Wszystko ma swój czas…Jest czas rodzenia
i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono…czas
szukania i tracenia… (3,1-8). Piszę
te słowa słuchając Officjum Jana Garbarka, muzyka oddaje coś z poczucia
tęsknoty i przekracza granice tego, co już teraz jest, a tego co, za chwilę nie
będzie…a później się stanie. Uroczystość Wszystkich Świętych i czas zaduszny
który po raz kolejny będziemy przeżywać jakoś prowokuje do kilku nieporadnych
refleksji o życiu i śmierci. Pięknie pisze o przemijaniu Kohelet dla wielu na
pierwszy rzut oka niepoprawny pesymista, skupiony tylko na próbie obnażenia
świata i ukazania go jako marności i pogoni za niczym. Kiedy tak głębiej
wczytamy się w słowa człowieka doświadczonego życiem i mądrego, zobaczymy
wszystko wyraźniej, naszą rzeczywistość która jest pełna sensu o tyle, o ile
uświadamiamy sobie że dzisiaj jesteśmy a jutro nas nie ma. Człowiek egzystuje w tej przestrzeni
świadomości jaką jest śmierć, którą jakoś podświadomie wypiera z siebie, bo w dzisiejszej
kulturze bez dance makabre nikt już nie
umiera, wszyscy są zdrowi, piękni i nieśmiertelni- herosi którym jak coś się zepsuje, to można wymienić, jak w serwisie
samochodowym. Życie jednak pokazuje coś całkowicie odwrotnego, okazujemy się
bezradni jak dziecko wobec nieuniknionego przepływu chwili. „Narodziny i śmierć
człowieka( pisał J. Pasierb) są w tym porządku czymś naturalnym i żadna forma
protestu nie ma sensu. Dzięki możliwości „wiecznego powracania” do źródeł czasu
człowiek czuje się ocalony przed śmiercią i nicością”. Za chwilę wybierzemy się
tłumnie na nasze cmentarze, dla jednych
to będzie moment refleksji nad darem chwili, przygodności życia, myśli
wypuszczonej w zaświaty…pamięci o tych, którzy spacerowali po ziemi przed nami.
To pamięć o tych których sylwetki, słowa, gesty i świat odczuć zatrzymaliśmy w
sercu i pamięci. Jest to jakaś wielka anamneza
miłości, która przekształca już czas i przestrzeń w spotkanie, szczególnie
dla tych którzy wierzą iż, na drugim brzegu istnieje zdumiewająca radość
spotkania. Grób do którego przychodzimy jest miejscem pamięci, spoczynku i
przebudzenia ze snu, bo czym że jest śmierć jeśli nie zaśnięciem ( życie nasze zmienia się ale się nie kończy ) Dla innych bez refleksji pełnej
nadziei czas wędrówki na cmentarz będzie jaką forma współczesnego happeningu, którego przedstawicielami
stają się tak zwani (w moim może krzywdzącym odczuciu), czciciele zapalonego
znicza i reklamy mody…przecież trzeba
się jakoś pokazać, a może jeszcze co bystrzejsi zrobią świetny interes kosztem
zbiorowej amnezji eschatologicznej. Niestety taka postawa rodzi śmiech i pustkę, nie ma już nic…pozostaję
tylko ja sam i to co, aktualnie jest dla mnie źródłem szczęścia. Wyzucie z
uczuć i więzi miedzy ludzkich, powoduje straszny dramat. W Szwecji po śmierci bliskiej
osoby, kiedy się kończy ceremonia pogrzebu (jeżeli się odbędzie) i kremacji rodzina już nie zabiera ze sobą prochów
członka rodziny, ale skazuje go na rozsypanie Bóg wie gdzie, argumentując tym
że to definitywny koniec, nie ma człowieka, wiec idziemy dalej. Jak to
powiedziała mi kiedyś jedna starsza osoba z wielkim poczuciem humoru do której
chodziłem w pierwsze piątki miesiąca „dzisiaj żyjem jutro zgnijem, i nikogo to nie będzie obchodzić ”.
Jest
taka ciekawa refleksja którą napisał Romano Guardini: „Wszystko, co umarłe,
zniszczeje. My, żyjący, nie jesteśmy przecież całkowicie żywi. Wiele wleczemy
za sobą. Wiele nas obciąża. Czynimy coś i jak to często bywa, musimy to,
czegośmy dokonali, niejako ponownie ogarnąć, aby stało się nasze. Spotyka nas
coś co przechodzi tylko ponad nami. Jakże często siedzimy przy kimś kto
opowiada nam o swoim nieszczęściu i odczuwamy z rozpaczą swoją otępiałość. Żyjemy
tylko miejscami…A teraz zostaje tu wszystko porwane do najwyższego życia.” Dla nas chrześcijan śmierć nie staje
się źródłem lęku, wiara nas wychowuje do zaśnięcia, do radosnego przygotowania
się na moment pochwycenia, usadowienia się w trumnie jak w łożu małżeńskim. Nie
paraliżuje nas poczucie pustki, ale nadzieja spełnienia wszystkiego w Bogu
który wychodzi nam naprzeciw. „Jednak od Chrystusa śmierć ma sens
chrześcijański, nie jest intruzem, lecz wielką inicjatorką. Będąc „królową
lęków” według Hioba, śmierć zatrzymuje codzienne profanacje i zapomnienia,
uderza nieodwracalnością swojego wydarzania się. Nie istnieje sama w sobie, bo
to nie życie jest fenomenem śmierci, ale to śmierć jest tymczasowym fenomenem życia.
Taka jak negacja jest późniejsza od afirmacji, tak śmierć jest zjawiskiem
wtórnym i zasadniczo pasożytniczym. Po zerwaniu początkowej równowagi staje się
„naturalnym” losem śmiertelników, a jednak wbrew naturze, co tłumaczy lęk
umierających. Miarą siły choroby jest moc lekarstwa.” Naszym lekarstwem jest
głęboka intuicja którą za każdym razem wypowiadamy ustami i sercem w Credo. „Oczekuję wskrzeszenia umarłych”
i „Wierzę w zmartwychwstanie ciał”. To pokazuje że życie przechodząc przez śmierć
nadal trwa, w jakiejś tajemnicy miłości Boga. „Jak w Adamie wszyscy umierają
tak, też w Chrystusie wszyscy będą ożywieni”(1Kor 15,22).
Na
koniec taka obyczajowa prośba z mojej strony, jak już zamknę oczy i będę
przybliżał się do tajemnicy Życia, co ani
oko nie widziało ani ucho nie słyszało, proszę aby na moim nagrobku nie stawiać
sztucznych kwiatów, różyczka (choć jest efemeryczna) wystarczy.