Kiedy
przyjdzie Syn Człowieczy w chwale swojej i wszyscy aniołowie z Nim, wtedy
zasiądzie na tronie Swej chwały. I zostaną przed nim zgromadzone wszystkie
narody. I oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów (Mt
25, 31-46).
Niewielu teologów potrafi
zdobyć się na odwagę pisania o rzeczywistości bezpośrednio doświadczanej w
kategoriach apokaliptycznych. „Najpłodniejsze wydarzenia rodzą się w nas długo,
zanim dostrzeże je dusza”(G. D’ Annunzio). Skrycie marzę o świecie doskonałym,
wolnym od kłamstwa, przemocy, rozpadu, nie stojącym nad przepaścią samozagłady;
choć prawda zbyt prostych i szczerych uogólnień jest aż nazbyt skomplikowana i
odległa od faktycznego stanu rzeczy. „W teraźniejszości zawarte są wszelkie
przesłanki nieodwracalnej katastrofy mogącej wydarzyć się w niedalekiej
przyszłości - pisał profetycznie A. Tarkovski- zdajemy sobie z tego sprawę,
lecz nie potrafimy temu zapobiec.” Pomiędzy człowiekiem a światem wytwarza się
swoiście rozumiane napięcie- drganie, które odczuwalność wydziera przestrzenie
pustki- próbując tak dobrze oswojone horyzonty życia, nasycić strachem,
cierpieniem i śmiercią. Z zatrwożeniem
myślę o zdaniu Camusa: „jedyne wartości jakie panują nad światem to te, które rządzą
światem zwierzęcym - gwałt i chytrość.” Wyrazem przepastnej naiwności jest
świadomość, że coś złego dzieję się gdzieś tam, daleko od nas i możemy spać
spokojnie. Nagle w to wszystko wkracza powtórnie Chrystus. Spektakularnie rozpoczyna
się sąd, konfrontacja z prawdą o sobie i własnym losie. Wszystkie półcienie
znikają, a na jaw wychodzą rzeczy nawet najgłębiej skrywane i bolesne. Odpadają
maski i nic już nie będzie można zafałszować, zakłamać, zretuszować;
uzewnętrzni się wszystko. Miłość stanie się matrycą przyłożoną do życia każdego
człowieka. Umiejętność bycia człowiekiem na miarę miłości jako daru:
poświęcenia, rezygnacji z egoizmu i wyjść ku drugiemu człowiekowi. Otwarte oczy
serca w których odbija się zarys Królestwa Bożego. Tylko ci, którzy odwracali
głowę od nieszczęść innych, mogą czuć się w pełni zaniepokojeni dniem, który
gwałtownie wkracza w umeblowaną i pozornie bezpieczną rzeczywistość człowieka. Choć
dzisiejsza Ewangelia mrozi krew w żyłach i napawa lękiem, to pomiędzy jej
zdaniami, tli się wątła struga nadziei. Myślę, że na ziemi nie ma większej
tajemnicy niż ludzka tęsknota za Bogiem. Czy jestem owcą, a może kozłem –
przymusowo ustawionym w gronie skazanych na niebyt i z zerwaną pępowiną miłości
? W pryzmacie miłości destyluje się odpowiedz na tak poważnie postawione
pytanie. W tej eschatologicznej rozterce, pojawia się przebłysk pogodnego
przeświadczenia, że ostatecznie koniec będzie lepszy niż początek. Szczęście
zatriumfuje nad rozpaczą, a kozłom zostaną przyprawione skrzydła aniołów.
Miłość rozleje się obficie i wypełni ludzkie otchłanie. „Tu milknie język
ludzki - pisał M. Bierdiajew - Eschatologiczna perspektywa to nie tylko
perspektywa nieprzewidywalnego końca świata, jest to również perspektywa każdej
chwili życia. W każdej chwili życia, trzeba kończyć ze starym światem i rozpoczynać
świat nowy. W tym jest oddech Ducha. Eon kresu jest odsłonięciem Ducha.”