Wena namiętnego rozmyślania
nad historią i jej materialnymi odpryskami towarzyszyła mi w tygodniowej
włóczędze ulicami Krakowa wraz z moimi uczniami. Na ścianie galerii Bunkier
Sztuki mój wzrok zatrzymał się na słowach: „Notuj rzeczy, które widzisz i
których nie widzisz… Podejmuj głębię wędrowca, filozofa i artysty, który żyje w
każdym z nas.” Nie tylko sztuka staje się przyczynkiem do odwiedzin jednego z
najbardziej urokliwych polskich miast, a nade wszystko aura miejsca która
magnetyzowała mnie na wszystkich etapach mojej życiowej drogi. Mogę podpisać
się pod słowami Josepha Conrada: „To w starym mieście grodzie królewskim i
uniwersyteckim przestałem być dzieckiem, wyrosłem na chłopaka, zakosztowałem
przyjaźni, zachwytów, myśli i świętych oburzeń…” Tak lapidarne rozważanie synchronizuje
się w z oddechem architektury i topografią nieoczywistych miejsc do których się
zagląda, przedzierając się przez tłum płynących – przypominających nieuregulowaną
rzekę ludzi. Ocalić nutę przeszłości, wsłuchać się w zgiełk szeptów,
dochodzących ze szczelin urokliwych kamienic na których czas pozostawił ślad
obecności wieków do których wgląd ma naznaczony błogosławieństwem oczu,
człowiek rozedrganej i podekscytowanej rzeczywistości. Siedząc na schodach
gotyckiego przedsionka dominikanów, przeczytałem u Italo Calvino intrygujące
zdanie: „Historii nie tworzą wielcy, ani mali ludzi, jest ona wprawiana w ruch
podobnie jak świat roślinny, jak las, który przeobraża się na wiosnę.” Odsłania
to dwie fundamentalne prawdy. Po pierwsze to odczucie sakralności historii,
dostrzeżonej jako proces podniosły, który się dzieje mimowolnie wobec człowieka
i jego mniej lub bardziej tragicznego
losu. Po wtóre to stygmat człowieka który próbując zachować pamięć o sobie
pozostawia ślady siebie – niczym papilarne linie w przestrzeni dotykanej i
domagającej się dotyku. Zanotowałem w moim szkicowniku tak wiele tych śladów które
składają się na bajkowy i realny świat wyobrażonego miejsca. Przeszłość choć trochę
zamieszkana ! Czasami pejzaż z narośniętymi niczym bluszcz mitami, wydaje się
atrakcyjniejszym od historii skatalogowanej i zaszufladkowanej jak oznakowany
artefakt na dnie archeologicznego magazynu. Opowiadałem moim słuchaczom o
rzeczach które na pierwszy rzut oka ciężko dostrzec; wobec których trzeba
zmusić do wysiłku wzrok i wyobraźnię, nie poddając się wabikom które na
turystów zastawia dzisiejsze miasto z pokusami ogałacającymi przegrodę
portfela. Poza grą dobrze wyszlifowanych słów, istnieje cały repertuar symboli –
intrygująco ciekawy – wobec masowego człowieka z fast foodem ściskanym w dłoni. Tylko dzięki oczom wyprażonym w
słońcu i stopom obolałym od nadmiaru kilometrów, można poczuć radość człowieka
obdarowanego kulturą. Zmęczenie połączone z gibkością spojrzeń i myśli
odnotowanych tak błyskawicznie, zachowując wszystko w najmniejszym detalu. Trudno
jest wyliczyć kilometry które sugerował krokomierz kapryśnego zegarka. Topografia
miasta i dziesiątki muzeów z setkami punktów rozszerzających soczewkę oka.
Przestrzeń naszych impresji stanowi o naszej małej Odysei. Oglądając sztukę
japońską, a dokładnie drzeworytów Kitagawy Utamaro, zrozumiałem poetycką
formułę „przepływania świata” – przemijalności która nie jest obumieraniem, ale
nieustannym rozkwitem – narodzinami. Poetyka spojrzenia wyrażona w słowach: „Zawsze
patrz w stronę wschodzącego słońca, a nigdy nie zobaczysz cienia za sobą.” W
Krakowie zatrzymaliśmy się w niezwykle gościnnym ośrodku prowadzonym przez
franciszkanów i dzięki ich uprzejmości oraz charakterystycznej dla św. Franciszka
ekumenicznej wrażliwości, mogłem w kaplicy tego domu celebrować Boską Liturgię.
Byli na niej moi uczniowie dla których to był pierwszy i mam nadzieję, nie
jedyny kontakt z Liturgią Wschodu. Choć przebierali z nogi na nogę, byli
oczarowani odmiennością modlitwy zamkniętej w powtarzalnym wezwaniu: Κύριε, ἐλέησον.
Wszystko stało się niezamierzonym promieniowaniem niewidzialnego Piękna.
Odnaleziony świat pragnień i zatrzymań w którym jak pisał Merton: „Istnieją
wody Siloe, które płyną w ciszy.” Wody obmywające zaprószony kurzem i niewiarą
wzrok, oczekujący już jedynie na muśniecie Obecności.