piątek, 14 stycznia 2022
Jako teolog zawsze się wzbraniałem przed opisywaniem otaczającej mnie rzeczywistości w kategorii epoki pochrześcijańskiej. Wychowałem się w świecie wartości które w sposób naturalny rzeźbiły moją wizję świata i kształtowały określony zespół postaw. Wydaje mi się, że istnieje taki psychologicznie ugruntowany resentyment wiary ukształtowanej u podstaw w środowisku z którego się wyszło w świat. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, aby wzrastać w rodzinie wykarmionej mądrością Biblii, duchowością i modlitwą przodków zakorzenionych na tyle głęboko, aby transcendować to, co z natury rzeczy pogańskie. „Bóg umiera z zimna- rozmyślał J. Green- Puka do wszystkich drzwi, ale czy ktokolwiek otwiera ? Pokój jest zajęty przez kogo ? Przez nas samych.” Dla wielu ludzi- skądinąd dobrze wykształconych choć cynicznych, mówienie, że nasza cywilizacja i kultura zostały ufundowane na wartościach Ewangelii, brzmi jak truizm, a co zatrważające jako coś przedawnionego. Instynktownie pociesza mnie diagnoza Sołowjowa wobec tych, którym nie po drodze do religii: „Pseudoniewierzący wyprzedzą w królestwie Bożym całe mnóstwo pseudowierzących.” Jakże cenne po czasie, okazuje się stwierdzenie Karla Rahnera, że chrześcijanin przyszłości będzie musiał być mistykiem albo go nie będzie. Jakże odczuwalny z perspektywy czasu jest ciężar gatunkowy tych słów. Kiedy z pewnego dystansu jako prawosławny chrześcijanin, spoglądam na oblicze dzisiejszego katolicyzmu (rzymskiego), towarzyszy mi smutne przeświadczenie, iż widzę „kościół pogan” o którym z niebywałą ostrością myślenia pisał w swoich tekstach ponad pół wieku temu Ratzinger. Kościół mojego dzieciństwa dryfuje w niewiadomym kierunku, stając się bliższym „liberalnemu protestantyzmowi.” Myślę, że prawosławni chrześcijanie są głęboko zaniepokojeni erozją która dokonuje się w siostrzanej wspólnocie, gdzie wielowiekowa tradycja życia eklezjalnego w wymiarze sakramentalnym i moralnym, zostaje naznaczona duchem tego świata. Oczywiście w każdej z chrześcijańskich wspólnot wyrasta plon dobra i zła, ujmując to językiem przypowieści „pszenica i kąkol.” Tam gdzie są ludzie, istnieje pajęczyna grzechów stygmatyzująca nawet najbardziej szlachetną i dążącą do doskonałości społeczność. Nosimy skarb wiary w naczyniach glinianych- ułomnych, poddanych stłuczeniu- niedoskonałych formach. Chrześcijaństwo które będzie próbowało żyć duchem tego świata, mentalnością tego świata, będzie skazane na powolna agonię. Jesteśmy wędrowcami którzy jednie na chwilę przycupnęli na gałęzi sykomory i wyglądają horyzontu Ziemi Obiecanej. Choć zabrzmi to górnolotnie, ale mamy być ogniem który podpala świat miłością Boga ! Nikos Kazantzakis podejmuje ten jakże ważny aspekt poddania się Bogu: „Bóg jest ogniem, a ty musisz po nim chodzić… tańczyć na nim. W tej chwili ogień staje się chłodną wodą. Nim jednak dojdziesz do tego momentu, co za walka, mój Boże, co za męka !” Jest to droga wyzwań, pokonywania własnych ograniczeń, zdecydowanego działania. „Wiara, która zamyka paszcze lwom, to coś więcej niż pobożna nadzieja, że nie ugryzą”(G. Clark). Można odczuwać pokusę wątpliwości, ale nigdy nie wolną skapitulować; zrezygnować w połowie raz obranej drogi. Irytują mnie chrześcijanie zalęknieni, apatyczni i niewyraźni w swoich życiowych decyzjach. Kim jest mistyk nowoczesności ? To nie malkontent obwarowanego, kościelnego bastionu. To wizjoner- prorok i apostoł- świadek Prawdy w którym tętni już życie zmartwychwstałe. „Mistycyzm, który nie zbiera plonu podzielonej miłości ku innym, jest oszustwem i ostatecznie odczłowiecza. Prawdziwy mistycyzm jest zawsze rodzeniem, stawaniem się drugim człowiekiem w większej wspólnocie miłości”- pisał G. A. Maloney. Moje myśli tańczą, zataczając koło powracają do pierwszego impulsu tej refleksji: Jeśli nie mistyk to kto ?