piątek, 23 listopada 2012

Niebo istnieje...Naprawdę !


„Kiedy Colton Burpo cudem wyzdrowiał po nagłej operacji wycięcia wyrostka robaczkowego, jego rodzina nie posiadała się z radości. Nie spodziewała się tylko, że w ciągu następnych kilku miesięcy usłyszy piękną i wyjątkową historię o podróży małego chłopca do nieba i z powrotem.

Niespełna czteroletni Colton oznajmił rodzicom, że opuścił swoje ciało podczas zabiegu, wiarygodnie opisując, co jego rodzice robili, gdy on leżał na stole operacyjnym. Opowiadał o wizycie w niebie i przekazywał historie ludzi, z którymi spotkał się w zaświatach, a których nigdy wcześniej nie widział. Wspominał nawet o zdarzeniach, jakie miały miejsce jeszcze przed jego narodzinami. Zaskoczył swoich rodziców opisami i mało znanymi szczegółami o niebie, dokładnie pasującymi do tego, co podaje Biblia, a przecież nie mógł ich stamtąd znać, bo jeszcze nie umiał czytać.

Z rozbrajającą niewinnością i typową dla dziecka prostolinijnością Colton opowiada o spotkaniach z członkami rodziny, którzy już dawno odeszli z tego świata. Opisuje Jezusa, anioły, i twierdzi, że Bóg jest „bardzo, bardzo duży” i naprawdę nas kocha.

Historia ta – opowiedziana przez ojca, przywołującego proste słowa własnego syna – ukazuje miejsce, które czeka na nas wszystkich, i gdzie, jak mówi Colton, „nikt nie jest stary i nikt nie nosi okularów”.

„Niebo istnieje…Naprawdę!” na zawsze zmieni sposób, w jaki myślisz o wieczności, pozwalając ci przyjąć perspektywę dziecka i uwierzyć jak ono.”

 
Dwie siostry (rozdz.17)
Zielone dni lata ustąpiły złotej jesieni, a temat nieba ciągle powracał w naszych rozmowach z Coltonem. Ale jedna kwestia przewijała się nieustannie: kiedy nasz syn widział Jezusa w niebie, to jak on wtedy wyglądał? Byliśmy tym zainteresowani, ponieważ ja jako pastor ciągle spędzam czas w szpitalach, księgarniach katolickich, przeróżnych kościołach, a w tych wszystkich miejscach znajduje się mnóstwo obrazów przedstawiających Chrystusa. Często towarzyszą mi Sonja z dziećmi, więc zaczęliśmy bawić się w pewną grę. Gdy napotykaliśmy jakiś obraz Jezusa, pytaliśmy Coltona, czy tak wygląda Chrystus. Chłopiec zawsze wpatrywał się przez chwilę, po czym kręcił swoją małą główką i wyrokował: „Nie, na tym włosy się nie zgadzają” albo „Tutaj ma inne ubranie”. Powtarzaliśmy tę grę setki razy przez następne trzy lata. Niezależnie od tego, czy był to plakat w salce szkółki niedzielnej, okładka książki lub kopia obrazu któregoś ze starych mistrzów wisząca u kogoś w domu, Colton zawsze reagował tak samo. Był za mały, żeby wyjaśnić, co dokładnie było złe w obrazie, potrafił tylko stwierdzić, że były nie takie i już. Pewnego wieczora, w październiku siedziałem przy kuchennym stole, przygotowując kazanie. Sonja w salonie ślęczała nad księgami rachunkowymi i regulowała płatności. Cassie bawiła się obok niej lalkami Barbie. Usłyszałem krokiColtona w korytarzu i zobaczyłem, jak obiegł kanapę i stanął naprzeciwko Sonji. – Mamusiu, mam dwie siostry – oznajmił. Odłożyłem długopis. Sonja pracowała dalej. – Mamusiu, mam dwie siostry – powtórzyło dziecko.Żona podniosła wzrok znad dokumentów i pokręciła lekko głową. – Nie, masz siostrę Cassie i… masz na myśli swoją siostrę cioteczną Traci? – Nie – stanowczo zaprzeczył. – Mam dwie siostry. Przecież dziecko zmarło w twoim brzuchu, prawda? W tym momencie w domu rodziny Burpo czas się zatrzymał, a oczy Sonji robiły się ogromne. Jeszcze kilka sekund wcześniej Colton usiłował bez skutecznie skupić na sobie uwagę matki. Teraz mu się to w końcu udało. – Kto ci powiedział, że dziecko zmarło w moim brzuchu? – zapytała poważnym głosem. – Ona, mamusiu. Powiedziała, że umarła w twoim brzuchu. Colton obrócił się i chciał odejść. Powiedział, co miał do powiedzenia i był gotów ruszyć dalej. Ale po bombie, którą właśnie spuścił, Sonja dopiero sięrozkręcała. Zanim zdążył obejść kanapę, głos Sonji zadudnił w całym domu. – Coltonie Toddzie Burpo, wracaj tutaj natychmiast! Colton obrócił się i odszukał mój wzrok. Jego twarz wyrażała tylko jedno pytanie: „Co ja takiego zrobiłem?”.Wiedziałem, co moja żona wtedy czuła. Utrata tego dziecka była jednym znajboleśniejszych przeżyć w jej życiu. Wytłumaczyliśmy to Cassie, bo była starsza. Jednak nic nie mówiliśmy Coltonowi, ponieważ wydawało się, że czterolatek tego nie zrozumie. Obserwowałem z kuchni, jak po twarzy Sonji przemknęły wszystkie możliwe emocje. Colton, trochę zdenerwowany, obszedł znowu kanapę i stanął naprzeciwko swojej mamy, ale tym razem znacznie mniej pewnie. – Wszystko w porządku, mamusiu – powiedział. – Nic się jej nie stało. Bóg ją adoptował. (...)