WIERZĘ W DUCHA ŚWIĘTEGO
Chrześcijaństwo od dawna wierzy w Ducha Świętego i w
Jego Bóstwo. Już wypowiedzi z mowy pożegnalnej wyrażają najgłębsze prawdy o
Duchu. Według Synoptyków Duch Boży (Mt 12, 28) zostaje zesłany na Jezusa
(Mk 1, 10), który będzie chrzcił Duchem Świętym i ogniem (Łk 3, 16).
Duch Ojca będzie natchnieniem dla świadków Chrystusa (Mt 10, 20). Trynitarna
formuła chrzcielna (Mt 28, 19) wyklucza wszelkie wątpliwości dotyczące wiary i
liturgii pierwotnego Kościoła.
Z powodu kryzysu ariańskiego teologia musiała jednak
na nowo uświadomić sobie prawdę o Bóstwie Ducha Świętego. Najpierw Atanazy, a
po nim Bazyli, w roztropnych i pionierskich pismach argumentowali za wiarą
Kościoła, przedstawiając działanie Ducha Świętego w świecie, bez nazywania Go
wyraźnie Bogiem, w taki sposób, że jest ono zrozumiałe jedynie na podstawie
Jego boskości. Niedługo potem przyszła definicja pierwszego soboru w
Konstantynopolu, którego autorytet ostatecznie uznał sobór w Chalcedonie.
To, co najbardziej tajemnicze w Bogu - szum jego
słyszysz, lecz nie wiesz, skąd przychodzi i dokąd podąża (J 3, 8) -
wprawdzie może być stwierdzone jako istniejące, ale nigdy nie będzie mogło być
ujęte w sztywne pojęcia. Jest znamienne, że spór o tę tajemnicę między
Kościołem wschodnim i zachodnim jeszcze nie umilknął.
Łacińskie słówko in (Credo in Spiritum) mówi
nam, że Duch Święty jest Bogiem. Wyraża ono moje pełne wiary przekazanie siebie
uświęcającej i zbawiającej tajemnicy Ducha. Oczywiście, nie bezosobowej mocy,
gdyż czegoś takiego nie może być w Bogu, ale niepojętemu Komuś, który jest Kimś
innym niż Ojciec i Syn (J 14, 16) i którego własnością będzie wolne i boskie
działanie wewnątrz wolnego ludzkiego ducha oraz otwieranie przed naszą
ograniczonością głębokości Boga, które tylko On zgłębił: myśmy otrzymali
Ducha, który jest z Boga, dla poznania darów Bożych (1 Kor 2, 12). Przed
Nim, najczulszym, najwrażliwszym, najcenniejszym w Bogu winniśmy się otworzyć
bez oporu, bez mędrkowania, bez zatwardziałości, aby zostać wtajemniczonym w
misterium, że Bóg jest miłością. Nie wmawiajmy sobie, że to już sami wiemy! W
tym przejawia się mitość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas
umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J
4, 10). Tylko Duch uczy nas tej zmiany perspektywy, a przez Niego możemy się
rzeczywiście nauczyć, co z Jego punktu widzenia jest miłością.
Ten władający w sposób wolny i niepojęty w Bogu nazywa
się również pneuma: tchnienie albo wiatr, albo powiew wiatru (jak
podczas Pięćdziesiątnicy). Zmartwychwstały tchnie Go na swoich uczniów, odtąd
Jego powstanie w Bogu jest nazywane tchnieniem ze względu na brak lepszego
określenia. Jest to coś, co pochodzi z głębi Jego wnętrza, gdyż o Ukrzyżowanym
jest powiedziane, że umierając oddał swoje pneuma. Czyż tym, co
najbardziej wewnętrzne w Bogu, nie jest miłość, czyż przez to Duch nie jest
obecny wszędzie tam, gdzie to najbardziej wewnętrzne się urzeczywistnia?
Stajemy więc wobec delikatnego pytania: czy można - tak jak zachodnia teologia
stale uczyła - powiedzieć, że zrodzenie Syna jest aktem poznania (zatem ludzie
muszą najpierw poznać, aby mogli miłować), a dopiero potem wzajemny stosunek
między Ojcem i Synem byłby aktem miłości, który umożliwia pochodzenie Ducha?
Czy pra-poświęcenie się Ojca nie jest już aktem miłości, która się udziela,
oddaje wszystko, co własne? Czy zatem Duch, jak to uporczywie powtarzają
prawosławni, tak samo jak Syn pochodzi od Ojca? Zachodnie myślenie od czasów
Augustyna dodaje, że Duch pochodzi principaliter - co można
przetłumaczyć przez "głównie", "w pierwszym rzędzie" - od
Ojca. Ponieważ jednak Ojciec przekazuje Synowi całą moc Bóstwa, z pewnością
także - jako dar Ojca - jednocześnie moc oddania Mu otrzymanego Ducha miłości.
Gdy z Bożego życia wyłączymy wszelkie "przedtem" i "potem",
powinno być możliwe pogodzenie wschodniego punktu widzenia z zachodnim: jeśli
Ojciec w miłości rodzi Syna, to nie ma chwili, w której Syn w tej samej miłości
nie pozwalał się zrodzić i odwzajemnić się tą miłością w Duchu Świętym, tak aby
Duch - przyczyna i skutek miłości równocześnie - nieustannie nie płonął jako
żar miłości pomiędzy Nimi. Byłoby niedorzecznością wprowadzać jakąś różnicę
płci w Bogu i widzieć w Duchu element kobiecy, "łono", w którym
dokonuje się zrodzenie. Różnica istniejąca w stworzeniu (która w żaden sposób
nie wyczerpuje miłości pośród ludźmi) wywodzi się z planu Trójjedynego Boga.
Gdyby się chciało iść dalej, to trzeba by raczej w Synu szukać elementu kobiecego.
On umierając na krzyżu pozwala, by z Niego wyłonił się Kościół. On w całym swym
ziemskim istnieniu pozwala się prowadzić i "zapładniać" przez Ojca,
ale także równocześnie jako mężczyzna reprezentuje w świecie pierwotną rodzącą
siłę Boga. A ponieważ Syn pochodzi od Ojca, różnica płci jest obecna w tym
ostatnim w sposób "ponadziemski", dzięki czemu w Starym Przymierzu
Jego miłość mogła być opisywana przy pomocy kobiecych przymiotów. Ostatecznie
jednak wewnątrzświatowe różnice należą do obrazu i podobieństwa Boga,
który w swej miłości jest bardziej niepodobny niż podobny (IV Sobór
Laterański) do wszelkiego stworzenia.
Hans Urs von Balthasar “Credo – Medytacje o Składzie Apostolskim”