piątek, 11 grudnia 2020

Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej
- to tytuł genialnej i zdaje się bardzo na czasie książki profesora Wojciecha Roszkowskiego, której to wciągająca i kilkudniowa lektura sprowokowała mnie do nakreślenia garści słów odnoszących się do kondycji współczesnej kultury. Z opasłego i wielowątkowego dzieła humanistyki, szczególną uwagę chciałbym zwrócić na rozdział trzynasty, opatrzony znamiennym nagłówkiem Kultura na manowcach. Na moim blogu wielokrotnie próbowałem już opisywać symptomatyczne zjawiska na polu kultury (tzw. Atrofii artystycznej kreatywności) - zawężając najczęściej do obszaru sztuk plastycznych. Bez wątpienia taką jednostką chorobową toczącą język artystycznej wypowiedzi jest zjawisko „transgresji”- czyli przesuwania, przekraczania granic, czy przełamywania barier. „Wiek XX był okresem dekadencji kulturalnej. Bohaterem kultury stawał się coraz częściej człowiek, który „przełamuje bariery” dotychczasowych wartości, ale nie proponuje nowych lub w ogóle nie widzi sensu życia. Szokowanie widza stało się ulubionym zajęciem artystów kultury „wysokiej” podobnie jak popkultury, przy czym granice miedzy nimi stopniowo się zacierały.” Wobec tych zjawisk- konstatuje Roszkowski- „napotykając wytwory współczesnej sztuki „wysokiej” przeciętny zjadacz chleba często wzrusza ramionami lub stuka się w czoło. Podświadomie przykłada bowiem do nich kryterium piękna lub użyteczności. Pojęcie piękna zostało doszczętnie zrelatywizowane, a nawet obrzydzone.” Mamy do czynienia ze zjawiskami w ciele sztuki, których ideowym zapleczem jest pseudointelektualny i mętny bełkot wyniesionych na piedestał liberalnej myśli, „uczonych” takich jak Jacques Derrida, Theodor Adorno, Jurgen Habermas i Michel Foucault- których tok myślenia można streścić pojęciami: szaleństwa, relatywizmu, retrybucji, reprodukcji, dekonstrukcji i nicości. Już przedstawiciel rewolucyjnej elity ideowych szermierzy nowego porządku w kulturze Jean Baudrillard w Systeme des object, osobiście obnażył intencje tych rozlicznych działań: „Największa część sztuki współczesnej usiłuje przyswoić sobie banał, śmieć, miernotę jako wartość i jako ideologię.” Cóż za szczere wyznanie ! Do tej trzeźwej oceny dołączam ciągle świeże spostrzeżenie Ryszarda Przybylskiego: „Większość obrazów, które powstały w drugiej połowie XX wieku, ukazuje materię w hańbie konwulsyjnego konania. Jest to niewątpliwie znak czasu, może najbardziej wymowny i przejmujący. Homo faber, człowiek poszukuje dobra, doprowadził nareszcie swoją działalność od absurdu, otwierając tym samym paradoksalny okres historii: efektem jego mądrości tworzenia stało się tylko głupie niszczenie. Im wyżej szybuje jego myśl, tym niżej upada jego dusza.” I choć wcześniejsze dzieła futurystów, a przede wszystkim dadaistów, charakteryzowały się tendencją samozniszczenia i tymczasowości, jednak dopiero z pojawieniem się sztuki informel estetyka destrukcji osiągnęła swój zenit. Ten rozpad kultury przesuwa swoje granice i ciągle żywo stymuluje nowoczesne popisy kreatorów „sztuki wolnej” - przełamującej społeczne tabu. Socjolog Nathalie Heinich skonstruowała niezwykle trafną diagnozę tego problemu: „w rozgrywce sztuki współczesnej w sztukach plastycznych, bierze udział trzech partnerów. Z przekraczania granic przez artystów, negatywnych reakcji publiczności i usystematyzowania przez specjalistów rodzą się trochę bardziej prowokacyjne propozycje, bardziej gwałtowne sprzeciwy i coraz bardziej zdumiewające instytucjonalizacje.” Jawi nam się na horyzoncie obraz sztuki uwolnionej od przeszłości, której liczne eksperymenty są otoczone parasolem ochronnym kurateli, czerpiących z tego obfite profity. Powiem dosadnie, komuś bardzo zależy, aby wytwory tzw. „antysztuki” poszerzały zakres odziaływania. Czy kultura wyjdzie z tego dramatycznego impasu, pozostaje ciągle pytaniem otwartym. „Wszystko, co wielkie, ginie, jeśli ci, którzy je dziedziczą, są mali”- pisał O. Spengler, i trochę miał rację. Mam nadzieję, że dokonania całych wieków, proklamujących w licznych dziełach siłę piękna, nie przejdzie ostatecznej agonii rozkładu. Na sam koniec pragnę przytoczyć odpowiedź na pytanie, czym jest kultura, wybitnego uczonego o. Pawła Floreńskiego: „Słowem tym określamy wszystko to, co zostało stworzone przez ludzkość, zarówno pokojową konferencję w Hadze, jak i trujące gazy; Czerwony Krzyż, jak i oblewanie się nawzajem strumieniami żrących płynów; […] Ewangelię św. Jana, jak i satanistyczną ewangelię Pike’a; Notre Dame i Moulin Rouge. W jaki sposób można na płaszczyźnie kultury odróżnić Kościół od szynku lub umiejętność posługiwania się wytrychem od respektowania przykazania „nie kradnij,” które też jest własnością kultury ? Jak na tej płaszczyźnie odróżnić Wielki kanon pokutny św. Andrzeja z Krety od dzieła Markiza de Sade ? Wszystko to istnieje jednocześnie w kulturze. Chcąc ją ocenić trzeba zatem wyjść poza jej granice i znaleźć kryteria, które są wobec niej transcendentne. Jeżeli pozostaniemy wewnątrz kultury, będziemy musieli przyjmować je w całości, taką, jaką ona jest. Inaczej mówiąc, będziemy musieli ją traktować jako ostateczne kryterium wszelkich wartości, a co za tym idzie- ubóstwić siebie samych jako twórców kultury.” Obyśmy nie ubóstwili miernych twórców i ich „kultury” w zsekularyzowanym świecie. Abyśmy śmieci nie przedłożyli nad dzieła naprawdę wielkie i ponadczasowe !