„Kiedy Colton Burpo cudem wyzdrowiał po
nagłej operacji wycięcia wyrostka robaczkowego, jego rodzina nie posiadała się
z radości. Nie spodziewała się tylko, że w ciągu następnych kilku miesięcy
usłyszy piękną i wyjątkową historię o podróży małego chłopca do nieba i z
powrotem.
Niespełna czteroletni Colton oznajmił
rodzicom, że opuścił swoje ciało podczas zabiegu, wiarygodnie opisując, co jego
rodzice robili, gdy on leżał na stole operacyjnym. Opowiadał o wizycie w niebie
i przekazywał historie ludzi, z którymi spotkał się w zaświatach, a których
nigdy wcześniej nie widział. Wspominał nawet o zdarzeniach, jakie miały miejsce
jeszcze przed jego narodzinami. Zaskoczył swoich rodziców opisami i mało
znanymi szczegółami o niebie, dokładnie pasującymi do tego, co podaje Biblia, a
przecież nie mógł ich stamtąd znać, bo jeszcze nie umiał czytać.
Z rozbrajającą niewinnością i typową dla
dziecka prostolinijnością Colton opowiada o spotkaniach z członkami rodziny,
którzy już dawno odeszli z tego świata. Opisuje Jezusa, anioły, i twierdzi, że
Bóg jest „bardzo, bardzo duży” i naprawdę nas kocha.
Historia ta – opowiedziana przez ojca,
przywołującego proste słowa własnego syna – ukazuje miejsce, które czeka na nas
wszystkich, i gdzie, jak mówi Colton, „nikt nie jest stary i nikt nie nosi
okularów”.
„Niebo istnieje…Naprawdę!” na zawsze zmieni
sposób, w jaki myślisz o wieczności, pozwalając ci przyjąć perspektywę dziecka
i uwierzyć jak ono.”
Dwie siostry (rozdz.17)
Zielone dni lata ustąpiły złotej jesieni, a temat
nieba ciągle powracał w naszych rozmowach z Coltonem. Ale jedna kwestia
przewijała się nieustannie: kiedy nasz syn widział Jezusa w niebie, to jak on
wtedy wyglądał? Byliśmy tym zainteresowani, ponieważ ja jako pastor ciągle
spędzam czas w szpitalach, księgarniach katolickich, przeróżnych kościołach, a
w tych wszystkich miejscach znajduje się mnóstwo obrazów przedstawiających
Chrystusa. Często towarzyszą mi Sonja z dziećmi, więc zaczęliśmy bawić się w
pewną grę. Gdy napotykaliśmy jakiś obraz Jezusa, pytaliśmy Coltona, czy tak
wygląda Chrystus. Chłopiec zawsze wpatrywał się przez chwilę, po czym kręcił
swoją małą główką i wyrokował: „Nie, na tym włosy się nie zgadzają” albo „Tutaj
ma inne ubranie”. Powtarzaliśmy tę grę setki razy przez następne trzy lata.
Niezależnie od tego, czy był to plakat w salce szkółki niedzielnej, okładka
książki lub kopia obrazu któregoś ze starych mistrzów wisząca u kogoś w domu,
Colton zawsze reagował tak samo. Był za mały, żeby wyjaśnić, co dokładnie było
złe w obrazie, potrafił tylko stwierdzić, że były nie takie i już. Pewnego
wieczora, w październiku siedziałem przy kuchennym stole, przygotowując
kazanie. Sonja w salonie ślęczała nad księgami rachunkowymi i regulowała
płatności. Cassie bawiła się obok niej lalkami Barbie. Usłyszałem krokiColtona
w korytarzu i zobaczyłem, jak obiegł kanapę i stanął naprzeciwko Sonji. –
Mamusiu, mam dwie siostry – oznajmił. Odłożyłem długopis. Sonja pracowała
dalej. – Mamusiu, mam dwie siostry – powtórzyło dziecko.Żona podniosła wzrok
znad dokumentów i pokręciła lekko głową. – Nie, masz siostrę Cassie i… masz na
myśli swoją siostrę cioteczną Traci? – Nie – stanowczo zaprzeczył. – Mam dwie
siostry. Przecież dziecko zmarło w twoim brzuchu, prawda? W tym momencie w domu
rodziny Burpo czas się zatrzymał, a oczy Sonji robiły się ogromne. Jeszcze kilka sekund wcześniej
Colton usiłował bez skutecznie skupić na sobie uwagę matki. Teraz mu się to w
końcu udało. – Kto ci powiedział, że dziecko zmarło w moim brzuchu? – zapytała
poważnym głosem. – Ona, mamusiu. Powiedziała, że umarła w twoim brzuchu. Colton
obrócił się i chciał odejść. Powiedział, co miał do powiedzenia i był gotów
ruszyć dalej. Ale po bombie, którą właśnie spuścił, Sonja dopiero
sięrozkręcała. Zanim zdążył obejść kanapę, głos Sonji zadudnił w całym domu. –
Coltonie Toddzie Burpo, wracaj tutaj natychmiast! Colton obrócił się i odszukał
mój wzrok. Jego twarz wyrażała tylko jedno pytanie: „Co ja takiego
zrobiłem?”.Wiedziałem, co moja żona wtedy czuła. Utrata tego dziecka była
jednym znajboleśniejszych przeżyć w jej życiu. Wytłumaczyliśmy to Cassie, bo
była starsza. Jednak nic nie mówiliśmy Coltonowi, ponieważ wydawało się, że
czterolatek tego nie zrozumie. Obserwowałem z kuchni, jak po twarzy Sonji
przemknęły wszystkie możliwe emocje. Colton, trochę zdenerwowany, obszedł znowu
kanapę i stanął naprzeciwko swojej mamy, ale tym razem znacznie mniej pewnie. –
Wszystko w porządku, mamusiu – powiedział. – Nic się jej nie stało. Bóg ją
adoptował. (...)