Ostatnio dużo rozmyślam
nad przyszłością. Mam świadomość, że to marzycielskie i płoche przedsięwzięcie,
ale jakże odprężające po trudach przeżywanej intensywnie codzienności. Czasami
wydaję się tak ociężały jak starzec, którego kości wiotczeją na samą myśl o
konieczności wstania z łóżka i podjęcia najmniej skomplikowanych czynności; od
zaparzenia kawy po wciągnięcie na skarpetek na stopy. Najdrobniejsza łupina życia
staje się wyzwaniem rzuconym marazmowi, czy kiełkującej w posadach sennego
ciała depresji. Pustynia czekająca na przebudzenie i rozkwit życia. Rozmyślania
nad jutrem stają się wygodą dla intelektu, marszczącego się nieustannie wobec
spraw ważkich i jakże często przygniatających. Nie każdy ma taki komfort do
rozciągniętych w czasie wzlotów i płodności idei, ponad prozą garbatej
codzienności. Jutro jest pełne piękna, ponieważ zawsze można wszystko zacząć do
nowa. Nie istnieją chwile stracone, zaprzepaszczone, porzucone na rumowisku
czasu. „Asceza samotności wygasza nawet światła i kolory świata zewnętrznego,
by skierować spojrzenie ku wnętrzu”(P. Evdokimov). Każdego poranka można ocalić
i wskrzesić miłość. Nigdy nie jest za późno na wzniesienie fundamentów domu,
posadzenie drzewa oliwnego, czy odpoczynku na kamieniu na którym być może
biblijni patriarchowie składali swoją ociężałą od bożych spraw głowę. Zawsze
można usłyszeć śpiew ptaka i szelest wiatru, pocałunek spadającego liścia i
słodycz rozwartych ust i oczu drugiego człowieka. Być otulonym promieniami
słońca i skropionym kroplami deszczu w fałdach którego przychodzi bryza
wieczności. „Ziemia jest pełna nieba. I każdy zwykły krzew płonie Bogiem. Lecz
tylko ci, którzy widzą, zdejmą sandały…”(E. Barrett). Kiedy się to pojmie,
wtedy indywidualna historia stanie się błogosławieństwem i obdarowaniem. Pojmujesz
to i uwalniasz się od paraliżujących wnętrze lęków, chimer ciągnących ciało ku
ziemi i śmierci. „Gdybyśmy potrafili wielbić, nic naprawdę nie mogłoby nas
martwić. Przemierzalibyśmy świat ze spokojem wielkich rzek”- pisał Eloi Leclerc.
Tylko tak otwarte myślenie, separuje od świata zepsutego pieniądzem i
posiadaniem, świata natarczywej neurozy i chciwości, dwubiegunowości, szalonych
namiętności i pragnień zredukowanych do przedmiotów – wyznaczających drogę ku
fałszywie przeżywanemu szczęściu. To jedynie spektakl cieni i ohydna farsa, za
którą nie ma człowieka, lecz jedynie jego karykaturalna maska. Nikt inny nie
potrafi unieść mnie ponad to wszystko jak Bóg i wyszeptać do mojego ucha u
kresu dnia: „Zbawiam Cię, ponieważ cię kocham.”