czwartek, 15 kwietnia 2021
Dokładnie rok temu wydawało się, że epidemia wejdzie w fazę odwilży i wraz z wielkanocnym powiewem świeżości stanie się jedynie migotliwym wspomnieniem tąpnięcia naznaczającego ludzkość cieniem śmierci. Już drugi rok zmagamy się z wirusem i jego rozmaitymi mutacjami. Twarze zakryte maskami, sinusoida społecznych ograniczeń wpisała się w panoramę przewidywalnych mechanizmów stawiających przynajmniej symbolicznie tamę rozprzestrzeniającej się fali zachorowań. Na pozór ludzie szybko zaadaptowali się do nowej rzeczywistości, choć mentalnie żyją we wspomnieniach czasu kiedy wszystko było normalnością z mniej lub bardziej banalnymi problemami życia codziennego. Izolacja i dystans społeczny sprowadziły międzyludzkie relacje do przestrzeni wirtualnej w której to wielu z nas wrosło tak mocno, iż zaczęło egzystować na dobre- jakby obok tego świata rzeczywistego. Wraz z masową tendencją do zaszczepienia całego świata- paradoksalnie- skaczą słupki zachorowań, stawiając rządzących wobec bezradności i szukania coraz to nowych dróg wyjścia z impasu. Po raz kolejny przekonujemy się, że historia jest pełna milczących śmierci- tych indywidualnych i zbiorowych- poddanych napierającej konieczności natychmiastowego przejścia na drugi brzeg. Kiedyś ludzie jakoś intuicyjnie przeczuwali moment własnej śmierci, dzisiaj już nie ma tej uspokajającej pewności. Osamotnieni ludzi wychodzą ze szpitalnych korytarzy, stając się częścią statystycznego niepowodzenia lub walki stoczonej z ograniczonością własnego ciała. Czy pandemia nauczyła ludzi odchodzić z godnością i postrzegać śmierć jako stan mistyczny ? Nie wiem. Rozbijam się o to pytanie i jest we mnie wiele wątpliwości. Dla człowieka wiary, śmierć jest czymś wydarzeniem oswojonym, przewidywalnym, a nawet pogodnie wyczekiwanym- bez względu na okoliczności- czy moment jej pojawienia się. Przechodzę przez bramę śmierci i dostrzegam blask świetlistego poranka. Jest w tym jakaś przejmująca zamysły perspektywa paschalna; choć jej sens jest zrozumiały tylko nielicznym. Dzisiaj wielu myślących ludzi jest ateistami- parafrazując Hemingwaya- i to przesłania im horyzont nadziei i nieśmiertelności. Znam wielu ludzi którzy zamykają się w skorupie swojego racjonalizmu i nie potrafią dostrzec w sobie i wokół siebie świata który pulsuje energiami wieczności. Odejdą z tego świata z ujmującym duszę lękiem, kurczowo trzymając się ziemi- której gleba zdolna jest do nowego zrodzenia. W uszach chrześcijan rozbrzmiewa liturgiczny hymn życia: „Chrystus powstał z martwych, śmiercią podeptał śmierć i będącym w grobach życie dał.” Te słowa są pocieszeniem i modlitwą- uwielbieniem które składa śmiertelna istota Bogu który jest Życiem. „Na pewno zmartwychwstaniemy, na pewno zobaczymy i wesoło, radośnie opowiemy sobie nawzajem, co było”- pisał Dostojewski w Braciach Karamazow. Kilka dni temu byłem w rodzinnym domu. Wraz z najbliższymi robiliśmy porządek w biblioteczce. Wśród licznych szpargałów, lekko przyprószone pierzyną kurzu rodzinne albumy. Natrafiłem na czarnobiałe zdjęcie ukazujące zbiorowe ujęcie rodziny mojego taty. Powrót do korzeni… Zostało ono wykonane jakieś dwadzieścia lub więcej lat przed moimi narodzinami. Pomyślałem w jednym momencie o tych którzy żyją, i tych których odeszli a których wizerunki utrwaliły się na fotografii. Uświadomiłem sobie w jednej chwili, jak ważna jest pamięć. Kiedy zapominamy o naszych bliskich, to tak jakbyśmy ich skazali na jakiś niebyt- wyjście z kręgu przepływającej międzypokoleniowo miłości. W średniowiecznych klasztorach mnisi prowadzili księgi- Libri memoriales- „księgi zachowujące pamięć.” Były to spisy ludzi, którzy co roku w określonym dniu będę aż do końca świata wymieniani w czasie liturgii i przywoływani w niegasnącej pamięci Kościoła. W ten sposób gromadzono w klasztorach opasłe annały imion, o których staranie i niezapomnienie trudziły się również całe rzesze ich krewnych. Kościół i dom były miejscami pamięci- przestrzeniami chroniącymi od zapomnienia. Piękna tradycja warta przypomnienia i być może w kontekście przeżywanego czasu, godna naśladowania. Zakończę tekstem widniejącym na jednej z bocznych ścian katedry w Rouen: „Jest tu grób, a także epitafium, które opowiada o jego czynach i o jego życiu.”