Od rana chodzę
niespokojny. Mój przyjaciel w czasie mojej krzątaniny jest operowany na serce. Wydany
w ręce lekarzy, a nade wszystko Opatrzności. Takie momenty są jak gwałtowane otrzeźwienie
i towarzyszy im zupełnie inna ciężkość myśli i uczuć. Nie jest autorem swojego
bólu, stając się ofiarą przychodzącego gwałtownie cierpienia i choroby. W życiu
człowieka ilość możliwych do przyswojenia emocji ma swoją granicę. Przychodzi
taki dzień, kiedy „człowiek nie może znieść czasu”(H. Michaux). Biegun
samotności u którego brzegu uczepia się rozpacz. Naprzeciw tego kiełkuje
charyzmat przenikniętego optymizmem towarzyszenia. Wszystko się dramatycznie
dłuży, a oczekiwanie na dobrą wieść jest uporczywie rozwlekłe. Milczące
przestrzenie oczekiwania na cud- iskrę życia- tańczącą linię na ekranie
kardiomonitora. Kiedy nadchodzi wiadomość, jest ona jak odpływ fali zalewającej
rozsiane klify. Dech życia lub zaśnięcie. Obecność może stać się nieobecnością-
jakkolwiek zagmatwanie to może brzmieć. Tak ubogiej w słowa refleksji
towarzyszy pewnego rodzaju traumatyczna idea śmierci. Ona istnieje i jest przypadłością człowieka. „Śmierć
to nicość, życie – to radość”(J. Dehu). W tej sinusoidzie wypadkowych,
pozostaje modlitewny szturm do Nieba. Modlitwa utkana z bezradności którą spowija
nadzieja, że wszystko jest ostatecznie w rękach Przedwiecznego. Nie ma okna na
nic, lecz wejście w zupełnie inne- twórcze odczucie sensu istnienia. Po eksploatacji
ciała, przychodzi moment na przebudzenie duszy. „Migdałowiec zaczyna bielić się
płatkami. Powinniśmy zgromadzić się wokół niego, by nauczyć się uśmiechu”(P.A.
Jourdan). Przychodzi sms: „operacja przebiegła bez komplikacji.” Wszystko staje
się dziękczynieniem !