czwartek, 11 kwietnia 2024

 

Człowiek szczyci się znajomością tak ogromnej ilości przeczytanych książek, naukowych rozpraw,  zdigitalizowanych dzieł kultury, zapisanych na setkach stron cytatów -  fragmentów myśli wykradzionych genialnym umysłom, których dociekliwość wyznaczała intelektualne granice przekraczanych ukradkiem historycznych epok i przestrzeni intelektu; gdzie wobec ich rozpiętości i ciężaru, przeciętni kapitulowali w ułamku sekundy. „Ziemia jest pokryta nową rasą ludzi, którzy są zarówno wykształceni, jak i analfabetami, opanowali komputery i nie rozumieją już nic o duszach, a nawet zapominają, co kiedyś oznaczało takie słowo.” Inteligencja opakowana wiedzą, może być samotna w zgiełku napęczniałych spraw i konfrontacji z prawdami wobec których intelekt staje się bezradny i wygnany na rubieże. Ale to nie zaludnienie umysłu ideami i mądrością opasłych woluminów, czyni wytwornie pięknym, lecz spotkania z ludźmi pozostawiającymi jakiś niemożliwy do sprecyzowania niedosyt i niezmywalny ślad na duszy. „Nie wolno rezygnować z niczego, co przypadkowe” – zwykł mawiać malarz przyprószonych mgłą i światłem pejzaży Turner. Najbardziej rzeźbią moje odczucie świata ludzie przypadkowi i prostolinijni, napotkani na skraju dróg, zwolnieni z przymusu nakładania masek i podtrzymywania sztucznych konwenansów, które wydają się dzisiaj w cennie kapryśnych konsumentów błazenady oraz cukierkowatego pochlebstwa. Ewangeliczni prostaczkowie i żebracy miłości – utalentowani w nasłuchiwaniu szeptów aniołów. Wolni od krzyku i buntu, transparentni w każdym centymetrze swojej cielesności przeistoczonej światłem porannego przebudzenia w słońcu. Ludzie wyłaniający się z ciszy i niewidoczności, wydają się najbardziej uprzywilejowanymi obywatelami ziemi i wdzięcznymi przyjaciółmi Boga. Towarzyszy im świetlista aura wędrowców przemierzających ukwiecone peryferia Raju. Ich odczucia nie poddają się prawu materii i nie są płytkim towarem na sprzedaż. Obywatele nieba, budzący z marazmu i nicości zagubionych na bezdrożach egzystencji. Bezimienni z uśmiechem na ustach i żarem ognia w oczach, nie pozwalających minąć ich niezauważenie. Piękne istoty o wyrazistych twarzach, stojące twardo i nieporuszenie naprzeciw wulgarności życia. „Życie duszy – pisała H. Arendt – z całą swoją intensywnością znacznie lepiej wyraża się w spojrzeniu, westchnieniu i geście niż w mowie.” W tumulcie egoistycznego gatunku poruszają się istoty subtelne, delikatne, a zarazem zdolne dźwigać na ramionach ciężary innych – pozostawione na rozwidlonych drogach życia. Z urodzenia grzesznicy, a z łaski Bożej utalentowani powiernicy miłości. Ikony odsyłające ku tajemnicy świata, wyrywające z oparów lenistwa, rezygnacji i brzydoty. Święci puszczający latawce i przypatrujący się roztańczonym na wietrze kwiatom, wbrew napuszonej trywialności spojrzeń i sądów ogłupiałych przeciętnością i biegnących na oślep mas. Arystokraci ducha i niedoścignione wzory o których można śmiało powiedzieć, iż są równie piękni jak Bóg który ich utkał w ósmego dniu stworzenia. Spoglądam na nich zazdrośnie i ukradkiem. Przenika mnie mądre pouczenie pewnego starca „Nie da się latać na cudzych skrzydłach. Musisz wyhodować własne.”