piątek, 30 maja 2025

 

Wena namiętnego rozmyślania nad historią i jej materialnymi odpryskami towarzyszyła mi w tygodniowej włóczędze ulicami Krakowa wraz z moimi uczniami. Na ścianie galerii  Bunkier Sztuki mój wzrok zatrzymał się na słowach: „Notuj rzeczy, które widzisz i których nie widzisz… Podejmuj głębię wędrowca, filozofa i artysty, który żyje w każdym z nas.” Nie tylko sztuka staje się przyczynkiem do odwiedzin jednego z najbardziej urokliwych polskich miast, a nade wszystko aura miejsca która magnetyzowała mnie na wszystkich etapach mojej życiowej drogi. Mogę podpisać się pod słowami Josepha Conrada: „To w starym mieście grodzie królewskim i uniwersyteckim przestałem być dzieckiem, wyrosłem na chłopaka, zakosztowałem przyjaźni, zachwytów, myśli i świętych oburzeń…” Tak lapidarne rozważanie synchronizuje się w z oddechem architektury i topografią nieoczywistych miejsc do których się zagląda, przedzierając się przez tłum płynących – przypominających nieuregulowaną rzekę ludzi. Ocalić nutę przeszłości, wsłuchać się w zgiełk szeptów, dochodzących ze szczelin urokliwych kamienic na których czas pozostawił ślad obecności wieków do których wgląd ma naznaczony błogosławieństwem oczu, człowiek rozedrganej i podekscytowanej rzeczywistości. Siedząc na schodach gotyckiego przedsionka dominikanów, przeczytałem u Italo Calvino intrygujące zdanie: „Historii nie tworzą wielcy, ani mali ludzi, jest ona wprawiana w ruch podobnie jak świat roślinny, jak las, który przeobraża się na wiosnę.” Odsłania to dwie fundamentalne prawdy. Po pierwsze to odczucie sakralności historii, dostrzeżonej jako proces podniosły, który się dzieje mimowolnie wobec człowieka i jego mniej lub  bardziej tragicznego losu. Po wtóre to stygmat człowieka który próbując zachować pamięć o sobie pozostawia ślady siebie – niczym papilarne linie w przestrzeni dotykanej i domagającej się dotyku. Zanotowałem w moim szkicowniku tak wiele tych śladów które składają się na bajkowy i realny świat wyobrażonego miejsca. Przeszłość choć trochę zamieszkana ! Czasami pejzaż z narośniętymi niczym bluszcz mitami, wydaje się atrakcyjniejszym od historii skatalogowanej i zaszufladkowanej jak oznakowany artefakt na dnie archeologicznego magazynu. Opowiadałem moim słuchaczom o rzeczach które na pierwszy rzut oka ciężko dostrzec; wobec których trzeba zmusić do wysiłku wzrok i wyobraźnię, nie poddając się wabikom które na turystów zastawia dzisiejsze miasto z pokusami ogałacającymi przegrodę portfela. Poza grą dobrze wyszlifowanych słów, istnieje cały repertuar symboli – intrygująco ciekawy – wobec masowego człowieka z fast foodem ściskanym w dłoni. Tylko dzięki oczom wyprażonym w słońcu i stopom obolałym od nadmiaru kilometrów, można poczuć radość człowieka obdarowanego kulturą. Zmęczenie połączone z gibkością spojrzeń i myśli odnotowanych tak błyskawicznie, zachowując wszystko w najmniejszym detalu. Trudno jest wyliczyć kilometry które sugerował krokomierz kapryśnego zegarka. Topografia miasta i dziesiątki muzeów z setkami punktów rozszerzających soczewkę oka. Przestrzeń naszych impresji stanowi o naszej małej Odysei. Oglądając sztukę japońską, a dokładnie drzeworytów Kitagawy Utamaro, zrozumiałem poetycką formułę „przepływania świata” – przemijalności która nie jest obumieraniem, ale nieustannym rozkwitem – narodzinami. Poetyka spojrzenia wyrażona w słowach: „Zawsze patrz w stronę wschodzącego słońca, a nigdy nie zobaczysz cienia za sobą.” W Krakowie zatrzymaliśmy się w niezwykle gościnnym ośrodku prowadzonym przez franciszkanów i dzięki ich uprzejmości oraz charakterystycznej dla św. Franciszka ekumenicznej wrażliwości, mogłem w kaplicy tego domu celebrować Boską Liturgię. Byli na niej moi uczniowie dla których to był pierwszy i mam nadzieję, nie jedyny kontakt z Liturgią Wschodu. Choć przebierali z nogi na nogę, byli oczarowani odmiennością modlitwy zamkniętej w powtarzalnym wezwaniu: Κύριε, ἐλέησον. Wszystko stało się niezamierzonym promieniowaniem niewidzialnego Piękna. Odnaleziony świat pragnień i zatrzymań w którym jak pisał Merton: „Istnieją wody Siloe, które płyną w ciszy.” Wody obmywające zaprószony kurzem i niewiarą wzrok, oczekujący już jedynie na muśniecie Obecności.

sobota, 24 maja 2025

 

Idź, obmyj się w sadzawce Siloe… On więc odszedł, obmył się i wrócił widząc (J 9,1 -38). Niedziela o ślepcu. Każdy z nas wcześniej czy później zostanie przyprowadzony do sadzawki, w której dokona się nasze obmycie oczu. Ten organ jest źródłem bezpośredniego doświadczenia Obecności ! Chrystus nakłada błoto na nasze oczy, abyśmy dostrzegli, iż jesteśmy ślepcami jesteśmy, potykającymi się o nasze grzechy. Bóg nie tylko dłońmi pieści wzgórza i piękno świata, ale również ludzkie oczy. Uzasadnienie dotyku jest proste: podniesienie tego, co upadło, odnalezienie tego, co zostało utracone, oczyszczenie tego, co zostało zabrudzone, rozjaśnienie tego, co zostało zaciemnione – jednym słowem Zbawienie. Droga bez sprawnego wzroku, jest stąpaniem po krawędzi urwiska, wyciąganiem odruchowo dłoni w nieudolnej próbie kroczenia ku wyznaczonemu mgliście celowi. Sądzę, że jedną z przeszkód które nie pozwalają nam być naprawdę sobą i odnaleźć własnej drogi, jest to że nie zdajemy sobie sprawy jak dalece jesteśmy ślepi. I nie uchodzi tu o o nasz fizyczny wzrok. Gdybyśmy wiedzieli, że jesteśmy ślepi, jakże usilnie szukalibyśmy uzdrowienia ! Prawdopodobnie szukalibyśmy zdrowia, jak ten bezimienny człowiek z Ewangelii. „Ślina Pańska służyła jako klucz do otwarcia zamkniętych oczu: uzdrowił oko i jego źrenicę przez wodę, z wody ukształtował błoto i naprawił zło”- tak skomentował ten akt św. Efrem. Ale tragedia na tym polega, że nie rozpoznajemy swej ślepoty, bowiem zbyt wiele rzeczy narzuca się naszym oczom, abyśmy mogli uświadomić obecność rzeczy niewidzialnych, na które oślepliśmy. Żyjemy w świecie rzeczy, zagarniają naszą uwagę i zawłaszczają dla siebie. Świat zewnętrzny żąda naszej uwagi –  Bóg zabiega o nas inaczej. Świat zewnętrzny sam nam się narzuca, a wewnętrzny kiełkuje niezauważenie i domga się percepcji duszy. Świat wewnętrzny może być odczytany, ale nigdy hałaśliwie nie zwraca na siebie uwagi.  Oślepieni światłem rzeczy zapominamy, że nie zawiera on tych głębi, które człowiek zdolny jest odkryć. Zderzamy się z wielorakimi rodzajami ślepoty, często będąc w złej kondycji duchowej, tłumaczymy sobie tym samym, zręcznie uspokajając sumienie, że nic złego się nie dzieje – to jedynie chwilowa zaćma. Pisze o tym doświadczeniu św. Grzegorz Wielki: „Kto więc nie zna blasku wiekuistego światła, jest ślepy; jeśli jednak nie wierzy w Odkupiciela, to jest tym który siedzi koło drogi. Ale gdyby miał wiarę i nie dbał o to, aby prosić o otrzymanie wiecznego światła, i nie modlił się, byłby podobny do tego, kto będąc niewidomym   siedząc przy drodze, ale wcale nie żebrze. Jeśli zaś wierzy i poznaje ślepotę swego serca, i prosi o odzyskanie światła prawdy, jest jak ten, kto będąc niewidomym żebrze siedząc przy drodze. Kto więc poznaje ciemności swej ślepoty, kto pojmuje, że brak mu wiecznego światła, niech woła z głębi serca, niech woła także głosem ducha: „Jezusie, Synu Dawida, zmiłuj się nade mną!" Bo z patrzeniem jest tak, jak to powiedział lis Małemu Księciu: „Widzi się dobrze tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu".  

wtorek, 20 maja 2025

 

Przyglądam się uważnie światu z właściwą dla myśliciela irytacją. Stoję na rozdrożu, jak wygnaniec Dante „w życia wędrówce, na połowie czasu.” Materią od zawsze jest słowo, przemyślane i wykaligrafowane w trosce o nieuronienie spraw ważnych. Jakże groteskowe jest wyznanie zdeklarowanej katoliczki, iż odda swój głos na kandydata z lewicy, który to ostentacyjnie jest za aborcją i „piłowaniem” wartości chrześcijańskich. Włosy się jeżą na głowie, a na usta cisną się wióry zatrzymanych w locie przekleństw, wypluwane w odruchu zażenowania i buntu. Drażni mnie to, co dzieje się w polskiej rzeczywistości – od intelektualnego wyjałowienia mas – po politykę, która grzęźnie w oparach absurdu. Tyle czarującego kłamstwa wypełnia pory umysłów, ukształtowanych wedle uprzednio wyreżyserowanego spektaklu. Wirtuozi obłędu i szamani medialnych przestrzeni, szkicujący pośpiesznie twarze godne zaufania, które tak naprawdę są teatralnymi maskami za których splotem, kryje się szyderczy uśmiech orwellowskich świń, usadowionych przy krawędzi koryta i mlaskających przy fleszach kamer. Urojone królestwo szczęścia w którym tylko nieliczni stają dysponentami przywilejów i płynących z poddańczej wierności profitów. Ludzie są potrzebni do instalacji władzy, aby mogła pozostać na tronie i budować iluzję sukcesu, szczęścia i dobrobytu którego fiskalny paragon opada niezauważenie na dno śmietnika. Domknięcie systemu to marzenie tych, którzy w domyśle zaciskają już pętle na szyi narodu, który co boleśnie poświadcza historia, przez wieki buntował się przeciwko obcym wpływom i nieprzerwanie marzył o „szklanych domach.” Społeczeństwo zamiast gromadzić się wokół wspólnych spraw i interesów które będą zabezpieczały przyszłość następnych pokoleń, podąża w kierunku ideologicznych aberracji i inżynierii umysłów, wedle nowoczesnego „kolektywnego projektu” – mającego za cel wyhodować człowieka spolegliwego i pozbawionego własnego zdania na bieg zdarzeń i kształtu wolności – którą zastąpią odgórne dyrektywy salonowych decydentów z za brukselskich ław. Boję się Europy przebranej w jeden uniform ideologicznej poprawności, której nie może naruszyć słowo krytyki, bo takie będzie postrzegane w kategoriach uporczywie nachalnego „konserwatyzmu,” a co gorsza „terroryzmu” podkopującego autorytet narcystycznie Wielkiego „tęczowego i ekologicznego Brata.” Rządza unicestwienia realistycznego myślenia innych, stała się programową agendą wielu dykasterii „Europejskiego Państwa Rad” – odwołując się do zaprzeszłej nomenklatury naszego wschodniego sąsiada. Widziadło życia, które gorączkowo poszukuje tabletki przeciwbólowej, bo jakże w tym przeszywającym bólu istnienia można przetrwać tak ogłupiający czas. „Pośród wielu złudzeń, które nam czynią życie długim, godnym podziwu, cierpienia i walki, najsilniejsze są te złudy, którym za wszelką cenę – nawet za cenę samego życia – usiłujemy nadać pozory prawdy” – pisał odlegle ale jakże trafnie Wittlin.  Czy w tej mieszaninie dobra i zła, ktoś pochwyci do ręki sito i dokona przesiewu prawdy ? Myślę całym sobą i opieram się drapieżnie głupocie zalegającej niczym kurz na moich porozrzucanych na biurku książkach. Jakże trzeba sokratejskiej przenikliwości i odwagi, aby nie zwariować w tym wielkim kłębowisku iluzji i rozterek które wyczekują nieprzerwanie nadziei sensu. Świat człowieka jest sceną dramatów przez które trzeba przejść trzeźwo lub przeczołgać się z twarzą ku ziemi, aby nie poddać się widmom umysłu zniewolonego. Ostatecznie pocieszają mnie słowa Bierdiajewa: „W życiu nie ma niczego przypadkowego i zewnętrznego. Wszystko ma sens, wszystko coś znaczy, czyli jest znakiem z innego świata.”

niedziela, 18 maja 2025

 

Panie, daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać (J 4,5-42). Wielokrotnie próbowałem wyobrazić sobie scenę spotkania Chrystusa z Samarytanką. Przesuwa mi się w pamięci wiele obrazów malarskich, których wspólnym wyróżnikiem jest atmosfera niepowtarzalnej intymności i spontaniczności. W Ewangelii większość obrazów wypełniają szczelnie kłębiący się ludzie, którzy z ciekawości lub z chęci zobaczenia cudu cisną się wokół osoby Jezusa. Spotkanie przy studni wskazuje na bardzo indywidualne podejście Boga do człowieka. Samarytanka nic o przypadkowo napotkanym mężczyźnie nie wie, nawet jest zaskoczona i skrepowana Jego obecnością. Nie może się już wycofać i wrócić z niczym do domu. Pokazanie się w innej porze dnia byłoby dla niej niebezpieczne; już nie tylko poszybowałyby przykre słowa z ust innych kobiet, a może nawet kamienie poleciałby w jej kierunku. Chrystus doskonale zna jej historię. Wie czym się zajmuje, jaki jest jej status społeczny, a co najbardziej zaskakujące zna myśli ludzi na jej temat. Jest osaczona i musi skonfrontować się z prawdą. Nie można czerpać wodę ze „studni życia” przy jednoczesnym zakłamywaniu własnego życia. Jest grzeszna i potrzebuje „źródła wody żywej”. Nagle uświadamia sobie że jest w niej ktoś, kto zna ją od wewnątrz. „Skrucha wypływa z poznania prawdy” (T.S. Eliot). To spotkanie uświadamia nam niezwykle uniwersalne przesłanie. „Grzech pokrywa obraz Boga w człowieku nieczystością i zasłania go. Obraz Boga zostaje przykryty innym obrazem, który jest obrazem zwierzęcym, diabelskim. Pokuta oczyszcza i odnawia obraz. Cnota nadaje mu blask i piękno” (T. Spidlik). Chrystus wprowadza nieznajomą i bezimienną niewiastę w nawrócenie; bez tego dyskusja o obecności Boga w tym, czy innym miejscu jest tylko stratą czasu. Tą świątynią jest serce człowieka - miejsce spotkania, nawiedzenia, nasycenia życiem. „Wyszła zabrudzona, wróciła jako typ Kościoła nieskalanego. Wyszła i zaczerpnęła życie jak gąbką; wyszła niosąc hydrię, wróciła niosąc Boga. Któż nie będzie błogosławił tej niewiasty, a raczej czcił Kościoła, który wyszedł z pośród pogan i wziął radość i zbawienie ?”(św. Roman Melodos). Piękno, Dobro, Miłosierdzie stoi przed nią - w bliskości o której mogli sobie pomarzyć Prorocy włóczący się za Bogiem, czy wdrapujący się na wysokie góry, aby choć przez chwilę poczuć obecność Niepoznawalnego. Ile jest dzisiaj takich ludzi, którzy mówią że nie są spragnieni. Czy ich pragnienie Źródła wyschło ? Przy studni czeka Pan także na współczesne samarytanki. One doskonale wiedzą, że źródło istnieje, i szukają je, ale zapomniały, że bije ono z Tego, który nieustannie prosi, aby dać Mu pić. Źródło nie jest czymś urojonym, to człowiek jest zagubiony i zdezorientowany, ciągle przychodząc nie w porę. On ciągle czeka przy studni- Bóg tęskniący za człowiekiem. Dzisiaj Jego studnia jest Kościół- „miejsce pokrzepienia”- locus refrigerii- przedsmak Raju nawodniony miłością Zbawiciela. Kiedy nas swojej drodze życia spotka się Chrystusa, to pozostawia się swój dzban na brzegu studni i biegnie się ile tylko sił w nogach i piersiach, aby wykrzyczeć innym: „Czyż On nie jest Mesjaszem ?”  

 

  

środa, 14 maja 2025

 

W zawiesinie myśli odkrywam siebie jako samotnika, podążającego tropem nieudeptanych ścieżek, natarczywie piętrzących się buntów i szorstkości, którą we mnie wywołuje deficyt dobra w świecie. Rozmyślam głośno, że każdy osamotniony myśliciel czy pisarz, plątał się w gęstwienie niewiadomych i zalegających podskórnie rozrzedzonych pytań, wyłuskanych uprzednio z poszukiwanej w pocie czoła odpowiedzi. Zabłądzić „w poszukiwaniu straconego czasu.” Nie można cofnąć zegarka. Nie można zawrócić biegu rzeki, czy odwrócić znaczenia słów, które się powiedziało w niekorzystnych dla siebie okolicznościach lub od tak w przypływie buntowniczej młodości.  Oddaje to miękko brzmiące słowo języka hiszpańskiego: destempio – człowiek odarty z czasu i stojący na bezdrożu dróg – nasłuchujący szeptów i tąpnięć ziemi osuwającej się z pod nóg. Spoglądam na świat i coraz bardziej przestaje mnie zdumiewać, pociągać, czy odbierać mi dech w piersiach pod wpływem krótkich natychmiastowych spojrzeń. Tak wiele niedorzeczności zalegającej niczym pleśń na ścianie sędziwego i czekającego na wyburzenie domu. Przeraża mnie rzeczywistość w której człowiek jest marionetkowy i tak naprawdę nie ma nic do powiedzenia, stojąc naprzeciw naporu słów i pojęć, którym odebrano moc budzenia intelektu i sumienia. W tym kotłowisku roztargnień i niepewności, jedynie wiara stanowi jakąś pociechę i umocnienie przed mogącą objawić się rozpaczą, wykluczeniem i zapomnieniem. Czyż to nie fragment autoportretu szkicowanego ukradkowo i pośpiesznie ? „Autoportrety były zawsze wielką ambicją malarzy i rzeźbiarzy – pisał J. Wittlin – Starają się oni pokazać  nie tylko kwintesencję wiedzy o samym sobie, ale poprzez własną postać i oblicze orzec, co wart jest świat, w którym im żyć wypadło. Jedni oglądają siebie w zwierciadłach, wpatrują się w każdą zmarszczkę, inni bardziej ufają wyobraźni, zapewne wierniej i bliżej prawdy niż lustro. Zamiast wpatrywać się w siebie, malują jak gdyby z zamkniętymi oczyma.” Choć słowo potrafi budzić obrazy i rozpisywać w najdrobniejszych niuansach fabułę postaci, ja spuszczam z siebie wzrok i kierują go ku tym w których to utrwalił się blik światła i spływającej poetycko świętości. „Sam Mistrz pochylił się ku ziemi i odnalazł swój obraz”(M. Kabasilas). Powracam do Ikony – upatrując w tych świetlistych portretach siłę do spotkania z Obecnością i pejzażem wyczekiwanego ciekawsko Raju. Jestem zupełnie wolny od pokusy zakorzenienia w ziemskiej rzeczywistości, czy ambicji, aby cokolwiek i komukolwiek coś objaśniać. Stoję na brzegu świata i nie wiem, czy będzie przypływ, czy odpływ. Być może koniec z którego wyłoni się inny początek !

niedziela, 11 maja 2025

 

W Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda, mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę… Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje nosze i chodź !” Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził… (J 5,1-15).

Porusza mnie ten fragment Ewangelii plastycznością przekazu i dramaturgią oczekiwania na Tego, który bezruch człowieka zmiażdżonego chorobą, napełnia dynamiką nadziei i sensu. Patrzę na tego nieszczęśnika leżącego na palmowej macie z twarzą przyprószoną piaskiem i wzrokiem wodzącym po tafli wody, którą w nieprzewidzianym momencie muśnie ręka zstępującego incognito anioła. Zadręczony marzeniami, wyczekuje jedynie pomocnych dłoni które przesuną go choć o metr bliżej upragnionego celu. Spoglądanie w ten sam punkt sadzawki z dojmującym przeświadczeniem, że wzbudzenie wody będzie mocniejsze i poderwie ją, poza kamienne obmurowanie cysterny. Szkliste oczy biedaków czekają na cud. „Ich wiara znalazła się w ognistym piecu zwątpienia, przerażona połamaniem praw natury”(R. Przybylski). A może tak spiętrzy się, obłaskawiając kilkoma kroplami spadającymi na pokrywające ciało i duszę rany. Niema procesja chorych wyczekujących ruchu i bulgotania łaski – rytuał ceremonii daru wody – kolejny uśmiech Boga wobec kruchego stworzenia. Oni stoją ciągle na starcie, niczym sportowcy oczekujący na podanie wyników biegu, który przegapili w ułamku sekundy. To tylko sfera marzeń o wodzie obmywającej trąd, wyzwalającej oczy z ciemności, czy członkach ciała które zastygły – stając się balastem istoty na pograniczu życia i śmierci. „Rzekł On do mnie: „Synu człowieczy stań na nogi. Będę do ciebie mówił.” I wstąpił we mnie duch, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił”(Ez 2,1). Woda ma moc obmycia z brudu i ponownych narodzin – miejsce czułego dotyku Boga.  Czy nie istnieją słowa, gesty, spojrzenia i uśmiech który jest wstanie przywrócić równowagę zakleszczonemu w lęku światu ? Naprzeciw tej egzystencjalnej niemocy, staje Chrystus. Kiedy On wchodzi w sam środek tej poczekalni odrętwiałych ciał, dostrzegając ludzką nagość i niemoc. Jeden gest wystarczy, aby wyzwolić świat z jego konwulsji cierpienia. „Drogi, którą człowiek podejmuje w jednej chwili, nigdy nie da się zmierzyć. Dla tych odległości nie istnieją miary. Stłoczone wspomnienia, blask wrażeń, pędząca świadomość, przeczycie, refleksja, śmigają w człowieku jak rzucony kamień”(B. Hamvas). Chory nie potrafi ukryć łez, one stają się kroplą i fragmentem źródła które nabiera mocy uzdrowienia – wątłą stróżką wpadającą do rezerwuaru urzeczywistnionych tęsknot. Wszystko w człowieku pęka, niczym skorupa orzecha i napotyka ocean miłosierdzia. Nasz świat jest również pełen tęsknot i chorób, które nie tyle dotykają ciała co duszy. „Dzisiejszy człowiek jest rozbity. Rozdzierany przez zewnętrzne potrzeby, kończy wybuchem. Jego żywotność, seksualizm, wrażliwość, wyobraźnia…, krótko mówiąc, jego wszystkie władze coraz bardziej wymykają się jedności jego osoby – rozmyślał Quoist – Co najbardziej wyczerpuje człowieka, to nieustanna gonitwa za odnalezieniem swej najgłębszej istoty.” Człowiek dotknięty, obmyty u źródła, przywrócony sobie, o przemienionych zmysłach i opatrzonych ranach, staje się istotą nie tylko uzdrowioną, ale nade wszystko spójną i przenikniętą Obecnością. Dobrze to wyraził święty Paweł: „Żyć – to Chrystus.”

środa, 7 maja 2025

 

Na naszym podwórku media i prasa różnej maści pochłonięta jest rezonowaniem dwóch tematów, które przyprawiają o nudność, a niekiedy zawrót głowy. Wybory prezydenckie i konklawe na którym ma się wyłonić kolejny biskup Rzymu. Wyścig przez przełaje do pałacu prezydenckiego i niekończące się dyskusje nad purpurowymi kandydatami, którzy jak w polityce rozpinają się od lewa do prawa. Rondel frakcji do których dorzucane są nachalnie wiktuały ludzkich sądów. Jakie to muliste i odpychające. Ze wszystkiego próbuje się zrobić mediolański wybieg modelek, obserwując każdy ich krok, naigrywając się z drobnych potknięć i niefortunnych gestów. Jakie to kukiełkowe, płytkie i dawkowane oczom ciekawskich gapiów. Cały mozolny i trudny do policzenia łańcuch osób, produkujących z za drugiej strony lustra newsy, które trzeba na gwałt spieniężyć, czyniąc z nich „brudną prawdę.” Wszystkiemu towarzyszy mozolna i tak naprawdę nic niewnosząca dyskusja, mająca jedynie za cel wytopić czas antenowy, czy szczelnie wypełnić ryzy papieru na których zalegną słowa, słowa i jeszcze raz słowa… Prymitywnie paroksyzmy zakłócające święty spokój człowieka refleksyjnego, a stymulujące jedynie tych - którzy wyzbyli się samodzielności myślenia i wolności potrafiącej się szamotać pośród wszędobylskiej głupoty. W społeczeństwie otumanionym ekranem telewizora i telefonu, niewiele jest takich którzy czują i myślą suwerennie bez narzucania sobie czegokolwiek i kogokolwiek. Życie jako „a tle told by an idiot” – podążając tropem Makbeta. To przypomina targowisko na którym o jeden wyrywany z rąk do rąk produkt biją się napierający z każdej strony ludzie. W społeczeństwie zbudowanym na ludzkich samotnościach wystarczy niewiele, aby wskrzesić niezadowolenie i wyprowadzić ludzi na ulicę. Ludzie, co najbardziej dramatyczne, lubią takie mikro – rewolucje w których to można wystawić pięść, zapienić się, użyć słowa niczym palnej broni. Wszystko jest mocowaniem – próbą sił które się wzajemnie znoszą. „Im mniejsza liczebnie jakaś grupa, tym głośniej informuje o swych wyjątkowych zaletach – pisał Życiński – Siła krzyku staje się głównym atutem tych, którzy nie mają do zaoferowania żadnych innych wartości.” Człowiek stoi z boku i przygląda się temu, niczym niemy sekundant któremu wyrwano z rąk mikrofon i kazano zejść z maty. Głośno myślę za Herbertem „wyzwólmy się w końcu od goniącej lekkości pozoru.” Wbrew sondażom i nieustannym powtórzeniom młócących słomę ust, biały dym wyjdzie z komina i będzie Papa. Jak również będzie prezydent, uszyty na miarę społeczeństwa – jego zbiorowej świadomości i mądrości, czy targanej demencją głupoty – stymulowanej przez nowych „inżynierów umysłów i dusz.” Jestem zmęczony kiedy o tym myślę, a zarazem markotny kiedy pozostawiam to odłogiem na półce u kogoś innego. Rezonują we mnie słowa Pascala: „Drzewo nigdy nie jest smutne.”

niedziela, 4 maja 2025

 

Niedziela Świętych Niewiast niosących wonności. Zobaczyć i uwierzyć ! Trwamy w radości zmartwychwstania Pańskiego, a lektura fragmentów Ewangelii umacnia naszą pewność, że On żyje ! Kobiety przepełnione wiarą w obecność żywego Chrystusa stają się pierwszymi apostołkami- głosicielami radosnej nowiny. Przedstawia to sugestywnie ikona Niewiasty u grobu lub inaczej Nosicielki mirry obrazują scenę ewangeliczną, wzmacniając paschalny przekaz spotkania ze Zmartwychwstałym Panem. Kościół przeniknięty blaskiem poranka wielkanocnego podejmie to pełne duchowej eksplozji przesłanie: „Pascha piękna, Pascha, Pascha Pańska ! Pascha najczcigodniejsza nam zajaśniała ! Pascha, radośnie obejmijmy jeden drugiego... Bowiem dzisiaj z grobu, jak z pałacu, zajaśniał Chrystus. Niewiasty radością napełnił, mówiąc: „Głoście apostołom !” Pan zostawia niewiastom dwa kluczowe słowa przesłania: radość i proklamacja. Pascha jest „wybuchem radości... Jest to eksplozja kosmicznej radości wywołanej triumfem życia po wszechogarniającym żalu po śmierci- śmierci, którą Pan życia musiał przecierpieć, kiedy stał się człowiekiem...” (D. Staniloae). Ale nawet dzisiaj – podobnie jak dwa tysiące lat temu, radość z bliskości Żyjącego, może zostać przesłonięta kłamstwem, niedowierzaniem, sceptycyzmem, pogardą, a nawet ideologiczną przemocą. Tak jak niegdyś faryzeusze próbowali sfabrykować i zaciemnić fakt nieobecności Chrystusa w zapieczętowanym, tak również i dzisiaj nie brakuje ludzi których oczy spowite są niepoznaniem, ciemnością i przekupstwem. Świat chciałby uczynić z Kościoła socjologicznie poprawną dystrybucję dóbr, ale bez opowiadania o Bogu. „Pozbawcie chrześcijaństwo tej paschalnej radości, zabierzcie mu Paschę – pisał A. Schmemann- i co pozostanie ? Pozostanie dręczące wspomnienie o dziwnym Nauczycielu, pozostaną Jego słowa o miłości i pokorze, pozostanie smutna historia jeszcze jednego tragicznego niepowodzenia. Pozostanie cyniczna myśl: Co może to kazanie miłości i braterstwa w świecie, gdzie mimo wszystko triumfują piłaci, judasze, faryzeusze i naczelnicy, gdzie wszystko zbudowane jest na sile, na strachu, na przymusie ? I prawdę mówiąc właśnie to chcą udowodnić od niepamiętnych czasów wszyscy wrogowie Chrystusa i chrześcijaństwa.” Pomimo tych ludzkich sprzeciwów, naigrywania się i perfidnego śmiechu zwątpienia, radość detonuje twardą skamielinę wielopokoleniowej krótkowzroczności. My jesteśmy świadkami Jego Zmartwychwstania. Nie pozwólmy żeby ktoś nam zamknął usta, aby prawda o największym cudzie została zagłuszona pomrukiem bezbożności. Największą bronią chrześcijaństwa jest odważna wiara i życie w „stanie szczęśliwości paschalnej.”  

czwartek, 1 maja 2025

 

Przyroda jest wstanie przebudzenia i zmartwychwstania. Pękają pąki drzew i kwiatów, uwalniając piękno zaklęte w cudowności kolorów i zapachów obezwładniających zmysły przemierzających zawiłe drogi ludzi. Wszystko wokół zachowuje swoją dziewiczość i młodzieńczość. Nawet miasto w swojej etiudzie chimeryczności, smogu, zabiegania i powierzchowności, naznacza obecność natury – jej odwiecznego rytmu błogosławienia strojnością i energią którą czerpie z użyźnionej wodą i słońcem ziemi. Bez wątpienia Bóg musi być artystą, używając tak wyrazistej palety barw. Wędruję zmarszczonym okiem po krajobrazie, który roztacza się w trajektorii mojego pola widzenia. Kolorowe wzniesienia oddechu, obezwładniające człowieka plastikowej i z technicyzowanej na wskroś cywilizacji. Wonność bzów, śpiew ptaków i brzęczenie owadów tak przenikliwe, że nie sposób go niczym zagłuszyć – trzeba je przyjąć, uszanować i poddać się mu mimowolnie – akordy najgłębsze, zwiastujące coś z poza zasłony jakże innej rzeczywistości. Świat ma swój niepowtarzalny język którym przemawia do tych, którzy utracili wrażliwość Adama ulepionego z gliny Raju i tchnienia Przedwiecznego. Jeżeli powietrze ma kształt i barwę, to tylko w miesiącu maju – czasie drgania wszystkiego, co zostało przeistoczone w kształt choćby mikroskopijnego bytu. Powietrze gładkie jak tkanina jedwabiu i słodkie jak miód odwirowywany z plastrów wosku. Przypomina mi się jedna z japońskich miniatur na której grupa pielgrzymów, wędrująca ku górze wypełnia quasi mistyczny krajobraz, stworzony z kaligraficznie utkanych kresek tuszu. Wyrafinowana sztuka kaligrafowanej egzystencji. Święto wstępowania na długo wyczekiwany szczyt i wytchnienie, którego może doświadczyć strudzony wędrowiec z duszą wezbraną po brzegi szczęściem. Widok ze szczytu musi odbierać mowę, a przestrzeń staje się Teofanią. Zewnętrzność się iskrzy jak na obrazach Corota, czy impresjonistów łapiących podekscytowanie ulotną aurę światła. Każdy cząstka materii niesie na swym grzbiecie muśnięcie Ducha, nawadniającego wyschnięte studnie nomadów i sadzawki obmywające z grzechu ślepoty i nadwyżki próżnych słów. Stać się częścią smaku owoców, ich powabem na widok którego ślini się dziecko i robak wobec ogromu pożywienia. Prawdę o życiu wewnątrz życia, oddaje mądrość kraju kwitnącej wiśni: „Jeśli będziesz szukać źródła rzeki, znajdziesz je w kroplach wody na pniu.” Ze światem łączy istoty niewidzialna nić życia i porozumienia. W centrum tego pulsującego trwania, odsłania się ludzka nagość i przygodność, obłaskawiona czymś na kształt darmo podarowanego cudu. „Jeśli boisz się nocy. Zawsze przyjdzie świt. Z odległości dłonią dotknie przejrzystego przebudzenia” – czytam w wierszu Tortela. Ta subtelność impresji odmładza ciała, a nade wszystko nasyca duszę witalną siłą rezurekcyjnej radości; wybudzenia z kokonu marazmu i umysłowego zwiotczenia. Patrzę na to wszystko i zaczynam inaczej definiować siebie. Uświadamiam sobie, że światem nie akompaniuje upływ czasu na tarczy zegarka, lecz taniec ukwieconych pól smaganych wiatrem i twarze otulone ciepłem słońca, któremu nic nie można nakazać, a jedynie pozwolić się uprażyć i witalnie odnowić. W centrum strojnej wiosny, stoi pełna milczącej tajemnicy Maryja – Panhagia - Matka Życia, która nieustannie „osusza łzy grzechu” i przynosi pocieszenie tym, którzy zabłądzili na ścieżkach brzydoty, stając się „mieszkaniem, otoczonym chwałą Bożą.” Moja mama starczym i drżącym głosem wymawia wezwana Litanii Loretańskiej. Przy jednym brakuje jej tchu: „Uzdrowienie chorych. Módl się za nami.”