Ostatnie kilkanaście dni
wzniosło w moim wnętrzu silne przeświadczenie, iż życie wymaga nieustannych
korekt, twardych decyzji, porzucenia miejsca w którym się osiadło i poczuło
pozornie bezpiecznie. To przynaglenie było nieobce biblijnym patriarchom,
prorokom i gwałtownikom proklamującym na dachach zaryglowanych domów, że Bóg
jest prawdą, sensem, miłością i największym z możliwie upragnionych bogactw. Czasami
dobrze opuścić oswojone przez siebie miejsce, aby wejść w przestrzenie w
których rysują się przepastne tajemnice Obecności. Każdy ma prawo do samotności,
aby pod jej naporem porzucić zbędne balasty przyzwyczajeń i zmurszałych
schematów myślenia i działania. „Człowiek nie rodzi się dla szczęścia. Człowiek
może zasłużyć na szczęście cierpieniem. Tylko cierpieniem. Takie jest prawo
naszej planety”- kreślił drżącą dłonią Dostojewski. Czasami trzeba obrać nową
ścieżkę, przekroczyć próg domu i poszukać nowych studni przy których
orzeźwienie staje się na powrót świętem. Kiedy przekraczasz pewien rubikon,
przyciszasz głos, aby usłyszeć kroki Tego, który w danej chwili niesie ciebie
na swoich ramionach. „Im bardziej zbliżasz się do światła, tym bardziej wiesz,
że jesteś pełen cieni” – pisał Ch. Bobin. Niezakorzenienie to słowo oddające
coś z twórczego niepokoju który mi towarzyszy pod wpływem dziejących się obok i
zarazem przetrącających mnie wewnętrznie wydarzeń. Mocuję się jak Jakub z
Aniołem i dźwigam na sobie brzemię którego hiobowy ciężar i próba, jest
błogosławionym stanem duchowego oprzytomnienia i łaski. Wobec tak piętrzących
się doświadczeń jedna rzecz wydaje się najbardziej realistyczną z rozwiązań;
przezwyciężyć je bądź mieć w nich swój udział. Filozofia Bierdiajewia nauczyła
mnie otwartości na wolność i delikatne muśnięcia Ducha: „Chrystus zapragnął
dobrowolnej miłości ze strony człowieka. Nie może nigdy do niczego zmuszać, a
Jego Oblicze zawsze jest zwrócone ku naszej wolności. Bóg przyjmuje do siebie
wyłącznie ludzi wolnych. Oczekuje od człowieka miłości dobrowolnej.” To genialne
przesłanie roztoczyła przede mną mądrość prawosławia w której to odbiór
tajemnicy Boga dokonuje się w głębi osobowego jestestwa człowieka, szarpanego
przez zewnętrzne przeciwności losu. Pełne nadziei wydaje się przynaglenie, aby
rozsiąść się na stromym szczycie wieczności i czekać na świetliste Oblicze Mistrza,
wobec którego święty Piotr zaczął się jąkać i chciał pośpiesznie stawiać
namioty. Modlę się słowami Psalmisty: „Ześlij mi Twoją światłość i Twoją
prawdę: one mnie powiodą i zaprowadzą mnie na Twoją świętą górę.”