Człowiek szczyci się
znajomością tak ogromnej ilości przeczytanych książek, naukowych rozpraw, zdigitalizowanych dzieł kultury, zapisanych
na setkach stron cytatów - fragmentów
myśli wykradzionych genialnym umysłom, których dociekliwość wyznaczała
intelektualne granice przekraczanych ukradkiem historycznych epok i przestrzeni
intelektu; gdzie wobec ich rozpiętości i ciężaru, przeciętni kapitulowali w
ułamku sekundy. „Ziemia jest pokryta nową rasą ludzi, którzy są zarówno
wykształceni, jak i analfabetami, opanowali komputery i nie rozumieją już nic o
duszach, a nawet zapominają, co kiedyś oznaczało takie słowo.” Inteligencja
opakowana wiedzą, może być samotna w zgiełku napęczniałych spraw i konfrontacji
z prawdami wobec których intelekt staje się bezradny i wygnany na rubieże. Ale
to nie zaludnienie umysłu ideami i mądrością opasłych woluminów, czyni
wytwornie pięknym, lecz spotkania z ludźmi pozostawiającymi jakiś niemożliwy do
sprecyzowania niedosyt i niezmywalny ślad na duszy. „Nie wolno rezygnować z
niczego, co przypadkowe” – zwykł mawiać malarz przyprószonych mgłą i światłem
pejzaży Turner. Najbardziej rzeźbią moje odczucie świata ludzie przypadkowi i
prostolinijni, napotkani na skraju dróg, zwolnieni z przymusu nakładania masek
i podtrzymywania sztucznych konwenansów, które wydają się dzisiaj w cennie
kapryśnych konsumentów błazenady oraz cukierkowatego pochlebstwa. Ewangeliczni
prostaczkowie i żebracy miłości – utalentowani w nasłuchiwaniu szeptów aniołów.
Wolni od krzyku i buntu, transparentni w każdym centymetrze swojej cielesności
przeistoczonej światłem porannego przebudzenia w słońcu. Ludzie wyłaniający się
z ciszy i niewidoczności, wydają się najbardziej uprzywilejowanymi obywatelami
ziemi i wdzięcznymi przyjaciółmi Boga. Towarzyszy im świetlista aura wędrowców
przemierzających ukwiecone peryferia Raju. Ich odczucia nie poddają się prawu
materii i nie są płytkim towarem na sprzedaż. Obywatele nieba, budzący z
marazmu i nicości zagubionych na bezdrożach egzystencji. Bezimienni z uśmiechem
na ustach i żarem ognia w oczach, nie pozwalających minąć ich niezauważenie. Piękne
istoty o wyrazistych twarzach, stojące twardo i nieporuszenie naprzeciw
wulgarności życia. „Życie duszy – pisała H. Arendt – z całą swoją
intensywnością znacznie lepiej wyraża się w spojrzeniu, westchnieniu i geście
niż w mowie.” W tumulcie egoistycznego gatunku poruszają się istoty subtelne,
delikatne, a zarazem zdolne dźwigać na ramionach ciężary innych – pozostawione
na rozwidlonych drogach życia. Z urodzenia grzesznicy, a z łaski Bożej
utalentowani powiernicy miłości. Ikony
odsyłające ku tajemnicy świata, wyrywające z oparów lenistwa, rezygnacji i
brzydoty. Święci puszczający latawce i przypatrujący się roztańczonym na
wietrze kwiatom, wbrew napuszonej trywialności spojrzeń i sądów ogłupiałych
przeciętnością i biegnących na oślep mas. Arystokraci ducha i niedoścignione
wzory o których można śmiało powiedzieć, iż są równie piękni jak Bóg który ich
utkał w ósmego dniu stworzenia. Spoglądam na nich zazdrośnie i ukradkiem.
Przenika mnie mądre pouczenie pewnego starca „Nie da się latać na
cudzych skrzydłach. Musisz wyhodować własne.”