Pewnie moich stałych
czytelników zaniepokoił fakt, że od ponad tygodnia nie pojawiał się żaden mój
wpis. Kilkanaście dni spędzonych na Mazurach było doskonałą okazją, aby telefon
i komputer porzucić na dnie bagażnika samochodu. Pełna wrażeń była nasza
rodzinna wakacyjna przygoda, której szlak wyznaczały dziewicze krajobrazy
przyrody i ciągnące się pasma jezior w których można było zaznać w upalne dni
ożywczych kąpieli. Naprawdę istnieją takie cudowne skrawki ziemi nie udeptane
stopami nonszalanckich i naznaczonych nowoczesnością turystów. Miejsca
spotkania z ciszą i pięknem natury, kołysane muśnięciami wiatru tak silnie
wyczuwalnymi, że zmysły szaleją z radości. „Małe ojczyzny” w których
przywiązani do odległej tradycji ludzie- egzystują w czasie dla nich właściwym-
wolnym od brzemienia pośpiechu. Kilka miejsc zrobiło na mnie szczególne
wrażenie. Jadąc samochodem zajechaliśmy do Świętej Lipki- gwarnego sanktuarium
maryjnego, gdzie według podań na pniu lipowego drzewa Maryja miała się objawić
pewnemu człowiekowi. Miejsce ciekawe z jeszcze innego powodu- estetycznego-
podyktowanego chęcią zobaczenia pięknych barokowych wnętrz kościelno-
klasztornych. Imponujący rzeźbiarski ołtarz wykonany przez Peuckera i Dobla w
którym zagościła kopia rzymskiego wizerunku Matki Bożej Śnieżnej. Największe
wrażenie na moim synku wywołał wspaniały prospekt organowy z ruchomymi figurkami
odtwarzającymi scenę Zwiastowania. Urokliwe ukłony wymieniane pomiędzy Maryja a
archaniołem Gabrielem. Muzyka i plastyka stworzyły harmonijny spektakl form;
teatralną i religijną ucztę dla oczu maluczkich. Anioły muzykujące na
instrumentach zrobiły takie wrażenie na pobudzonym wszystkim dwulatku że
zaniemówił z wrażenia. Pomyślmy jakie to widowisko sztuki musiało robić
wrażenie na ludziach z dawnych epok. Sanktuarium to miejsce gwarne, próbujące
się za murami klasztornych krużganków chronić przed straganami dewocjonaliów i
rzeszami licznie przybywających wycieczek turystów. Zatrzymaliśmy się na jedną
noc w domu pielgrzyma i następnie skoro świt ruszyliśmy w dalszą drogę do
Wojnowa. W tym drugim miejscu odczuliśmy smak błogiej ciszy. Przywitał nas
Wojnowski Festiwal Fotografii. Na płotach domostw można było oglądać cały
szereg zdjęć dokumentujący życie tej lokalnej społeczności i nie tylko. Historia
i pełne szczerości ludzkie oblicza, zagajniki i toczące się w nich życie
zostało zatrzymane w kadrze aparatu. Inspiracją do powstania tej wystawy
plenerowej był francuski Festiwal Photo La Gacilly. Tam w małej wiosce w
Bretanii na stałe odbywa się tak wizualna uczta dla oka. Zatrzymaliśmy się tam
kilka dni, aby odetchnąć od przebytej drogi i przygotować się do uroczystości
na które zostaliśmy zaproszeni. Odwiedziliśmy Monaster Zaśnięcia Przenajświętszej
Bogurodzicy. Mała wspólnota sióstr w miejscu, gdzie ślady tej duchowej
prawosławnej kultury wydają się zapomniane, egzotyczne, cerowane nicią czasu i
duchowo połączone echem z modlitwą dawnej mieszkających w tych stronach starobrzedowych
mniszek. Będąc w monasterze przypomniały mi się słowa Rozanowa: „To nie Kościół
zrodził monastery, ale monastery zrodziły kościół- zrodziły jego ustrój i
ducha, szaty i zmysły.” Miła, choć powściągliwa siostra oprowadziła nas po
cerkwi i udostępniła cerkiewny sklepik. Na wieść o tym że jestem prawosławnym duchownym
związanym z tradycją Zachodu, zadawała wiele wnikliwych i budzących
zainteresowanie innością pytań. Na Boga. Prawosławie nie musi być ruskie ! Moją
uwagę przyciągnęła Trójręka ikona Matki Bożej- rzecz jasna kopia ikony ze
świętej Góry Atos. Obecność mniszek w tym miejscu wydaje się twórczym, ale
jednak ciągle mozolnym spotkaniem Wschodu z Zachodem; tradycji bizantyjsko-
ruskiej z rzymskim katolicyzmem. Ostatecznie „domeną Kościoła jest jedność-
pisał G. Florovsky- Jedność ta nie jest zewnętrzna lecz wewnętrzna, ukryta i
ograniczona. To jedność żywego ciała, jedność organizmu.” Pomimo historycznych
podziałów, nawarstwionych historycznie uprzedzeń i wzajemnych oskarżeń, Kościół
jest jeden, ponieważ w Bogu nie ma podziału lecz jest jedność- o tym w głębi
duszy rozmyślałem. Katolickość „oznacza dostrzeganie siebie samego w innym, w
umiłowanym.” Wracając do naszej wakacyjnej podróży. Najważniejszym miejscem na
naszym szlaku stał się dawny klasztor i cerkiew mniszek starobrzędowych. Pomimo
tego że ostatnia mniszka zmarła wiele lat temu, to cichą- duchową obecność tych
kobiet wyczuwa się w murach tego miejsca. Molenna zaprasza do modlitwy, a
święci ze starych i przyprószonych czasem ikon zapraszają do świata który
przekracza granice czasu. Raskolnicy (schizmatycy) lub starowiercy byli ważnymi
postaciami wpisanymi w bolesne dzieje Cerkwi. Nie chcieli się on zgodzić na
reformę patriarchy Nikona, która zakładała ujednolicenie ksiąg i obrzędów
liturgicznych według greckich wzorców. Dążenia te uraziły wielu z ludu
przywiązanych do ruskiej tradycji i przyczyniło się ostatecznie do
schizmy. Staroobrzędowcy – różnili się
różnili się od oficjalnego Kościoła jedynie pod względem rytuału, a nie
doktryny. Byli ucieleśnieniem najbardziej subtelnych i starych elementów
ruskiej pobożności, oraz dzięki nim zachowała się w dużym stopniu kanoniczna
tradycja wykonywania ikon. „Ci ludzie żyli harmonijną koncepcją świata: nie
jest ich winą, że zamysł reformy okazał się oderwany od żywych źródeł, od
twórczego natchnienia wczesnego Kościoła, zaniżony do poziomu Typikonu i Domostroju”(A. Schmemann). Byli to prawosławni przypominający „amerykańskich
amiszów”- żyjących w odizolowanych wspólnotach i przenikniętych tęsknotą za
wiecznością w Bogu. W starobrzędowej cerkwi
dane mi było celebrować Boską Liturgię i sakrament małżeństwa moich
przyjaciół. To miejsce na nowo zostało obudzone modlitwą wiernych, a niema
sztuka ikon zaczęła przemawiać siłą zstępującego piękna. „Odwracalność czasu”
dzięki potędze liturgii. Wydłużone i smukłe figury ikon wraz z odeszłymi do
wieczności mniszkami stworzyły wraz z nami korowód błogosławionych-
wyśpiewujących Bogu radosną pieśń uwielbienia.