Kilkanaście dni temu
powziąłem sobie takie wewnętrzne postanowienie, że na jakiś czas wycofam się i
pozostanę z dala od ludzi. Nie udało mi się zrealizować tego pragnienia i chyba
będzie musiało być przełożonym na czas Wielkiego Postu. „Sztuka jest może drogą
do siebie”(M. Blanchot). Kilkanaście dni minęło mi na wykładach o sztuce i
literaturze – spotkaniach z ludźmi i dyskusjach - które pogłębiły we mnie przeświadczenie, że
człowiek pomimo dostępu do wiedzy w telefonie, potrzebuje żywego słowa i obrazu,
opatrzonego komentarzem, którego bezcenna i jednorazowo wygłoszona treść, nie
znajdzie się w przeczesywanym do gorączkowości i upadłości Internecie. „Akcent
przesuwa się od słów do obrazów, od tego, co możliwe do powiedzenia, ku temu,
co możliwe do zobaczenia”- pisał Mitchell. Ten głód słuchania i oglądania, a za
jego ścianą tęsknota i wrzenie uczuć. W nasionach myśli jest smak i zapach
innej krainy. To wyrywa z nudy, która jak twierdził Heidegger – „pokrywa rzeczy
i pokrywa ludzi, i wraz z nimi pokrywa nas samych – sprawiając, że wszystko to
po równi staje się nam osobliwie obojętne.” Stąd natychmiastowy postulat: nie
można być przestraszonym Prometeuszem przykutym do skały własnej niemocy i
odrętwienia. Przychodzi czas w którym trzeba wskrzesić ogień, aby dawał ciepło
i światło; wybudzał z letargu i mroczności. Stać się głosem, symbolem, napiętą
cięciwą słowa. Lubię wpuszczać ludzi do mojego świata przeżyć, przemyśleń,
rzeźbionych natychmiastowo myśli, które niczym fala zalewają brzeg ludzkiego
poszukiwania i zatrzymania w zdumieniu. Przestałem rozprawiać o wielkiej
teologii, czy zawiłej mistyce – zarezerwowanej dla nielicznych i
uprzywilejowanych. Skupiam się na prozaiczności chwil z których można wyłuskać
coś, co będzie równie duchowo ważne i otwierające na świat przed którym trzeba
otworzyć oczy serca i zaniemówić. Otrzeć się o nieskończoność i Obecność ! Moje
spojrzenie na ludzi i rzeczywistość stało się mniej podekscytowane i melodyjne,
a bardziej przenikliwe i odrobinę krytyczne. „Unikać nie tylko ludzi, którzy
przeszkadzają w pracy i życiu; jeszcze bardziej unikać chaotycznych,
przegadanych, zbędnych i obcych książek.” Wyostrzył mi się wzrok na sprawy
które do tej pory pomijałem lub świadomie wypierałem z orbity przemyśleń, nie
konfrontując się z nimi. Od pewnego czasu uwiodła mnie literatura węgierska o
której istnieniu wcześniej nie byłem świadomy. Przez kilka nocy połykałem eseje
Hamvasa i Dziennik Sandora Marai. Ich
przemyślenia są jak łyk świeżego powietrza, wobec wydeptanych już przeze mnie
dróg po literaturze i tropów do których przywykłem, będąc przeświadczonym, że
nic oryginalnego nie obezwładni mojego umysłu. A tu miłe zaskoczenie i
zamówione książki, których wyczekiwanie graniczy z podekscytowaniem chłopca
obdarowanego ukradkowym spojrzeniem kobiety – nie w sposób oczywisty,
artykułującej miłosne zainteresowanie. W przestrzeni rozproszonej i wznoszonej
na poszarpanych ideach, istnieją pełne światła punkty, przywracające wiarę w
świat, człowieka, a nade wszystko Boga.