poniedziałek, 24 sierpnia 2020


Chcę błogosławić Pana w każdym czasie, na ustach moich zawsze Jego chwała (Ps 34, 2).

Pewnie moich stałych czytelników zaniepokoił fakt, że od ponad tygodnia nie pojawiał się żaden mój wpis. Kilkanaście dni spędzonych na Mazurach było doskonałą okazją, aby telefon i komputer porzucić na dnie bagażnika samochodu. Pełna wrażeń była nasza rodzinna wakacyjna przygoda, której szlak wyznaczały dziewicze krajobrazy przyrody i ciągnące się pasma jezior w których można było zaznać w upalne dni ożywczych kąpieli. Naprawdę istnieją takie cudowne skrawki ziemi nie udeptane stopami nonszalanckich i naznaczonych nowoczesnością turystów. Miejsca spotkania z ciszą i pięknem natury, kołysane muśnięciami wiatru tak silnie wyczuwalnymi, że zmysły szaleją z radości. „Małe ojczyzny” w których przywiązani do odległej tradycji ludzie- egzystują w czasie dla nich właściwym- wolnym od brzemienia pośpiechu. Kilka miejsc zrobiło na mnie szczególne wrażenie. Jadąc samochodem zajechaliśmy do Świętej Lipki- gwarnego sanktuarium maryjnego, gdzie według podań na pniu lipowego drzewa Maryja miała się objawić pewnemu człowiekowi. Miejsce ciekawe z jeszcze innego powodu- estetycznego- podyktowanego chęcią zobaczenia pięknych barokowych wnętrz kościelno- klasztornych. Imponujący rzeźbiarski ołtarz wykonany przez Peuckera i Dobla w którym zagościła kopia rzymskiego wizerunku Matki Bożej Śnieżnej. Największe wrażenie na moim synku wywołał wspaniały prospekt organowy z ruchomymi figurkami odtwarzającymi scenę Zwiastowania. Urokliwe ukłony wymieniane pomiędzy Maryja a archaniołem Gabrielem. Muzyka i plastyka stworzyły harmonijny spektakl form; teatralną i religijną ucztę dla oczu maluczkich. Anioły muzykujące na instrumentach zrobiły takie wrażenie na pobudzonym wszystkim dwulatku że zaniemówił z wrażenia. Pomyślmy jakie to widowisko sztuki musiało robić wrażenie na ludziach z dawnych epok. Sanktuarium to miejsce gwarne, próbujące się za murami klasztornych krużganków chronić przed straganami dewocjonaliów i rzeszami licznie przybywających wycieczek turystów. Zatrzymaliśmy się na jedną noc w domu pielgrzyma i następnie skoro świt ruszyliśmy w dalszą drogę do Wojnowa. W tym drugim miejscu odczuliśmy smak błogiej ciszy. Przywitał nas Wojnowski Festiwal Fotografii. Na płotach domostw można było oglądać cały szereg zdjęć dokumentujący życie tej lokalnej społeczności i nie tylko. Historia i pełne szczerości ludzkie oblicza, zagajniki i toczące się w nich życie zostało zatrzymane w kadrze aparatu. Inspiracją do powstania tej wystawy plenerowej był francuski Festiwal Photo La Gacilly. Tam w małej wiosce w Bretanii na stałe odbywa się tak wizualna uczta dla oka. Zatrzymaliśmy się tam kilka dni, aby odetchnąć od przebytej drogi i przygotować się do uroczystości na które zostaliśmy zaproszeni. Odwiedziliśmy Monaster Zaśnięcia Przenajświętszej Bogurodzicy. Mała wspólnota sióstr w miejscu, gdzie ślady tej duchowej prawosławnej kultury wydają się zapomniane, egzotyczne, cerowane nicią czasu i duchowo połączone echem z modlitwą dawnej mieszkających w tych stronach starobrzedowych mniszek. Będąc w monasterze przypomniały mi się słowa Rozanowa: „To nie Kościół zrodził monastery, ale monastery zrodziły kościół- zrodziły jego ustrój i ducha, szaty i zmysły.” Miła, choć powściągliwa siostra oprowadziła nas po cerkwi i udostępniła cerkiewny sklepik. Na wieść o tym że jestem prawosławnym duchownym związanym z tradycją Zachodu, zadawała wiele wnikliwych i budzących zainteresowanie innością pytań. Na Boga. Prawosławie nie musi być ruskie ! Moją uwagę przyciągnęła Trójręka ikona Matki Bożej- rzecz jasna kopia ikony ze świętej Góry Atos. Obecność mniszek w tym miejscu wydaje się twórczym, ale jednak ciągle mozolnym spotkaniem Wschodu z Zachodem; tradycji bizantyjsko- ruskiej z rzymskim katolicyzmem. Ostatecznie „domeną Kościoła jest jedność- pisał G. Florovsky- Jedność ta nie jest zewnętrzna lecz wewnętrzna, ukryta i ograniczona. To jedność żywego ciała, jedność organizmu.” Pomimo historycznych podziałów, nawarstwionych historycznie uprzedzeń i wzajemnych oskarżeń, Kościół jest jeden, ponieważ w Bogu nie ma podziału lecz jest jedność- o tym w głębi duszy rozmyślałem. Katolickość „oznacza dostrzeganie siebie samego w innym, w umiłowanym.” Wracając do naszej wakacyjnej podróży. Najważniejszym miejscem na naszym szlaku stał się dawny klasztor i cerkiew mniszek starobrzędowych. Pomimo tego że ostatnia mniszka zmarła wiele lat temu, to cichą- duchową obecność tych kobiet wyczuwa się w murach tego miejsca. Molenna zaprasza do modlitwy, a święci ze starych i przyprószonych czasem ikon zapraszają do świata który przekracza granice czasu. Raskolnicy (schizmatycy) lub starowiercy byli ważnymi postaciami wpisanymi w bolesne dzieje Cerkwi. Nie chcieli się on zgodzić na reformę patriarchy Nikona, która zakładała ujednolicenie ksiąg i obrzędów liturgicznych według greckich wzorców. Dążenia te uraziły wielu z ludu przywiązanych do ruskiej tradycji i przyczyniło się ostatecznie do schizmy.  Staroobrzędowcy – różnili się różnili się od oficjalnego Kościoła jedynie pod względem rytuału, a nie doktryny. Byli ucieleśnieniem najbardziej subtelnych i starych elementów ruskiej pobożności, oraz dzięki nim zachowała się w dużym stopniu kanoniczna tradycja wykonywania ikon. „Ci ludzie żyli harmonijną koncepcją świata: nie jest ich winą, że zamysł reformy okazał się oderwany od żywych źródeł, od twórczego natchnienia wczesnego Kościoła, zaniżony do poziomu Typikonu i Domostroju”(A. Schmemann). Byli to prawosławni przypominający „amerykańskich amiszów”- żyjących w odizolowanych wspólnotach i przenikniętych tęsknotą za wiecznością w Bogu. W starobrzędowej cerkwi  dane mi było celebrować Boską Liturgię i sakrament małżeństwa moich przyjaciół. To miejsce na nowo zostało obudzone modlitwą wiernych, a niema sztuka ikon zaczęła przemawiać siłą zstępującego piękna. „Odwracalność czasu” dzięki potędze liturgii. Wydłużone i smukłe figury ikon wraz z odeszłymi do wieczności mniszkami stworzyły wraz z nami korowód błogosławionych- wyśpiewujących Bogu radosną pieśń uwielbienia.