środa, 7 maja 2025

 

Na naszym podwórku media i prasa różnej maści pochłonięta jest rezonowaniem dwóch tematów, które przyprawiają o nudność, a niekiedy zawrót głowy. Wybory prezydenckie i konklawe na którym ma się wyłonić kolejny biskup Rzymu. Wyścig przez przełaje do pałacu prezydenckiego i niekończące się dyskusje nad purpurowymi kandydatami, którzy jak w polityce rozpinają się od lewa do prawa. Rondel frakcji do których dorzucane są nachalnie wiktuały ludzkich sądów. Jakie to muliste i odpychające. Ze wszystkiego próbuje się zrobić mediolański wybieg modelek, obserwując każdy ich krok, naigrywając się z drobnych potknięć i niefortunnych gestów. Jakie to kukiełkowe, płytkie i dawkowane oczom ciekawskich gapiów. Cały mozolny i trudny do policzenia łańcuch osób, produkujących z za drugiej strony lustra newsy, które trzeba na gwałt spieniężyć, czyniąc z nich „brudną prawdę.” Wszystkiemu towarzyszy mozolna i tak naprawdę nic niewnosząca dyskusja, mająca jedynie za cel wytopić czas antenowy, czy szczelnie wypełnić ryzy papieru na których zalegną słowa, słowa i jeszcze raz słowa… Prymitywnie paroksyzmy zakłócające święty spokój człowieka refleksyjnego, a stymulujące jedynie tych - którzy wyzbyli się samodzielności myślenia i wolności potrafiącej się szamotać pośród wszędobylskiej głupoty. W społeczeństwie otumanionym ekranem telewizora i telefonu, niewiele jest takich którzy czują i myślą suwerennie bez narzucania sobie czegokolwiek i kogokolwiek. Życie jako „a tle told by an idiot” – podążając tropem Makbeta. To przypomina targowisko na którym o jeden wyrywany z rąk do rąk produkt biją się napierający z każdej strony ludzie. W społeczeństwie zbudowanym na ludzkich samotnościach wystarczy niewiele, aby wskrzesić niezadowolenie i wyprowadzić ludzi na ulicę. Ludzie, co najbardziej dramatyczne, lubią takie mikro – rewolucje w których to można wystawić pięść, zapienić się, użyć słowa niczym palnej broni. Wszystko jest mocowaniem – próbą sił które się wzajemnie znoszą. „Im mniejsza liczebnie jakaś grupa, tym głośniej informuje o swych wyjątkowych zaletach – pisał Życiński – Siła krzyku staje się głównym atutem tych, którzy nie mają do zaoferowania żadnych innych wartości.” Człowiek stoi z boku i przygląda się temu, niczym niemy sekundant któremu wyrwano z rąk mikrofon i kazano zejść z maty. Głośno myślę za Herbertem „wyzwólmy się w końcu od goniącej lekkości pozoru.” Wbrew sondażom i nieustannym powtórzeniom młócących słomę ust, biały dym wyjdzie z komina i będzie Papa. Jak również będzie prezydent, uszyty na miarę społeczeństwa – jego zbiorowej świadomości i mądrości, czy targanej demencją głupoty – stymulowanej przez nowych „inżynierów umysłów i dusz.” Jestem zmęczony kiedy o tym myślę, a zarazem markotny kiedy pozostawiam to odłogiem na półce u kogoś innego. Rezonują we mnie słowa Pascala: „Drzewo nigdy nie jest smutne.”