niedziela, 11 maja 2025

 

W Jerozolimie zaś jest przy Owczej Bramie sadzawka, nazwana po hebrajsku Betesda, mająca pięć krużganków. Leżało w nich mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę… Rzekł do niego Jezus: „Wstań, weź swoje nosze i chodź !” Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje nosze i chodził… (J 5,1-15).

Porusza mnie ten fragment Ewangelii plastycznością przekazu i dramaturgią oczekiwania na Tego, który bezruch człowieka zmiażdżonego chorobą, napełnia dynamiką nadziei i sensu. Patrzę na tego nieszczęśnika leżącego na palmowej macie z twarzą przyprószoną piaskiem i wzrokiem wodzącym po tafli wody, którą w nieprzewidzianym momencie muśnie ręka zstępującego incognito anioła. Zadręczony marzeniami, wyczekuje jedynie pomocnych dłoni które przesuną go choć o metr bliżej upragnionego celu. Spoglądanie w ten sam punkt sadzawki z dojmującym przeświadczeniem, że wzbudzenie wody będzie mocniejsze i poderwie ją, poza kamienne obmurowanie cysterny. Szkliste oczy biedaków czekają na cud. „Ich wiara znalazła się w ognistym piecu zwątpienia, przerażona połamaniem praw natury”(R. Przybylski). A może tak spiętrzy się, obłaskawiając kilkoma kroplami spadającymi na pokrywające ciało i duszę rany. Niema procesja chorych wyczekujących ruchu i bulgotania łaski – rytuał ceremonii daru wody – kolejny uśmiech Boga wobec kruchego stworzenia. Oni stoją ciągle na starcie, niczym sportowcy oczekujący na podanie wyników biegu, który przegapili w ułamku sekundy. To tylko sfera marzeń o wodzie obmywającej trąd, wyzwalającej oczy z ciemności, czy członkach ciała które zastygły – stając się balastem istoty na pograniczu życia i śmierci. „Rzekł On do mnie: „Synu człowieczy stań na nogi. Będę do ciebie mówił.” I wstąpił we mnie duch, i postawił mnie na nogi; potem słuchałem Tego, który do mnie mówił”(Ez 2,1). Woda ma moc obmycia z brudu i ponownych narodzin – miejsce czułego dotyku Boga.  Czy nie istnieją słowa, gesty, spojrzenia i uśmiech który jest wstanie przywrócić równowagę zakleszczonemu w lęku światu ? Naprzeciw tej egzystencjalnej niemocy, staje Chrystus. Kiedy On wchodzi w sam środek tej poczekalni odrętwiałych ciał, dostrzegając ludzką nagość i niemoc. Jeden gest wystarczy, aby wyzwolić świat z jego konwulsji cierpienia. „Drogi, którą człowiek podejmuje w jednej chwili, nigdy nie da się zmierzyć. Dla tych odległości nie istnieją miary. Stłoczone wspomnienia, blask wrażeń, pędząca świadomość, przeczycie, refleksja, śmigają w człowieku jak rzucony kamień”(B. Hamvas). Chory nie potrafi ukryć łez, one stają się kroplą i fragmentem źródła które nabiera mocy uzdrowienia – wątłą stróżką wpadającą do rezerwuaru urzeczywistnionych tęsknot. Wszystko w człowieku pęka, niczym skorupa orzecha i napotyka ocean miłosierdzia. Nasz świat jest również pełen tęsknot i chorób, które nie tyle dotykają ciała co duszy. „Dzisiejszy człowiek jest rozbity. Rozdzierany przez zewnętrzne potrzeby, kończy wybuchem. Jego żywotność, seksualizm, wrażliwość, wyobraźnia…, krótko mówiąc, jego wszystkie władze coraz bardziej wymykają się jedności jego osoby – rozmyślał Quoist – Co najbardziej wyczerpuje człowieka, to nieustanna gonitwa za odnalezieniem swej najgłębszej istoty.” Człowiek dotknięty, obmyty u źródła, przywrócony sobie, o przemienionych zmysłach i opatrzonych ranach, staje się istotą nie tylko uzdrowioną, ale nade wszystko spójną i przenikniętą Obecnością. Dobrze to wyraził święty Paweł: „Żyć – to Chrystus.”