem- nie ma ostatecznego słowa. Inna jest amplituda emocji w sercu kapłana kiedy odprowadza się do grobu własną siostrę. Wezbranie uczuć jest tak intensywne, że zamienia się w misternie tłumione łzy. To czas odnowy i przebudzenia paschalnej świadomości. Odejście kogoś bliskiego rozdziera serce i pozostawia jakąś niewidzialną wyrwę, której nic już nie może wypełnić. Pracownikom zakładu pogrzebowego było ciężko zaryglować trumnę, ponieważ najbliżsi uczepieni na niej- nie chcieli jej oddać ziemi. Ale to ziarno musi być zasiane, aby móc zmartwychwstać. Odmawiając przewidziane w rytuale modlitwy, zerkałem na zrozpaczonego męża mojej siostry. On do niej cały czas mówił, prowadząc dialog jakże miłosnego towarzyszenia. Będzie Ci tam lepiej, nie martw się… Jakże przejmujące słowa rozstania. Zrozumiałem jakim brzemieniem jest miłość i strata kogoś z kim dzieliło się tak wiele lat życia. Smutek dzieci dla których Ania była cudowną i pełną wrażliwości matką. Przeżywała ich radości i problemy w sobie, zaradzała kryzysom i materialnym niedostatkom. Pełna przejrzystości oddychała ich życiem ! Te perturbacje miłości zapisane w człowieku niedostatecznie przygotowanym na rozstanie. „Kochać to być narażonym na cierpienie”- pisał C.S. Lewis. Miara ludzkiego bólu jest wprost proporcjonalna sile miłości i oddania. Pocieszeniem jest wiara która pozwala uchwycić horyzont wieczności i ostatecznego zjednoczenia z Bogiem. „Bóg miłuje coś więcej niż molekuły, które w chwili śmierci znajdują się w ciele. Miłuje On ciało, które zostało nacechowane całym znojem, całą bezustanną tęsknotą pielgrzymowania, a w czasie tego pielgrzymowania pozostawiło tak wiele śladów w świecie, który dzięki nim stał się światem ludzkim… Miłuje On ciało, które raniło się chropowatością świata i pokryło się wieloma bliznami, a które mimo to w pogoni za czułością zwracało się ciągle ku Niemu”(W. Breuning). Rozmyślając w drodze powrotnej z cmentarza, uświadomiłem sobie, że straciłem siostrę, ale zyskałem orędowniczkę po drugiej stronie. Stała się „sakramentem” obecności zmartwychwstałego Chrystusa. Kwiatem w rajskim ogrodzie zbawionych. To mądra katecheza dla nas, którzy tu jeszcze na chwilę zostajemy. Rozszyfrowywać misterium wieczności tu i teraz. Wyrażają to pełne duchowej głębi słowa poety: „[…] stajemy się duszą żywą, gdy wyciszonym przez moc harmonii i głęboką moc radości okiem, dostrzegamy otaczające nas życie.” Powyżej umieściłem fotografię mojej siostry z dzieciństwa, ponieważ wchodząc do Nieba, stajemy się na powrót umiłowanymi i pełnymi beztroski dziećmi.