Przyglądam się uważnie światu z właściwą dla myśliciela irytacją. Stoję na rozdrożu, jak wygnaniec Dante „w życia wędrówce, na połowie czasu.” Materią od zawsze jest słowo, przemyślane i wykaligrafowane w trosce o nieuronienie spraw ważnych. Jakże groteskowe jest wyznanie zdeklarowanej katoliczki, iż odda swój głos na kandydata z lewicy, który to ostentacyjnie jest za aborcją i „piłowaniem” wartości chrześcijańskich. Włosy się jeżą na głowie, a na usta cisną się wióry zatrzymanych w locie przekleństw, wypluwane w odruchu zażenowania i buntu. Drażni mnie to, co dzieje się w polskiej rzeczywistości – od intelektualnego wyjałowienia mas – po politykę, która grzęźnie w oparach absurdu. Tyle czarującego kłamstwa wypełnia pory umysłów, ukształtowanych wedle uprzednio wyreżyserowanego spektaklu. Wirtuozi obłędu i szamani medialnych przestrzeni, szkicujący pośpiesznie twarze godne zaufania, które tak naprawdę są teatralnymi maskami za których splotem, kryje się szyderczy uśmiech orwellowskich świń, usadowionych przy krawędzi koryta i mlaskających przy fleszach kamer. Urojone królestwo szczęścia w którym tylko nieliczni stają dysponentami przywilejów i płynących z poddańczej wierności profitów. Ludzie są potrzebni do instalacji władzy, aby mogła pozostać na tronie i budować iluzję sukcesu, szczęścia i dobrobytu którego fiskalny paragon opada niezauważenie na dno śmietnika. Domknięcie systemu to marzenie tych, którzy w domyśle zaciskają już pętle na szyi narodu, który co boleśnie poświadcza historia, przez wieki buntował się przeciwko obcym wpływom i nieprzerwanie marzył o „szklanych domach.” Społeczeństwo zamiast gromadzić się wokół wspólnych spraw i interesów które będą zabezpieczały przyszłość następnych pokoleń, podąża w kierunku ideologicznych aberracji i inżynierii umysłów, wedle nowoczesnego „kolektywnego projektu” – mającego za cel wyhodować człowieka spolegliwego i pozbawionego własnego zdania na bieg zdarzeń i kształtu wolności – którą zastąpią odgórne dyrektywy salonowych decydentów z za brukselskich ław. Boję się Europy przebranej w jeden uniform ideologicznej poprawności, której nie może naruszyć słowo krytyki, bo takie będzie postrzegane w kategoriach uporczywie nachalnego „konserwatyzmu,” a co gorsza „terroryzmu” podkopującego autorytet narcystycznie Wielkiego „tęczowego i ekologicznego Brata.” Rządza unicestwienia realistycznego myślenia innych, stała się programową agendą wielu dykasterii „Europejskiego Państwa Rad” – odwołując się do zaprzeszłej nomenklatury naszego wschodniego sąsiada. Widziadło życia, które gorączkowo poszukuje tabletki przeciwbólowej, bo jakże w tym przeszywającym bólu istnienia można przetrwać tak ogłupiający czas. „Pośród wielu złudzeń, które nam czynią życie długim, godnym podziwu, cierpienia i walki, najsilniejsze są te złudy, którym za wszelką cenę – nawet za cenę samego życia – usiłujemy nadać pozory prawdy” – pisał odlegle ale jakże trafnie Wittlin. Czy w tej mieszaninie dobra i zła, ktoś pochwyci do ręki sito i dokona przesiewu prawdy ? Myślę całym sobą i opieram się drapieżnie głupocie zalegającej niczym kurz na moich porozrzucanych na biurku książkach. Jakże trzeba sokratejskiej przenikliwości i odwagi, aby nie zwariować w tym wielkim kłębowisku iluzji i rozterek które wyczekują nieprzerwanie nadziei sensu. Świat człowieka jest sceną dramatów przez które trzeba przejść trzeźwo lub przeczołgać się z twarzą ku ziemi, aby nie poddać się widmom umysłu zniewolonego. Ostatecznie pocieszają mnie słowa Bierdiajewa: „W życiu nie ma niczego przypadkowego i zewnętrznego. Wszystko ma sens, wszystko coś znaczy, czyli jest znakiem z innego świata.”