Na naszym podwórku media
i prasa różnej maści pochłonięta jest rezonowaniem dwóch tematów, które przyprawiają
o nudność, a niekiedy zawrót głowy. Wybory prezydenckie i konklawe na którym ma
się wyłonić kolejny biskup Rzymu. Wyścig przez przełaje do pałacu prezydenckiego
i niekończące się dyskusje nad purpurowymi kandydatami, którzy jak w polityce
rozpinają się od lewa do prawa. Rondel frakcji do których dorzucane są nachalnie
wiktuały ludzkich sądów. Jakie to muliste i odpychające. Ze wszystkiego próbuje
się zrobić mediolański wybieg modelek, obserwując każdy ich krok, naigrywając
się z drobnych potknięć i niefortunnych gestów. Jakie to kukiełkowe, płytkie i dawkowane
oczom ciekawskich gapiów. Cały mozolny i trudny do policzenia łańcuch osób,
produkujących z za drugiej strony lustra newsy, które trzeba na gwałt spieniężyć,
czyniąc z nich „brudną prawdę.” Wszystkiemu towarzyszy mozolna i tak naprawdę
nic niewnosząca dyskusja, mająca jedynie za cel wytopić czas antenowy, czy
szczelnie wypełnić ryzy papieru na których zalegną słowa, słowa i jeszcze raz
słowa… Prymitywnie paroksyzmy zakłócające święty spokój człowieka
refleksyjnego, a stymulujące jedynie tych - którzy wyzbyli się samodzielności myślenia
i wolności potrafiącej się szamotać pośród wszędobylskiej głupoty. W społeczeństwie
otumanionym ekranem telewizora i telefonu, niewiele jest takich którzy czują i
myślą suwerennie bez narzucania sobie czegokolwiek i kogokolwiek. Życie jako „a
tle told by an idiot” – podążając tropem Makbeta. To przypomina targowisko na
którym o jeden wyrywany z rąk do rąk produkt biją się napierający z każdej
strony ludzie. W społeczeństwie zbudowanym na ludzkich samotnościach wystarczy
niewiele, aby wskrzesić niezadowolenie i wyprowadzić ludzi na ulicę. Ludzie, co
najbardziej dramatyczne, lubią takie mikro – rewolucje w których to można
wystawić pięść, zapienić się, użyć słowa niczym palnej broni. Wszystko jest
mocowaniem – próbą sił które się wzajemnie znoszą. „Im mniejsza liczebnie jakaś
grupa, tym głośniej informuje o swych wyjątkowych zaletach – pisał Życiński – Siła
krzyku staje się głównym atutem tych, którzy nie mają do zaoferowania żadnych
innych wartości.” Człowiek stoi z boku i przygląda się temu, niczym niemy
sekundant któremu wyrwano z rąk mikrofon i kazano zejść z maty. Głośno myślę za
Herbertem „wyzwólmy się w końcu od goniącej lekkości pozoru.” Wbrew sondażom i
nieustannym powtórzeniom młócących słomę ust, biały dym wyjdzie z komina i
będzie Papa. Jak również będzie prezydent, uszyty na miarę społeczeństwa – jego
zbiorowej świadomości i mądrości, czy targanej demencją głupoty – stymulowanej przez
nowych „inżynierów umysłów i dusz.” Jestem zmęczony kiedy o tym myślę, a
zarazem markotny kiedy pozostawiam to odłogiem na półce u kogoś innego. Rezonują
we mnie słowa Pascala: „Drzewo nigdy nie jest smutne.”