środa, 26 lutego 2025

 

Kilkanaście dni temu powziąłem sobie takie wewnętrzne postanowienie, że na jakiś czas wycofam się i pozostanę z dala od ludzi. Nie udało mi się zrealizować tego pragnienia i chyba będzie musiało być przełożonym na czas Wielkiego Postu. „Sztuka jest może drogą do siebie”(M. Blanchot). Kilkanaście dni minęło mi na wykładach o sztuce i literaturze – spotkaniach z ludźmi i dyskusjach -  które pogłębiły we mnie przeświadczenie, że człowiek pomimo dostępu do wiedzy w telefonie, potrzebuje żywego słowa i obrazu, opatrzonego komentarzem, którego bezcenna i jednorazowo wygłoszona treść, nie znajdzie się w przeczesywanym do gorączkowości i upadłości Internecie. „Akcent przesuwa się od słów do obrazów, od tego, co możliwe do powiedzenia, ku temu, co możliwe do zobaczenia”- pisał Mitchell. Ten głód słuchania i oglądania, a za jego ścianą tęsknota i wrzenie uczuć. W nasionach myśli jest smak i zapach innej krainy. To wyrywa z nudy, która jak twierdził Heidegger – „pokrywa rzeczy i pokrywa ludzi, i wraz z nimi pokrywa nas samych – sprawiając, że wszystko to po równi staje się nam osobliwie obojętne.” Stąd natychmiastowy postulat: nie można być przestraszonym Prometeuszem przykutym do skały własnej niemocy i odrętwienia. Przychodzi czas w którym trzeba wskrzesić ogień, aby dawał ciepło i światło; wybudzał z letargu i mroczności. Stać się głosem, symbolem, napiętą cięciwą słowa. Lubię wpuszczać ludzi do mojego świata przeżyć, przemyśleń, rzeźbionych natychmiastowo myśli, które niczym fala zalewają brzeg ludzkiego poszukiwania i zatrzymania w zdumieniu. Przestałem rozprawiać o wielkiej teologii, czy zawiłej mistyce – zarezerwowanej dla nielicznych i uprzywilejowanych. Skupiam się na prozaiczności chwil z których można wyłuskać coś, co będzie równie duchowo ważne i otwierające na świat przed którym trzeba otworzyć oczy serca i zaniemówić. Otrzeć się o nieskończoność i Obecność ! Moje spojrzenie na ludzi i rzeczywistość stało się mniej podekscytowane i melodyjne, a bardziej przenikliwe i odrobinę krytyczne. „Unikać nie tylko ludzi, którzy przeszkadzają w pracy i życiu; jeszcze bardziej unikać chaotycznych, przegadanych, zbędnych i obcych książek.” Wyostrzył mi się wzrok na sprawy które do tej pory pomijałem lub świadomie wypierałem z orbity przemyśleń, nie konfrontując się z nimi. Od pewnego czasu uwiodła mnie literatura węgierska o której istnieniu wcześniej nie byłem świadomy. Przez kilka nocy połykałem eseje Hamvasa i Dziennik Sandora Marai. Ich przemyślenia są jak łyk świeżego powietrza, wobec wydeptanych już przeze mnie dróg po literaturze i tropów do których przywykłem, będąc przeświadczonym, że nic oryginalnego nie obezwładni mojego umysłu. A tu miłe zaskoczenie i zamówione książki, których wyczekiwanie graniczy z podekscytowaniem chłopca obdarowanego ukradkowym spojrzeniem kobiety – nie w sposób oczywisty, artykułującej miłosne zainteresowanie. W przestrzeni rozproszonej i wznoszonej na poszarpanych ideach, istnieją pełne światła punkty, przywracające wiarę w świat, człowieka, a nade wszystko Boga.

niedziela, 23 lutego 2025

 

Kiedy przyjdzie Syn Człowieczy w chwale swojej i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy zasiądzie na tronie Swej chwały. I zostaną przed nim zgromadzone wszystkie narody. I oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów (Mt 25, 31-46).

Niewielu teologów potrafi zdobyć się na odwagę pisania o rzeczywistości bezpośrednio doświadczanej w kategoriach apokaliptycznych. „Najpłodniejsze wydarzenia rodzą się w nas długo, zanim dostrzeże je dusza”(G. D’ Annunzio). Skrycie marzę o świecie doskonałym, wolnym od kłamstwa, przemocy, rozpadu, nie stojącym nad przepaścią samozagłady; choć prawda zbyt prostych i szczerych uogólnień jest aż nazbyt skomplikowana i odległa od faktycznego stanu rzeczy. „W teraźniejszości zawarte są wszelkie przesłanki nieodwracalnej katastrofy mogącej wydarzyć się w niedalekiej przyszłości - pisał profetycznie A. Tarkovski- zdajemy sobie z tego sprawę, lecz nie potrafimy temu zapobiec.” Pomiędzy człowiekiem a światem wytwarza się swoiście rozumiane napięcie- drganie, które odczuwalność wydziera przestrzenie pustki- próbując tak dobrze oswojone horyzonty życia, nasycić strachem, cierpieniem i śmiercią.  Z zatrwożeniem myślę o zdaniu Camusa: „jedyne wartości jakie panują nad światem to te, które rządzą światem zwierzęcym - gwałt i chytrość.” Wyrazem przepastnej naiwności jest świadomość, że coś złego dzieję się gdzieś tam, daleko od nas i możemy spać spokojnie. Nagle w to wszystko wkracza powtórnie Chrystus. Spektakularnie rozpoczyna się sąd, konfrontacja z prawdą o sobie i własnym losie. Wszystkie półcienie znikają, a na jaw wychodzą rzeczy nawet najgłębiej skrywane i bolesne. Odpadają maski i nic już nie będzie można zafałszować, zakłamać, zretuszować; uzewnętrzni się wszystko. Miłość stanie się matrycą przyłożoną do życia każdego człowieka. Umiejętność bycia człowiekiem na miarę miłości jako daru: poświęcenia, rezygnacji z egoizmu i wyjść ku drugiemu człowiekowi. Otwarte oczy serca w których odbija się zarys Królestwa Bożego. Tylko ci, którzy odwracali głowę od nieszczęść innych, mogą czuć się w pełni zaniepokojeni dniem, który gwałtownie wkracza w umeblowaną i pozornie bezpieczną rzeczywistość człowieka. Choć dzisiejsza Ewangelia mrozi krew w żyłach i napawa lękiem, to pomiędzy jej zdaniami, tli się wątła struga nadziei. Myślę, że na ziemi nie ma większej tajemnicy niż ludzka tęsknota za Bogiem. Czy jestem owcą, a może kozłem – przymusowo ustawionym w gronie skazanych na niebyt i z zerwaną pępowiną miłości ? W pryzmacie miłości destyluje się odpowiedz na tak poważnie postawione pytanie. W tej eschatologicznej rozterce, pojawia się przebłysk pogodnego przeświadczenia, że ostatecznie koniec będzie lepszy niż początek. Szczęście zatriumfuje nad rozpaczą, a kozłom zostaną przyprawione skrzydła aniołów. Miłość rozleje się obficie i wypełni ludzkie otchłanie. „Tu milknie język ludzki - pisał M. Bierdiajew - Eschatologiczna perspektywa to nie tylko perspektywa nieprzewidywalnego końca świata, jest to również perspektywa każdej chwili życia. W każdej chwili życia, trzeba kończyć ze starym światem i rozpoczynać świat nowy. W tym jest oddech Ducha. Eon kresu jest odsłonięciem Ducha.”

 

czwartek, 20 lutego 2025

 

Znam ludzi którzy są chronicznie rozdrażnieni i boją się marzyć, a troska o dzisiaj przesłania im to podstawowe i w pełni darmowe rozmyślanie o sensowności i świetlistości wyłaniającego się ukradkowo jutra. Natarczywie sprawdzają stan bankowego konta i próbują kontrolować niuanse codzienności – niedowierzając temu, że potrafią być naprawdę wolni i choć trochę zadowoleni z siebie. Marzenia są jak łyk świeżego powietrza pośród pędzącego tłumu, destylującego ze smogu resztkę nadziei i życia. „Im bardziej przyszłość zanurza się w mroku, tym bardziej trzeba nam przekonania, że w głębi tej otchłani może wykiełkować coś lepszego, i to w tak niemożliwym to przewidzenia kształcie”- pisał w Dzienniku Guitton. Kurczymy i boimy się śmierci, tak jak boleśnie przeżywamy nowe wyzwania, które przynosi przyprószony nicością kolejny dzień życia. „Wytrzymać świadomość, że cała ludzkość pędzi w ciemność unicestwienia”(B. Hamvas). Wszystko jest absolutną łamigłówką lęku, sklejonego lepiszczem stagnacji, niepewności i strachu, które muśnięte jednym promykiem nadziei – znikają bez śladu i wyzwalają umysł od przeciążenia, powątpiewania i strachu. Nasze klucze do otwierania egzystencji są spiłowane i nie pasują do żadnego z zamków, czekających na otwarcie. Wystarczy wątła szczelina drzwi, aby rzucić okiem na drugą stronę miejsca w którym można się zadomowić i odetchnąć. Wszędzie chcielibyśmy wejść gwałtownie, wyważając ściany i czyniąc niepotrzebny hałas. Natychmiast opresyjni, boimy się cierpliwie czekać i trwać pokornym nieporuszeniu. Irytująco roszczeniowi, wyposażeni w instrukcję obsługi świata i pakiet odpowiedzi na pytania, wobec których zawsze człowiek pozostawał w roztargnieniu i rozkroku – nie potrafiąc odkryć drobiazgów i momentów obdarowania. Jakże wielu chciałoby zrywać z kiści słodkie winogrona, a nigdy nie poczuło pod stopami chropowatej ziemi z której łona ma wychylić się łodyga, a następnie uwodzący wzrok i powonienie owoc. Być może trzeba stracić to, co się posiada – aby otrzymać to, co jest jeszcze nie widoczne dla oczu – a skryte za zasłoną beztrosko kiełkującego marzenia. Spacer pośród tak wyłożonych dylematów, staje się filozoficzną zagwozdką mężczyzny w średnim wieku. „Szczęśliwe dojrzałe kolby kukurydzy i zboża gotowe na żniwo” – mówił z właściwą dla siebie emfazą Péguy. Coraz częściej przekonuję moich uczniów i napotkanych słuchaczy, żeby nie przejmowali się chwilą obecną. Nie wzbraniajcie się marzyć, bo z nich wykluwa się smak i dreszcz życia, sztuka, miłość i odruchy duszy, skierowane ku zadomowieniu w ponadczasowości. Jak powiedział Tolkien: „Drogi wiodą i wiodą wciąż dalej.” Wzmocnione tęsknotą za tym, co niepoznane i wyczekiwane, czynią z wędrowcy proroka, będącego już o krok od celu powziętej odważnie przygody życia; na przekór rozproszeń i przeciwności.  

niedziela, 16 lutego 2025

 

A gdy jeszcze był daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko, wybiegł naprzeciw niego, rzucił się mu na szyję i ucałował go ( Łk 15,11-32). Jest to jeden z najpiękniejszych, a jednocześnie  najbardziej poruszających wewnętrznie fragmentów Ewangelii. Zobaczyć gest Ojca, który rozpościera w akcie miłości swoje ramiona, wychodzi na drogę z tęsknotą wyczekując swojego zagubionego i zniszczonego przez grzechy dziecka. Dom z aromatem pomarańczowego sadu. Przestrzeń miłosiernej i czułej Obecności ! Pocałunek, przytulenie, wzruszenie i eksplozja miłości, która czyni chrześcijaństwo wrażliwym na przebaczenie, to wielkość która wypływa z pełnego miłosierdzia serca Boga. „Wszyscy jesteśmy schwytani w kosmiczny rozmiar Bożej łaski i miłosierdzia”(R. Rohr). Chrześcijaństwo mierzy się otwartymi ramionami, głębią serca, potokiem łez które przynoszą oczyszczenie i wskrzeszają na nowo do życia. „On uznał mnie gotowego do, aby wejść do cudownego raju, a ja wybrałem kłujące ciernie. On przygotował życie i wieczną chwałę, a mnie zabiły własne grzechy”(J. Mandakuni). Ile to razy w naszym życiu zranieni jesteśmy grzechem, zagubieni, pełni buntu i wewnętrznej pychy. Gnijące strąki zalegają na dnie serca każdego człowieka. Przechodząc przez dramat upadku, potykając się o swoje iluzje szczęścia, w pewnym momencie przypominamy sobie, że ktoś nas autentycznie i prawdziwie kocha, dla Niego jesteśmy ważni. Bóg się nami nie brzydzi, ciągle wychodzi cierpliwie na drogę i wygląda naszego powrotu, bo wie że krucha jest  i pełna lęku ludzka natura. „Nie mów, że jesteś słaby, powiedz, że jesteś grzesznikiem”(św. Jan Chryzostom). Grzesznik musi zdjąć z siebie ciężar ciała, aby móc zostać dotkniętym łaską i otworzyć się na przebóstwienie. Kiedy duma, pycha i egoizm się wyczerpią pozostanie tylko tęsknota za Miłością. Święty Ambroży wypowiedział jakże zdumiewający pogląd: „Bóg stworzył człowieka i wówczas odpoczął mając wreszcie kogoś, komu może przebaczyć grzechy". Te słowa stanowią całą wielką wyobraźnię miłości jako daru. Serce ojca nigdy nie przestało bić dla swojego dziecka które się zeświniło. Serce to centrum uczuć, to przestrzeń w której zostaje przywrócony do życia ten, który był umarłym a ożył, zaginał a odnalazł się. W głębi tego obrazu przypowieści, widzimy starszego syna - tego „sprawiedliwego wyrobnika", gdybyśmy mieli opisać jego portret psychologiczny to zobaczymy: wściekłość, irytację, pogardę, ręce zaciśnięte w porywie gniew, to cała postawa wyraża naganę i zgorszenie słabością ojca. Jak ten obraz ma się do mnie ? Kiedy odnajdę w sobie marnotrawnego syna, stanę w prawdzie, dokonam autorefleksji nad swoim postępowaniem, wejdę na drogę, jest szansa że spotkam na niej Ojca, który przyjmie mnie z rozpostartymi ramionami..., to już jest uzdrowienie, odnaleziona darmowa miłość. "Teraz wreszcie czuję, jak ogarnia mnie tęsknota za tym uściskiem. Biegnę do Ojca, zarzucam Mu ręce na szyję. Przebacz mi, że byłem Ci wierny bez miłości".

 

wtorek, 11 lutego 2025

 

Ostatnio dużo rozmyślam nad przyszłością. Mam świadomość, że to marzycielskie i płoche przedsięwzięcie, ale jakże odprężające po trudach przeżywanej intensywnie codzienności. Czasami wydaję się tak ociężały jak starzec, którego kości wiotczeją na samą myśl o konieczności wstania z łóżka i podjęcia najmniej skomplikowanych czynności; od zaparzenia kawy po wciągnięcie na skarpetek na stopy. Najdrobniejsza łupina życia staje się wyzwaniem rzuconym marazmowi, czy kiełkującej w posadach sennego ciała depresji. Pustynia czekająca na przebudzenie i rozkwit życia. Rozmyślania nad jutrem stają się wygodą dla intelektu, marszczącego się nieustannie wobec spraw ważkich i jakże często przygniatających. Nie każdy ma taki komfort do rozciągniętych w czasie wzlotów i płodności idei, ponad prozą garbatej codzienności. Jutro jest pełne piękna, ponieważ zawsze można wszystko zacząć do nowa. Nie istnieją chwile stracone, zaprzepaszczone, porzucone na rumowisku czasu. „Asceza samotności wygasza nawet światła i kolory świata zewnętrznego, by skierować spojrzenie ku wnętrzu”(P. Evdokimov). Każdego poranka można ocalić i wskrzesić miłość. Nigdy nie jest za późno na wzniesienie fundamentów domu, posadzenie drzewa oliwnego, czy odpoczynku na kamieniu na którym być może biblijni patriarchowie składali swoją ociężałą od bożych spraw głowę. Zawsze można usłyszeć śpiew ptaka i szelest wiatru, pocałunek spadającego liścia i słodycz rozwartych ust i oczu drugiego człowieka. Być otulonym promieniami słońca i skropionym kroplami deszczu w fałdach którego przychodzi bryza wieczności. „Ziemia jest pełna nieba. I każdy zwykły krzew płonie Bogiem. Lecz tylko ci, którzy widzą, zdejmą sandały…”(E. Barrett). Kiedy się to pojmie, wtedy indywidualna historia stanie się błogosławieństwem i obdarowaniem. Pojmujesz to i uwalniasz się od paraliżujących wnętrze lęków, chimer ciągnących ciało ku ziemi i śmierci. „Gdybyśmy potrafili wielbić, nic naprawdę nie mogłoby nas martwić. Przemierzalibyśmy świat ze spokojem wielkich rzek”- pisał Eloi Leclerc. Tylko tak otwarte myślenie, separuje od świata zepsutego pieniądzem i posiadaniem, świata natarczywej neurozy i chciwości, dwubiegunowości, szalonych namiętności i pragnień zredukowanych do przedmiotów – wyznaczających drogę ku fałszywie przeżywanemu szczęściu. To jedynie spektakl cieni i ohydna farsa, za którą nie ma człowieka, lecz jedynie jego karykaturalna maska. Nikt inny nie potrafi unieść mnie ponad to wszystko jak Bóg i wyszeptać do mojego ucha u kresu dnia: „Zbawiam Cię, ponieważ cię kocham.”

niedziela, 9 lutego 2025

 

Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik (Łk 18, 10 -14)

Ewangelia dzisiejszej Niedzieli, nie stanowi w żaden sposób wprowadzenia do życia modlitwy, to raczej precyzyjnie sformułowana odpowiedź, skierowana w stronę faryzeuszów, próbujących Mistrza zapędzić w ślepy zaułek teologii, obarczonej uwierającym umysł pytaniem: Jak można się zbawić ? Bowiem dla uczonych w Prawie, jedyną drogą do zbawienia jest wierne i poddane dyscyplinie zewnętrznych aktów – przestrzeganie Prawa. Jezus staje w opozycji do takiej perspektywy i wskazuje na język miłości, przebaczenia i skruchy, jakże odległy od pełnej arogancji i pychy człowieka, przechwalającego się katalogiem spełnionych powinności względem Boga. „Początkiem ludzkiej mądrości jest umiejętność osądzania siebie”- czytam w Apoftygmatach. Świątynia z przypowieści, staje się doskonałą przestrzenią weryfikacji dwóch jakże odmiennych postaw ludzkich. Jeden człowiek, to pozer przechwalający się swoimi zasługami i robiący wokół siebie spektakl radykalnej pobożności, poza którą nie istnieje już rzeczywistość współczucia i miłości bliźniego; tylko konfrontacyjny osąd i pogarda. „Bóg jest przykrywą dla zadufanego „ja”, które instrumentalizuje relację religijną dla własnego wywyższenia. Człowiek, który kryje się poza tą modlitwą, niczego od Boga nie oczekuje, o nic go nie prosi; chodzi mu jedynie o pokazanie się, o przedstawienie Bogu swoich praw, o przedstawienie swojego kredytu”(R. Fabris). Faryzeusz w miejscu dla uprzywilejowanych i celnik schowany za półmroku krużganka, nie mający odwagi nawet podnieść oczu ku światłu sączącemu się przez przepruwający ścianę świątyni otwór. Bije się w piersi, wskazując na wnętrze które niczym wyschnięta ziemia potrzebuje życia, odrodzenia i łaski. „Twarz obmyta przez łzy – pisze św. Efrem – ma niezatarte piękno.” Zdruzgotany grzechami, obarczony historią osobistych zdrad, znajduje miłosierne westchnienie i pełen współczucia osąd Boga.  W celniku jest marność i nędza zagubionego dziecka. Jest wolny od osądzania kogokolwiek i pragnie jedynie posklejać swoje życie, aby zacząć wszystko od nowa. On najlepiej rozumie trudny los innych – ubrudzonych w rynsztoku, ogłupiałych przez pieniądz, niewiernych, odseparowanych, nieczystych, skazanych na potępienie – takich na których faryzeusze spluwają, lub omijają szerokim łukiem. Życie modlitwy, jego intensywność, głębia, stanowi o jakości zdrowia duchowego i ma wymiar terapeutyczny. „Zacznij od pokornego powiedzenia: jestem grzesznikiem, dzięki Ci składam, Panie, za to, że mnie cierpliwie znosisz… Następnie proś o Królestwo boże, a potem o rzeczy godziwe i nie ustawaj z tego powodu, że ich nie otrzymałeś”(św. Bazyli Wielki). Ten został zaakceptowany i przygarnięty przez Boga. „Odwrócić się od wszystkiego ku jednej twarzy to znaleźć się twarzą w twarz ze wszystkim”(E. Bowen). Przypowieść Chrystusa jest również przestrogą dla chrześcijan, którzy mogą popaść w pułapkę ekskluzywizmu zbawienia i łatwość wykluczenia z niego innych braci. W każdej modlitwie dokonuje się poszukiwanie Boga i współodczuwanie wraz z innymi wielkiego daru miłości i przebaczenia – uchylającego drzwi do Królestwa Bożego. „Daj mi głos celnika dla mojej uzdrowionej duszy – wzdycham za mistykiem Nersesem Snorhali – Ty, który jesteś Wodzem Celników, abym wołał własnymi słowami: Mój Boże, przebacz mi moje grzechy !”

niedziela, 2 lutego 2025

 

Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę”. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło”(Łk 19,1-10).

Każdy z nas ma swoją sykomorę na której wypatrzył nas Bóg. Gdzie powinieneś być, a gdzie teraz jesteś ? Dobrze to zrozumiał bohater z dzisiejszej Ewangelii. Zobaczyć, przekonać się, zdumieć się, skonfrontować się z Obecnością. Zacheusz - celnik, konfident, w powszechnym przekonaniu społeczny pasożyt, zaciekawiony osobą Mistrza z Nazaretu. Wiele o Nim słyszał, choć to było zapewne wyobrażenie wykreślone słowami innych. Wieść o cudach, uzdrowieniach i mądrości zmieniającej ludzi, dociera na długo przed Jego wizytą. Ciekawość poprzedza pragnienie ujrzenia. Wdrapał się na sykomorę, ponieważ był zakompleksionym karłem, aby wśród cisnącego tłumu wypatrzeć Uzdrowiciela i przekonać się o prawdziwości ludzkich opinii. Bóg znalazł go na gałęzi drzewa. Przez koronę liści, ujrzał poświatę światła, bijącą z taką intensywnością iż nie można było oderwać oczu. Był wstrząśnięty. Nagle Chrystus zatrzymał się, spojrzał mu w oczy i wszystko od tego momentu się w jego życiu zmieniło. Chrystus przerywa mu widowisko i proponuje coś, co nie było przewidziane w programie terapeutycznej dramaturgii. Wydobywa go z ukrycia i szkicuje nowy scenariusz życia. „Zejdź prędko". Już widzę jak schodzi z tego drzewa zdziwiony i lekko zakłopotany, a ludzie wybałuszają oczy, śmiejąc się z niego oraz czekając na reprymendę ze strony Pana. Odważnie znosi wrzaski i kpiny. Zacheusz zostaje wyleczony z cwaniactwa, egoizmu, chęci zawłaszczenia innymi, pazerności na pieniądze, leczenia kosztem innych swoich kompleksów, budowania sukcesu na krzywdzie ludzi. „Ten, kto ujrzał swój grzech, większy jest niż ten, kto widział anioły”(św. Izaak Syryjczyk). Spotykają się dwie osoby, dwa spojrzenia które zmieniają to wydarzenie w nawrócenie i impresję wiary, poruszającą otchłaniami duszy. Moment w którym poczuł się autentycznie kochanym. Ilu to ludzi po Zacheuszu usłyszało: „Zejdź prędko. Idź moimi śladami, zaprowadzę cię do mojego domu, przeobrażę wszystko. Istota uchrystusowiona. „Nie szukaj absolutu – pisał  poeta Gaspar - On jest w tobie.” Dom grzesznika stał się domem Pana. Dom złodzieja i krętacza, stał się kościołem w którym dokonało się pokajanie. Od tego momentu nawrócony grzesznik, zaczął rozdawać swój majątek tym których skrzywdził -  wtedy poczuł się autentycznie wolny i szczęśliwy. Odnalazł zbawienie i stał się ukochany dzieckiem Boga.