Gdy
On jeszcze mówił, przyszedł ktoś z domu przełożonego synagogi i oznajmił:
«Twoja córka umarła, nie trudź już Nauczyciela!» Lecz Jezus, słysząc to, rzekł:
«Nie bój się; wierz tylko, a będzie ocalona». Gdy przyszedł do domu, nie
pozwolił nikomu wejść z sobą, oprócz Piotra, Jakuba i Jana oraz ojca i matki
dziecka. A wszyscy płakali i żałowali jej. Lecz On rzekł: «Nie płaczcie, bo nie
umarła, tylko śpi». I wyśmiewali Go,
wiedząc, że umarła. On zaś ująwszy ją za rękę rzekł głośno: «Dziewczynko,
wstań!» Duch jej powrócił, i zaraz
wstała. Polecił też, aby jej dano jeść. Rodzice jej osłupieli ze zdumienia,
lecz On przykazał im, żeby nikomu nie mówili o tym, co się stało (Łk
8,41-56).
To najbardziej
przejmujący i poruszający fragment Ewangelii. Można wiele mówić o śmierci, ale
uchwycić jej niewybredną siłę w stracie kochanego i kruchego dziecka to
doświadczenie najbardziej dramatyczne. Wchodzimy tu w mrok ludzkiego dramatu
który przeszywa jedynie wątła struga nadziei. Wiele razy próbowałem sobie
wyobrazić tak opisaną przez Łukasza scenę. Przyglądałem się malarskim próbom
ukazania tego tematu, których wspólnym elementem jest cisza, intymność,
poruszająca bliskość Jezusa i przebudzenie ze snu- ponieważ tak język wiary
opisuje śmierć. Potrafię z czułością choć pewnie nieudolnie, przybliżyć się do
uczuć rodziców, ich szamotaniny i braku pogodzenia się z faktem śmierci córki. Gwar
i towarzyszące mu emocje, przemienione w święto przebudzenia. Trudna do pojęcia
pedagogia nadziei. „Dzisiaj śmierć dziecka zdaje się być sprawą
niedopuszczalną, ciężarem, który przekracza psychiczną odporność rodziców i
który będzie ich gnębił przez długie lata, podczas gdy krewni i przyjaciele po
okazaniu bezpośredniego współczucia schronią się w cieniu defensywnej
konspiracji milczenia”(S. Yudkin). Osobiście towarzyszyłem wielu rodzicom w
przeżywaniu choroby, odchodzenia i ostatecznie rozstania się z dzieckiem.
Widziałem małżeństwa wylewające łzy i chwytające się wszystkich potencjalnych
możliwości, aby choć o dzień przedłużyć gasnące życie ich pociech. Potrafili z
dnia na dzień upłynnić majątek, żeby sfinansować kosztowną i niedającą pewności
na wyzdrowienie lub zatrzymanie choroby eksperymentalną medycynę. Przemierzali
pół świata za cudotwórcami i uzdrowicielami którzy mogli odwrócić fatalny bieg
wydarzeń. Ostatecznie ich spojrzenie zatrzymywało się na spojrzeniu Chrystusa
na krzyżu. Hiobowe dylematy i napięcia które im towarzyszyły, przekształcały rzeczywistość
w nich i obok nich w pole walki, szamotaniny i bólu promieniującego na wszystkich
którzy mieli z nimi kontakt. Jakże często wiara dawała im oparcie, ponieważ bez
niej rozpadliby się na kawałki i nie mogliby siły się podnieść. Byli i tacy
którzy przerzucali się winą i odpowiedzialnością za nieszczęście które ich
spotkało, co prowadziło do napięć, oskarżeń i ostatecznie do rozpadu
małżeństwa. Każdy ich krok przynosił większą ciemność. Pustka po stracie
dziecka była tak wielka, że nic nie mogło jej wypełnić, a każde wspomnienie
było jak zerwanie opatrunku z broczącej nieustannie rany. Byli i tacy, których
odejście dziecka uszlachetniło, zbliżyło do siebie i skierowało ku pełnemu
wiary otwarciu na Boga. Pamiętam małżeństwo które po walce nowotworowej
dziecka, nieprzespanych nocach w szpitalu, towarzyszeniu i nadejściu śmierci, zamarli
i zasklepili się w buncie i gorzkich pretensjach które przelewali na rodzinę i
przyjaciół przez kolejne dwadzieścia lat. Już nie potrafili się uśmiechać, a
ich spojrzenie było mętne i odpychające. Pozostali w szpitalnej sali i nie
pozwolili dziecku odejść w lepsze i bezpieczniejsze miejsce. „W szpitalu można
zrozumieć, jaką wartość ma zdrowie, ile znaczy życie- pisał N. Chatzinikolau-
jak człowiek sam w sobie jest mały, a jak wielki staje się z Bogiem. Człowiek
jest również słaby w swoich osiągnięciach cudownej technologii i geniuszu. Jego
cuda są bardzo niewielkie. Bóg natomiast pozostaje w swoich porażkach, w
śmierci i w pozornych niepowodzeniach. Życie podarowane przez człowieka zawsze
kończy się śmiercią. Śmierć którą dopuszcza Bóg, zawsze prowadzi do życia i
wieczności.” W mojej pamięci pozostanie szczególnie odejście dwudziestoletniej
dziewczyny i ceremonia pogrzebowa której przewodniczyłem. Piękna dziewczyna,
zmarła na białaczkę miesiąc przed swoim ślubem. Rodzina i narzeczony złożyli
jej ciało w trumnie w ślubnej sukni. Wyszła na spotkanie innego Oblubieńca.
Istota zmartwychwstała !






