Zauważyłem przekornie, że
z biegiem lat wyostrza mi się spojrzenie na wiele spraw. „Zimowe spustoszenie-
w świecie o jednolitym kolorze- szum wiatru”- powie z intuicją mędrca, mistrz
japońskiego drzeworytu Hokusai. Staję się nie tyle krytyczny, co bardziej
wnikliwie sonduję egzystencję, dostrzegając w niej już nie tyle kontrast bieli
z czernią, co gradacje szarości, półcienie i niuanse których obecność wcześniej
nie zaprzątała mojej uwagi. Staram nie oglądać się za siebie, bo od takich
aktów tępieje umysł i wiotczeje dusza. Rozpamiętywanie wczorajszego dnia
zostawiam niepoprawnym mizantropom i mruczącym do siebie zawistnikom,
zawieszonym znudzenie na framudze kuchennego okna, czy podparcie wegetującym z
papierosem w ustach na obrośniętym wilgocią i pleśnią balkonie- być może
skrawku jedynej wolności- przystani wytchnienia od szturmów niepowodzeń i gorzkich
rozczarowań. Mam sąsiadów, co notorycznie wiotczeją przed ekranem telewizora z
kuflem piwa w dłoni, śledząc po raz wtóry przebieg futbolowych męczy i
ekscytując się zwycięstwami lub trapiąc się niepowodzeniami drużyny, wobec
której osiedlowa grupa „inteligentów” poczyniła zakłady w nadziei na radosny
kształt następnego dnia. Wydaje mi się, że jest bardzo mało ludzi którzy żyją
swoim prawdziwym i własnym życiem. Nadpobudliwie afektywni łapią się na lepy
cywilizacji z której wypłukane są najbardziej fundamentalne wartości. Jakże
często doklejają się do czyjegoś życia, małpując nawyki i czyniąc punktem
odniesienia rzeczy, których nawet na siłę nie da się scalić i uczynić
autentycznie swoim. Wkładanie masek i dobra mina do złej gry, to żałosna
strategia świata w którym jakże wielu nie chce być sobą; chowając się za
przypływami i odpływami mód, ideologii, podszeptów innych- przyjmujących rolę
mentorów i przewodników żerujących na ludzkiej nieporadności i zagubieniu. Zbiorowa
neuroza jest wirus przenoszony kropelkowo i niezauważenie. Wchodzenie do
szuflady innych to żenująca strategia istot zwalniających się z twórczego
myślenia o sobie i kondycji świata którego puls wyczuwa się w chwilach napięć,
wyborów i bezpośrednich kolizji. Głód oryginalności został zastąpiony potrzebą
dopasowania i bezmyślnego naśladownictwa. Habachi twierdził, że „człowiek
pozwala się schwytać na lep codziennej banalności. Wyrzekając się swojej
wolności.” Wybrzmiewa tu złowroga nuta niepokoju której nie można uciszyć
klaśnięciem w ucho, czy próbą ucieczki w jakąś formę izolacji. Czasami potrzeba
wstrząsu, przebudzenia i zawrócenia z drogi na opak neptyka lub hipokryty,
którego spojrzenie utkwiło w martwym punkcie i czeka nie proszenie na pomoc. Ktoś
się wyłoni z nasyconego zgiełkiem tłumu i wyciągnie pomocną dłoń. To wymaga
odwagi proroka, żaru świadka wstrząsającego sumieniem i świadomością. „Może
świat został przez Boga po to stworzony, żeby odbijał się w nieskończonej
liczbie oczu istot żywych, albo, co bardziej prawdopodobne, w nieskończonej
liczbie ludzkich oczu”- pisał intrygująco Miłosz. Ale te oczy muszą zassać
światło, aby przeniknął je blask prawdy i normalności.
