sobota, 30 sierpnia 2014




Mt 16,21–27

Jezus zaczął wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele wycierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity i trzeciego dnia zmar­twychwstanie.

A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: „Panie, niech Cię Bóg broni! Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie”.

Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: „Zejdź Mi z oczu, szatanie! Jesteś Mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.

Wtedy Jezus rzekł do swoich uczniów: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bo­wiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?

Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania”.





Piszę już dzisiaj słowo na Niedzielę, tak mnie zainspirowała Ewangelia. Po raz kolejny wsłuchujemy się w pełne stanowczości słowa Mistrza mówiące o wzięciu na swoje ramiona ciężaru krzyża. Krzyż nie jest przyjemny: twardy, ciężki, zadający straszliwy ból… medium sumienia, dla wielu rozpaczliwie masochistyczny jako narzędzie kaźni ze swoją pełną obsesyjności atrybucją. Krzyż to trud przekraczający siły… krew i pot płynące się na ziemię, to bezradność…osamotnienie, poczucie pustki, ciemność… Krzyż jest zbyt trudny do zaakceptowania, a co dopiero do zabrania go ze sobą, wzięcia na ramiona, czy przylgnięcia do niego. Często jesteśmy w wierze sentymentalni, przewrażliwieni, bolejący nad sobą, nawet nieufni kiedy słyszymy jak dogmat słowa: chrześcijaństwo to nic innego jak Krzyż. Dobrze to oddał w słowach Merton: „Są ludzie, którzy wierzą w samoistną moc i wartość cierpienia. Ale ich wiara jest iluzją. Ono nie posiada własnej wartości czy mocy. Ma wartość jedynie jako test, jako próba wiary…Społeczeństwo, którego całym ideałem jest wyeliminowanie cierpienia i danie wszystkim członkom możliwie największej wygody i przyjemności, jest skazane na zagładę”. Mijamy słowa które próbują nam zakorzenić w sercu trudną a jednocześnie jakoś perspektywicznie satysfakcjonującą prawdę do której powoli się dorasta o krzyżu: cierpienie…miłość…życie… Kiedyś pokazała mi jedna kobieta krzyż który znalazła na śmietniku w Holandii. ( Na moim osiedlu mieszkalnym stali bywalcy śmietnikowi pewnie też przeszliby obojętnie, będąc raczej zainteresowani butelkami po chmielnym napoju). Pomyślałem sobie wtedy; jakim to zagrożeniem może być Bóg który oddał się w ludzkie ręce, i tak niesprawiedliwie, bestialsko został potraktowany. Jak może oddziaływać w odbiorze drzewo wyciosane, skoro wzbudza tak wielki znak sprzeciwu…? Jak wielką siłę oddziaływania ma kawałek zwalonego i nabrzmiałego krwią skazańców drzewa z zawieszonym na nim Człowiekiem, który w agonii opuszczenia wypowiedział miłość… Wykrzyczał w nieopisanych konwulsjach że kocha grzesznika w chwili kiedy żaden człowiek na to wcale nie zasługiwał. Teilhard de Chardin zanotował mocne słowa: „Tam gdzie pojawia się krzyż, nieuchronnie powstaje wzburzenie i sprzeciw”. Zapytajmy siebie o nasze krzyże zawieszone na ścianach naszych domów, o stan tych w przydrożnych kapliczkach, o krzyż na mojej piersi ? Obecność tego znaku musi prowokować nas do myślenia, do wychodzenia z  powierzchowności i płytkiej religijności. Kiedyś uczestniczyłem w ciekawym wykładzie z rzeźby średniowiecznej gdzie była mowa o krucyfiksach mistycznych. Było to zjawisko charakterystyczne dla terenu Niemiec, zainspirowane głęboką duchowością świętych ludzi, zranionych miłością… którzy z tak wielką przenikliwością wczuwali się w to, co doświadczył Chrystus w momencie opuszczenia i śmierci na Golgocie. Było to tak silne przeżycie, zabarwione osobistym współodczuwaniem dramatu krzyża, iż stało się inspiracją dla sztuki, szczególnie tak plastycznej jak rzeźba. Jeden z najbardziej popularnych mistyków XIV wieku, dominikanin Henryk Suzo, podjął próbę odtworzenia wewnętrznego monologu Chrystusa  w momencie śmierci: „Gdybym wisiał na wysokiej gałęzi krzyża z nieskończonej miłości dla ciebie i wszystkich ludzi, całe moje ciało zostało boleśnie skrzywione…, bo moja głowa pochyliła się z bólu i cierpienia, moja czysta barwa wyblakła. Patrz, piękno moje umarło ,zupełnie i całe, tak jakbym nigdy nie był piękną mądrością…” Niezwykłym i przekraczającym granice zwykłej estetyki konkretnej epoki, obrazujący tak pojęte wyniszczenie Chrystusa, stanowi wyjątkowe w swoim kodzie teologicznym, dzieło plastyki kolońskiej z ok. 1300 roku- krucyfiks z kościoła panny Marii na Kapitolu w Kolonii. Pisał o tym dziele Białostocki: „Ciało Chrystusa rozpięte jest na rozczapierzonych gałęziach drzewa; jest to szczególny typ, zwany krucyfiksem widlastym. Drzewo, suche i obumarłe, oznacza biblijne drzewo wiadomości złego i dobrego, które dzięki męce Chrystusa staje się źródłem nowego życia. Ale drzewem życia dopiero się stanie- na razie jest to drzewo śmierci, na którym wisi potwornie wychudłe, zdeformowane męką ciało. Wraz z tendencją do podkreślenia dramatycznego wyrazu, do ekspresyjnego kształtowania pojawia się geometryzacja niektórych form. Zlepione krwią strąki włosów Chrystusa układają się jak żelazne, skręcone śruby; wykrzywiona cierpieniem twarz poryta jest ostro łamiącymi ją bruzdami, tworzącymi geometryczny ornament. Podobnie ujęta jest klatka piersiowa, której bryła pocięta jest prostymi liniami żeber. Ale ten element jest jedynym co podtrzymuje jeszcze istnienie tego martwego ciała, które, jak się paradoksalnie zdaje, straciłoby bez tej kubizującej deformacji wszelką formę”. Pewnie się zastanawiacie po co tak wnikliwy, dotykający medycyny sądowej opis ciała ukrzyżowanego, wydobytego przez zręczną dłoń rzeźbiarza ? Jedyna sensowna odpowiedź która mi się nasuwa w tym momencie to: znak sprzeciwu, nie tyle narzędzie zbrodni będące wyrazem ludzkiego „geniuszu” zadawania bólu. Może chodzi abyśmy uświadomili sobie jak wielkie było poniżenie Syna Bożego, tego co w Nim ludzkie- cielesne, wystawione na ludzkie mętne spojrzenie, na łatwe zdeptanie, oplucie, wychłostanie i maltretowanie ku uciesze innych… na wykrzyczenie Bogu: wszystko możemy z Tobą zrobić… a Ty tylko milczysz i zaprzeczając wszystkiemu miłujesz ! Taki obraz musi wzruszyć, nie może pozostawić nas w obojętności… Wydaje się że po filmie pt. „Pasja” Gibsona już nic nie jest nam wstanie wytrącić nam z dłoni torby papierowej z chipsami czy popcornem. Potrzeba w przeżywaniu utożsamienia z Chrystusem tego średniowiecznego „sensus fidei’ aby zgłębić tak wielkie misterium miłości. Dopiero w tym kontekście można widzieć swoją wiarę, można udzielić Bogu dojrzałej odpowiedzi wiary… każdy na swój sposób, dobierając sobie krzyż według miary, wagi i pewnie osobistej grzeszności w której nie brakuje „pordzewiałych gwoździ”. Wielu z naszych braci i sióstr (chrześcijan) już doświadczyło krzyża, tak namacalnie, boleśnie w otchłani opuszczenia, milczenia i ciemności… Oni już są opieczętowani stygmatami wierności. Słowo Krzyża dla tych którzy doznają cierpienia i niesprawiedliwości jest „mocą Bożą” (1Kor 1,18). Świadkowie których krew spulchniła ziemię-Kościół, stają się utożsamieni z największym Męczennikiem. Uczynili już to najpełniej chrześcijanie współcześni, o których słyszymy łykając kawę przy śniadaniu ze  strzępów informacji podawanych przyjemnie i lekko strawnie. Prześladowani za wiarę, z pistoletem przystawionym do skroni, z odrąbanymi członkami ciała… ze wzrokiem utkwionym w niebo, gdzie każdy z nich woła: Ukrzyżowany Bóg jest moim jedynym Panem !



czwartek, 28 sierpnia 2014




Mk 6,17-29

Herod kazał pochwycić Jana i związanego trzymał w więzieniu, z powodu Herodiady, żony brata swego Filipa, którą wziął za żonę.

Jan bowiem wypominał Herodowi: „Nie wolno ci mieć żony twego brata”. A Herodiada zawzięła się na niego i rada byłaby go zgładzić, lecz nie mogła. Herod bowiem czuł lęk przed Janem, znając go jako męża prawego i świętego, i brał go w obronę. Ilekroć go posłyszał, odczuwał duży niepokój, a przecież chętnie go słuchał.

Otóż chwila sposobna nadeszła, kiedy Herod w dzień swoich urodzin wyprawił ucztę swym dostojnikom, dowódcom wojskowym i osobom znakomitym w Galilei.

Gdy córka Herodiady weszła i tańczyła, spodobała się Herodowi i współbiesiadnikom. Król rzekł do dziewczęcia: „Proś mnie, o co chcesz, a dam ci”. Nawet jej przysiągł: „Dam ci, o co tylko poprosisz, nawet połowę mojego królestwa”.

Ona wyszła i zapytała swą matkę: „O co mam prosić?”

Ta odpowiedziała: „O głowę Jana Chrzciciela”.

Natychmiast weszła z pośpiechem do króla i prosiła: „Chcę, żebyś mi zaraz dał na misie głowę Jana Chrzciciela”.

A król bardzo się zasmucił, ale przez wzgląd na przysięgę i na biesiadników nie chciał jej odmówić. Zaraz też król posłał kata i polecił przynieść głowę jego. Ten poszedł, ściął go w więzieniu i przyniósł głowę jego na misie; dał ją dziewczęciu, a dziewczę dało swej matce.

 
Jak niezwykle zwiewnie musiała tańczyć Salome, córka Herodiady. Tyle ładunku erotycznego, figury ciała układające się w rytm muzyki okraszonej kadzidłami, jadłem i winem...które zniewoliły i zatrzymały na sobie spojrzenie Heroda. Człowiek który mienił się za męża stanu, władcę, okazuje się iż wyłączył zdrowy rozsądek, poddał się figlarności dziewczęcej... Najbardziej makabryczne to życzenie dziewczyny podjudzonej przez swoją matkę, misternie przemyślane ociekające żądzą krwi i pragnieniem zemsty, za długo wytykaną prawdę o niemoralnym życiu. Pragnę głowy człowieka który budzi sumienia, którego krzyk wciska się w rozdarte przez grzech serca...Jan człowiek pustyni, jasnych zasad, czytelnych sytuacji, wiarygodnych postaw moralnych...taki niebezpieczny dla zepsutego otoczenia, świadek prawdy. Ile tu narracji w których każdy z nas może się odkryć...


Jan Chrzciciel to człowiek wielkiego oddziaływania duchowego i moralnego. Okazuje się że po męczeńskiej śmierci Jego głos jest o wiele bardziej donośny i przenikliwy, porusza sumienia i kruszy twarde serca, staje się imperatywem moralnym: „Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo Boże”. Prawda którą głosił Prorok jest wołaniem o nawrócenie serca. Dla nas Prorok staje się ikoną normalności pośród fałszu i obłudy, wobec bezrefleksyjnej akceptacji zła. „Prorokiem nie jest ten, który zgaduje i przepowiada przyszłość; według Biblii, prorokiem jest ten, kto „wyczuwa plan Boży” w świecie (który jest jakoś rozdarty), ten kto rozszyfrowuje i zapowiada wolę Boga, nieubłagalny pochód łaski… Św. Jan Chrzciciel jest nie tylko świadkiem Królestwa Bożego, jest już miejscem, w którym świat został zwyciężony i w którym Królestwo jest obecne. Nie tylko jest głosem który je zapowiada, lecz jest już jego słowem. Jest to Przyjaciel Oblubieńca, ten który się umniejsza i staje się przejrzysty po to, by Inny wyrósł i ukazywał się. Oto godność proroka: być tym, który przez swe życie, przez to, co w nim już  jest, zapowiada Tego, który nadchodzi.” Dla Heroda taka sytuacja jest niebezpieczna jeszcze bardziej, ponieważ po Proroku przychodzi Ktoś o wiele mocniejszy, kto zna całą prawdę.


 


 


 






Jezus powiedział do swoich uczniów:” Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie…”(Mt 24,42-51).


 Chrześcijaństwo od początku żyło prawdą o powtórnym przyjściu Chrystusa na końcu czasów. Wiara Kościoła w tajemnicę Chrystusa nie kończy się wyznaniem wiary w Jego zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. W ślad za świadectwem przesłania Nowego Testamentu o przyjściu Syna Człowieczego (Mt 10,23; 16,27; 19,28; 24,30; Łk 18,8), w symbolu wiary sformułowanym w Credo nicejsko-konstantynopolitańskim wyznajemy, że Jezus Chrystus powtórnie przyjdzie w chwale sądzić żywych i umarłych, a królestwu Jego nie będzie końca. Już temu wyznaniu towarzyszy postawa oczekiwania: I oczekuję wskrzeszenia umarłych i życia wiecznego w przyszłym świecie.  To wyznanie nie koncentruje się na wydarzeniu z przeszłości, ale zwraca się ku przyszłości z nadzieją na Jego powtórne przyjście. Kiedy zacznie się jednak nowe życie wszystko musi przeminąć, wyrażają to słowa Apostoła Pawła: to, co dawne przeminęło, a nastało nowe (2Kor 5,17). Początek czasu Paruzji to jednocześnie koniec świata, który to zmieni sposób swego bytowania. Wszystko będzie żyło w pulsującym napięciu na Jego przyjście, i całe stworzeni będzie wołało w euforii oczekiwania: Marana tha- przyjdź Panie szybko i nie zwlekaj.

 Wyrażają to głębokie choć niepozbawione lęku teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, które to jednocześnie staną się niezwykle inspirujące dla średniowiecznej sztuki przedstawiającej scenę Sądu Ostatecznego. Wyraża to jeden z najstarszych tekstów patrystycznych o tytule Didache: Czuwajcie nad waszym życiem! Niechaj pochodnie wasze nie gasną, nie rozluźniajcie pasów na biodrach waszych, lecz bądźcie gotowi, nie znacie bowiem godziny, w której Pan nasz przyjdzie. (A kiedy przyjdzie Pan) wtedy ukażą się znaki prawdy: najpierw znak niebios otwartych, potem znak dźwięku trąby i jako trzeci znak zmartwychwstanie umarłych. Nie wszystkich wprawdzie jak powiedziano: Przyjdzie Pan, a z Nim wszyscy świeci. Wówczas to ujrzy świat Pana przychodzącego na obłokach niebieskich. Mówi o tym również mądrość Biblii, opowiadając o tym dniu jako „dniu Pana”- którego nadejście stanowią symboliczne obrazy powszechnej zagłady świata i przebudzenia żywiołów. Pisma natchnione opowiadają że koniec wszystkiego nastąpi nieoczekiwanie jako wydarzenie które będzie wyrywać się poza granice czasu. Transcendentne w stosunku do historii wydarzenie końca kryje w sobie podobieństwo do nieoczekiwanej śmierci, dlatego w nauczaniu o przyszłych losach świata Jezus zachęcał do czujności i gotowości: Jak bowiem błyskawica pojawi się na wschodzie i zajaśnieje na zachodzie, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Czuwajcie więc, bo nie wiecie, którego dnia wasz Pan przyjdzie (…) Dlatego i wy bądźcie gotowi, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie spodziewacie (Mt 24,27.42.44). Koniec jest blisko, już u drzwi (w.33). Tylko tyle, i aż tyle nam powiedziano. Tajemnica końca czasów pozostaje ciągle sferą w przestrzeni wiary i nadziei. Podejmując egzegezę tekstów ewangelicznych, możemy często spotkać z właściwym dla nauczania Chrystusa językiem antropomorficznym który to często oznajamia w sposób następujący o dniu który nastanie jako wydarzenie przesłonięte tajemnicą  ten dzień i godzina  które nie są znane nawet takim bytom jak aniołowie, ani nawet Synowi który w stanie ziemskiego ogołocenia, lecz jedynie Bogu Ojcu (por. Mt 24,36; Mk 13,32). Dopiero księga Apokalipsy objaśni że, ta sytuacja się zmieni dopiero po wejściu Chrystusa do Nieba, wtedy w pełni stanie się Panem i Interpretatorem dziejów świata. Jako chwalebny będzie uczestniczył w przeobrażającej świat mocy swego Ojca. Ewangelie opisują przyjście Chrystusa w kategoriach apokaliptycznych nieszczęść i dziwnych poza racjonalnych zjawisk kosmicznych. Ta cała dramaturgia chwili stanowi aktualizacje tych słów Pisma które przekraczają ludzką percepcję, wyobraźnie i sposób pojmowania owych niesamowitych obrazów, rozpoczynających nowy eon. Potem nastanie koniec, gdy przekaże królestwo Bogu i Ojcu, gdy pokona wszelką zwierzchność, władzę i moc. Trzeba bowiem, aby On królował, dopóki nie położy wszystkich wrogów pod swoje stopy. (1Kor 15,24-25). Apokalipsa najczęściej określa Pana jako Tego, który jest i który był, i który przychodzi (Ap 1,4;  4,8). Jezus zostaje nazwany Pierwszym i Ostatnim (1,17), Alfą i Omegą, Początkiem i Końcem (22,12), te wszystkie imiona stanowią przymioty Wszechmocnego Boga. A całe stworzenie czeka na swojego Oblubieńca, na ostateczne wyzwolenie ze zła i śmierci.  

Najbardziej rozpoznawalnym znakiem Paruzji  będzie powszechna i widzialna dla każdego człowieka, epifania Chrystusa Boga-człowieka w majestacie chwały.  
Ta chwała będzie Go otaczać i będzie stanowiła znamię Jego boskości i manifestację władzy nad światem, to będzie eksplozja światła tak jak się to dokonało kiedy Chrystus przemienił się wobec uczniów na górze Tabor, lub światło które wytrysnęło z pustego grobu, jako iluminacja życia w noc zmartwychwstania. Pisze o tym Orygenes jeden z najstarszych Ojców Kościoła: Cały Kościół wierzy, że na pewno nastąpi powtórne i chwalebne przyjście Chrystusa.”Syn Boży, który wzięty został w chwale”(1Tm 3,16), w chwale tu powróci w swej postaci i piękności (Iż 53,2), tak że Jego ciało będzie, jakim było wtedy, gdy się przemienił na górze wobec trzech uczniów, którzy z Nim na nią wstąpili. Przyjdzie jednak, by ukazać się już nie trzem ani kilku innym, lecz wszystkim narodom przed Nim zgromadzonym. Wtedy zasiądzie na tronie chwały swojej i oddzieli złych od dobrych. Wtedy na imię Jezusa będzie się zginać każde kolano w niebiosach i na ziemi i pod ziemią i każdy język wyzna, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca (Flp 2,9-11). Przyjdzie On na obłokach nieba, otoczony aniołami (Mt 24,30), wszyscy ludzie Go rozpoznają, nikt się nie schowa przed chwilą Jego przyjścia. Paruzja sprawi, że piorunujące przyjście Chrystusa w chwale będzie oczywiste dla wszystkich. Paruzja będzie jednak widoczna nie w historii, lecz ponad historią, co zakłada przyjście innego eonu: wszyscy będziemy przemienieni (1Kor 15,51)- Potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy  w obłokach w powietrze na spotkanie Pana (1Tes 4,17). Według św. Pawła zasiane ziarno ma energię, której Bóg da nowe życie. Jeżeli jest ciało cielesne, to jest także ciało duchowe, które jest nieśmiertelne i podobne niebu. Wszyscy wyjdą na wezwanie głosu. Teksty eschatologiczne charakteryzują się symboliczną gęstością, która niweczy każdą pokusę upraszczania, a zwłaszcza każdy sens dosłowny. Bezsilne słowa ustępują miejsca obrazom wymiaru transcendentnego wobec świata. Dokładny sens całkowicie nam umyka i zachęca nas do tego, by czcić w milczeniu rzeczywistość, o której zostało powiedziane: Czego oko nie widziało i ucho nie słyszało i co do serca ludzkiego nie wstąpiło, to przygotował Bóg tym, którzy Go miłują (1Kor 2,9).

 

środa, 27 sierpnia 2014




Mt 23,27-32
Jezus przemówił tymi słowami:
„Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości.
Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych, i mówicie: «Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków». Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków”.


Wydają się bardzo ostre słowa Chrystusa skierowane w stronę faryzeuszów, uderzają jak gromy w ich poczucie pewności siebie, zadufanie i nadętą pobożność. Wydaje się że po takich słowach to niejednemu „sprawiedliwemu nauczycielowi” powinna siąść mocno psychika. Nikt z nas nie chciałby usłyszeć pod swoim kierunkiem słów, iż jest "grobem pobielanym…" To musiało zaboleć, a na pewno wywołało ogromny gniew. Takie słowa można zrozumieć jako włożenie kija w mrowisku, nic dobrego się nie wydarzy...będzie konflikt interesów. Z tym panami lepiej nie zaczynać jakiegokolwiek dyskursu. Faryzeusze byli ludźmi Prawa, a więc wykonawcami i interpreterami Bożych zamysłów. Należał im się poklask i szacunek społeczny. Spoglądając z zewnątrz na faryzeuszów nic nie można im zarzucić. Stanowili oni kastę sprawiedliwych, wydawali się na pierwszy rzut oka pełni religijnego zaangażowania i duchowej determinacji do osiągnięcia jeszcze większych przywilejów. Ale tak naprawdę oddech faryzeusza śmierdzi, zatruwa powietrze, jego modlitwa nabrzmiała jest poczuciem wyższości i chropowatością względem tych słabych i przeciętnych. Pronzato napisał takie słowa w kontekście przypowieści „o faryzeuszu i celniku” demaskując sprawiedliwych Izraela: „Chlubi się swoją bliskością z Bogiem. Ale Bóg trzyma go na dystans, a nawet go odrzuca. Bóg nie może znieść jego oddechu, jego cnót, które śmierdzą arogancją, samozadowoleniem, poczuciem wyższości, pychą i pogardą dla innych”. Jezus przestrzega nas współczesnych przed przyjęciem takiej postawy religijnej. Jego słowa czasami rozdzierają serca, ale jednocześnie leczą… Bóg zawsze będzie towarzyszem drogi naszego życia. Jest tylko jeden warunek; mamy być we wszystkim autentyczni, bez zaszufladkowania i fałszywej pobożności na pokaz… a taka bardzo często może okazać się grobem pobielonym. Poruszyły mnie ostatnio przeczytane słowa Henri de Lubaca: „Bóg nigdy nie zostaje w tyle, pośród odpadków. Gdziekolwiek nasz kroki zmierzają, On zawsze pojawia się przed nami, woła nas i wychodzi nam na spotkanie”. Wolę być odpadkiem, śmieciem dla tego świata, jak powie św. Paweł „poronionym płodem”, niż faryzeuszem. Chrześcijaństwo może aspirować w stronę faryzeizmu, wtedy kiedy przestanie być pokorne i nie będzie już prowokować sumienia świata, ponieważ będzie je chciało łatwo zatracić.

wtorek, 26 sierpnia 2014





J 2,1-11

W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa.

Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”.

 
Ewangelia niezwykle wymownie wpisuje się w uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej. Zawsze mnie jakoś nurtowały słowa wypowiedziane w czasie wesela w Kanie: „Nie mają już wina”. Wyłania się Jej wizerunek jako troskliwej kobiety, zdolnej zauważyć tak subtelną niedoskonałość weselnej uroczystości. Wino jest symboliczne… zwiastuje Krew Nowego Przymierza. Natomiast gody weselne stanowią obraz Uczty Baranka, wyjątkowego spotkania Boga ze swoimi przyjaciółmi. Stąd obecność Maryi jest tak szczególna- to dzięki Jej wstawiennictwu jest nam dane zaczerpnąć ze zdrojów zbawienia. Ona jest figurą Kościoła w macierzyńskiej funkcji wstawiennictwa, jest personifikacją modlitwy duszy ludu, który zwraca się aby życie zostało przemienione miłością. Matka potrafi dostrzec to czego w naszym życiu brakuje, jacy powinniśmy być a jeszcze nie jesteśmy… Jakby chciała nam wyszeptać do ucha, tyle się dzieję w życiu, bieganiny i skupienia na prozaicznych czynnościach, a brakuje tylko jednego- kontemplacji Boga, nieustannego aktu uwielbienia. Jesteśmy niesieni przez życie, a Ona wskazuje nam na Jezusa i mówi: zatrzymaj się… odpocznij w Nim. Doświadczaj życia nie pustką, banałami i drobnostkami dającymi na chwilę szczęście. Pozwól się wreszcie przemienić w smaczne wino, bo na razie jesteś mętną wodą ! Warto w naszych domach spojrzeć na cudowny wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Zadumać się nad Jej wewnętrznym pięknem, nasycić wzrok Jezusem którego dla nas ofiarowuje. Jej obraz był zawsze bliski duszy ludu, bardziej dostępny, przed nim otwierano serce, być może bardziej niż przed Chrystusem. Częściowo brało się to z tego, że w świadomości ludu panowało atawistyczne przedstawienie Boga jako groźnego Sędziego i Bogurodzicy jako wiecznej Orędowniczki mogącej odwrócić gniew Boży. Takie stanowisko ma swoje uzasadnienie w Ewangelii z dnia dzisiejszego, bowiem pierwszego cudu Jezus dokonał na prośbę Matki, Syn jakby ustąpił Jej we wstawiennictwie prostych ludzi. Zawsze ludzie z niezwykle dziecięcą wiarą, wypełnioną bezgranicznym zaufaniem, nacechowanym serdecznością zwracali w chwilach duchowych prób swoje oczy i serca ku Kobiecie najdoskonalszej z matek ziemi. Ikona Częstochowskiej Matki, wypisana została w typie ikonograficznym „Hodegetrii”. Postać Bogurodzicy przedstawiona została frontalnie, na Jej ręce jak na tronie zasiada Dzieciątko Jezus, drugą ręką Bogurodzica na Nie wskazuje, kierując uwagę modlących się na prawdziwym Bogu i Człowieku-Zbawicielu świata. Dzieciątko Chrystus jedną ręką błogosławi Matkę, a w jej osobie każdego człowieka który przemierza drogę wiary. Natomiast w drugiej dłoni trzyma zwinięty zwój ( to Słowo Życia skierowane do każdego z nas, to pokarm naszego dla naszego słuchu, Ewangelia wypisana w sercu człowieka). W geście Bogurodzicy wskazującej na Chrystusa zawiera się cała bogata teologia dialogu. Ona kieruje każdego człowieka, niejako odsyła duchowo i misteryjnie ku jedynemu Odkupicielowi, ponieważ On jest Drogą, Prawdą i Życiem. Jednocześnie Maryja przedstawia mu nasze sprawy, modlitwy, westchnienia duszy, oręduje przed Nim za nami, czyni naszą drogę Niego wypełnioną miłością matczyną. Będąc Jego Matką przez swoje „fiat” i przez misterium Wcielenia, stała się Matką każdego z nas… Kościoła. Pragniemy zwracać się do Niej w pokorze modlitwą chrześcijańskiego Wschodu: „Godnym jest zaprawdę  błogosławić Cię, jako Bogarodzicę, Zawsze Błogosławioną i Najczystszą, Matkę Boga naszego. Czcigodniejszą od Cherubinów i Chwalebniejszą bez porównania od Serafinów, Ciebie, Któraś bez skazy zrodziła Boga Słowo, jako Prawdziwą Bogarodzicielkę wysławiamy”.

 

 

 



 


 

niedziela, 24 sierpnia 2014

HOLOKAUST CHRZEŚCIJAN

isis-crucified-people-in-syria-yesterday


Doniesienia o tym co się dzieje w północnym Iraku opanowanym przez fundamentalistów islamskich dochodzą do Polski w bardzo okrojonym stopniu. Społeczeństwo polskie nie jest świadome co tam się dzieje. Jak bardzo doświadczają prześladowania współcześni chrześcijanie bardzo dramatycznie oddaje umieszczony w internecie materiał:  http://www.redakcja.mpolska24.pl/6737/holokaust-chrzescijan Chyba nikt w Polsce nie zdaje sobie sprawy ze skali ludobójstwa i okrucieństwa jakie tam się dokonuje. Materiały umieszczone na tej stronie są tak drastyczne, aż nie chce się wierzyć, że współczesny świat jest zdolny do takiego okrucieństwa. Tam chrześcijanie, jeńcy wojenni, chłopi, islamscy innowiercy oraz przeciwnicy Kalifatu Islamskiego mają swój własny Katyń. Fundamentaliści islamscy dokonują niewyobrażalnie okrutnych zbrodni. Wielu chrześcijan jest mordowanych tylko dlatego że przyznają się do Chrystusa, niszczona jest ich kultura, miejsca kultu, domy…a życie zostało zamienione w piekło. Naszym obowiązkiem jest pamiętać o naszych siostrach i braciach, ich męczeństwo stanowi wielki znak zapytania dla laickiej coraz bardziej Europy. My nie możemy udawać że nic się nie dzieję, że nas to nie obchodzi. Jesteśmy zobowiązani mówić o tym głośno światu i stawać w obronie niewinnych i cierpiących. Stoimy przed brutalnym faktem, nie możemy milczeć, musi wybrzmieć wielki krzyk solidarności… trzeba wykrzyczeć światu, że nie chcemy przemocy !


 


 

sobota, 23 sierpnia 2014


 Mt 16,13–20

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?”.
A oni odpowiedzieli: „Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków”. Jezus zapytał ich: „A wy za kogo Mnie uważacie?”.
Odpowiedział Szymon Piotr: „Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego”.
Na to Jezus mu rzekł: „Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr – Opoka i na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”.
Wtedy przykazał uczniom, aby nikomu nie mówili, że On jest Mesjaszem.

Każdego dnia jesteśmy zasypywani różnymi pytaniami; gdy zdołamy odpowiedzieć na jedno już z prędkością porównywalną do przepływu prądy w kablu pojawia się kolejne i jeszcze następne pytanie… Często pytania które są nam stawiane i do których jesteśmy niejako przymuszeni, odzwierciedlają powierzchowność naszej rzeczywistości, często mają tylko cel marketingowy i biznesowy. Ile trzeba się posiłkować aby nie rzucić telefonem o ścianę jak po raz któryś z rzędu stajemy się uczestnikami monologu mającego na celu „ułatwić” nam życie proponując taką czy inną rzecz. Wydają się obce i strasznie dalekie pytania o sens i cel naszej egzystencji, ponieważ z takimi pytaniami trzeba się zmierzyć, one wywołają w nas jakiś ferment, demontują poczucie pewności. Chrystus stawia nas w centrum pytania, ono brzmi dzisiaj jeszcze bardziej aktualnie niż pod Cezareą Filipową. Nie można wobec tych słów pozostać obojętnym, nie da się zatkać palcami uszu i udawać że nic się nie  dzieje. Mam coraz częściej wrażenie że świat zamyka się w sobie i może już nie potrafi, a co bardziej bolesne nie chce usłyszeć głosu Chrystusa. Chrześcijaństwo zamyka się w sobie i nie ma już żadnego wpływu na historię, która pulsuje tak bardzo, jakby próbowano z niej wydrzeć pamięć o Bogu. Jak pisał przed wielu laty, a nie tracą na aktualności jego słowa Evdokimov: „Chrześcijaństwo zbyt się zadomowiło w czasie i w malutkich problemach życia codziennego, w takim zaślepieniu, że inni wzięli się do odbudowy świata i poszukują wielkiej syntezy nowych przeznaczeń. Taka brutalna jest współczesność…” Ale nie można poddać się zwątpieniu, dobrze powrócić do pytania które kiedyś postawił sobie Pascal gimnastykując swój umysł: „Skąd pochodzi człowiek i dokąd idzie ?” To pytanie jasno określa zależność człowieka od źródła. Ponad wszelkim bytem i wszelką myślą znajduje się absolutna oczywistość źródła, argument wypływający z wnętrza człowieka poruszonego łaską wiary: „Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Szymon nie jest prymusem który dzięki swojej błyskotliwości odgadł właściwą odpowiedź, to prosty rybak, którego umysł i serce poruszył Duch Święty. Jest „błogosławiony”, gdyż otworzył się na postawione pytanie, dał się ogarnąć objawieniu z wysoka. Pozwolił aby mu powiedziano lub wyszeptano do ucha. Dlatego Pan zmienia jego imię, Szymon staje się Piotrem (skała). Na jego nieporadnej i pełnej gwałtowności osobie, buduje Chrystus swój Kościół, wspólnotę tych wszystkich którzy mają odwagę przyznać się i wypowiedzieć wiarę w Syna Bożego. Spróbuj właśnie dzisiaj usłyszeć rozbrzmiewające pytanie Mistrza „A ty za kogo Mnie uważasz ?” Niech ono przeniknie twój umysł, wolę i serce, niech postawi ciebie w poczuciu ogromnej niewypowiedzianej dotychczas Bogu miłości. Jak spróbujesz sobie na szczerą odpowiedź, to zobaczysz że Eucharystia w której będziesz uczestniczyć będzie dla ciebie spotkaniem z miłością Przyjaciela.
Mt 23,1-12

Jezus przemówił do tłumów i do swoich uczniów tymi słowami:

„Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsce na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynku i żeby ludzie nazywali ich Rabbi.

Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus.

Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”.


Kilka lat temu przeczytałem książkę która jakoś zmieniła mój sposób odczytywania przesłania Ewangelii, była to publikacja pt. Niewygodne Ewangelie ks. Aleksandro Pronzato. Lektura tego tekstu pozwoliła mi samodzielnie wyruszyć w świat Słowa Bożego, zachwycić się nim, i pozwolić aby rzeźbiło moje wnętrze i rzucało światło na życie napotkanych ludzi. Dzisiaj słowo mówi nam o elitarnej grupie społecznej, której się wydaje że ma depozyt na prawdę. Chodzi o faryzeuszów, zakładników żydowskiego prawa, "przewodników ludu" na drodze wiary, wspólnota nielicznych budująca swój autorytet na literalnym przestrzeganiu prawa, wymaganiu i egzekwowaniu przepisów od innych. Pronzato określa tych ludzi jako "chorych na zatwardziałość serc i specjalistów od niewiedzy". Gdy Pan chce zburzyć formalistyczną postawę religijną, która cechuje się sztywnością i powierzchownością wypowiedzi, odsłania dramat obsesyjnej troski o życie zgodne z bezdusznym prawem. Wyrzuty Jezusa stają się nieoczekiwanie ironiczne, sarkastyczne i zaskakująco inwazyjne, odsłaniają straszną a jednocześnie bardzo realistyczną diagnozę chorób, jakimi są dotknięci ludzie pełni fałszywej ortodoksji: ślepota i pełna buty inteligencja, zatwardziałość serca, amnezja, duma, pycha, niemożność wyciągania wniosków. Najważniejsze jest  jednak przez Jezusa obnażenie faryzejskiej słabości: to zatwardziałość serca- co może być rozumiane jako "oślepienie ducha". Pragnie przestrzec apostołów przed takim etosem życia, ponieważ mogą wpaść w pokusę obrania takiego kierunku życia jak owi "sprawiedliwi". Apostołowie wydają się też w wielu momentach być ślepi, ponieważ nie potrafią przebić się przez krótkowzroczność i dostrzec prawdziwą misję Jezusa. Odkrycie sensowności Jego posłannictwa jest ściśle związane z uchwyceniem najgłębszego osobistego odkrycia wiary. Jezus wskazuje uczniom że nie mogą iść w kierunku tak rozumianej religijności i jurydyczności wiary, jaką reprezentuje establishment skupiony wokół świątyni. Mają być nieużytecznymi sługami, żebrakami stającymi w pokorze przed Bogiem, pełnymi wdzięczności za dar dzięki któremu zostali konsekrowani do przemieniania świata mocą miłości. Nieustannie odkrywającymi że ich posłanie do głoszenia Ewangelii ma wynikać z bezinteresowności i służby. Myślę że wielu duchownych powinno sobie mocno wyryć te słowa Jezusa. Aby nie przyzwyczaić się do społecznego poklasku, przywilejów, brylowania po salonach i życia na wysokiej półce. Ewangelia jest pełna mocy, radykalizmu, nie jest czymś przyjemnym co daje tylko podnietę dla intelektu i wygórowanych, pełnych patosu słów głoszonych z ambony, lub kształtujących towarzystwo wyselekcjonowanych pochlebców. Ewangelia musi wcielić się w życie...piszę te słowa z wielkim drżeniem duszy, obciążony słabością mojej kruchości i grzeszności...nieporadności apostoła. Może w poczuciu takiej świadomości uniżenia, będzie łatwiej  odkryć wielkość która jest z Boga.



czwartek, 21 sierpnia 2014

uczta_weselna.jpgMt 22,1-14

„Jezus w przypowieściach mówił do arcykapłanów i starszych ludu:

« Królestwo niebieskie podobne jest do króla, który wyprawił ucztę weselną swemu synowi. Posłał więc swoje sługi, żeby zaproszonych zwołali na ucztę, lecz ci nie chcieli przyjść.

Posłał jeszcze raz inne sługi z poleceniem: «Powiedzcie zaproszonym: Oto przygotowałem moją ucztę: woły i tuczne zwierzęta pobite i wszystko jest gotowe. Przyjdźcie na ucztę». Lecz oni zlekceważyli to i poszli: jeden na swoje pole, drugi do swego kupiectwa, a inni pochwycili jego sługi i znieważywszy ich, pozabijali.

Na to król uniósł się gniewem. Posłał swe wojska i kazał wytracić owych zabójców, a miasto ich spalić.

Wtedy rzekł swoim sługom: «Uczta wprawdzie jest gotowa, lecz zaproszeni nie byli jej godni. Idźcie więc na rozstajne drogi i zaproście na ucztę wszystkich, których spotkacie». Słudzy ci wyszli na drogi i sprowadzili wszystkich, których napotkali: złych i dobrych. I sala zapełniła się biesiadnikami.

Wszedł król, żeby się przypatrzyć biesiadnikom, i zauważył tam człowieka nie ubranego w strój weselny. Rzekł do niego: «Przyjacielu, jakże tu wszedłeś nie mając stroju weselnego?» Lecz on oniemiał. Wtedy król rzekł sługom: «Zwiążcie mu ręce i nogi i wyrzućcie go na zewnątrz w ciemności. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów».

Bo wielu jest powołanych, lecz mało wybranych”.



Każdy z nas lubi być zapraszany na różne imprezy, czujemy się dobrze w grupie zaprzyjaźnionych i bliskich naszemu sercu ludzi. Spotkania towarzyskie mają różny charakter, kulturalny lub trochę mniej, gdzie próbuje się napięcia przytłaczającej codzienności rozładowywać szybkością wypijanych napojów "energetycznych".  Pewnie są i tacy którzy nałogowo są stałymi bywalcami klubów rozrywki, życie jako party ( głośna muzyka przekraczająca możliwości wytrzymałościowe słuchu, natężenie i pulsujące światła wprowadzające wraz z towarzyszącą muzyką w trans. Ucieczka od codziennych zmartwień i kłopotów, jak to mówią młodzi: kolejna okazja aby się zresetować...). Ewangelia dzisiejszego dnia może nas zaskoczyć, bowiem Królestwo niebieskie porównane jest do biesiady, dobrze zorganizowanej imprezy. Wydaje się że nie można przeoczyć takiej zabawy, współcześni celebryci przepychaliby się drzwiami i oknami aby tam się znaleźć. A tu takie rozczarowanie, żaden z zaproszonych gości nie chce wziąć udziału w tak przedniej uczcie. Do tego niektórzy pobili, a nawet zabili posłańców roznoszących czy też przypominających o tak ważnym wydarzeniu. Okazuje się jednak że Boży zamysł nie zostaje zniweczony pomimo tego, że zaproszeni goście nie chcieli w nim uczestniczyć. Bóg nie odwołuje tego party. Propozycja zostaje skierowana do innych: biedaków, kloszardów, przypadkowo napotkanych przechodniów, ludzi bez szczególnych przywilejów. Ewangelia którą jedni odrzucili, zostaje przyjęta przez innych. Pomieszczenia wypełniają się ludźmi ze spontanicznej łapanki. Dramatycznym zwrotem tej przypowieści jest postać człowieka bez stosownego stroju "szaty weselnej". Przesłanie wydaje się radykalne, stanowi przypomnienie że nie wystarczy tylko otrzymać bilecik-zaproszenie, wejść na salę, i konsumować szczęście bez osobistego zaangażowania. Wiara powinna wpływać na życie, przyjęty chrzest i wpis do księgi to zdecydowanie za mało. Nie można być chrześcijaninem nie zmieniając własnego postępowania. Heidegger zauważa: "Człowiek gubiąc się w biegu codziennych zajęć, traci swój czas". Oby się nie okazało że nasz czas będzie stracony, że zaproszenie nie zostanie poważnie potraktowane, że bieg egzystencji przesłoni nam perspektywę Święta. Trzeba właściwie odczytać treść zaproszenia, nie zignorować go, aby Bóg nie poczuł się samotny, a człowiek zrozpaczony.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014



Mt 19,16-22

Pewien człowiek zbliżył się do Jezusa i zapytał: „Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?”

Odpowiedział mu: „Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowaj przykazania”.

Zapytał Go: „Które?”

Jezus odpowiedział: „Oto te: nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego”.

Odrzekł Mu młodzieniec: „Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?”

Jezus mu odpowiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną”.

Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.



Każdego dnia spotykam na drodze swojego życia ludzi z podobnym pytaniem na ustach które nurtowało młodego mężczyznę z Ewangelii. Wielu stawia dzisiaj pytania o sens życia, pragną uchwycić działanie Boga w codzienności...czasami zdają się być zagubieni i rozczarowani. Tomasz Mann napisał: "Człowiek nie żyje wyłącznie swoim życiem osobistym, jako jednostka, ale świadomie lub nieświadomie, również życiem swojej epoki i swojego pokolenia". Nie jesteśmy samotnikami zmiażdżonymi ciężarem pytania o swoją właściwą drogę powołania, nie jesteśmy osieroceni na szlaku który swoje ostateczne spełnienie ma w Bogu. Tak naprawdę w naszej odpowiedzi Bogu, czasami zrodzonej w bólach, poczuciu bezsilności i niemożliwości uchwycenia sensu egzystencji, uobecnia się Jego obecność i troska nad nami. Czasami wydaje się iż wielu ludzi wierzących jest zasklepionych tylko w poczuciu religijnego obowiązku (spełniam wymogi prawa...), realizacji doktrynalnej powinności (pobożność i moralność na pokaz). Jeżeli się przebije bezpieczną i pełną wygodnictwa skorupę "wiary" często może pozostać lęk...brak odwagi porzucenia siebie, schematu i modelu życia. Chrystus wyrywa nas z naszych złudzeń, przyzwyczajeń i projekcji. Obnaża w nas to co nam wydaje się bastionem poprawności i religijnym pewnikiem do osiągnięcia zbawienia. Chrześcijaństwo to szaleństwo wyjścia na zewnątrz...to rewolucja która przemienia świat siłą dobra i transparentnością życia autentyczną wiarą. Wtedy wszystkie przeżycia które przyjdą na nas stają się naszym doświadczeniem przeżywanym z Bogiem. Nie będą tylko osobistym ciężarem, dźwiganym przez niewolnika, ale wolną odpowiedzią w której dokona się proces naszego uświęcenia. Wtedy jak pisała Simon Weil "...radość i cierpienie pobudzą w nas taką samą wdzięczność wobec propozycji Boga". Tylko człowiek zapatrzony w siebie i zadufany, odwraca się na pięcie od Bożego przynaglenia. Młodzieniec odszedł zasmucony i rozczarowany...nie potrafił porzucić siebie, tego co stanowiło treść jego życia...nie pozwolił aby Chrystus wrzucił go na głębię i wskazał mu całkiem nowe horyzonty.

niedziela, 17 sierpnia 2014


Mt 15,21–28

Jezus podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.

Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.

Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.

A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.

On jednak odparł: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”.

A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.

Wtedy Jezus jej odpowiedział:„O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
Czasami trzeba szczekać żałośnie jak pies aby zostać wysłuchanym przez Boga. Taką postawę przyjmuje bohaterka niedzielnej Ewangelii, kobieta kananejska. Trzeba taką postawę człowieka osadzić w pewnej skomplikowanej i nacechowanej wrogością relacji między Żydami a mieszkańcami Kanaanu. Żydzi mieli ich za gorszych, przyrównywano ich do psów, przyklejano najbardziej złośliwe i pogardliwe epitety, ignorowano i omijano szerokim łukiem. Słyszymy błaganie kobiety (szczekanie) wydobywające się z głębi jej jestestwa: „Ulituj się nade mną, Panie”. ( to nic innego jak nasze wołanie o miłosierne wejrzenie w czasie każdej Eucharystii –„Kyrie eleison”). Kobieta zagubiona i poraniona przez liczne grzechy, w wewnętrznym poczuciu ciemności, błaga o litość, współczucie. Pada przed Chrystusem na kolana, w akcie największej pokory. Czasownik „upaść” w języku greckim oznacza zachowywać się jak pies, przyjąć postawę czworonoga który kładzie się na ziemi. I pełne surowości słowa Pana: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucać szczeniętom”. Natychmiastowa odpowiedź trochę już zdesperowanej kobiety a jednocześnie sprytnej i zdeterminowanej do wszystkiego: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą okruchy, które spadają ze stołów ich panów”.  Ona nie czuje się obrażona przyrównaniem do psa, wierzy w to że człowiek do którego mówi może zmienić i uzdrowić jej trudną sytuację rodzinną. Zostaje dotknięte Bożą miłością jej wnętrze jak również zostaje uzdrowiona jej ciężko chora córka. Jak jest lekcja z dzisiejszej Ewangelii dla nas ? Czasami trzeba wiernie warować jak pies aby być wysłuchanym i otrzymać to o co cierpliwie błagamy. Nie trzeba natychmiast rezygnować kiedy po raz któryś zanosimy modlitwę i nic się nie dzieje. Trzeba mieć ufność i cierpliwość, ponieważ kiedy będą spadać dla nas okruchy, abyśmy je pochwycili i nasycili nimi swoją duszę. Trzeba mieć wiarę… Balthasar wielki teolog napisał: „Czym jest człowiek ? Żebrakiem przed bramą wieczności”.


Ludzie przychodzą do Boga we własnych potrzebach
Błagają o pomoc, szukają szczęścia i chleba,
Zmazania win, uzdrowienia, ratunku co przychodzi z Nieba.
Tak czynią wszyscy - Chrześcijanie i Poganie.
Ludzie przychodzą do Boga w godzinę Jego nieszczęść,
Widzą Jego poniżenie i głód, biedę, bezdomność,
Widzą jak męczy się z grzechem, słabością i śmiercią,
Chrześcijanie stoją przy Bogu w Jego cierpieniu.
Bóg przychodzi do ludzi w ich potrzebach,
Wszystkim ciałom i duszom daje niebiańskiego chleba,
Na Krzyżu za Chrześcijan i pogan umiera,
I wszystkim odpuszcza tak samo.

(D. Bonhoeffer )

sobota, 16 sierpnia 2014

Bóg kocha dzieci !

Mt 19,13-15

Przynoszono do Jezusa dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się za nie; a uczniowie szorstko zabraniali im tego. Lecz Jezus rzekł: „Dopuśćcie dzieci i nie przeszkadzajcie im przyjść do Mnie; do takich bowiem należy królestwo niebieskie”. Włożył na nie ręce i poszedł stamtąd.


Po raz kolejny w centrum Ewangelii staje dziecko, jako wzbudzające zainteresowanie i najbardziej uprzywilejowane przez Jezusa. Chrześcijaństwo to postawa analogiczna do dziecięcego zachwytu, niecierpliwości poznawczej, namacalności tego wszystkiego co przynosi radość. Często zapominamy że Ewangelia którą słyszymy, to Dobra Nowina- przez którą powinna wchodzić radość do naszego życia. Pewnie trzeba jakiejś percepcji dziecka aby to właściwie zgłębić, uchwycić i dać się porwać oczekiwaniu na szczęście..."Wiara to rumienienie się w obecności Boga", jak pisał żydowski filozof Heschel. Jezus błogosławi dzieci ponieważ wie, że ich serca przechowują nieskazitelne piękno, zdolność do spontanicznego zachwytu, radość z chwili która za moment może przeobrazić się w święto i wywołać zaczerwienie na policzkach. Bierdiajew napisał ciekawe słowa: "Istnieje ludzka tęsknota za Bogiem, i istnieje również boska tęsknota za człowiekiem". Wielu ludzi współczesnych przestało już tęsknić za Bogiem. Wielu porzuciło jakiekolwiek piękne wyobrażenia i marzenia o świecie i ludziach. Kiedyś oglądałem dokument o dzieciach ulicy w Moskwie, porzuconych, biednych, pozbawionych miłości...które trafiły do kanałów i musiały zderzyć się z brutalnym życiem dorosłych. Zapadły mi pamięć słowa jednego dziecka: dorośli ludzie ranią...biją i wykorzystują. Bóg taki nie jest, On kocha dzieci ! Dobrze uświadomić sobie taką oczywistą prawdę (dziecięcy pewnik serca) iż Bóg za mną tęskni, kocha mnie i pragnie mojego szczęścia. Być może wiara jest taką postawą sprytnego dziecięcego powrotu, wepchania się na siłę, przeczołgania pod pewnie postawionych odbiciach kroków innych ludzi, aby dotrzeć do Pana, aby wdrapać się na kolana Bogu i oczekiwać na błogosławieństwo . Dobrze jest kiedy pozwolimy Bogu aby odkrył w nas zakochane i pełne spontaniczności dziecko, figlarne...przemieniające świat od tak...
Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania
stale mieli coś o roboty
oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami
klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką
pokazywali różowy język
grzeszników drapali po wąsach sznurowadłem
dziwili się że ksiądz nosi spodnie
że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę
w wodę święconą

liczyli pobożne nogi pań
urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek
niuchali co w mszale piszczy
pieniądze na tacę odkładali na lody
tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut
wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć
co się dzieje w górze pomiędzy rękawem
a kołnierzem
wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione "O"
kiedy ksiądz zacinał się na ambonie

---- ale Jezus brał je z powagą na kolana
(ks. J.Twardowski )

piątek, 15 sierpnia 2014

Maryja- eschatologiczna ikona Kościoła

 
Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu, Zbawcy moim.
Bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy.
Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą
wszystkie pokolenia.
Gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny.
Święte jest imię Jego.
A Jego miłosierdzie na pokolenia i pokolenia
Nad tymi, którzy się Go boją.
Okazał moc swego ramienia,
rozproszył pyszniących się zamysłami serc swoich.
Strącił władców z tronu, a wywyższył pokornych.
Głodnych nasycił dobrami, a bogatych z niczym odprawił.
Ujął się za swoim sługą, Izraelem,
pomny na swe miłosierdzie.
Jak obiecał naszym ojcom
Abrahamowi i jego potomstwu na wieki.



Radosny hymn Magnificat który wyśpiewuje Maryja stanowi wielkie uwielbienie Boga "Opus magnum" na cześć Tego który sprawił że wybrana Niewiasta w historii zbawienia, będzie w sercach pielgrzymującego Ludu Bożego-Kościoła. "Kult ten choć zgoła wyjątkowy, różni się przecież w sposób istotny od kultu uwielbienia, który oddawany jest Słowu Wcielonemu na równi z Ojcem i Duchem Świętym, i jak najbardziej sprzyja temu kultowi...Trzeba zatem spojrzeć na Maryję, by kontemplować w Niej to, czym jest Kościół w swoim misterium, w swojej pielgrzymce wiary, i czym będzie w ojczyźnie na końcu swojej drogi, gdzie go oczekuje w chwale Przenajświętszej Trójcy"(KKK 972). Dzisiaj spoglądamy na Maryję która zasnęła i jednocześnie została wzięta do Nieba przez swojego Syna. Dlatego św. Jan Damasceński, w swojej homilii, porównując Wniebowzięcie cielesne Matki Bożej Rodzicielki z innymi darami i przywilejami stwierdza: "Wypadało, aby Ta, która wydając na świat Zbawiciela, zachowała nieskalane dziewictwo, także po śmierci pozostała nietknięta skażeniem ciała. Wypadało, aby Ta, która w swym łonie nosiła Stwórcę jako Dziecię, została przyjęta do Bożych przybytków. Wypadało, aby Matka, która patrzyła na Syna swego przebitego do krzyża i której serce przeszył miecz boleści, oszczędzony Jej w chwili wydania na świat Zbawiciela, oglądała Go królującego wraz z Ojcem w niebie." W ten sposób Kościół proklamuje całemu światu w celebracji liturgii, wskrzeszenie Kobiety której serce wypełnione było miłością Boga. Została wywyższona ponad niebiosa, zjednoczona ze swoim Synem. Ciesząc się Jej radością, powinniśmy sami w głębokiej zadumie zatrzymać się spojrzeć ku górze, poczynić refleksję nad przygodnością naszego życia i perspektywą zmartwychwstania i życia po życiu. Maryja przetarła pielgrzymi szlak ku miejscu gdzie jak mówi Chrystus, jest nasze przygotowane mieszkanie. Zwracajmy się do niej w pokornej modlitwie ufności: "Powróć, do nas Dziewico Łaskawa, ocień znojne życie, wycisz męczące nas pokusy. Nie mamy innej pomocy i nie mamy innej nadziei, oprócz Ciebie Bogurodzico. Czyż pozostawisz szamoczący się świat ? Otocz nas swoją opieką. Wspomnij swoją obietnicę, że pozostaniesz z nami przez wszystkie dni, modląc się za nas do Chrystusa, naszego Boga, z którym jesteś przecież razem. Oczyść nas Czystości Gołębia, otocz wonnością, Wonny Kwiecie. Otocz jasnym promieniem nieoczekiwanej radości, wspomóż opiekunko grzeszników ! Wspomnij, Opiekunko, swoją obietnicę, że będziesz nawiedzać i ochraniać świat !"



czwartek, 14 sierpnia 2014

Mt 18, 21
Piotr zbliżył się do Jezusa i zapytał: "Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie ? Czy aż siedem razy ? Jezus mu odrzekł: "Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy."

Chrześcijanin to człowiek przebaczenia ! (przebaczaniu...etosie miłosiernego spojrzenia). Za każdy razem jak czytam ten fragment Ewangelii porusza mnie ta postawa miłości Jezusa. Podnosząc wydobywa człowieka z jego zniewolenia, czyni człowieka na nowo uczestnikiem dialogu miłości, pomimo tego wszystkiego, co wydaje się skłaniać do pogardy i odtrącenia. Napisał w książce "Nad przepaściami wiary" ks. Hryniewicz: "Bóg jest Tym, który przekracza dystanse, przezwycięża bariery, obala mury. On jest Tym, który podnosi". Chrystus zaprasza nas do uczestniczenia w takiej praktycznej miłości czynu, to przynaglenie do postawy zdolnej pokonać w sobie uprzedzenie i egoizm, fałszywy obraz drugiego człowieka, który tak często w sobie budujemy. Przebaczyć to tyle co pozwolić komuś na nowo zaistnieć w miłości brata...przebaczyć to znaczy wprowadzić na drogę łaski. Przebaczenie to opróżnienie serca z więzów które nie pozwalają w pełni kochać. To akt który na nowo może wskrzesić tego drugiego do życia łaski. Przypomina mi się  cudowna scena z filmu pt. "Jezus z Nazaretu" Franco Zeffirelli, która mocno zapadła mi w pamięci. Jest o przebaczeniu...tak na marginesie cały film składa się z niezwykle malarskich scen, jakby się oglądało klatka po klatce wydobywające z mroku światło jak z obrazów Caravaggia. (Przyzwyczailiśmy się do oglądania tych scen przy świątecznych obiadach, stąd pewnie bardzo wiele tej symboliki i głębi jakoś nam naturalnie umyka.) Jest taka scena kiedy Jezus oświadcza uczniom iż wybiera się na ucztę do domu celnika Mateusza, oni czują się oszukani, zgorszeni i zaczynają Panu robić wymówki. Jezus oczywiście argumentuje swoją decyzję tym że nie przyszedł do zdrowych, ale do chorych (grzeszników). Kiedy rozpoczyna się uczta w domu celnika, Jezus na prośbę gospodarza opowiada przypowieść o marnotrawnym synu, który poszedł w dalekie strony i roztrwonił majątek...Tej przypowieści przysłuchiwał się uważnie celnik-gospodarz imprezy, jak również stojący w drzwiach domu i brzydzący się wejść do domu rozpustnika, aby nie skalać Piotr. Kiedy Jezus kończy pełną przebaczenia i miłości przypowieść, Mateusz i Piotr mają łzy w oczach i po chwili wpadają sobie w ramiona. Ta scena wyciska mi zawsze łzy w oczach...szlocham jak dziecko.Uświadomienie sobie tego że jestem tym który powinien przebaczyć i potrzebuje jednocześnie przebaczenia, sprawia wewnętrzne zmartwychwstanie i charyzmat łez. I na koniec mądre, choć demaskujące serca wielu ludzi "pobożnych" słowa św. Sylwana z Atosu: "Są ludzie, którzy życzą nieprzyjaciołom lub wrogom zguby oraz katuszy w ogniu piekielnym. Myślą tak dlatego, że nie nauczyli się miłości Bożej od Ducha Świętego. Ten bowiem, kto się jej nauczył, będzie przelewał łzy za cały świat..."

środa, 13 sierpnia 2014

Mt 18,15-20

Jezus powiedział do swoich uczniów:

„Gdy twój brat zgrzeszy przeciw tobie, idź i upomnij go w cztery oczy. Jeśli cię usłucha, pozyskasz swego brata. Jeśli zaś nie usłucha, weź ze sobą jeszcze jednego albo dwóch, żeby na słowie dwóch albo trzech świadków opierała się cała prawda. Jeśli i tych nie usłucha, donieś Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik.

Zaprawdę powiadam wam: Wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.

Dalej zaprawdę powiadam wam: Jeśli dwaj z was na ziemi zgodnie o coś prosić będą, to wszystkiego użyczy im mój Ojciec, który jest w niebie. Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich”.


Ojciec Święty Jan Paweł II często mówił o wyobraźni miłosierdzia, wydaje mi się iż potrzebna jest bardzo wyobraźnia w umiejętności upomnienia, przebaczenia...wrażliwego i nacechowanego miłością terapeutycznego wejścia w życie drugiego człowieka. Chodzą po tym świecie ludzie którzy chcieliby za wszelką cenę naprawiać błędy swoich bliźnich, czatować wypatrując grzechów i potknięć uwikłanych w różne sytuacje trudne, sparaliżowanych wewnętrznie braci i sióstr; mam ciebie... złapałem i zdemaskowałem twój grzech. To takie pastwienie się nad kimś, bawienie  nieszczęściem tego drugiego (grzech zawsze jest dramatem osoby, czy sobie ona to uświadamia czy nie...to nieszczęście przeszywające wnętrze, paraliżujące serce). W wielu sytuacjach dokonuje się ta cała skomplikowana procedura upomnienia o której mówi Chrystus; upomnienie w cztery oczy, później z towarzyszącym świadkiem, a następnie poddanie (zagubionego w nieprawości człowieka) osądowi instytucji Kościoła. A dalej co nastąpi...? Pewnie rozesłanie sms...i listów z informacją do wszystkich o następującej treści: to jest grzesznik...zdrajca, burzyciel porządku, wrzód na ciele wspólnoty ! Czy taka postawa nie mija się z intencją Jezusa.  Normalną sytuacją jest taka kiedy rewanżujemy się Bogu czyniąc dobro naszym bliźnim. Podobnie jest z upomnieniem i przebaczeniem tym, którzy wobec nas zawinili. Czy przez inwektywy i szykanowanie można sprowadzić bliźniego na drogę nawrócenia, wydaje się to niemożliwe a nawet powodujące jeszcze większy regres duchowy w życiu takich osób. Taka postawa zniechęciła wielu ludzi do Kościoła, sprawiła że uciekli na opłotki szukać uzdrowienia gdzie indziej... Zamiast współczucia, wsparcia i miłości, otrzymali często niesprawiedliwy osąd i uderzenie kamieniem w serce. Chrystus jest Wybawicielem, tym który opatruje rany... największym Ratownikiem człowieka z sytuacji beznadziejnych i przenikniętych poczuciem zranienia i odtrącenia. To w przestrzeni wiary i zaufania dokonuje się otwartość na uzdrawiającą miłość... Jeden z teologów napisał pełne mądrości słowa: "Wiara otwiera oczy na to, czego się nie przeczuwa. Wiara uczy żyć piękniej. Przezwycięża poczucie daremności, które zawsze zagląda człowiekowi w oczy...Wiara przynosi odpowiedź na bolesne doświadczenia. Wiara pokazuje kierunek, daje orientację." Może człowiek którego znamy i w naszym ludzkim osądzie skazany jest na potępienie, przeżywa swoiste katharsis duchowe, staje przed nim cała nędza. To co napisał w jednym z listów św. Hieronim: "Jedyną doskonałością ludzką jest świadomość własnej niedoskonałości". Niech upominający będą ostrożni, delikatni...z sercami przenikniętymi miłością. Aby się przypadkiem nieokazało że to wcale nie jest troska podyktowana pragnieniem odnalezienia zagubionego człowieka, a myśli i słowa wysyłane z taką pewnością, aby przypadkiem nie stały się nieznośnym zapachem, który zamiast leczyć będzie uśmiercał.

Na koniec inspirujące fragmenty tekstu z Elementarza ks. Malińskiego, które otrzymałem od Przyjaciela. Pocieszenie
Chciałbym, abyś uwierzył, że w twoim życiu zdecydowanie przeważa dobro. Choć zło kładzie się cieniem na twoje działanie i wybija się w twojej świadomości takim ostrym akcentem, że aż się z nim nieomal identyfikujesz. Ale niesłusznie.
Trzeba odejść, aby zobaczyli. Trzeba się odwrócić, aby popatrzyli. Trzeba się pożegnać, aby zapłakali. Trzeba umrzeć, aby zrozumieli.
Nie jakoby nie widzieli. Nie jakoby nie doceniali. Nie jakoby nie wierzyli. Ale potrzebna jest tęsknota, aby się zachwycili.
Wciąż gdzieś są trzęsienia ziemi, wciąż gdzieś panuje ucisk na świecie i ludzie umierają ze strachu, powstają narody przeciwko narodom i wybuchają wojny. Wciąż gwiazdy spadają i czasem słońce jest zaćmione, a czasem księżyc. I wciąż gdzieś brat wydaje brata, a dzieci występują przeciwko rodzicom. Wciąż dokonuje się przyjście Syna Człowieczego. Odbywa się Jego sąd nad ludźmi. Przyjdzie moment, że zobaczysz coś, czegoś dotąd nie widział, usłyszysz, czegoś dotąd nie słyszał, odczujesz, czegoś dotąd nie odczuwał, zrozumiesz, czegoś dotąd nie rozumiał. I będziesz chodził nieprzytomny ze szczęścia, jakbyś sięgnął do siódmego nieba. Świat ci będzie domem, a ludzie braćmi. Tylko bądź świadomy, że może już za chwilę znowu ogarnie cię ciemność i będziesz szedł po omacku, wyciągając przed sobą sztywne ramiona, natrafiając na mur, pustkę albo na wrogi tłum, nie wiedząc, dokąd iść, jak postąpić. Ale to potem. Na razie ciesz się światłem, któreś otrzymał i strzeż go, bo ono pozwoli ci żyć w chwilach ciemności.
Przechowuj w pamięci okruchy
twojego raju: miejsca, ludzi, sytuacje,
kiedy było ci dobrze,
kiedy czułeś się bezpieczny, niezagrożony,
otoczony życzliwością,
darzony zaufaniem.
To ci jest potrzebne na czas wrogi:
gdy runie na ciebie huragan,
gdy zamieć śnieżna zwali cię z nóg,
samotnie ugrzęźniesz w zaspach,
zagrożony przez wilki i ludzi gorszych niż wilki.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Mt 18,1-5.10.12-14

Uczniowie przystąpili do Jezusa z zapytaniem: „Kto właściwie jest największy w królestwie niebieskim?” On przywołał dziecko, postawił je przed nimi i rzekł:

„Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje.

Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.




Człowiek to taki byt ciekawski...próbujący przenikliwie usadowić się w miejscu które będzie dla niego najbardziej wygodne, miłe i dające poczucie bezpieczeństwa. Ta pokusa ciekawości nie była obca myśleniu pierwszych uczniów, poważne choć nasycone nutą ciekawości w wyścigu o pierwsze miejsce pytania: kto będzie najważniejszy i pierwszy w królestwie ? Przypomina mi się jedno z opowiadań nasyconych życiową mądrością  Martina Bubera: Każdy człowiek ma swoje miejsce. Dlaczego więc ludziom jest niekiedy tak ciasno ? Odpowiedział Mędrzec: Bo jeden chce zająć miejsce drugiego. To smutne iż w początkach rodzącej się wspólnoty Kościoła już pojawia się wśród jego pasterzy pokusa zajmowania pierwszych miejsc. Chrystus jakby przewidział takie sytuacje, które w jakiś sposób będą gorszące i będą antyświadectwem ewangelicznej miłości i pokory. Stać się jak dziecko które jest piękne, szlachetne i czyste, stojące w opozycji do koniunkturalizmu i eksponowania siebie na zaszczytnym miejscu. Nie jest obciążone zdolnością do kalkulacji, budowania swojego wizerunku na potrzebę reklamy wobec świata swojego próżnego "ja". Dziecko jest wolne od poklasku, swoją naturalnością i wewnętrzną radością ubogaca świat przez sam fakt że istnieje...Nie potrafi zakłamywać swojego życia...(kiedy spojrzysz w oczy dziecka odbija się w nich utracony raj) dziecko to trochę taki anioł, nie jest zepsute mentalnością ludzi dorosłych. Wyczytałem kiedyś taką głęboką myśl, nie pamiętam już autora: Ludzie bowiem to anioły bez skrzydeł i to jest właśnie takie piękne, urodzić się bez skrzydeł i wyobrażać je sobie...Dzieci to anioły bez skrzydeł, uprzywilejowane w wyścigu o pierwsze miejsce, parenetyczne wzorce świętości. Dzisiaj śmiertelnie poważnym dorosłym potrzebna jest postawa dziecka w percepcji wiary i autentyczności przybieranych postaw. Nie chodzi abyśmy byli dziecinni...śmieszni...czy infantylni w swoim spojrzeniu na siebie i ludzi. Właściwie potrzeba nam takiego widzenia siebie w pryzmacie dziecka które potrafi zaufać i przytulić się do Boga. Spróbuj wyobrazić sobie że masz skrzydła !


 

niedziela, 10 sierpnia 2014

Mt 14,22–33

Gdy tłum został nasycony, zaraz Jezus przynaglił uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzili Go na drugi brzeg, zanim odprawi tłumy. Gdy to uczynił, wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.

Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, mio­tana falami, bo wiatr był przeciwny. Lecz o czwartej straży noc­nej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze. Uczniowie, zoba­czywszy Go kroczącego po jeziorze, zlękli się myśląc, że to zjawa, i ze strachu krzyknęli.

Jezus zaraz przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się”.

Na to odezwał się Piotr: „Panie, jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie”.

A on rzekł: „Przyjdź”.

Piotr wyszedł z łodzi i krocząc po wodzie przyszedł do Je­zusa. Lecz na widok silnego wiatru uląkł się i gdy zaczął tonąć, krzyknął: „Panie, ratuj mnie”.

Jezus natychmiast wyciągnął rękę i chwycił go, mówiąc:

„Czemu zwątpiłeś, małej wiary?”. Gdy wsiedli do łodzi, wiatr się uciszył.

Ci zaś, którzy byli w łodzi, upadli przed Nim, mówiąc:

„Prawdziwie jesteś Synem Bożym”.


Jesteśmy w wielu uwarunkowaniach naszego życia zbliżeni do sytuacji która stała się doświadczeniem Piotra. Nazywam się Piotr i tonę...zostało zachwiane poczucie panowania nad sytuacją, genotyp pewności wiary został poddany niezwykle wymagającej próbie chwili. Każdy ma chwile próby, wątpliwości i osobistego zmierzenia się z żywiołem. Nie ma człowieka wolnego od strachu, ci pozornie twardzi na zewnątrz w środku są jak małe przerażone dzieci, które ubrały powłokę. Pan często zdejmuje z nas taką powłokę, pozwala nam poczuć strach i bezradność, abyśmy wyleczyli się z poczucia panowania nad każdą sytuacją życiową...abyśmy uświadomili sobie że życie nie jest tak do końca zależne od nas. Piotr myślał że jak wyjdzie z łodzi na słowo Chrystusa, to nagle będzie bezpiecznie i doświadczy jakiegoś cudownego zawieszenia praw natury...od kolejny cud, po którym nie trzeba będzie wykręcać mokrej tuniki. A tu takie zdziwienie, po pierwszej euforii zauważył, że woda pozostała wodą...zimną, mokrą, przeszywającą całe ciało. Burza szalała na dobre, ta cała aura wywołała w nim paniczny strach...przestraszył się i w tym momencie zaczął tracić równowagę i wpadł do wody (było głęboko). Co jest intrygujące w tym wydarzeniu, Piotrowi nie wystarczyło słowo, chciał również zewnętrznego bezpieczeństwa. To jest częsty błąd wielu ludzi wierzących...Panie ja pójdę tam, podejmę jakieś ryzyko, ale gdyby coś było nie tak to Ty to wszystko uporządkuj. To wiara pozwala mi na posuwanie się w ciemnościach, pośród burzy, nawałnicy przeciwności i ludzkich spojrzeń czyhających aby pochwycić na błędzie lub upadku. Wiara jak pisał Pronzato: "nie jest sposobem na uniknięcie odpowiedzialności. Nie ułatwia mi drogi. Nadaje jej tylko sens. Słowo "przyjdź" nie czyni mnie kimś uprzywilejowanym, lecz kimś powołanym do tego aby stawić czoło otwartemu morzu życia". I co najważniejsze to wzrok skierowany na Jezusa. Wczoraj byłem na nabożeństwie Wieczerni w  cerkwi, mój wzrok zatrzymał się na majestatycznym przedstawieniu w kopule postaci Chrystusa Pantokratora. Nie mogłem spuścić wzroku z Niego, byłem jakby w innej rzeczywistości, nie chciałem opuścić tego miejsca...czułem się bezpiecznie. Ale po chwili uświadomiłem sobie że to Oblicze musi się wypisać w sercu, szczególnie wtedy kiedy zacznie się chwila próby i wrogości ze strony świata.

sobota, 9 sierpnia 2014






Przypowieść o dziesięciu Pannach ma charakter alegoryzujący. Występuję tylko w Ewangelii według św. Mateusza. Warto przytoczyć całą perykopę tego tekstu: Wtedy podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach.  Gdy się pan młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie ! Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną. Odpowiedziały roztropne: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto.  W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! Lecz on odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was (Mt 25,1-13). Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. Ewangelista który był redaktorem tego tekstu, umieścił tę przypowieść w ramach długiej mowy eschatologicznej, przypuszczalnie wygłoszonej w wielki wtorek, po niedzielnym wjeździe Chrystusa do Jerozolimy. Mimo że przypowieść nie ma paralel w tekstach innych autorów synoptycznych, ani w apokryficznej Ewangelii Tomasza. Charakterystycznym wydaje się samo sformułowanie początku przez redaktora, znamienne słowo wtedy, które jednoznacznie odnosi się do paruzji, oraz nie należące do przypowieści, choć w pełni z nią harmonizujące, końcowe wskazanie na potrzebę czujności, rodzaj jakby refrenu w sekwencji tematów mówiących o końcu świata.  Interpretacja tego fragmentu jako semickiej paraboli ewangelicznej idzie w dwóch kierunkach. Pierwszy ma charakter raczej duchowy i nie liczy się z kontekstem. Opiera się na znanej ze Starego Testamentu idei Boga jako Oblubieńca narodu wybranego (Oz 2,1-25; Iz 54,4-10). Chrystus-Oblubieniec i dusze (Kościół) czekające na przyjście oblubieńca. Czujność jest symbolizowana przez oliwę, a ta z kolei może oznaczać wiarę albo gorliwość, lub dobre uczynki. Drugi kierunek uważa, iż myślą przewodnią tej przypowieści jest idea oczekiwania na oblubieńca opóźniającego swoje przyjście. Idea Mesjasza oblubieńca i sędziego czasów eschatologicznych była obca Żydom, ale ideę Boga-Oblubieńca narodu znano z ksiąg Starego Testamentu. Jezus w tej przypowieści zdaje się łączyć obydwie idee (por. 2 Kor 11,2; Ap 21,9). Dziesięć panien oznacza ogólną liczbę-całość tych, którzy przyjęli naukę Jezusową i oczekują Jego przyjścia. Według zwyczaju palestyńskiego w czasie ostatniego aktu ceremonii małżeńskich, kiedy to oblubieniec miał przeprowadzić swoją oblubienicę do swego domu, orszak weselny dziewcząt oczekiwał w domu na jego przybycie. Jezus mówiąc o konieczności przygotowania się na moment paruzji uznał za stosowne w swojej przypowieści nawiązać do tego właśnie zwyczaju chcąc między innymi dać do zrozumienia, że paruzja będzie momentem radości i ostatecznym aktem tego zjednoczenia się z Bogiem, jakiego wyrazem jest Królestwo Boże. Ale zaraz na wstępie Jezus zauważa, że wśród orszaku weselnego dziewcząt, a wśród jego wyznawców, uczniów, są mądrzy, przewidujący jak również nieroztropni- ociężali i tępi. Wyrazem tej nieroztropności jest zaniedbanie tego, co konieczne, żeby można z oblubieńcem  wejść na gody weselne. Jezus nie sprecyzował co należy rozumieć pod symbolem oliwy, ale skoro miała ona dać światło konieczne przy powitaniu oblubieńca, to wydaje się, że nawiązywał on w ten sposób do swojej nauki, mówiącej o świetle uczynków, dzięki którym ludzi mogą poznać i chwalić Ojca Niebieskiego.
Jest rzeczą ciekawą, że oblubieniec był równie nieczuły na prośby panien nieroztropnych, jak i ich mądre koleżanki, gdy chodziło o pożyczenie oliwy. Można stąd wysnuć wniosek, iż Jezusowi chodziło o podkreślenie, że w sprawie zbawienia w momencie paruzji będą się liczyć wyłącznie własne dobre uczynki i osobista gotowość.
             W tym momencie człowiek będzie zdany wyłącznie na siebie. Bóg zaś będzie wtedy oblubieńcem, ale wymagającym i nieubłaganym. Interesująca wydaje się próba interpretacji dokonana przez św. Jana Chryzostoma: sen panien oznaczałby śmierć, lampa-wiarę, dodatkowe naczynie z oliwą-miłość. W chwili zmartwychwstania ci, którzy mają wiarę, ale nie mają miłości, znajdą się na zewnątrz. Oczekujący paruzji są gotowi, mogą wziąć udział w uczcie niebieskiej; ci natomiast, którzy nie są gotowi, zostają z niej wykluczeni.
              W interpretacji alegorycznej przypowieść zawiera zatem zarówno groźbę, jak i obietnicę. Chociaż kończy się twardymi słowami, to jej główny akcent spoczywa na obietnicy, na uszczęśliwiającym uczestnictwie w zaślubinach Chrystusa z Kościołem. Zamknięte drzwi przed pannami głupimi stanowią już inną narrację, którą wyrażają chłodne słowa Chrystusa: Nie znam was. Za zamkniętymi drzwiami odbywa się uczta weselna, symbol radości, bliskości i pełni szczęścia, znak mesjańskiego zbawienia, które zostaje dane ludziom pokornym, wiernym, sprawiedliwym i zachowującym czujność serca. Ale z drugiej strony tych zamkniętych drzwi oblicze Chrystusa oblubieńca przemienia się w oblicze sędziego, którego z którego ust wychodzi gorzka prawda o kondycji człowieka. Z wielką duchową przenikliwością oddaje to wybitny XIV wieczny kaznodzieja Jana Tauler: Zastanówcie się ! Człowiek otrzymał od Boga wszystko co posiada wewnątrz i zewnątrz: dobra natury, łaski i szczęśliwości wiecznej. A wszystko to otrzymał po to by Bogu oddał na powrót z miłością, wdzięcznością i uwielbieniem. Otóż te niemądre, trwoniące czas dusze zdobywają się zaledwie na to, by spłacić dług należny Bogu za codzienne dary. A cóż począć z tym niezmiernym długiem całego życia, jaki obciąża człowieka wobec Boga ?Moi drodzy, jeśli się przyjrzymy bliżej i uświadomimy sobie, że trzeba będzie zdać sprawę ze wszystkiego, aż do ostatniej pozycji, jak sądzicie co się z nimi stanie ?Niech uważają, żeby się im nie przydarzyło to samo co niemądrym pannom; o nich nie czytamy nawet, że popełniły grzechy ciężkie, lecz tylko, że nie były na czas gotowe. Chciały się one przygotować, wydaje się wiec, że miały zupełnie dobrą wolę, a mimo to musiały pozostać na zewnątrz, nie zostały wpuszczone
i powiedziano im: Nie znam was.

            W sztuce średniowiecznej zachodniej przedstawienie to nie jest niezwykłym tak w rzeźbie czy malarstwie. Ojcowie Kościoła i dawniejsze liturgie posługiwali się bardzo często tym obrazem Panien Mądrych, przede wszystkim zaś odnajdywały siebie w tej przypowieści dziewice poświęcone Bogu. W katakumbach rzymskich przypowieść tę przedstawia się dwukrotnie. Jeden z tych fresków pochodzi z I połowy IV wieku i znajduje się w Coemeterium maius przy Via Nomentana, drugi, nieco młodszy, w katakumbach świętej Cyriaki, za S. Lorenzo na Agro Verano. Malowidło bardzo zniszczone z Coemeterium Ostrianum przy Via Nomentana ukazuje przypowieść w momencie, kiedy Chrystus jako Oblubieniec świętuje z wybranymi przy stole weselnym. Nie pięć, lecz tylko cztery mądre panny siedzą wraz z Nim przy stole, gdyż piąte miejsce przeznaczone jest dla zmarłego, na którego grobie umieszczono tez obraz. Pięć głupich panien stoi wprawdzie z zapalonymi lampami przed drzwiami, lecz te są już zamknięte i bronią im wstępu do wspólnej uczty.
Tym którzy przychodzili do katakumb, aby przywołać pamięć nieżyjących bliskich, pozostawała tylko nadzieja, że zmarły polecany ich modlitwom, kiedy nadejdzie Pan zostanie zaproszony do zajęcia miejsca warz z Nim przy stole miłości.  Lampy na tych obydwu, bardzo już zatartych freskach, mają kształt pochodni. Świecą się te które należą do mądrych panien, lampy zaś panien głupich są zgaszone i powywracane-obraz Boskiego światła życia, które zgasło w ich duszach. Umieszczenie obrazu tej przypowieści na ścianach katakumb stanowiło potwierdzenie, że zmarli chrześcijanie oczekują powrotu Chrystusa i chociaż zapadli w sen, są gotowi w każdym momencie się przebudzić i przywitać Go. Na fasadzie bazyliki S.Maria In Trastevere w Rzymie sztuka mozaikowa XII wieku stworzyła w polu tympanonu piękną kompozycję mądrych panien, które zbliżają się do Madonny z Dzieciątkiem, zasiadającej na tronie umieszczonym w miejscu centralnym. Ich lampy mają kształt waz. W katedrach Strasburgskiej, Reimskiej, w kościołach St. Denis i St. Germain L.Auxerrois, w przedsionkach bocznych katedry w Chartes i w portalach w Notre Dame paryskiej, spotykamy się z postaciami rzeźbionymi panien mądrych i głupich. W kodeksach miniaturowych i na witrażach katedry w Troyes, natrafiamy na ich przedstawienia malarskie. Jest ich zawsze dziesięć, pięć głupich i pięć roztropnych; ostatnie mają zwykle strój zakonny, obszerne suknie i welony na głowach. Strzegą one pilnie lamp zapalonych, które trzymają w rękach. Panny głupie noszą w sztuce średniowiecznej szaty świeckie, mają głowy odkryte, albo w cylindrycznych czepcach, ich lampy są bez knotów i oleju. Postacie roztropnych panien bywają w ruchach spokojnych, drugie zaś niespokojne i wyrażają na twarzach uczucia przykre. W katedrze w Amiens obok głupich stoi drzewo bez  owoców i liści, obok mądrych drzewo to kwitnie i owocami jest przeładowane. Czasem panny mądre prowadzi Chrystus i szatan głupie, przy pierwszych jest kościółek zamknięty, przy drugich z bramą na oścież otwartą. Malowidło lądzkie posiada wiele z tych oznak zapożyczonych z ikonografii francuskiej, ale różni się tym, że ma tylko pięć panien roztropnych. Postępują one jedna za drugą, mając za tło mur z framugami półkolistymi jako przedstawienie raju. Przyjmuje mądre oblubienice anioł skrzydlaty w lewym rogu obrazu. O ile wyobrażenie Panien Mądrych mieści się całkowicie w ramach rozpowszechnionych na terenie całej Europy schematów ikonograficznych wczesnego średniowiecza, to ikonograficzne ujęcie drugiej części przypowieści należy do rzadkości. Nie zna go zupełnie-rzecz ciekawa Nadrenia, w które temat ten należy do najbardziej aktualnych. Najbliższych analogi dostarcza teren Dolnego Śląska i państwo zakonu krzyżackiego w polichromicznym wyobrażeniu w kościele w Strzelcach pod Sobótką, z ok. połowy wieku XIV, gdzie Panny Głupie skrępowane sznurem, posuwają się z podobnymi gestami rozpaczy ku piekłu, umieszczonemu obok sceny z Chrystusem w otchłani, i w rzeźbiarskiej dekoracji północnego portalu kaplicy św. Anny w Malborku z ok. 1340 roku, jeszcze bliższej ujęciem freskowi lądzkiemu. Interesujące podobieństwo w sposobie ich ukazania, gestykulacji i kompozycji budowy obrazu, możemy dostrzec w przedstawieniu Panien Mądrych, w kościele św. Katarzyny w Ornowie Pruskim (1350-1370).
          Na ścianie cysterskiej kaplicy w Lądzie, mamy ikonograficzny zapis ewangelicznej przypowieści, ilustrujące przyjście Oblubieńca do oczekujących niewiast. Panny Roztropne przekraczają progi domu szczęśliwości, zaś Panny Nieroztropne spotykają się z zamkniętymi drzwiami. Sytuacja i ich położenie ilustruje dramaturgia różnorodnych postaw, wyrazy twarzy, dynamika ruchów ciała to wszystko tworzy pewien złożony psychologiczny obraz napięcia, chwili przejścia od stanu radości po rozpacz. Roztropne niewiasty są pełne wewnętrznego szczęścia i rozpierającej je dumy, podążają tanecznym krokiem w stronę wyłaniającego się w ich kierunku anioła. To postawa pełna subtelności, hieratyczności i dworskiej elegancji. Zostają ukazane jako pełne spokoju, zwiewnie przemieszczają się krokiem pewnym i dostojnym, w dłoniach trzymają zapalone lampy, oświetlające drogę ku pełni miłości. Głupie Panny kontrastują z tym sielankowym obrazem szczęścia, wydają się smutne, apatyczne i nieszczęśliwe, starają się ruchami rąk odgonić diabelskie postacie popychaczy, ale to okazuje się bezcelowe. Ta droga napełniona zostaje trwogą opuszczenia, ciała dręczone, powyginane na skutek konwulsji, pozostają one pozbawione spojrzenia kochającego Oblubieńca. Ich światłem staje się nie blask zaopatrzonych lamp oliwnych, ale otchłań piekielna. Widząc ogień piekielny w akcie rozpaczy wyrywają sobie włosy, łapią się za nadgarstki i kolana, wnoszą w lamentacyjny sposób ręce, jakby próbowały ostatkiem sił wybłagać jeszcze jedną szansę, przywrócić utracony czas. To, iż kobiety zostały skazane na karę potępienia wyrażają ich pasiaste suknie. Pasiaste ubiory w średniowieczu były wyrazem hańby i wykluczenia społecznego, ludzie z marginesu i opętani podejrzewani o kontakty ze złem przywdziewali takie stroje. Upadłe kobiety, błazny, kaci czy uliczni kuglarze.


Przesłanie ikonograficzne ewangelicznej przypowieści ma na celu poruszenie serca
i rozbudzenie postawy oczekiwania. Każdy z nas winien tedy pilnie czuwać, aby Pan gdy przyjdzie, nie zastał nas śpiącymi. Każdy bowiem zda sprawę przed Bogiem ze swojego postępowania. Czuwa zaś ten, kto trzyma oczy umysłu otwarte na prawdziwe światło; czuwa ten kto zachowuje czynem to, w co uwierzył; czuwa kto odrzucił od siebie ciemności.


 


 

piątek, 8 sierpnia 2014

 Mt 16,24-28

Jezus powiedział do swoich uczniów:

„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?
Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. Zaprawdę powiadam wam: Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają, śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim”.




Tajemnica Krzyża który jest wpisany w życie każdego człowieka. To odkrycie tej najgłębszej prawdy która staje w centrum chrześcijańskiego przepowiadania, mianowicie że świat jest zbawiony jedynie w Chrystusie i nie masz w nikim innym zbawienia. Nie ma bowiem innego imienia pod niebem, danego ludziom, w którym byśmy mieli być zbawieni (Dz 4,12). Dlatego "Ten, który poznał tajemnicę krzyża i grobu, zna również racje zasadnicze wszystkich rzeczy i ten który zostaje wprowadzony w misterium zmartwychwstania, zna cel wszystkiego" pisał wczesnochrześcijański myśliciel Klemens Aleksandryjski. Chrześcijaństwo to krzyż, ten bolesny ze wszystkim odcieniami i intensywnością bólu, jak również chwalebny...ponieważ z tylko z krzyża wypowiada Bóg człowiekowi miłość. Św. Hipolit wyraził to w głębokich słowach: "Rozpostarłszy swe ręce na drzewie Chrystus rozwinął dwoje skrzydeł, prawe i lewe, wzywając do siebie wszystkich wierzących i przykrywając ich jak matka swoje dzieci." To jest jakaś niezgłębiona pedagogia miłości Boga, w akcie największego uniżenia, ofiarowania darmowej miłości aby każde ze stworzeń doświadczyło miłości rozlewającej się z cierpiących ran Baranka Ukrzyżowanego za życie świata. Krzyż stał się najbardziej wiarygodnym i najmocniej przemawiającym argumentem w którym wypowiedziała się obecność Boga bliskiego, troskliwego i współczującego, pochylającego się na zranionym grzechem stworzeniem. Ewangelia zaprasza nas do radykalizmu, wzięcia swojego osobistego krzyża: podniesienia się z grzechu, przebudzenia się z bierności, obojętności..., przeżycia swojego paraliżującego cierpienia jako wydarzenia terapeutycznego, mogącego wzmocnić mnie wewnętrznie. Czasami ciężar który wydaje się już nie do uniesienia i rany które tak broczą krwią i promieniują przeszywającym bólem duszy, mogą stać się ścieżką do zbawienia. Tu nie chodzi o cierpiętnictwo...chrześcijaństwo to nie masochizm czy jakiś ekshibicjonizm cierpiętniczy, ale to przyjęcie sytuacji trudnych i pozwolenie aby to wszystko co w naszym życiu jest krzyżem, spotkało się z Jego Krzyżem. Tylko wtedy dokona się powstanie, uzdrowienie i zmartwychwstanie (duchowa wiosna). Czasami inni próbują nam dobierać krzyże, umoralniać na siłę, czy szukać jakiś duchowych alternatyw na świętość. Ktoś próbuje mnie zbawić beze mnie, zaspokajając tylko jakieś swoje duchowe aspiracje poczucia wyższości. Wczoraj otrzymałem wieczorem telefon od człowieka który próbował prostować ścieżkę mojego życia, udzielając mi pouczeń...Pytam się człowieku znasz moje serce, widziałeś moje łzy, uchwyciłem dramat mojej duszy...zarejestrowałeś moją szamotaninę z Bogiem ? Chyba nie, bo gdyby tak było nie próbowałbyś bawić się terapeutę, wykazałbyś odrobinę szacunku, duchowego dystansu, wylałbyś jak lekarstwo na rany brata modlitwę miłości. Czasami ślepy próbuje prowadzić ślepego...po drodze mijając krzyż Pana. Każdy ma swoją tajemnicę krzyża, własne broczące rany... Z zewnątrz zbyt wiele się nie zobaczy, zbyt łatwo można się pomylić w osądzie...Czasami trzeba stracić swoje życie, aby je na nowo zyskać !




wtorek, 5 sierpnia 2014

Mt 17,1-9

Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego, Jana, zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: Twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło.

A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim. Wtedy Piotr rzekł do Jezusa: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza”.

Gdy on jeszcze mówił, oto obłok świetlany osłonił ich, a z obłoku odezwał się głos: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie”

Uczniowie, słysząc to, upadli na twarz i bardzo się zlękli.

A Jezus zbliżył się do nich, dotknął ich i rzekł: „Wstańcie, nie lękajcie się”. Gdy podnieśli oczy, nikogo nie widzieli, tylko samego Jezusa.

A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: „Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie”.



Pisze już dzisiaj o Święcie Przemienienia, szkoda że nie ma ono takiej rangi jak w Kościele Wschodnim, gdzie stanowi jedno z dwunastu najważniejszych świąt (wydarzeń które wspólnota wiary antycypuje w liturgii). Specjalnie i trochę prowokując do tekstu Ewangelii umieściłem obraz przedstawiający scenę Zmartwychwstania Chrystusa autorstwa Matthiasa Grunewalda. Artysta okazał się niezwykle śmiały w przedstawieniu tak nieogarnionej i pełnej misteryjności chwili triumfu życia wydobywającego się z nad grobu i spowitego tęczową aureolą, tak silnie nasyconą światłem. Artysta okazał się niesamowitym mistrzem światła, godnym poprzednikiem Rembrandta. Zestawienia barw śmiałe, nieoczekiwane, zaskakujące, zjawiskowe...tony intensywne, koloryt jakby eksplodował intensywnością nagromadzonych w środkach wyrazu emocji. Ta fantazja i niezwykła intuicja religijna stanowi jakby fotograficzne zatrzymanie w kadrze tego o czym dowiedzieliśmy się w Ewangelii: Twarz Jego zajaśniała jak słońce... Za każdym razem czytając ten fragment, wraca mi w pamięci obraz Zmartwychwstania. Przecież to co dokonało się na górze Tabor, było niczym innym jak przedsmakiem tego najważniejszego cudu, meta-teologicznego wydarzenia, gdzie światło wypełniło historię, gdzie śmierć została usunięta i życie zapłodniło świat  w bólach kiedy podniósł się po grzechu. Na górze Jezus tak się przeobraził że uczniowie nie byli wstanie spoglądać na Niego, był Słońcem ogniskującym w sobie ciekawości każdego ludzkiego spojrzenia, wychylenia głowy i skierowania oczu ku zjawisku, które par excellance nie miało miejsca w historii człowieka rozmawiającego z Bogiem (tak face to face). Na koniec dygresja socjologiczna, antropologiczna...już sam nie wiem jaka. Obserwuję każdego dnia przemierzających różne ścieżki ludzi, pędzących tak szybko że mogliby butami najbardziej markowymi zerwać chodnik i tego nie zauważyć. Człowiek pędzi...biegnie...zasapany i zmęczony wszystkim nie ma już siły podnieść twarzy ku górze. Oczy są nabrzmiałe a czasami przeropiałe od niewyspania i troski o byt. Myślę sobie często w duchu. Człowieku błagam zatrzymaj się w zgiełku miasta, poszukaj swojego szczytu, wzniesienia, wjedź windą na najwyższe piętro swojego wieżowca (bo najczęściej spoglądasz tylko w zsyp na śmieci) i pozwól ogarnąć się chwili, krótkiej modlitwie serca...wypowiedzianemu westchnieniu duszy: dobrze być tu z Tobą Panie. Niech ta chwila trwa !